ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ze wszystkich dni, których Tenko nie znosił, poniedziałki plasowały się na samej górze jego hejt listy. Pewnie dlatego, że najdalej im było do weekendu i do następnego wytchnienia od szkoły trzeba było czekać jeszcze całe 6 dni. Może dlatego, że poniedziałki mimo swojego oddalenia od weekendu najbardziej nim zalatywały. Wizja niedawno minionego wolnego bolała, tym bardziej że była tak strasznie świeża. W każdy inny dzień to wszystko było dużo bardziej znośne, ale nie w poniedziałki.

Właśnie rozbrzmiał ostatni dzwonek, co oznaczało, że już najgorsza część tego najgorszego dnia tygodnia powinna odejść w niepamięć. Zniknąć, a przynajmniej do następnego poniedziałku, ale niestety nie dzisiaj. Dzisiaj musiał jeszcze posiedzieć w szkole. Musiał poczekać na wujka, który miał jeszcze jedną lekcję, a potem jego bohaterskie zadania mieli przejąć inni herosi. Dzisiaj All Might nie jest symbolem pokoju, a opiekunem i zamierza wypełnić te obowiązki najlepiej, jak potrafi (nie, żeby w inne dni robił to mniej starannie).

Tenko nigdy nie przeszkadzało, że wujek się nim interesuje, wręcz przeciwnie, jego starania rekompensowały pustkę, jaką czuł po utracie rodziny, a przynajmniej częściowo. Czegoś takiego nigdy nie da się całkowicie zapełnić. Zawsze pozostaje ciemna, pusta i zimna przestrzeń, ale można znacznie zmniejszyć jej objętość.

W każdym razie Tenko nie miał nic przeciwko trosce, jaką był obdarzany, ale może dzisiaj byłby równie wdzięczny gdyby ta troska wujka nie była aż tak paląca. Cieszyłby się, gdyby poczekała kilka dni, na przykład do weekendu. A przynajmniej tak myślał teraz. Niestety nie był podobnego zdania rano, kiedy przy swojej porannej kawie — Tenko wtedy nalewał sobie wody do butelki filtrującej — Toshinori powiedział, że Tenko ma dzisiaj wizytę u lekarza i że pojadą do niego od razu, jak skończy pracę.

Młodzieniec, powiedział wtedy "okej, poczekam na ciebie po lekcjach" (nie chciał kłopotać wujka z jeżdżeniem to z powrotem do domu, to w zupełnie drugą stronę do jego dermatologa, szczególnie w tych korkach), jednak w miarę jak mijała każda kolejna godzina, coraz bliżej końca lekcji, tak tym bardziej Tenko utwierdzał się w przekonaniu, że powinien powiedzieć coś innego. A przynajmniej delikatnie zasugerować jakieś inne rozwiązanie.

Nie był obłożnie chory, nie był umierający, tak właściwie nie było mu praktycznie nic. Ot drobnostka, alergia skórna. W jego przypadku dość paskudna sprawa, ale na szczęście dała się wyciszyć i teraz Shimura właściwie nie pamiętał, że kiedyś na nią cierpiał. Nie pozostawiało wątpliwości, że to paskudztwo powróci — może nawet ze zdwojoną albo o zgrozo potrojoną mocą, jak to z paskudztwami tego typu bywa po chwilowym stanie uśpienia — jeśli chłopak odstawi swoje leki. Małe różowe tabletki, które w całej rutynie dnia codziennego umieścił przed wieczornym myciem zębów, teraz brał po jednej, ale kiedyś, gdy to paskudztwo było w kwiecie swojej mocy (skóra swędziała go tak mocno, że nie jednokrotnie drapał się do krwi, a i to nie przynosiło ukojenia) musiał wciągać trzy i smarować się tłustym śmierdzącym kremem, który był swego czasu dla niego tym, czym dla kogoś z wyrywanym zębem znieczulenie. Póki był na skórze, póki działał, przynosił ulgę, a skóra nie swędziała. Jego lekarka nazwała ten krem kiedyś "drugą skórą" i to określenie zaskakująco zapadło Tenko w pamięć.

Na szczęście te czasy miał już dawno za sobą. Tabletki brał w sumie prowizorycznie, a kremem smarował się bardzo rzadko, bo bardzo rzadko swędzenie stawało się aż tak uporczywe, żeby zdecydował się po niego sięgnąć. Głównie kiedy się stresował. W sumie stresował się cały czas, życie go nie oszczędzało, ale kiedy stresował się tak bardzo bardzo (a do takich dni zaliczał się m.in. pierwszy dzień w U.A.) znowu zaczynało go swędzieć. Właśnie wtedy wycisnął ostatnie tchnienie z tubki z tym śmierdzącym kremem. Toshinori zauważył to dopiero niedawno albo do zapisania Tenko na wizytę u lekarza skłonił go kolejny pusty blister z tabletkami. Nic poważnego, szli tylko po recepty, możliwe, że lekarka rzuci okiem na skórę Tenko, ale wcale nie koniecznie. Zależy czy tego poniedziałku będzie miała kocioł w pracy, czy nie.

Tak więc dzisiaj Tenko miał jeszcze większą motywację, żeby ociągać się z wyjściem z klasy po dzwonku niż zazwyczaj. Standardowo chciał, aby jego "koledzy" poszli przodem i nie mieli okazji mu dokuczać, bo po co się narażać, jeśli nie jest to konieczne? Poczekał, aż klasa opustoszeje przynajmniej w połowie, zanim zaczął powoli rozpinać główną komorę plecaka, aby wrzucić tam piórnik, książki i zeszyt z japońskiego.

Kiedy w klasie została już tylko jedna osoba — jego "ulubiona" kujonka — podniósł się z krzesła. Jako że dziewczyna pieczołowicie i starannie notowała w zeszycie (Tenko nie zdziwiłby się, gdyby używała idealnie wyćwiczonych technik kaligrafii, bo niemożliwe było, żeby ktoś potrzebował tak wiele czasu, aby przepisać wszystko z tablicy, nawet dzieciak z pierwszej klasy podstawówki zrobiłby to szybciej), tym razem o dziwo nie wyszedł z klasy ostatni. Zanotował w pamięci, że powinien dopisać to do swojej krótkiej listy życiowych sukcesów (chyba można to już zaliczyć jako postęp w procesie socjalizacji, prawda?) i wyszedł na korytarz. Prawie pusty korytarz, a ludzie, którzy tam byli to uczniowie starszych klas. Tenko ich nie znał i to było najważniejsze. Oni może kojarzyli jego, ale teraz nikt mu się nie przyglądał, a nawet jeśli to tylko przypadkiem, bo przestał być ogólnoszkolną sensacją jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu szkoły. Teraz nie spodziewał się jakiegoś ataku z ich strony.

Powoli — dając czas na ewakuację wszystkim tym, którzy nie zdążyliby jeszcze opuścić szatni klasy 1A — zszedł schodami na dół, potem pokierował się do piwnicy, a potem wylądował przed swoją szafką. Tym razem nikt nie wykręcił mu głupiego numeru i jego kluczyk czekał grzecznie w mniejszej komorze z przodu jego plecaka. Włożył go do zamka, przekręcił i ostrożnie otworzył metalowe drzwiczki, chcąc zminimalizować możliwość skrzypienia. Zabrał ze środka swoją kurtę i zamknął drzwiczki na klucz, który z powrotem wylądował w toni małej kieszonki z przodu tornistra. Wujek Toshinori już kilka razy wspominał o kupnie jakiegoś ciekawego breloczka, ale Tenko nie specjalnie się do tego kwapił. Jakoś nie podniecała go perspektywa wielkiej włochatej króliczej główki dyndającej wesoło, kiedy będzie otwierał szafkę (tak, Toshinori miał taki przy kluczach od mieszkania).

Podczas tej drobnej wizualizacji Tenko zdążył już wyjść z szatni, a nawet ze szkoły. All Might miał trening na boisku, więc siedzenie w szkole byłyby zarówno bezsensowne jak i głupie, ale chłopak i tak przez chwilę to rozważał. Ostatecznie zaszycie się w szkolnej łazience było najgorszą z możliwych opcji, już lepsza była szatnia, bo powiedzenie All Mightowi, jeśli zapyta, gdzie był (a zapyta na pewno) "W porządku, czekał na ciebie w szatni" brzmi o stokroć lepiej niż "W porządku. Czekałem na ciebie skulony pod ścianą w męskim kiblu".

Później pomyślał o boiskowych trybunach, które teraz powinny być puste i już myślał, że to właśnie tam przesiedzi następną godzinę. Dwóch czynników nie wziął pod uwagę w ogóle, trzeci rozważył, ale okazało się na odwrót. Otóż na zacienionej części trybun było kilka osób, na części niezacienionej prażyło słońce, nic dziwnego w środku maja, a All Might miał lekcje z klasą 3A. Tenko pewnie nie skojarzyłby ostatniego faktu, gdyby jeden z chłopaków na boisku nie miał wielkich czerwonych skrzydeł i nie jęczał w niebo głosy, próbując zrobić skłon tak, aby dotknąć całymi dłońmi ziemi. No tak, 3A to klasa Toyi i Keigo.

Shimura uśmiechnął się pod nosem, widząc zmagania blondyna, a potem powiódł wzrokiem trochę dalej i rozpoznał w siedzącym nieopodal blondyna chłopaku Todorokiego. Tamten nie prowadził rozgrzewki, jak jego przyjaciel. Siedział w siadzie skrzyżnym z brodą opartą na dłoni. A wyróżniał się nie tylko swoją biernością w ćwiczeniach, co strojem, którym na pewno nie był prosty, dresowy uniform, jaki nosiła reszta uczniów. Promienie słoneczne lgnęły do niego, a potem tonęły w czerni jego kostiumu. Ciasny materiał opinał całe ciało. Z nieprzeniknioną czernią kontrastowały błękitne pasy, biegnące wzdłuż ramiona, nóg, pośrodku klatki piersiowej i pleców. Tenko nie był pewny czy to gra światła, ale wydawało mu się, jakby te pasy nie były jedynie idealnymi plamami koloru, coś w nich cały czas się zmieniało. Nie płonęły jak te, w kostiumie Endeavora, wręcz przeciwnie, wyglądało, jakby płynęła nimi woda.

Tenko nie pozwolił sobie na zatrzymanie się i głębszą analizę stroju Toyi, nie miał teraz na to czasu, po pierwsze, a po drugie, nie grzecznie było się tak gapić. No i doświadczenia wiedział, że czuje się, kiedy ktoś wlepia w ciebie przenikliwe spojrzenie, a już na pewno nie chciałby, żeby Toya odwrócił się i go na tym przyłapał. Jeszcze pomyślałby sobie, że ich śledzi.  Już słyszał w głowie wszystkie elokwentne i sarkastyczne odzywki, jakie by wtedy od niego usłyszał.

Koniec końców szybko czmychnął przez trybuny prosto do korytarza skąd pewnie kilka minut wcześniej wysypali się na boisko uczniowie klasy 3A. Wszedł do środka i tak jak się spodziewał, zanim dotarł do końca — do szatni i łazienek — spotkał wujka Toshinoriego, który najprawdopodobniej uznał, że czas na rozgrywkę się skończył i należy już zacząć lekcję.

— Hej, Tenko! — zawołał z szerokim uśmiechem. Shimura również się uśmiechnął.

— Hej. Mogę wziąć kluczyk i poczekać w samochodzie, aż skończysz lekcje? — zapytał bez ogródek. Wiedział, że wujek się trochę spieszy i nie ma czasu na zbędne pogaduchy. W sumie sam nie chciał teraz bawić się z w zbędne pogaduchy.

— Pewnie, pewnie. Jest w szafce w mojej szatni. Muszę lecieć czekają na mnie — rzucił szybko, poklepawszy Tenko po plecach. Myślami musiał być już daleko stąd, bo włożył w ten gest tyle siły, że omal nie odbił chłopakowi kręgosłupa na drugą stronę płuc. Tak czy owak, Tenko zdołał wykrztusić z siebie w odpowiedzi ciche "jasne, jasne", a potem (rozmasowując ramię) ruszył prosto korytarzem. Szatnie, o które chodziło były na jego samym końcu po prawej stronie, a żeby wejść do tej nauczycielskiej, trzeba było przejść przez tę uczniowską, co zapewne miało powstrzymywać przed wszczynaniem bójek po zajęciach czy robieniem innych niedozwolonych rzeczy.

Tenko wszedł do szatni dla nauczycieli, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi. W środku było przyjemnie chłodno i chłopak przystanął na chwilę, żeby odetchnąć. W sumie to chyba nie taki zły pomysł, żeby posiedzieć tutaj trochę, samochód jest pewnie nagrzany, a Tenko nie uśmiechało się pójść do dermatologa w stanie spocenia, jakby co najmniej to on miał trening na boisku w parzącym słońcu. Dzisiaj był naprawdę ciepły poniedziałek.

Usiadł na szatnianej ławce. Tylko na chwilę, powtarzał sobie w duchu, ale wyjął telefon z plecaka, który rzucił sobie między nogami. Włączył go, później odpalił dane komórkowe (szkolne Wi-Fi to jakiś nieśmieszny żart) i postanowił rzucić okiem na Instagram. Nie Facebook, nie Messenger, nie Snapchat to aplikacje dla ludzi, którzy mają jakichś znajomych, z którymi można by popisać, ewentualnie powysyłać głupie filmiki i memy. Tenko nikogo takiego nie miał (do grupy klasowej dalej go nie dodali, więc nie musiał sprawdzać, czy ktoś przesłał tam odpowiedzi na jutrzejszy sprawdzian). Na instagramie przynajmniej mógł spojrzeć, o której jego ulubiony streamer zaczyna transmisję, a przy okazji na stronie głównej wyświetlił mu się kolorowy post z reklamą nowej gry na konsolę. Szybko przeczytał opis, po czym zrobił screena, żeby zgłębić temat później i przypadkiem nie zapomnieć.

Gry mobilne na telefon to jakiś żart, podobnie jak publiczne Wi-Fi, a Nintendo leżało rozładowane w domu, więc nie mógł pograć. Nie mniej radził sobie z nudą doskonale i zanim się obejrzał, spędził w szatni wujka Toshinoriego, więcej niż zakładał. Chwilka zmieniał się w trochę za długą chwilę. Długa chwila to wystarczająco dużo czasu, aby przynieść kłopoty, o czym Tenko się przekonał, kiedy usłyszał trzask. Wzdrygnął się jakby wyrwany z transu i przygryzł sobie przy tym język. W oczach momentalnie stanęły mu łzy, ale nie zważał na to, bo teraz uważnie nasłuchiwał, co działo się po drugiej stronie niedomkniętych drzwi szatni All Mighta. Ktoś wszedł do szatni dla uczniów. Nie, nie wszedł, praktycznie wbiegł.

Całe ciepło odpłynęło z palców Tenko. Spojrzał na wyświetlacz, ale i bez tego wiedział, że to za wcześnie, aby 3A skończyła zajęcia, a wujek nie zająknął się nawet słowem, że zamierza puścić uczniów do domu szybciej! Weź się w garść, pomyślał, przestawiając się z powrotem na tryb uważnego słuchacza. To tylko jedna osoba, nie całe stado groźnych, spoconych i głośnych nastolatków, to tylko jeden człowiek w dodatku coś było z nim nie tak.

Coś musiało być nie tak, bo w jakim innym przypadku ktoś wpadłby do szatni w środku lekcji i nie szukał niczego w szafkach. Tenko na pewno słyszałby gdyby przybysz się do nich, chociażby zbliżył. Zamiast tego docierało do niego coś podobnego do sapania, ale takiego bardzo szybkiego, urywanego wręcz panicznego. Tenko doskonale wiedział, jak sapie człowiek, który jedynie zmęczył się podczas biegania, jemu samemu zdarzyło się kilka razy prawie wypluwać płuca z tego powodu i może lekarzem nie był, ale to nie było to. Już prędzej przypominało oddychanie psa próbującego schłodzić się w niezwykle upalny dzień, a to różnica.

Tenko zdążył podnieść się z ławki najciszej, jak to możliwe (mebel o dziwo nawet nie zaskrzypiał) i ominąć plecak, który wcześniej rzucił sobie pod nogi. W tym czasie sapanie — nie wiedział, jak to inaczej określić — ucichło kilka razy.

Ustawało na kilka sekund, potem przez kilka sekund znowu się wzmagało, potem znowu ustawało i tak w kółko, zupełnie, jakby ktoś między seriami wstrzymywał powietrze, próbując się uspokoić, ale to nie pomagało.

Jak na prawdziwego bohatera przystało, Tenko powinien wyjść ze swojego miejsca i sprawdzić, czy wszystko w porządku, tak zrobiłby prawdziwy bohater, tak zrobiłby wujek Toshinori, tak zrobiłby Keigo, pewnie nawet Toya postąpiłby w ten sposób, ale za to Tenko by sobie ręki nie uciął, z Toyą nigdy nic nie wiadomo.

Shimura jednak był w stanie zdobyć się na jedynie trzy cichutkie kroki w stronę drzwi. Nic więcej, ale nic więcej nie musiał robić, bo właśnie wtedy rozległ się kolejny trzask drzwi, akurat w momencie, kiedy osoba z szatni była w fazie muszę-wstrzymać-oddech.

— Co się z tobą dzieje, stary? — usłyszał Tenko. Całe jego ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz, ten głos znał. Może nie tak poważny jak teraz (taki poważny był tylko raz, wtedy kiedy ratował mu dupę w szatni klas 1, gdy jego "koledzy" zabrali mu rękawiczkę). Nie dopuszczał do siebie możliwości pomyłki. To musiał być Keigo. Faza muszę-wstrzymać-oddech minęła u tej drugiej osoby i znowu rozległo się sapanie, Tenko zdążył naliczyć tylko pięć wdechów, potem nie zdążył wypowiedzieć w myślach szóstki, kiedy już dawno minęło siedem i osiem, więc porzucił liczenie. To nie było ważne.

— Hej, już dobrze. Uspokój się — powiedział Keigo, już nie tak poważnie jak wcześniej, bardziej z nutą troski. Raptem kilka szybkich kroków i głośne strzyknięcie kolan podczas kucania później, odezwał się znowu: — Spójrz na mnie. Nic się nie dzieje. Wszystko jest w porządku, Toya — mówił powoli i spokojnie, jak do dziecka w histerii.

Tenko nie miał wątpliwości, jaki Toya uczęszcza do klasy 3A. Serdecznie pożałował, że nie wziął tego przeklętego kluczyka i nie uciekł z szatni. Teraz nie mógł wyjść, bo jedyne przejście prowadziło przez szatnię. Nie chciał tego słuchać, nie powinien, to nie była jego sprawa... a jednak zanim się powstrzymał, nachylił się tak, aby spojrzeć przez szparę w niedomkniętych drzwiach. Oboje kucali na ziemi.

— Nic... się... nie... dzieje... — powtórzył Toya, choć mówił tak niewyraźnie spomiędzy drastycznych oddechów, że Tenko nie mógł mieć pewności, że właśnie te słowa opuściły jego usta. Oczy miał zamknięte, ale teraz dodatkowo zasłonił je dłonią, jakby mimo tego dalej było za jasno. Nabrał głębszego haustu powietrza i zatrzymał je w płucach.

— Nie, nie, nie — zaprotestował Keigo. Podniósł się z kucek i złapał Toyę za ramię, żeby pociągnąć go do góry. — Usiądziesz na ławce, dobrze? — Potem pomógł Toyi opaść na mebel, a samemu klęknął przed nim, żeby Todoroki mógł go zobaczyć, jeśli otworzyłby oczy. — Wszystko dobrze — powtórzył. — Oddychaj ze mną. Tak jak zawsze. Za chwilę będzie lepiej, okay?

Toya przytaknął mu krótko, później pochylił się do przodu, aby oprzeć łokcie na kolanach i naśladował Keigo, który brał długie, spokojne wdechy, a później robił tak samo dokładne wydechy. Oddechy Toyi nie było tak idealne i chwilami zdarzało się jeszcze, że krztusił się powietrzem, ale wtedy Hawks namawiał przyjaciela, żeby spróbował ponownie. Kilka minut później, kiedy najgorszy kryzys minął, blondyn wstał z podłogi i również usiadł na ławce.

— Chcesz jeszcze policzyć? — zapytał. Toya przez chwilę nie odpowiadał, ale blondyn go nie pospieszał. Później pokręcił głową, a jeszcze chwilę później wyprostował się i oparł o szafki za sobą. Tenko cofnął się o kilka kroków, nie chcąc ryzykować, że trzecioklasiści go zobaczą. Niby się kolegowali, ale wiedział, że nie byliby zadowoleni teraz z jego obecności, szczególnie Toya i Shimura nie mógł się o to gniewać.

— Miałeś ciężki dzień wczoraj? — zapytał Keigo. Toya nie odpowiedział, a przynajmniej nie słowami. Prawdopodobnie przytaknął głową, bo chwilę później blondyn kontynuował: — Mogłeś do mnie zadzwonić. Albo przyjść, zawsze możesz do mnie przyjść, szczególnie, kiedy w domu jest źle. Nie wyrabiasz już, stary. Jesteś przemęczony.

Todoroki w końcu zabrał głos. Nie szeptał, ale mówił cicho, jakby był zmęczony. A może był już tym wszystkim znudzony, zrezygnowany.

— Rodzeństwo miałem zabrać ze sobą?

Keigo wymamrotał coś, co mogło być przekleństwem, ale Tenko nie był pewien. Do tej pory nie słyszał, żeby blondyn powiedział coś mocniejszego niż "cholera".

— O co poszło? — zapytał Hawks.

— Shoto chciał iść ze mną odwiedzić mamę. Chyba nie muszę mówić, jak to się skończyło — odparł Toya. Rzeczywiście nie musiał, Keigo był na tyle wtajemniczonym, że doskonale wiedział, jak Endeavor traktował swoje dzieci. Wiedział też aż za dobrze, co Toya robił w takiej chwili. Wiedział, że brał zawsze wszystko na siebie, byleby chronić swoje rodzeństwo. Toya był silny, bo musiał taki być, a przynajmniej starał się takiego udawać. Brał na siebie zbyt wiele ról i to go wykańczało. Nigdy niczego nie potrzebował, a zapytany co u niego zawsze mówił: "Wszystko w porządku. Martw się o siebie". Ale czasem coś pękało. Na krótko, chwilę nie działało tak, jak powinno. Zawsze znienacka, tak, że nigdy nie mógł się na to przygotować. Musiał to znieść, a potem zapomnieć, że taka chwila kiedykolwiek miała miejsce. Dzisiaj nie miało być inaczej.

— Nie wracam na trening. Głowa mi pęka, nie spałem prawie w ogóle — odparł Toya. Keigo westchnął ciężko, a potem wypalił:

— Enji to fiut.

Toya parsknął cichym śmiechem.

— Serio. Największy, jakiego znam... Następnym razem, kiedy w domu będzie źle, chociaż do mnie zadzwoń, dobra? Wymyślimy coś. Co dwie głowy to nie jedna — dodał. Cała trójka wiedziała w duchu, że Toya ma zbyt wielką dumę, aby samemu poprosić o pomoc. Jeśli ktoś już mu ją oferuje, najlepiej nie dosłownie, jest w stanie ją przyjąć, ale nie w innym wypadku. Mimo to dobrze było usłyszeć, że ma się na kogo liczyć. — Chcesz zapalić? — zapytał Hawks, podnosząc się ze swojego miejsca.

— To będzie mój drugi dzisiaj. Nie prognozujesz już raka płuc?

— Rak nie robi sobie wolnego, ale dzisiaj wyjątkowo odpuszczę ci wykład. Radzę korzystać, bo nie wiem, kiedy drugi raz zdarzy się taka okazja.

— W takim razie podaj mi papierosy — mruknął Toya. Po chwili dodał jeszcze: — I zapalniczkę.
_________________________________________

Następny rozdział będzie w sobotę!

Przypominam o zostawieniu gwiazdki i do usłyszenia!

PS Wesołego dnia dziecka <3 Ostatnia prosta i w końcu wakacje!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro