1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z niecierpliwością chodziłam tam I z powrotem, co jakiś czas wyglądając przez okno w poszukiwaniu listonosza. Spojrzałam kątem oka na wiszący w kuchni zegar. Pan Fabri zazwyczaj pojawia się z pocztą około drugiej godziny w południe. Był to najmilszy człowiek, jakiego kiedykolwiek mogłam poznać. Wszystkich sąsiadów zabawiał swoimi anegdotkami z życia i zawsze zarażał uśmiechem, czym zaskarbił sobie naszą sympatię. Mimo, że miał już około sześćdziesiąt lat, dziarsko spacerował z torbą i nigdy nie narzekał, że jest mu źle. Po raz kolejny wbiłam wzrok w tarczę zegara. Jęknęłam przeciągle uderzając dłonią o blat. Ileż można czekać?

Po chwili ujrzałam na wpół łysą głowę pana Fabriego. Wyciągnął z torby listy, które lada moment miały wylądować w naszej skrzynce. Pospiesznie założyłam za duże buty mojego ojca i narzuciłam jesienny płaszcz. Jedna z najbardziej kolorowych pór roku w Traunstein nie miała zamiaru rozpieszczać mieszkańców czarującego miasteczka. Zdarzały się okresy, gdy deszcz padał przez cały tydzień, zalewając piwniczki w domach niedostosowanych do takich ogromnych ulew. Zacisnęłam skostniałe od zimnej temperatury palce na brzegach płaszcza, otulając się nim szczelniej. Pan Fabri gdy tylko mnie ujrzał, uśmiechnął się najszerzej jak tylko potrafił.

- Dzień dobry, panienko Ann. Na co panienka tak czeka, że nie potrafiła wytrzymać w domu aż do mojego odejścia? - mężczyzna położył ciężką torbę na kafelki chodnika, które wysychały powoli i jaśniały dzięki blasku słońca, nieśmiało wyglądającego zza chmur. Rozprostował kości po czym przejrzał listy, aby upewnić się, czy trafią do odpowiedniej osoby.

- To nic ważnego - machnęłam niedbale ręką i wzruszyłam ramionami. Wolałam nie zapeszać, bo co jeżeli mi się nie uda?

- Życzę w takim razie szczęścia. Oby list zawierał to, czego panienka potrzebuje - pan Fabri złożył na moich dłoniach dzisiejszą korespondencję dla rodziny Fischerów, skłonił się nisko i ruszył w kierunku kolejnego domu.

- Dziękuję za życzliwość, panie Fabri. Powodzenia w roznoszeniu listów! - krzyknęłam za nim, na co on odpowiedział jedynie kciukiem skierowanym do góry. Zaśmiałam się pod nosem biegnąc w kierunku drzwi frontowych. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w ciepłym domu. Odłożyłam płaszcz i buty wertując listy w drodze do salonu. Mama i tata oglądali swój ulubiony serial, ale gdy tylko mnie zobaczyli, natychmiast wyłączyli telewizor.

-- I co? Wiesz już coś? - mama z przejęciem wstała otaczając mnie ramieniem. Nie usłyszałam kolejnych pytań taty. W dłoni dzierżyłam list, którego adresatem był Niemiecki Związek Narciarski. Przejechałam dłonią po wytłoczonych literach na kopercie, a do oczu napłynęły mi łzy.

-- Ann, otwieraj to cholerstwo. Dłużej już nie wytrzymam - tata gwałtownie wstał z sofy stając po mojej drugiej stronie. Wszyscy wpatrywaliśmy się w moje drżące od strachu dłonie rozrywające kawałeczki białego papieru. Westchnęłam cicho zamykając oczy i wyciągając list, który miał otworzyć mi drzwi na nowe życie.

- Szanowna Pani Ann Fischer,
Z przyjemnością oznajmiamy, iż została Pani przyjęta na staż jako fizjoterapeuta skoczków narciarskich. Wszelkie formalności zostaną dopełnione podczas treningu kadry w Oberstdorfie.

Ciężko było doczytać mi resztę. Moje oczy wilgotne były od łez szczęścia i za nic nie chciały pozwolić mi na doczytanie reszty dokumentu. Chwyciłam telefon szukając w ostatnich połączeniach Cedrica. Wybrałam numer i przyłożyłam słuchawkę do ucha wysłuchując głuchych sygnałów. Zagryzłam wargę uśmiechając się pod nosem. Mój przyjaciel będzie pękał z dumy!

-- Cedric! Jadę do Oberstdorfu!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro