All your dreams

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n; witam wszystkich!

wyrobiłam się z pisaniem i przedstawiam Wam one-shota, którego wstawiam w dniu, w którym dokładnie 4 lata temu rozpoczęłam moją przygodę z pisaniem

trochę długo już, wow

mam nadzieję, że się Wam spodoba!

na koniec wspomnę jeszcze, że inspirowałam się dramą „While You Were Sleeping", którą polecam z całego serca!

będzie mi bardzo miło, jeśli napiszecie na końcu swoją opinię, uwu

***

Taehyung zasunął torbę sportową ze swoimi rzeczami i ruszył w stronę wyjścia. Po drodze żegnał się z każdym, nie zwracając uwagi na to, że części z tych ludzi nawet nie kojarzy. Niektórzy patrzyli na niego jak na dziwaka, jakby zobaczenie Azjaty w Ameryce było jakimś niespotykanym zjawiskiem.

Gdy przekroczył próg studia jogi, na zewnątrz było już ciemno. Wziął głęboki wdech, a do jego płuc wdarło się zanieczyszczone nowojorskie powietrze. Był jednak przyzwyczajony do tego, mieszkał w Ameryce od pięciu lat. Czasami tęsknił za tą ciszą i bliskością natury, których mógł doświadczać na farmie dziadków w Daegu. Ale teraz było to tylko wspomnienie.

Szedł powoli. Nie widział powodu, by się spieszyć; autobus i tak miał odjechać dopiero za kilka minut. Rozplątywał słuchawki swoimi długimi i smukłymi palcami, by chwilę później w jego uszach mogły zabrzmieć pierwsze nuty piosenki.

Stał obok przystanku pełnego ludzi i kołysał się w rytm Strawberries & Cigarettes. Miał przymknięte oczy, a jego usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Kochał takie momenty. Ulotne jak każde inne, dla wielu osób bez znaczenia. Ale on chował każdą taką chwilę w specjalnym miejscu w swoim sercu.

Wsiadł do autobusu i usiadł na jednym z wolnych miejsc, jak zwykle wybierając to obok okna. Wodził oczami po nocnym krajobrazie Nowego Jorku, a światła uliczne odbijały się w jego ciemnych tęczówkach.

Autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku i wtedy Taehyung spojrzał na wysiadających ludzi. Nie było ich wielu, przez co bez problemu mógł dostrzec te brązowe kręcone włosy i sportową torbę moro jego trenera jogi.

Zamrugał. Nie wiedział, że mężczyzna wraca tym samym autobusem, co on. Chodził na jogę już trzy miesiące i po każdych zajęciach wsiadał do tego samego pojazdu o tej samej godzinie. Jak mógł go przegapić?

Westchnął i wrócił do oglądania obrazów za szybą. Pomijanie wielu rzeczy, nawet tych istotnych, leżało w naturze ludzkiej i Taehyung nie mógł nic na to poradzić. A mimo to czuł się dziwnie. Jakby obwiniał siebie, że nie dostrzegł tego wcześniej, choć przecież nic takiego się nie stało.

***

Tym razem przyglądał się mu uważnie. Na twarzy mężczyzny malowało się zmęczenie i byłoby to zupełnie normalne, gdyby nie fakt, że taką minę Taehyung widział dosłownie zawsze, podczas każdych zajęć jogi przez te kilka miesięcy.

To go zastanawiało. Dlaczego on nie uśmiecha się ani raz, nawet, gdy wita ich na zajęciach. Intrygowało go takie zachowanie, nie wymuszał żadnych uczuć. Jednakże to też go martwiło — trener był dwa lata młodszy od niego, a nie wydawał się cieszyć życiem w najmniejszym stopniu.

Sam był przeciwny wymuszaniu uczuć, ale ciągły brak tej odrobiny optymizmu nie był zdrowy. W takich momentach momentalnie włączała mu się czerwona lampka, będąca niczym ostrzeżenie przed nadchodzącym zagrożeniem. Nie lubił, gdy ktoś ciągle się smucił.

To nigdy nie prowadzi do czegoś dobrego.

Schował dłonie do kieszeni kurtki i odwrócił wzrok.

***

Od kilku tygodni zbierał się, by do niego podejść. Nie było to do niego podobne, zazwyczaj po prostu podchodził do kogoś bez problemu. Ale tym razem chciał się upewnić, że jego domysły odnośnie złego humoru Jeona Jeongguka są prawidłowe. Miał przeczucie, że on nie lubi, gdy ktoś wchodzi z butami do jego życia, więc wolał być w stu procentach pewien, czy ma rację.

Przystanek był przepełniony ludźmi jeszcze bardziej, niż tamtego dnia, gdy zorientował się, że jego trener jogi jeździ tym samym autobusem. Dwudziestopięciolatek stał oparty o znak drogowy ze skrzyżowanymi rękoma i niecierpliwie tupał nogą. On z początku zatrzymał się trochę dalej, ale gdy w jego słuchawkach skończyła się kolejna piosenka, podszedł do niego, nieco nieśmiało.

— Dobry wieczór, Jeongguk. — Niski głos Koreańczyka przeciął chłodne marcowe powietrze, wywołując u sportowca lekkie dreszcze, wyrywając go tym samym z rozmyślań.

Przez chwilę nie odpowiadał, jakby był zszokowany tym, że go tu spotkał. Potem przywitał się, a rosnącą między nimi niezręczność można było niemalże zobaczyć. Milczeli, czekając na autobus, ale on nie przyjeżdżał.

— Przejdziemy się? — wypalił nagle Taehyung, nie zwracając uwagi na fakt, jak dziwnie mogło to zabrzmieć, skoro nawet na zajęciach praktycznie nie rozmawiali. — Znaczy, um...

— Nie mam czasu na żadne spotkania, Taehyung — odparł chłodno, poprawiając torbę sportową, którą miał zawieszoną na ramieniu i ruszył w prawo, najpewniej w stronę swojego domu.

Kim poczuł, jak krew zaczyna płynąć szybciej w jego żyłach.

— Na marzenia też nie masz czasu?

To pytanie sprawiło, że trenera jogi wryło w ziemię. Gwałtownie się zatrzymał i spojrzał na niego przez ramię takim wzrokiem, jakby odkrył jego największy sekret.

— Nie — powiedział, zaciskając pięści. — Powiedziałem, że nie mam czasu.

Odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie, zostawiając Taehyunga samego.

***

Kim przysiadł na krześle w małej kuchni i uważnie przypatrywał się poczynaniom Jeona. Ten leniwie wyciągnął ramen z szafki i chwilę potem zalał go wrzącą wodą. Gdy danie było już gotowe, usiadł naprzeciwko starszego i zaczął jeść. Taehyung podziwiał w ciszy jego twarz — ciemne, duże oczy, lekko królicze zęby i podłużną bliznę na lewym policzku, której nabawił się podczas bójki ze starszym bratem.

Nawet teraz, gdy jadł spokojnie kolację, starszy widział ten smutek, który wydawał się mu nieustannie towarzyszyć. Dziwnie było mu patrzeć na niego, wiedząc wszystko o jego przejściach, o każdym najpoważniejszym upadku oraz o tych łagodniejszych, ale wciąż dobrze zapamiętanych przez dwudziestopięciolatka.

Gdy Jeongguk wstał od stołu, a Taehyung zamrugał, obraz rozmazał się i po chwili blondyn wpatrywał się w sufit w swoim pokoju. Czasami czuł, że sny go wykończą, powoli i doszczętnie. To nie był pierwszy raz, gdy nocą poznawał więcej faktów z życia tak naprawdę nieznanych mu osób, niż pozwoliliby mu kiedykolwiek poznać.

Ale to był pierwszy raz, gdy sny były tak wyraziste i tak często obracały się wokół jednej, konkretnej osoby. Będącej jednocześnie pierwszą, którą spotkał w rzeczywistości.

***

Rankiem wstał z łóżka niewyspany. Przez resztę nocy jego myśli trzymały się młodego trenera jogi. Zastanawiał się, co zrobić, by nie wyjść na skończonego idiotę, ale ostatecznie i tak nic nie przyszło mu do głowy.

Stwierdził, że ma chwilowo lepsze rzeczy do roboty, więc przebrał się, zjadł lekkie śniadanie i ruszył na miasto z aparatem w dłoni.

Było wcześnie, dlatego idąc chodnikiem napotykał tłumy ludzi zmierzających do pracy. On sam ustalał sobie, w jakich godzinach będzie pracował. Bardzo to lubił, nie przepadał za sytuacjami, gdy ktoś z góry narzuca mu, że ma wstać o tej i o tej godzinie. Jasne, musiał przychodzić do studia fotograficznego i od czasu do czasu pomagać innym pracownikom w zleceniach, gdy zebrało ich się trochę za dużo lub gdy sesje miały mieć miejsce na tle przyrody. Taehyung kochał przyrodę całym sercem, więc gdy trzy lata temu przekroczył próg tamtego budynku, jego szef od razu po zobaczeniu portfolio Koreańczyka zlecił mu zajmowanie się sesjami w terenie.

Przemierzał kolejne ulice, co jakiś czas się zatrzymując i uchwytując ulotne chwile, które zaobserwował. Kochał tę pracę i choć była jego odskocznią od rzeczywistości, dalej gdzieś w zakamarku jego umysłu siedział Jeon, który najwidoczniej już się tam zadomowił.

— Nie popadajmy w paranoję — mruknął do siebie i wszedł do swojej ulubionej kawiarni. Potrzebował czegoś słodkiego. Tak. Po słodkim zawsze lepiej mu się myślało.

***

Jeongguk nie rozumiał, o co dokładnie chodziło Taehyungowi tamtego dnia. Dlatego też właśnie siedzieli w pierwszej lepszej knajpce, na którą się natknęli. Młodszy patrzył na niego wyczekująco, wydawało się, że śledzi każdy jego ruch, ale on nie dostrzegał tego wzroku; był zbyt zajęty swoim jedzeniem.

Tak naprawdę nie wiadomo, kto był bardziej tym wszystkim zdziwiony — Kim, bo brunet podszedł do niego na przystanku i poprosił o spotkanie, czy dwudziestopięciolatek, że z jego ust wydostała się taka prośba, która była zupełnie nieprzemyślana.

Jeon odchrząknął, a mężczyzna niewinnie spojrzał na niego znad miski zupy.

— Możesz mi powiedzieć, co miałeś wtedy na myśli? — Jego głos był stanowczy i oschły. — Zachowywałeś się, jakbyś znał mnie dobrze, a jestem pewien, że znamy się tylko przez treningi jogi.

Starszy Koreańczyk westchnął i oparł się plecami o krzesło. Przez chwilę się nie odzywał, szukając odpowiedniego sformułowania. Nie umiał ubrać tego w słowa, a jego towarzysz ewidentnie się niecierpliwił.

W końcu zastukał palcami w blat stolika i wypuścił głośno powietrze z płuc, tym samym przerywając trwającą między nimi ciszę.

— Co mam ci powiedzieć? — Patrzył tępo w jakiś punkt na stoliku, zastanawiając się, co rzec dalej. Nagle podniósł głowę. — Przecież nie uwierzysz mi, jak powiem, że widziałem twoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość we śnie.

Patrzył prosto w jego oczy, nieugięcie, jakby od tego zależało jego życie.

— N-nie — wydukał pod wpływem jego spojrzenia.

Westchnął głęboko, chowając twarz w dłoniach. Był zagubiony, naprawdę nie wiedział, co teraz zrobić. Przeczesał włosy ręką.

— No właśnie. Nie uwierzysz mi, bo to brzmi niedorzecznie, a mówiąc coś takiego wychodzę na psychola.

Nie odzywali się przez kilka minut. Musieli sobie to wszystko poukładać. Taehyung musiał pomyśleć nad tym, jak powinien się teraz zachowywać. Naprawdę zabrzmiał jak osoba chora psychicznie, a on tylko powiedział prawdę o sekrecie, który długo skrywał. Przeklinał samego siebie za swoją głupotę. Gdyby tylko siedział cicho, zamiast na siłę chcieć komuś pomóc, nic by się nie stało. Nie czułby się teraz jak skończony idiota, ta gula, która formowała się w jego gardle zniknęłaby, nie martwiłby się, że jego trener zaraz może zadzwonić po policję. Że może trafić do szpitala psychiatrycznego tylko dlatego, że po raz pierwszy powiedział o swoim sekrecie.

Natomiast Jeon nie wiedział, co o tym myśleć. Słowa, które padły z ust Kima brzmiały... brzmiały po prostu jak paplanina człowieka chorego umysłowo. Zawsze patrzył na wszystko surowo, oceniał wszystko chłodno, nie podejmował decyzji pod wpływem emocji. Zawsze zachowywał się racjonalnie, jakby w ogóle nie czuł. Ale teraz, gdy przed nim siedział załamany mężczyzna i mówił o tym w taki sposób, jego umysł zaczął płatać mu figle. Jakaś część chciała uwierzyć, że to prawda, nie wymysły.

— Taehyung... — zaczął cicho, niezbyt wiedząc, co dokładnie powinien teraz powiedzieć. — W to trudno uwierzyć, ale... co miałeś na myśli mówiąc, że widziałeś moje życie we śnie?

— Wierzysz mi? — Ożywił się nagle i na jego ustach pojawił się uśmiech, a na twarzy malowała ulga.

Brunet zagryzł wargę.

— Nie wiem, Taehyung — wyznał, patrząc mu w oczy. — Spraw, żebym uwierzył.

Przytaknął powoli, a jego myśli zaczęły pędzić z prędkością światła.

To twoja jedyna szansa, nie spieprz tego.

— Dobrze. — Przełknął głośno ślinę. Denerwował się. — Daj mi kilka dni. Kilka rozmów. Okej?

Młodszy pokiwał głową na zgodę.

***

Tak, jak Jeongguk obiecał, dał mu kilka dni. Nie spodziewał się jednak, że zgadzając się na to, będzie musiał poświęcić też część swoich wieczorów i nie tylko. Nie miał również pojęcia, że starszy wpadnie na pomysł spaceru o tak późnej porze.

Tej nocy nad Nowym Jorkiem gwiazdy jaśniały bardziej, niż zwykle. Dla Jeona nie było w tym nic dziwnego ani szczególnego, ale dla Taehyunga — wręcz przeciwnie. Park był niemalże pusty, szli niespiesznie alejkami.

Księżyc nieśmiało wyglądał zza chmur, które sunęły wolno po niebie. Mogłoby się wydawać, że włosy starszego Koreańczyka świecą tym samym, srebrnym blaskiem, a w jego oczach migoczą wszystkie gwiazdy, które pojawiły się na nieboskłonie tego wieczoru.

Taehyung wpatrywał się w ten krajobraz z uśmiechem na ustach. Kochał patrzeć na nocne niebo, wtedy zawsze zastanawiał się, kto jeszcze to robi, chciał poznać historię tej osoby. Chciał dowiedzieć się, o czym marzy, gdy podziwia taki obraz.

Nie mógł oderwać oczu od świecących wysoko punkcików, które wydawały się być połączone delikatną, srebrną nicią stworzoną z ludzkich marzeń.
Chciałby, żeby ta chwila trwała wiecznie. Pod rozgwieżdżonym niebem czuł się bezpiecznie, czuł się sobą bardziej, niż w jakiejkolwiek innej sytuacji. To była jego ucieczka, osobisty raj.

Uwielbiał przymykać oczy i pozwalać, by wiatr rozwiał jego włosy, a w słuchawkach płynęła spokojna muzyka, tak samo delikatna, jak utkane z marzeń konstelacje, które podziwiał.

Wreszcie przekręcił głowę w stronę zdezorientowanego mężczyzny, który dalej stał obok, nie odzywając się.

— Nie wyobrażam sobie, żeby pracować przez całe życie bez pasji — powiedział Kim, przeczesując ręką szare kosmyki. Jego oddech zmienił się w parę, która pofrunęła w stronę gwiazd świecących nad miastem. — Ważne jest, żeby zawsze mieć jakieś marzenia, bez tego życie byłoby zbyt nudne, prawda?

Ponownie się uśmiechnął, zadzierając głowę do góry.

— Nie wszyscy mają czas na marzenia, Taehyung — odparł brunet surowo, krzyżując ramiona na piersi, a przed oczami dwudziestosiedmiolatka pojawiło się wspomnienie reakcji młodszego na pytanie, które wcześniej padło z jego ust przy przystanku autobusowym.
Zaśmiał się cicho, a jego śmiech brzmiał jak dźwięk zawieszonych na werandzie dzwonków kołysanych przez wiatr.

— Postaram się o to, żebyś znalazł ten czas. Wydajesz się być bardzo miłą osobą, choć rzadko się uśmiechasz i emanujesz niekoniecznie pozytywną energią. — Zrobił pauzę. — Ale to dlatego, że jesteś zagubiony. Zatracony w tym zabieganym świecie i nie masz nawet chwili na to, by spojrzeć na niebo i pomarzyć.

Jeongguk milczał, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.

— Pewnie brzmię teraz jak jakiś głupi natręt — zaczął blondyn, wzdychając. — Ale marzenia są cholernie ważne. Nie chciałbym, żebyś popełniał mój błąd.

Młodszy zamrugał i zmarszczył brwi, patrząc na niego pytająco.

— Nie pytaj — poprosił Taehyung, kręcąc głową. — To nie jest teraz ważne, ważniejsze jest to, żebyś nauczył się marzyć.

Zapanowała cisza.

***

Ta cała sytuacja wydawała się być najzwyczajniej w świecie pokręcona, a Jeongguk powoli przestawał rozumieć, co się dzieje. Dlatego, gdy zaspany w sobotni poranek otworzył drzwi uśmiechniętemu Taehyungowi, omal nie krzyknął z zaskoczenia.

— Hej, to tylko ja — zaśmiał się starszy, przekraczając próg mieszkania. — No, moje sny nie mylą się nawet co do bałaganu, jaki tutaj masz.

Jeon zaczerwienił się ze złości. Nie lubił niespodziewanych gości. Ba, w ogóle nie lubił gości. Wolał być sam. A teraz czuł, że przez wyrażenie zgody kilka dni temu, czeka go jedynie coraz więcej i więcej towarzystwa zdeterminowanego blondyna.

Jakby to w ogóle miało mieć jakiś sens.

W oczach młodszego nieszczególnie miało — co prawda z jednej strony był bardzo ciekawy, jak działają sny Kima i o co w tym wszystkim chodzi, a z drugiej... cóż, miał ochotę walnąć się w głowę patelnią. Albo łopatą, którą stary pan Willson trzymał w piwnicy.

To wszystko działo się za szybko. Umysł dwudziestopięciolatka wydawał się spowolnić proces myślenia. Nie mógł pojąć, jak Taehyung znalazł się w jego mieszkaniu. Był niemalże pewien, że nigdy nie mówił mu, gdzie mieszka...

— Śnię o tobie tak dużo, że wiem nawet, w której szufladzie trzymasz skarpetki i ile masz misek w kredensie w kuchni — powiedział starszy, wyrywając go z zamyślenia. — Nie dziw się, że znam twój adres, naprawdę.

Brunet zamrugał kilka razy, powoli przyswajając wszystkie informacje. To było... przerażające? Nie, bardziej niepokojące. Przez głowę przemknęła mu myśl, że wpuścił do domu wariata.

— To... — zaczął, masując ręką kark — ile mam misek w kredensie?

Kim przestał rozglądać się po mieszkaniu i spojrzał na młodszego ze zdziwieniem, ale odpowiedział:

— Cztery, ale tak właściwie używasz tylko jednej, bo nawet nikogo tutaj nie zapraszasz i ciągle jesz sam.

A więc mówi prawdę, pomyślał Jeon, a sekundę później dotarła do niego pewna przerażająca informacja — skoro on wie o takiej błahostce, to na sto procent zna jego historię rodzinną. A to nie było coś, czym chciał się komukolwiek kiedykolwiek chwalić.

— Porozmawiamy o wszystkim później, dobrze? — powiedział blondyn, jego głos był delikatny i łagodny. — Zabiorę cię na małą wycieczkę na łono natury i odpowiem na wszystkie twoje pytania.

Młodszy przytaknął tylko i poszedł się przebrać do swojego pokoju.

Czuł, że to będzie długi dzień.

***

Wyglądał dziwnie, stojąc obok Taehyunga. Byli tego samego wzrostu, ich włosy miały inne kolory, ale nie tylko to ich różniło — Jeongguk ubrał się w czarne dresy i równie ciemną bluzę, tymczasem starszy postawił na jasny T-shirt i jeansową kurtkę. Ogromną różnicę można było też zobaczyć w ich nastawieniu.

Kim wprost nie mógł powstrzymać uśmiechu, jaki cisnął mu się na usta. Nie sądził, że gdy powie komuś o swoim sekrecie, ta osoba będzie chciała mu uwierzyć. To było zupełnie inne uczucie — takiej dziwnej, a zarazem przyjemnej lekkości, jakby miało się zaraz oderwać nogi od ziemi i polecieć w górę.

Jeon natomiast był... zdenerwowany? Niepewny? Zdezorientowany? Powoli wlókł się za starszym i dopiero wtedy zobaczył, że ten ma ze sobą aparat. Tylko po co mu on? Będzie robił zdjęcia jego zwłokom, gdy już go zabije, bo jednak jest psycholem?

Przestań, Jeongguk. Masz czarny pas w karate, poradzisz sobie z tym chuderlakiem.

— Ej, słyszałem! — krzyknął Taehyung, gwałtownie się zatrzymując i odwracając twarzą do młodszego. — Ładnie to tak kogoś obrażać za jego plecami?

Zamrugał.

— Powiedziałem to na głos...? — Końcówkę pytania powiedział trochę ciszej, ganiąc się w myślach.

Starszy roześmiał się głośno.

— Nic się nie stało, powiedzmy, że ci wybaczam. A teraz chodź, bo coś czuję, że będziemy mieć dużo do obgadania.

I pociągnął go za rękę, ruszając tylko w sobie znanym kierunku.

***

Taehyung leżał na trawie z przymkniętymi oczami i uśmiechał się jak małe dziecko. Ach, tak kochał naturę i takie spokojne, ulotne chwile... Oddychał głęboko, a promienie marcowego słońca delikatnie muskały jego opaloną skórę. Mógłby tak spędzić cały dzień, ale pamiętał, że musi komuś pomóc.

I ten ktoś właśnie wpatrywał się w niego i zastanawiał, jak to wszystko możliwe.

Otworzył oczy i podniósł się do siadu. Westchnął głośno, próbując przygotować się na ciężką rozmowę.

— Okej, więc... — zaczął niepewnie. To był pierwszy raz, gdy pomagał komuś ze swoich snów, nie był pewien, jak powinien to rozegrać. — Powiesz mi coś o sobie?

Jeongguk nie rozumiał. Przecież skoro blondyn o nim śnił, pewnie wiedział wszystko. Znał każdy żenujący fakt z jego życia. Ale mimo to zaczął mówić, a z każdą kolejną minutą robiło mu się lżej, jakby zrzucał z barków balast, który zabrał ze sobą bardzo dawno temu i od tego czasu ciągle go nosił.

Tak naprawdę nie miał wcale takiego złego życia. Miał kochających rodziców, nieco kłótliwego brata i dom. Ale... wszystko do czasu. Każda rzecz, każde uczucie i każda relacja miały dla niego swoją datę ważności. A wszystko w jego rodzinie przeterminowało się szybciej, niż powinno.

Państwo Jeon przeprowadzili się do Ameryki rok przed narodzinami Jeongguka. Wcześniej mieszkali w Busan, w mieście, w którym mężczyzna nigdy nie był. Nawet nie wiedział, jak wygląda. Mogło to brzmieć dziwnie, ale nigdy nie ciągnęło go w „rodzinne strony". Dla niego było to zwykłe miejsce gdzieś na świecie, a rodzice ani razu nie zabrali go tam, by mógł poznać dziadków czy po prostu zobaczyć, skąd pochodzi.

Kłótnie między rodzeństwem są normalne. Co prawda, kilka razy doszło do bójek, w jednej z nich nawet nabawił się blizny na policzku, ale jako mały dzieciak nie narzekał na to, że ma złe relacje z bratem.

Wszystko tak naprawdę zaczęło się psuć, gdy Junghyun, jego starszy brat, powiedział rodzicom, że chce wyjechać na studia do Korei. Czy to dlatego Jeongguk go znienawidził? Przecież tak naprawdę on w niczym nie zawinił...

...A przynajmniej do momentu, w którym nie powiedział, że nie chce mieć z nim nic wspólnego i zamknął mu drzwi przed nosem, gdy najbardziej go potrzebował.

Tamtego dnia padało; był chyba październik, brunet nie pamiętał za dobrze. Ale był w stu procentach pewien, że gdy przemoczony i zmarznięty, ze starym plecakiem i kapturem ulubionej czarnej bluzy zarzuconym na głowę stanął pod drzwiami mieszkania Junghyuna, który ten wynajmował z kolegami, został odprawiony. Słowa brata raniły jak gałęzie podczas biegu w lesie — krótko, ale mocno. Nie mógł przypomnieć sobie, co dokładnie wtedy usłyszał. Wiedział natomiast, że starszy Jeon mógł po prostu powiedzieć: „Zniknij z mojego życia, nienawidzę cię", on jednak zdecydował się wygłosić całą przemowę, nie zważając na stan brata. Nie patrzył na to, że Jeongguk płakał, dławił się łzami na jego oczach i zapewne nie miał pojęcia, że osiemnastoletni chłopak zasnął pod drzwiami.

To był pierwszy i ostatni raz, gdy próbował uciec z domu. Wtedy nauczył się, że zarówno brat, jak i rodzice przestali być jego sprzymierzeńcami i od teraz musi nauczyć się radzić sobie sam.

Nie wiedział, dlaczego Junghyun go tak potraktował. Myślał, że Jeongguk będzie chciał namówić go na powrót do domu na polecenie rodziców? Oh, gdyby tylko wiedział...

...Gdyby tylko wiedział, że tamtego dnia jego młodszy brat tak bardzo chciał uciec z domu, bo rodzice poważnie się pokłócili. Ale ta kłótnia różniła się od poprzednich — w żadnej wcześniejszej bowiem Jeongguk nie został spoliczkowany i zwyzywany od najgorszych. Został nazwany wpadką, błędem, śmieciem i przybłędą. Dalej pamiętał, jak deszcz obmywał jego czerwony policzek, gdy kilka minut później wyszedł przez okno swojego pokoju.

Był wtedy tak zrozpaczony, że spakował pierwsze lepsze ubrania do plecaka i uciekł. Łudził się, że brat mu pomoże. Tak bardzo w niego wierzył, w swojego starszego braciszka, który potrafił nastraszyć każdego, kto spróbował zrobić krzywdę lub chociażby powiedzieć złe słowo na Jeongguka w podstawówce.

Ale tamtego październikowego wieczoru obraz Junghyuna, który przez tyle lat pielęgnował w swoim sercu, pękł jak bańka mydlana. Wystarczyło kilka słów. Przez kolejne słowa kolejna relacja została nieodwracalnie zniszczona.

Dlatego podczas rozwodu rodziców kilka miesięcy później skorzystał z okazji i wyprowadził się z domu. Od tego czasu nie miał kontaktu ani z nimi, ani z bratem. Nic. Zero. Jedyne, co wiedział, to to, że się nienawidzą, a Junghyun wyjechał do Korei, bo matka krzyczała na ojca z tego powodu przed rozprawą sądową.

— I od tego czasu mieszkasz sam, zarabiając na życie poprzez prowadzenie treningów jogi, którą sam trenowałeś w szkole, bo nawet nie miałeś czasu wybrać czegoś, co cię interesuje i szkolić się w tym kierunku — dokończył Taehyung, mając przed oczami zakończenie historii młodszego Koreańczyka, które było bardzo prawdopodobne, jeśli blondynowi nie uda się mu pomóc.

Milczeli przez kilka minut. Tak po prostu. Jeongguk tego potrzebował, a Kim o tym wiedział i chciał, żeby młodszy poczuł się lepiej.

— A jaka jest twoja historia? — zapytał nagle brunet. — Jak właściwie zacząłeś mieć sny?

Zawahał się przez chwilę. Ale przecież obiecał, prawda? Wiedział, jak trudno było Jeonggukowi powiedzieć mu o tym wszystkim. On też powinien komuś powiedzieć. Czuł, że również tego potrzebuje, takiego wylania żali. Choć raz, ten jeden raz...

Taehyung był... nie od zawsze był taki. Nie zawsze tak kochał przyrodę, nie od zawsze tak cenił sobie marzenia. Kiedyś był... złą wersją siebie. Nie, nie złą. Po prostu tą mniej pozytywną. Był odrobinę arogancki i był ignorantem.

W jego rodzinie się nie przelewało, od najmłodszych lat był wywożony na całe tygodnie, z czasem nawet miesiące, na wieś, do dziadków. Do tej małej wioski nie przyjeżdżały żadne autobusy, więc od początku podstawówki był zmuszony do długich spacerów rano i wieczorem, by dostać się do szkoły, a potem wrócić do domu.

Nienawidził tego. Z ręką na sercu umiał przyznać się, że z całych sił nienawidził tego życia. Chciał uciec stamtąd jak najszybciej i nigdy nie wracać.

Jakkolwiek okrutnie to brzmiało — nawet się nie zastanawiał, gdy pewnego dnia jego rodzice przyjechali i oznajmili, że mają wystarczająco pieniędzy na wynajęcie mieszkania w mieście. Nie zawahał się i bez pożegnania odjechał ze wsi. Więcej tam nie wrócił.

Gdy zaczął chodzić do szkoły w Daegu, sprawy się trochę skomplikowały. Nie chodziło o wyniki w nauce — uczył się dobrze, nawet bardzo dobrze. Wiedział, że jeśli chce wieść godne życie, musi przykładać się do nauki, a potem starannie wykonywać swoją pracę. Był nastawiony na zysk, nie szukał sobie pasji.

Oprócz nauki, nastoletniego Taehyunga interesowały spotkania z kolegami z klasy. Ale tylko z tymi bogatszymi. Zupełnie, jakby chciał się poczuć przez to... taki jak oni. Patrzył, jak wydają pieniądze na każde swoje zachcianki. A jemu ciągle brakowało. A to na buty, a to na zimową kurtkę.

Do tej pory pamiętał, jak zaciskał zęby i uśmiechał się sztucznie, gdy musiał chodzić w starych ubraniach, a jego kumple właśnie kupowali kolejne, nowe.

Dalej czuł tę odrazę, ale teraz nie do swojego "nędznego" życia, ale do tamtego siebie.

Zapewne wciąż by taki był, gdyby tamtego dnia jego świat nie został zburzony w kilka sekund. Choć, tak właściwie, to było kilka godzin. Ale czuł, jakby to trwało krótką chwilę. Jak strzał z pistoletu — ktoś nacisnął na spust, trafił do celu i po sprawie.

Jego matka długo nie wracała do domu. Niecierpliwił się. Obiecała, że zrobi mu naleśniki na kolację. W końcu zadzwonił do niej, a gdy odebrała po kilku minutach, jej słowa nieszczególnie wywarły na nim jakiekolwiek emocje.

Wsiadł w pierwszy autobus i pół godziny później stał obok zapłakanej kobiety. Nie rozumiał, co się stało. Jego umysł nie potrafił przyswoić informacji. Jakby wydawało mu się, że ktoś zatrzymał czas.

Nie pamiętał wiele. Może podali mu jakieś leki uspokajające? Albo wyparł te wspomnienia do podświadomości? Nie wiedział. Ale od tamtego dnia żałował tego, jaki był wtedy.

To był dzień urodzin jego mamy. Pan Kim pojechał po rodziców żony, by zrobić jej niespodziankę. Nikt nie przewidział tego, że znajdą się w złym miejscu i o złym czasie.

Szanse na ich przeżycie były znikome. Dwójka ludzi w podeszłym wieku i zmasakrowany w wypadku kierowca. Żadne z nich nie przeżyło.

I zanim do Taehyunga dotarła wiadomość o śmierci ojca i dziadków, jego matka osunęła się na podłogę. Jej serce nie wytrzymało. Został całkiem sam.

— J-ja... możemy... — wydukał, szlochając. — Możemy dokończyć to...

— Cii — szepnął Jeongguk, przyciągając starszego do siebie i obejmując go szczelnie ramionami, jakby miał zaraz rozpaść się na kawałeczki. Może wcale nie było to dalekie od prawdy. — Spokojnie. Oddychaj.

Taehyung wtulił się w ciało Jeona i rozkleił. Był silny zbyt długo, zbyt długo dusił to w sobie. Za bardzo cierpiał przez te wszystkie lata. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo go to boli.

Płakał i płakał, a po policzku tulącego go bruneta spłynęła samotna łza. I gdyby Jeongguk przez lata nie nauczył się ukrywać swoich emocji, popłynęłoby ich jeszcze więcej.

***

Taehyung wydawał się znać cały plan zajęć Jeona. Przychodził zawsze, gdy je kończył lub w przerwach. Tak było też tym razem — czekał na niego przed drzwiami budynku i przeglądał zdjęcia w aparacie, słuchając muzyki na słuchawkach. Jeongguk był trochę zmęczony, ale od soboty sprzed dwóch tygodni nawet nie myślał o tym, żeby wymyślać jakieś wymówki. Patrzył na blondyna i dalej czuł, jak bardzo drżało jego ciało, gdy go przytulał.

— Dlaczego się nie przywitasz? — zapytał nagle starszy, a brunet zamrugał kilka razy. Kim jak nikt inny potrafił zbić go z tropu. — Jesteś głodny? Możemy pójść coś zjeść, ale potem zabieram cię na spacer. Obiecałem ci wszystko wyjaśnić, a ostatnio średnio mi to wyszło.

Po posiłku Taehyung zaciągnął go w stronę parku. Tego samego, w którym byli ponad miesiąc temu. Teraz również było późno, a gwiazdy majaczyły na niebie. Usiedli na jednej z ławek, z początku milcząc.

I choć dwudziestosiedmiolatek najchętniej nie mówiłby o tym, bo pamiętał ten ból, który czuł dwa tygodnie temu, zaczął swoją opowieść.

Po śmierci dziadków i rodziców przeprowadził się do wujka. To był jego jedyny krewny, choć praktycznie nie utrzymywali kontaktu. Mieszkał przez kilka lat w Seulu. Nie miał dobrych relacji z wujkiem, więc praktycznie cały czas milczeli, rozmawiali bardzo mało. Zbyt mało. Mężczyzna nie pomyślał o tym, jak nastolatek musiał się czuć. Nie obchodziło go to, że jego świat rozpadł się w bardzo krótkim czasie.

Taehyung był gotowy pójść na studia medyczne. Czy dlatego, że jego rodzina umarła, mimo pomocy lekarzy, a on chciał uratować kolejnych ludzi? Nie wiedział. W tamtym okresie swojego życia każdy dzień wyglądał tak samo i teraz niewiele z tamtych dni pozostało w jego wspomnieniach.

Gdy czekał na listy przyjętych na studia, zaczął miewać dziwne sny. Z początku bardziej przypominały koszmary. Widział wypadek. Z każdym, najmniejszym szczegółem, którego teraz nie byłby w stanie sobie przypomnieć. Potem coraz częściej podróżował nocami do swojej przeszłości, do lat dziecięcych i stopniowo do tych nastoletnich. Dziwiło go to, że sny były tak wyraziste, tak realne, a przede wszystkim — prawdziwe.

Zawsze budził się ze snów otępiały. Nigdy nie płakał, nie krzyczał, nawet gdy jego oczom ukazywał się wypadek. Ale pewnej nocy obudził się z krzykiem, a jego policzki były mokre od łez. To był pierwszy sen o przyszłości. O jego przyszłości.

Z początku myślał, że to był tylko sen. Ale kiedy dłużej się nad tym zastanowił, zrozumiał, jak wiele rzeczy się zgadza. Widział kalendarz w pokoju lekarzy. Pokazywał rok, w którym Taehyung mógł już pracować w szpitalu. Wtedy rozpłakał się jeszcze bardziej.

Bał się takiej przyszłości. Zresztą, kto by się nie bał, gdyby zobaczył swoją śmierć? Przez swój błąd w przyszłości nie udało mu się uratować człowieka, a wyrzuty sumienia doprowadziły go do alkoholizmu i samobójstwa.

Przestraszył się, tak bardzo się przestraszył. W dodatku zaczął mieć sny o innych, co spotęgowało jego strach. Dlatego zdecydował się uciec. Najpierw wyprowadził się od wujka i zarabiał na życie jako kelner w knajpce z ramenem. A gdy uzbierał już trochę pieniędzy, wyprowadził się do Nowego Jorku.

Dlaczego tam? Sam w sumie nie wiedział. To było pierwsze miejsce, które wyskoczyło mu, gdy szukał biletów lotniczych. Nie zastanawiał się długo i po prostu kupił bilet, a jakiś czas potem stał na chodniku nowojorskiej ulicy.

Pierwszej nocy w Ameryce bał się zasnąć. Poszedł na spacer i przypadkiem trafił do parku. A tam bez problemu mógł zobaczyć rozgwieżdżone niebo, jak to teraz. I to chyba wtedy zakochał się bez reszty w naturze i znalazł swoją pasję.

— Potem poszedłem na jakieś kursy i od kilku lat jestem zatrudniony jako fotograf — zakończył, pokazując brodą na aparat, który trzymał na kolanach. — I dlatego chcę ci pomóc znaleźć jakąś pasję.

— Nawet, jeśli przez to stracisz trenera jogi? — zaśmiał się brunet.

— Patrząc na to, co ma się wydarzyć z tobą w przyszłości, to nie będę nawet tęsknił za jogą.

Zamilkł, niezbyt wiedząc, czy powinien o to pytać. Nieszczególnie... nieszczególnie chciał poznać swoją przyszłość. Ale jednocześnie tak bardzo pragnął się dowiedzieć, jak może ona wyglądać, że nie mógł się powstrzymać.

Taehyung nie opowiadał ze szczegółami. Miał wrażenie, że jeśli je uwzględni, jedynie bardziej przestraszy Jeongguka. Nie chciał, żeby przez prorocze sny zerwał z nim kontakt, bo mimo wszystko miał wrażenie, że niektórzy uciekliby przy najbliższej okazji.

We śnie widział, jak Jeon z czasem coraz bardziej się przepracowywuje, a jego ciało powoli wysiada. Wiedzie szare życie, nie jest szczęśliwy i umiera sam, w średnim wieku, bez drugiej połówki.

Może to nie była jakoś bardzo przerażająca wizja przyszłości, ale... kto chciałby umrzeć sam jak palec, nie mając nikogo, nie zaznając nigdy miłości lub przyjaźni? Nikt nie chciał tak skończyć. Mimo wszystko.

— Czyli teraz chcesz znaleźć mi jakieś zajęcie, żebym nie umarł jako wiecznie samotny i nieszczęśliwy pięćdziesięciolatek? — zapytał młodszy, choć doskonale znał odpowiedź.

Taehyung przytaknął.

***

Jeongguk naprawdę nie miał pojęcia, że Kim postanowi ponownie zabrać go do parku, ale tym razem wciśnie mu w dłonie swój aparat i nakaże robić zdjęcia. Ale nie narzekał; w sumie to wychodziło mu to nawet dobrze, Taehyung wielokrotnie go chwalił.

Jeon uważał blondyna za dość specyficzną osobę. Z jednej strony bardzo radosną, twórczą i delikatną, prawdziwego artystę z wielkim sercem i ukochaną pasją. A z drugiej strony już wiedział, jak wyglądało jego życie kiedyś, dlatego bez wahania mógł powiedzieć, że jednocześnie dwudziestosiedmiolatek jest bardzo silną osobą. Nie uważał go za tchórza, bo uciekł przed przyszłością. Nie nazwałby tego nawet ucieczką — raczej wzięciem spraw w swoje ręce, obudzeniem się w odpowiednim momencie i rozpoczęcie działań.

Znali się prywatnie już dwa miesiące i młodszy nie uznawał tego czasu za „stracony" w jakikolwiek sposób. Taehyunga... Taehyunga nie dało się nie lubić. Emanował tak pozytywną energią, że nikt nie mógł go zignorować. Na samo wspomnienie jego imienia na ustach bruneta pojawiał się uśmiech.

Po godzinie stwierdził, że fotografia to jednak nie jest to. Kim był jednak zdeterminowany. Bardzo zdeterminowany.

— Próbowałeś kiedyś, nie wiem, gotowania? Nie? Co ty na to? — mówił, gdy wracali. — A może...

— Taehyung — powiedział młodszy, zatrzymując swojego towarzysza. — Poczekaj.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Jeongguk wydawał się zapomnieć, jak składa się słowa w zdania; zawiesił się, zatracając w oczach blondyna. Niemalże widział gwiazdy, które uciekły przed blaskiem słońca i ukryły się w tęczówkach Kima.

Zamrugał kilka razy, odsuwając od siebie pewne myśli, do których wolał się nie przyznawać.

— Może trochę z tym przystopujmy? Ty znalazłeś swoją pasję przez przypadek, tak? Może ze mną będzie tak samo?

Starszy zmieszał się lekko i przytaknął.

***

Przestali szukać Jeonggukowi jakiegoś zajęcia już miesiąc temu. A on nie narzekał; bardzo podobały mu się spacery spędzone z Taehyungiem. Dużo i często rozmawiali, widywali się niemalże codziennie. Jeon kochał słuchać, gdy starszy z pasją i miłością w oczach opowiadał o zdjęciach, które zrobił.

Tak było również tego dnia. Siedzieli w kawiarence i rozmawiali, o wszystkim i o niczym. Młodszy na chwilę zawiesił oko na swoim towarzyszu i stwierdził, że szare włosy i koszula pasują mu idealnie. Natychmiast jednak zganił się w myślach i zabrał za jedzenie swojego marchewkowego ciasta.

— A więc — zaczął Kim, po czym nachylił się trochę w stronę przyjaciela. Tak, zostali przyjaciółmi. Mógł to powiedzieć bez strachu, że mężczyzna nagle odejdzie i zerwie kontakt. Ufał mu. — Co powiesz na małą wycieczkę do Korei?

Jeongguk prawie zakrztusił się kawą.

— Że co?

Nie spodziewał się tego. Szczerze powiedziawszy, mniej zdziwiłby się, gdyby dwudziestosiedmiolatek zaproponował mu wycieczkę na Antarktydę albo na Syberię.

— Ale... — chrząknął — myślałem, że...

— Że nienawidzę Korei? — dokończył za niego. Westchnął, przeczesując włosy ręką. — Nie powinienem. Dlatego chcę tam pojechać. W dodatku zbliża się rocznica ich śmierci, a ty mówiłeś, że nigdy nie byłeś w Busan. Pomyślałem, że będziesz chciał mi towarzyszyć.

Te słowa uderzyły młodszego. Zdawał sobie sprawę z faktu, jak bardzo bolesne będzie wejście na pokład samolotu lecącego do Korei. Ale to było tak naprawdę nic w porównaniu z tym, jak silną wolę musi mieć, by pójść na cmentarz i stanąć przed nagrobkami członków swojej rodziny.

A fakt, że Taehyung poprosił go, żeby mu towarzyszył, roztapiał serce dwudziestopięciolatka. To było wspaniałe uczucie wiedzieć, że komuś zależy na tobie tak bardzo, że prosi cię o to, żebyś był obok podczas bardzo ważnego i trudnego momentu życia tej osoby. To było lepsze niż jakiekolwiek „kocham cię".

Dlatego zgodził się, bo wiedział, jak bardzo Taehyung go teraz potrzebuje.

***

Jeongguk nie miał pojęcia, jak wygląda Busan albo Daegu. Sądził, że najpierw wybiorą się do rodzinnego miasta szarowłosego, a brak znajomości języka koreańskiego jedynie potęgował jego zagubienie. Był zdziwiony, gdy Kim oznajmił mu, że właśnie przyjechali do Busan.

— Nie wiedziałem, że to miasto nad morzem — powiedział, wyglądając przez okno w hotelu.

Tymczasem Taehyung wypakowywał część ubrań z walizki, stojąc nad swoim łóżkiem. Mieli zostać tam na parę dni, a potem pojechać pociągiem do Daegu.

— Nigdy nie pytałeś — stwierdził, odpinając guziki koszuli, by się przebrać.

Zaśmiał się, wiedząc, że jego przyjaciel ma absolutną rację. Nigdy w końcu nie interesował się tym krajem. Nie czuł się, jakby był w domu. Powiedziałby, że to wyglądało bardziej jak wakacje albo krótki urlop. Chyba to właśnie dlatego tak chciał pozwiedzać.

Najwięcej czasu spędzali na plaży. Nocą, o poranku i o zmierzchu. Każdego dnia Jeonnguk widział wschody i zachody słońca i powoli zaczął zakochiwać się w tym krajobrazie. Kim przywiózł ze sobą aparat i gdy młodszy zobaczył zdjęcia, nie mógł wyjść z podziwu. Były po prostu piękne, tak jak jego autor.

Jeon potrząsnął głową.

Siedzieli na piasku, daleko od innych i jednocześnie blisko wody. Promienie zachodzącego słońca delikatnie ogrzewały ich twarze, kiedy próbowali zapamiętać każdą sekundę tego pięknego zjawiska. W pewnym momencie dwudziestopięciolatek wyciągnął telefon i zaczął nagrywać, a Taehyung, korzystając z tego, że jego przyjaciel był skupiony na urządzeniu, przekręcił głowę w bok i zaczął mu się przypatrywać. Tak po prostu. Patrzył na niego, tak jak patrzył na nocne niebo — podziwiał każdy fragment jego twarzy, każdy najmniejszy szczegół.

W tamtym momencie powstrzymywał się, by nie wykonać żadnego ruchu. Ten chłopak znaczył dla niego wiele. Był tak naprawdę jego pierwszym przyjacielem. Ale nie tylko w tym był pierwszy — był też pierwszą osobą z jego snów, jaką poznał oraz pierwszą osobą, której powiedział prawdę o swojej przeszłości. Pierwszą osobą, która go wysłuchała.

To wszystko miało bardzo duże znaczenie dla Taehyunga. Nigdy nie pozwolił sobie na posiadanie kogoś bliskiego swojemu sercu. Sprawę z rodziną zepsuł po całości i nie dało się już tego naprawić, czego bardzo żałował. Ale przy Jeongguku... przy Jeongguku czuł, że jest wolny. Jakby prorocze sny przestały mu towarzyszyć i był tylko on, brunet i piękny zachód słońca na plaży w Busan.

Im więcej czasu spędzał z dwudziestopięciolatkiem, tym częściej czuł tę dziwną lekkość. Tę samą, którą czuł, gdy powiedział mu o snach.

Podobało mu się to. To stuprocentowe życie chwilą. Zawsze chciał zapamiętać jak najwięcej ze spotkań z Jeonem.

A on był zbyt zajęty, by zauważyć, że Taehyung przygląda mu się od dobrych kilku minut.

***

Młodszemu podobało się w Busan coraz bardziej, przez co Kim zaczął powoli podejrzewać, że będzie chciał zostać tu na zawsze. Zresztą, nie dziwił mu się zbytnio; sam był zauroczony tym miastem i nie był w stanie policzyć, ile pięknych miejsc zwiedził.

Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy i nadszedł przedostatni dzień ich pobytu tutaj. Na samą myśl o wyjeździe robiło mu się niedobrze. Nie dlatego, że pewnie szybko tu nie wróci. Chodziło o to, że czekała go bardzo trudna rzecz do zrobienia — odwiedzenie grobu najbliższych.

Potrząsnął głową. Nie powinien o tym teraz myśleć. Leżał na swoim łóżku i wpatrywał się w sufit, podczas gdy Jeongguk robił coś na swoim laptopie.

— Co robisz tyle czasu? — przerwał ciszę, czując, że zaraz zwariuje, bo jego myśli znowu wrócą do dnia wypadku. — Siedzisz tak chyba drugą godzinę, nudzi mi się.

— Poczekaj jeszcze chwilę, a ci coś pokażę — obiecał młodszy, nie odrywając oczu od ekranu laptopa.

Kim westchnął głęboko, przymykając oczy. Nie chciał zasnąć. Zawsze w okolicy rocznicy śmierci jego rodziny wracały sny ukazujące to wydarzenie. Nie chciał powtórki. To bolało.

Nagle poczuł, że materac się ugina i po otworzeniu powiek zobaczył siedzącego obok bruneta. Natychmiast podniósł się do siadu i oparł brodę o ramię przyjaciela, przysuwając się do niego i oplatając rękoma jego wąską talię.

Ostatnio zaczął robić tak coraz częściej. Dlaczego? Nie wiedział. Ale młodszemu to nie przeszkadzało, więc kontynuował przytulanie go.

— Pracowałem nad tym praktycznie od początku naszego pobytu tutaj — wytłumaczył Jeon, wskazując palcem na urządzenie. — Mam nadzieję, że ci się spodoba.

I nacisnął play, a na ekranie pojawił się film przedstawiający wszystkie miejsca, które odwiedzili w Busan. Wszystko zaczęło się od wschodu słońca, a skończyło jego zachodem. Naniesione filtry i muzyka w tle nadawały nagraniu specyficznego klimatu; można było pomyśleć, że ogląda się wspomnienia z wakacji, wspominając kolejne atrakcje, choć tak naprawdę patrzyło się na kadry filmu.

Taehyung nie mógł wyjść z podziwu. Tak, jak Jeongguk, gdy podziwiał jego fotografie.

— Będę zawiedziony, jeśli poprzestaniesz na tym — oznajmił starszy, dalej nie mogąc oderwać wzroku od nagrania.

Brunet zaśmiał się delikatnie, przysuwając się odrobinę w stronę mężczyzny.

— Chyba nareszcie znalazłem swoją pasję — wyznał, patrząc w oczy przyjaciela, które teraz świeciły jeszcze jaśniej. — Widzisz, udało się.

— Widzę — wyszeptał Kim, uciekając myślami do tamtego wieczoru spędzonego na plaży, kiedy przypatrywał się swojemu towarzyszowi tak, jak teraz.

Przypadkowy obserwator mógłby pomyśleć, że ta sytuacja skończy się pocałunkiem między dwójką ludzi bezgranicznie w sobie zakochanych.

I zapewne przez długie minuty patrzyliby sobie w oczy, zatracają się w nich, gdyby Jeongguk nie wypalił nagle:

— Jestem głodny. — Chyba nawet do niego samego nie dotarło, że coś powiedział. Jednak szybko się ogarnął i dodał: — chodźmy zjeść kimchi.

Taehyung parsknął śmiechem i przytaknął, wstając z łóżka i delikatnie odpychając od siebie młodszego.

***

Gdyby miał wybrać najtrudniejszy dzień swojego życia, wybrałby ten kwietniowy dzień. Ciepły, z lekkimi powiewami wiatru, spokojny. I mógłby go określić jako piękny, ale nie w tej sytuacji. Nie, gdy szedł w stronę nagrobków swojej rodziny po raz pierwszy od ich pogrzebu.

Brzmiało to okrutnie. Te groby zostały niemalże porzucone, nikt się nimi nie zajmował. Zapewne wszyscy przechodnie myśleli, że umarła cała rodzina i dlatego nikt tu nie przychodzi. Nie było to dalekie od prawdy — Kim czuł, że on sprzed prawie dziesięciu lat umarł tamtego dnia i cząstka jego duszy została pochowana z nimi.

Mimo, że ostatni raz był na cmentarzu bardzo dawno, pamiętał, gdzie ich pochowali. Obraz nagrobków i miejsca pochówku wyrył się w jego pamięci bardzo wyraźnie, a sny zwiastujące kolejną rocznicę nie pozwalały mu zapomnieć. Były jak powracający koszmar.

Szedł pewnie, mijał groby tak, jakby chodził po tym cmentarzu codziennie. Jeongguk niepewnie podążał za nim, starając się nie przewrócić o żaden nagrobek. Doszli na miejsce po paru minutach i dopiero, gdy Taehyung stanął przed tablicami, na których były wyryte imiona i nazwiska jego bliskich, dotarło do niego, że jego serce bije co najmniej trzy razy szybciej, niż powinno. Czuł, jakby miało zaraz połamać mu kości i uciec z klatki piersiowej.

Jego ciało potrzebowało kilku sekund, by zgiąć się w pół i rozpłakać. Nie upadł tylko dlatego, że w ostatniej chwili złapał go brunet. Trząsł się jak osika i wpadł w panikę, nie mogąc nabrać powietrza do płuc. Paliło go w gardle i myślał, że jego serce nie wytrzyma i zaraz przestanie pracować.

Choć przez łzy widział rozmazany obraz, w jego pamięci groby wyglądały bardzo realistycznie. Na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością i naprawdę wydawało mu się, że stoi przed nim równie zrozpaczona matka. Wyciągała do niego ręce i już miał się do niej przytulić, gdy...

— Taehyung — usłyszał głos Jeona jakby przez mgłę. — Taehyung, słyszysz mnie?

Wziął głęboki oddech i zakręciło mu się w głowie. Poczuł, że jego ciało zostało pociągnięte w dół przez przyjaciela i nawet nie miał siły się opierać. Usiadł na ziemi przed grobami i oparł głowę o ramię młodszego.

Nie wiedział, ile trwał jego atak paniki lub ile zajęło mu uspokojenie się. Po prostu siedział, co chwilę bardziej przysuwając się do dwudziestopięciolatka. Tulił go do siebie, jakby to jemu potrzebne było pocieszenie. Głowa Jeongguka znalazła się tuż przy jego sercu, a jego ramiona — z pozoru silne, teraz tak delikatne — oplatały się wokół talii starszego.

Trwali w takiej pozycji długo, a Kim nie chciał, żeby przestali. Młodszy był szczelnie zamknięty w jego uścisku, jego mały świat — jedyny przyjaciel, jedyna osoba, która tak naprawdę przy nim była. I serce krajało mu się na myśl, że może go stracić.

Pociągnął nosem, wycierając mokre policzki. Było mu... lepiej. Odrobinę. Tak jakby... lżej. Chyba właśnie tego potrzebował. Tak. Przyjścia tutaj, zderzenia z rzeczywistością. I obecności Jeongguka.

Młodszy chciał, żeby poszli już do hotelu. Ale on chciał zostać. Poprosił, żeby posprzątali groby. Były zawalone liśćmi, które spadły na nie zeszłej jesieni i nie zostały odpędzone przez wiosenny wiatr.

Czekało ich trochę czyszczenia, ale żaden z nich nie narzekał. Wiedzieli, że najpewniej wrócą tu dopiero za kilka lat. Tak, wrócą. Jeon obiecał sobie, że nigdy nie puści starszego na cmentarz samego. Nigdy. Nie po tym, jak zobaczył jego reakcję.

Uprzątnęli liście i umyli nagrobki. Potem pojechali po kilka bukietów sztucznych kwiatów, które ustawili na każdym z grobów. Zapalili też znicze. Wszystko wyglądało skromnie i delikatnie, tak zupełnie inaczej. Taehyung zawsze widział je obsypane liśćmi lub śniegiem albo pokryte toną wiązanek w dniu pogrzebu.

Teraz stał i wpatrywał się w wyryte w marmurze nazwiska. Były tak obce i jednocześnie znajome; czuł się, jakby przyjechał w odwiedziny do starego przyjaciela, który już dawno tu nie mieszka. To bolało i w tym samym czasie działało kojąco na ranę w jego sercu. Nie umiał tego nazwać, ale nie przeszkadzało mu to. Wydawało mu się, że właśnie godzi się z rodziną i przeprasza za wszystkie swoje błędy. Robi to, co powinien był zrobić już lata temu, gdy jeszcze żyli.

Samotna łza spłynęła po jego policzku, a delikatny uścisk dłoni Jeongguka na tej jego dodawał mu sił. Sił, których potrzebował, by rana się zabliźniła.

***

Do lotu powrotnego z Korei zostało im jeszcze kilka dni. Tak naprawdę mogli pojechać do Seulu i trochę pozwiedzać, ale Jeon widział, jak bardzo starszy chce odwiedzić farmę dziadków, choć nigdy nie powiedział tego na głos.

Odnalezienie tego miejsca również nie sprawiło im problemu. Zupełnie, jakby Kim miał w głowie mapę swojej przeszłości i tak naprawdę nie różniło się to za bardzo od rzeczywistości. Sam fakt posiadania proroczych snów był dla nich zagadką, ale, jak to powiedział kiedyś młodszy, była to nieodłączna część Taehyunga i nic tego nie zmieni.

Farma była opuszczona. Nikt nie mieszkał w niedużym domku od ponad dekady. Trawa i chwasty przejęły władzę nad pastwiskiem i ogrodem babci starszego. Było tu jednocześnie pusto i bardzo tłocznie; Jeongguk mógł tylko wyobrażać sobie, jak to miejsce wyglądało kiedyś. Zapewne tętniło życiem, taką spokojną wiejską monotonią, szczęściem i miłością.

A teraz była to tylko opuszczona farma.

Mimo to Taehyung czuł się jak w domu. Ostatni raz był tutaj... ile? Dwanaście lat temu? Coś koło tego. Od jego ostatniej wizyty minęło tak dużo czasu, a on miał wrażenie, że jako malutki dzieciak zostawił tu część siebie, której już nigdy nie będzie mu dane odzyskać. Gdzieś tutaj została porzucona jego niewinność i miłość, jaką darzył rodzinę. Nie mógł już jej odzyskać, nie mógł cofnąć czasu.

Wiedział jednak, że potrzebował tutaj przyjść. Zobaczyć tę farmę, dla spokoju ducha. Pogodzić się ze samym sobą po tylu latach cierpienia.

Podziwiał rozpościerające się przed nimi łąki i las w oddali. Było już późne popołudnie, słońce powoli zmierzało ku horyzontowi. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy. Miał wrażenie, że złość na siebie i poczucie winy powoli z niego uchodzą. Potrzebował takiego leczenia.

Wiosenny wiatr bawił się kosmykami włosów Kima i muskał twarz delikatnymi pocałunkami. Ta chwila na długo zostanie w jego pamięci. Miał nadzieję, że zastąpi te wszystkie bolesne wspomnienia o wypadku i poczucie winy.

Nagle poczuł uścisk prawej dłoni. Otworzył leniwie oczy i spojrzał na Jeona. Ten przyglądał mu się z miłością ukrytą między gwiazdami zamkniętymi w ciemnych tęczówkach. Nie dało się tego inaczej nazwać; Taehyung był jego wszystkim i nie potrafił powstrzymać się od patrzenia na niego w ten sposób.

A starszy znalazł swoją najjaśniejszą gwiazdkę. Bardzo szybko zmieniła się ona w ogromny gwiazdozbiór, a ich wspólna konstelacja była utkana z najlepszych wspomnień, jakie posiadał. Jego serce biło szybciej, gdy widział Jeongguka obok siebie, ale jednocześnie było wtedy dużo spokojniejsze; obecność młodszego wpływała na niego kojąco. Była jego lekiem, a przyjaciel — och, jak dziwnie brzmiało to słowo w jego myślach — był najdroższym skarbem.

Przyciągnął go do siebie i złożył na ustach bruneta motyli pocałunek; był delikatny niczym podmuch wiatru, który rozwiewał ich włosy. Dłonie młodszego zacisnęły się na materiale jego koszuli, jakby domagał się więcej pieszczot.

Taehyung objął go i oparł się swoim czołem o czoło ukochanego. Był wtedy taki szczęśliwy, że nie byłby w stanie ubrać tego w słowa, gdyby ktoś go o to poprosił. Świadomość, że właśnie teraz trzyma w ramionach swój świat, była... po prostu wspaniała.

I miał nadzieję, że będzie mógł trzymać swój świat w ramionach do końca życia.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro