ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Hej... Co to za mina? Ktoś dał ci kosza? — bardziej niż z powodu głosu Tenko, który ginął w zamęcie panującym na stołówce, Keigo wzdrygnął się na dźwięk tacki, która wylądowała na stoliku niewiele przed nim. Wyprostował się szybko, żeby spojrzeć na stojącego obok pierwszoklasistę.

— Kosza? Mnie? Chyba sobie żartujesz. Czy jest ktoś, kto mógłby oprzeć się mojemu seksapilowi? — zapytał blondyn. Z jednej strony szybko postawił się do pionu, a z drugiej mimo zadziornego uśmieszku błąkającego się na jego ustach, coś w oczach i nerwowości jego ruchów zdradzało, że nie ma się dzisiaj za wielkiego mistrza podrywów.

Tenko usiadł naprzeciwko i posłał mu znaczące spojrzenie spod uniesionych brwi. Tyle wystarczyło, żeby Keigo wiedział, że nie wymiga się swoimi tanimi gadkami.

— Toya ma dzisiaj... nie najlepszy humor — westchnął. — Wybacz mu, jeśli będzie się zachowywał jak jeszcze większy buc niż zazwyczaj — dodał, uśmiechając się, jakby już miał przepraszać za swojego przyjaciela, którego obecnie nawet nie było przy stoliku, a który okupował automat z kawą. Tak właściwie to robił to już od dobrych kilku minut, a kolejka wcale nie wskazywała na to, że akurat w ten piątek uczniów napadła jakaś kofeinowa gorączka. Gdyby Keigo nie znał Toyi i jego zamiłowania do siedzenia w domu, mógłby pomyśleć, że chłopak urwał się z lekcji i poszedł, gdzie pieprz rośnie.

— Chyba mogę przymknąć oko na jego bucowatość, o ile nie dojdzie do rękoczynów. Wtedy mogę mieć coś przeciwko.

— Obiecuję, że jeśli do tego dojdzie, to osobiście wstawię się za tobą — zaręczył Hawks. Krótka chwila, kiedy wydawał się być taki jak zawsze, przeminęła jeszcze szybciej, niż się pojawiła. Uśmieszek spełzł z jego twarzy, zastąpiło go szybkie ściągnięcie ust w cienką linię.

Cisza przy stoliku zapadła na mniej niż pięć sekund, ale Tenko i tak poczuł jej ciężar na swoich plecach. Mimowolnie przypomniał sobie o poniedziałkowym incydencie. Co prawda poczucie winy prawie udało mu się zagrzebać, a przynajmniej tak myślał, dopóki nie poczuł tego specyficznego skurczu, odbierającego chęci na jedzenie, kiedy te znowu zapukało do drzwi jego świadomości.

Przez cały felerny poniedziałek rozważał, czy nie przyznać się przed kolegami do tego co usłyszał i zobaczył, ale doskonale wiedział, że prędzej zapadłby się pod ziemię, niż to zrobił. Nie chciał ryzykować utratą nowych kolegów, a bał się, że Toya może mieć w głębokim poważaniu, że on po prostu, z czystego przypadku, znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.

Tak właściwie, nie sądził nawet, że Toya mógłby wierzyć w tak spektakularny zbieg okoliczności.

— A tak w ogóle to, co się stało? — zapytał Tenko. Od poniedziałku minęło kilka dni, co równało się z kilkoma wspólnymi lunchami w stołówce i Toya wydawał się być taki jak zawsze. Nic nie wskazywało, że w niedawnym czasie przechodził jakiś poważny kryzys. No cóż, najwyraźniej, kiedyś musiało wyjść szydło z worka. Jak powszechnie wiadomo, życie wbije ci nóż w plecy wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz, wtedy najlepiej się bawi. Tenko mógł się domyślić, że w jego przypadku będzie to właśnie piątek. Dzień, kiedy myślali już tylko o niebłagalnie zbliżającym się, beztroskim weekendzie, bez tych jego pożal się Boże "kolegów", czyli to idealny dzień na problemy według polityki wszechświata.

— Chyba lepiej będzie, jeśli sam go zapytasz. Mam krótki język, a nie upoważniał mnie do mówienia o swoich problemach rodzinnych. Nie chcę, żeby wściekł się jeszcze bardziej — powiedział Keigo, ostrożnie odpakowując ryż, aby tym razem nie rozchlapać wszystkie na około. Może nie chciał, żeby Toya się za niego wstydził, a może przez to wszystko (bo widać, że problem Toyi był ewidentnie i jego problemem) stracił nie tylko swoje głupkowate poczucie humoru, ale i apetyt.

— Problemach rodzinnych? — podłapał Tenko. Wiedział, że Toya ma problemy rodzinne, kilka dni temu ku swojemu utrapieniu podsłuchał to w szatni, ale Hawks miał się o tym nigdy nie dowiedzieć. Poza tym nie znał żadnych szczegółów, a mimo że do ciekawskich nie należał, szczegóły w tym zakresie chętnie przytuliłby do piersi. Póki nic nie wiedział, nie mógł ni jak pomóc.

Keigo zrobił duże oczy, zdając sobie sprawę, że już dawno temu powinien był ugryźć się w język i to nim nakarmić swój żołądek.

— Cholera. Udawaj, że tego nie słyszałeś, bo będę mieć przerąbane — jęknął, zakrywając twarz dłońmi. — Widzisz, gdzieś Toyę? — zapytał.

Tenko rozejrzał się wokoło, ale w zasięgu wzroku nie było żadnej czerwonowłosej istoty. Pokręcił głową. Potem powiedział na głos: "Nie ma go", bo Keigo dalej zasłaniał twarz rękoma, choć kiedy tylko usłyszał odpowiedź, rozszerzył palce (wyglądał wtedy zupełnie jak mała Misaki, którą Tenko zabierał na plac zabaw), sam rozejrzał się szybko, jakby musiał skonfrontować słowa Tenko z rzeczywistością. Potem westchnął.

— Toya ma za dużo czasu wolnego po lekcjach, w tym problem — powiedział. Tenko zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, jak ma się piernik do wiatraka, ale nie zdążył dopytać o nic więcej.

— Dacie wiarę, że cholerny automat nie działa? — burknął za nimi Todoroki. Usiadł ciężko na ławce obok Tenko i rzucił torbę pod swoje nogi. — Czego ja się mogłem spodziewać, oczywiście, że nie działa, wtedy kiedy jest najbardziej potrzebny. No po prostu kolejny dzień w raju.

— Na pewno szybko go naprawią. W poniedziałek wszystko będzie w porządku — mruknął cicho Tenko. Musiał wybadać grunt w jak bardzo podłym humorze był Todoroki. Póki co nie ciskał w nikogo żadnym ostrym narzędziem, nie słyszeli też chrobotu demolowanego automatu z napojami, więc może nie było aż tak źle?

— Cudownie. Może przenocuję tutaj i cierpliwie zaczekam do poniedziałku? — prychnął, nerwowo bębniąc palcami o ladę.

— Czy na piętrze nie ma automatu? — Keigo wtrącił się do rozmowy. Toya zbył go machnięciem ręki.

— Jest, ale w pokoju nauczycielskim — oznajmił Tenko.

Toya wydał piekielnie ciężkie westchnięcie, z rodzaju tych, które wydaje kobieta na chwilę przed tym, jak powie swojemu jeszcze-nie-mężowi (ewentualnie kochankowi, ale wtedy westchnienie jest jeszcze cięższe, bo sprawa również jest jeszcze cięższa): "Kochanie, będziemy mieli dziecko". W każdym przypadku po takim westchnięciu zapada równie ciężka cisza. Przerywa ją znowu Toya, kiedy wyczuwa, że to on wprowadza niezdrową atmosferę.

— Dobra. Nie ważne. Idę zapalić.

Czy Toya dużo pali? — zastanawiał się Tenko. Z zaskoczeniem stwierdził, że nie poświęcił tej kwestii ani chwili odkąd usłyszał o papierosach w poniedziałek. Za bardzo przejmował się tym czy nie zostanie zdemaskowany i przyjaciele nie nadadzą mu przezwiska "gumowe ucho" (po czymś takim pewnie nie byliby już jego przyjaciółmi, a kolejnymi "kolegami"). Teraz jednak ta kwestia wydała mu się zaskakująco interesująca.

Dużo to pojęcie względne — rozważał, kiedy Toya bez słowa stał od stolika i ruszył w kierunku korytarza. Dla niektórych to jedna paczka na miesiąc, a dla niektórych jedna paczka na dzień. Nie, stop, jedna paczka na dzień to już bardzo dużo. Przynajmniej w mniemaniu Tenko — abstynenta papierosowego za to wiecznie śmierdzącego dymem za dzieciaka, kiedy jego biologiczny ojciec kopcił jak lokomotywa parowa sprzed czasów świadomości społecznej na temat szkodliwości CO2. Po fajkach wszystko śmierdzi i ciężko to wywabić, a Toyi do śmierdzenia daleko.

— Nie przejmuj się nim, młody. Znam go od lat, radzi sobie lepiej niż ktokolwiek inny — próbował pocieszyć go Keigo, widząc, że jego rozmówca jest co najmniej nieobecny. Ciekawe czy powiedziałby to samo, gdyby wiedział, o tym co widział Tenko w szatni. Może wtedy zasługiwałby na więcej wyjaśnień, ale tego nikt nigdy się nie dowie. Shimura nie miał już czasu na spekulacje, bo przez głowę przeszedł mu co najmniej kretyński, a za razem niemal genialny pomysł.

"Toya ma za dużo czasu wolnego po lekcjach, w tym problem". Problem był w tym, że Toya nie chciał wracać po lekcjach do domu. W domu miał problemy. Tenko też miał problemy przez wiele lat i dałby wszystko, żeby ktoś go wtedy z tego wyciągnął albo chociaż spróbował.

Wstał od stolika i zarzucił plecak na jedno ramię.

— Muszę coś załatwić. Do później! — krzyknął do Keigo, który właśnie napchał sobie do buzi tyle jedzenia, że nie był w stanie odpowiedzieć. Potem nie czekając aż jakieś nagłe oświecenie, powie mu, że jego pomysł jest totalnie głupi, pobiegł przez stołówkę, potem korytarzem z prędkością, przy której zderzenie z czymkolwiek gwarantowałoby przynajmniej wstrząśnienie mózgu. To byłby pech zupełnie w stylu Tenko.

Nie wiedział, czy w szkole jest jakakolwiek palarnia. Oszacował, że w placówce gdzie mają uczyć się zdrowi i silni przyszli bohaterowie szanse na to wynoszą jakieś 50%, więc jego rachunek prawdopodobieństwa na nic się nie przydał.

Wyprzedził pierwszą grupkę uczniów wychodzącą ze stołówki i wtedy zobaczył w oddali burzę czerwonych włosów. Przyspieszył, bo Todoroki już miał wychodzić na zewnątrz.

— Toya! Hej Toya, zaczekaj! — wrzeszczał. Gdyby zrobić ranking kondycji uczniów jego byłaby gdzieś pod poziomem morza, o ile nie zakopana głęboko w mule, dlatego płuca paliły go żywym ogniem i bał się, że wyzionie ducha, jeśli jeszcze raz będzie musiał tak krzyknąć.

Na szczęście Toya usłyszał i nie postanowił udawać, że jest inaczej, co swoją drogą byłoby zupełnie w jego stylu. Zatrzymał się, żeby poczekać, aż Tenko łaskawie do niego doczłapie, dopiero wtedy zaczęły się uszczypliwości.

— Nie pamiętam, żebym pozwolił ci się zwracać do siebie po imieniu — powiedział zupełnie poważnie.

Tenko spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. Otworzył usta. Zamknął je. Odwrócił wzrok. Skąd mu się to, do cholery jasnej, wzięło. Todoroki miał rację, nigdy nie przeszli na ty.

— Ja... Och. W-wybacz... Keigo tak mówi... Znaczy nieważne. Głupio wyszło — rzucał pośpiesznie żałując, że w ogóle ruszył swoją dupę ze stołówki. W sumie to pożałował, że nie poszedł dzisiaj zjeść lunchu z wujkiem Toshinorim, skoro ten wyjątkowo nie miał żadnej misji i był w swoim gabinecie. Co go podkusiło, żeby iść do stołówki, mimo że nie był przyparty do muru i miał inne opcje? Nie wiedział, miał wrażenie, że mózg mu się zresetował i jedynie co miał teraz w głowie to to, że nic już dobrego nie wymyśli. Stał jak ostatni kołek, tępo wpatrując się w twarz Toyi. Trzeciolasista rzeczywiście musiał mieć poważne problemy, które nie obejmowały spoufalania się z innymi. Wyglądał na zmęczonego. Nawet bardzo.

— Przepraszam — powiedział jeszcze raz Tenko. Miał szczerą nadzieję, że w trybie natychmiastowym opanuję technikę wymazywania pamięci albo przynajmniej zapadania się pod ziemię. W sumie to drugie by mu wystarczyło.

Toya parsknął śmiechem.

— Wyluzuj, żartuję sobie — parsknął. Potem podszedł bliżej i potarmosił Shimurę po włosach. Może jednak integracja z innymi ludźmi, a przynajmniej z Tenko nie była dla niego aż tak wielkim problemem. — Boże, wyglądałeś, jakbyś miał zaraz zemdleć.

— Pobiłem swój życiowy rekord, żeby cię dogonić. Zaraz wyrzygam płuca i może przy okazji serce — burknął Tenko, poprawiając zmierzwione włosy.

— Skoro jest tak źle, to na twoim miejscu odpuściłbym fajki, jeśli po to za mną biegłeś. Podobno nie wpływają dobrze na kondycję.

Tenko pokręcił głową.

— Słyszałem, że nie masz planów po szkole i pomyślałem, że może chciałbyś pójść ze mną, Misaki i Kentą na plac zabaw? Misaki bardzo cię polubiła i jest w stanie wybaczyć ci ten tekst o żabie — powiedział szybciej niż zdążyłby uznać, że wpadł na najgłupszy pomysł świata. W końcu lepiej żałować, że coś się zrobiło niż na odwrót, a przynajmniej bardzo chciał w to teraz wierzyć.

Toya przechylił głowę na bok i uśmiechnął się półgębkiem.

— A co? Chcesz mnie zresocjalizować na ścieżkę dobrego bohatera? — zapytał. Tenko uśmiechnął się niepewnie.

— A masz coś przeciwko?

— Właściwie to nie.

***

Tenko nie był pewien czy Toya w ogóle przyjdzie. Prawdę mówiąc, nie był do końca pewien czy naprawdę zaproponował mu cokolwiek. Zawsze pozostawał cień prawdopodobieństwa, że jeden z jego szkolnych "kolegów" przygrzmocił mu piłką w głowę, kiedy był w drodze do stołówki, spadł ze schodów, a cała reszta (między innymi rozmowa z Toyą) była jakimś snem. Tenko zwykł mawiać o sobie, że wszechświat czerpie zaskakująco dużo satysfakcji z uprzykrzania mu życia, a najgorsze w tym było to, że ten chuj był w tym rewelacyjny.

Ostatecznie nie musiał długo czekać, żeby się przekonać, że rozmowa z Toyą faktycznie miała miejsce gdzieś poza ramami jego wyobraźni (choć to wcale nie oznaczało, że wszechświat postanowił być dzisiaj, choć odrobinę łaskawszy), bo punktualnie o 16 zobaczył sylwetkę chłopaka wyłaniającą się zza rogu apteki.

Tenko przełknął ciężko ślinę, jakby fakt, że naprawdę z własnej nieprzymuszonej (a przynajmniej tak mu się wydawało) woli, zamierzał wplątać Toyę w swój świat, swój azyl dopiero teraz do niego dotarł. Może rzeczywiście oberwał piłką, dlatego był dzisiaj taki opóźniony?

Toya przeszedł wzdłuż apteki (pobieżnie przeglądając się przy tym w witrynie) i nie wykazał żadnych znaków zainteresowania Tenko, dopóki nie stanął centralnie przed nim.

— Wyglądasz jak spłoszony kot — stwierdził. Otaksował go wzrokiem, a potem zatrzymał się na lekko skrzywionej twarzy (w jego mniemaniu nieco za bardzo zakrytej ciemnymi włosami) i uśmiechnął w swoim ni to pewnym siebie, ni to wesołym, ni to wywyższającym się stylu. W każdym razie Tenko miał już okazję napatrzeć się na ten uśmieszek, kiedy chłopak droczył się z Keigo, a skoro potraktował go na równi ze swoim najlepszym przyjacielem, nieco się rozluźnił. — Zdążyłeś już rozważyć tysiąc sposobów, na które mógłbym próbować uprowadzić te dzieci czy coś innego cię tak zestresowało?

— W sumie to rozważyłem tylko lekko ponad sto sposobów, na które mógłbyś uprowadzić dzieci i teraz będę niepokoić się jeszcze bardziej. Z moim szczęściem na pewno zostanę posądzony o współudział.

— Zawsze możesz przyłączyć się do mnie. Chociaż dzisiaj podejmuję próbę resocjalizacji. No, chyba że zmieniłeś zdanie — odparł Toya, poprawiając kaptur czarnej bluzy. Umówili się na taką godzinę, że miał jeszcze dość czasu, aby wstąpić do domu i przebrać się ze szkolnego mundurka. Bardzo dobrze, bo gdyby któreś z dzieci przez przypadek (albo i nie) oderwało mu guzik od marynarki, musiałby przyszyć go sobie samodzielnie (Fuyumi zapewne kopnęłaby go w dupę). Teraz, kiedy wznosił oczy do nieba, żałował, że nie wziął ze sobą jeszcze jakiejś kurtki. Nie było zimno, ale gęste chmury mogły zwiastować deszcz. Gdyby miał kurtkę, nie ryzykowałby tak bardzo przemoczenia, a tym samym mógłby wrócić do domu później.

Tenko pokręcił głową, a potem odwrócił się na pięcie i machnął na Toyę, żeby poszedł za nim.

Dzwonił wcześniej do opiekunki domu dziecka i uprzedził, że przyjdzie dzisiaj z kolegą, żeby przypadkiem nie było później jakichś nieprzyjemności (co jak co, ale wszechświat nie odpuściłby takiej okazji do ośmieszenia go). Starsza kobieta, na pewno po pięćdziesiątce, przyjęła tę informację nawet bardziej niż entuzjastycznie i Tenko miał bolesną świadomość, że to z powodu braku nowych wolontariuszy. Oczywiście nie zakładał, że po tym dniu Toya będzie się palił do częstszej pomocy charytatywnej, sam raczej obstawiał, że będzie to jednorazowy wyskok, nie mniej cieszył się, że sprawił przyjemność opiekunce i nie zamierzał wyprowadzać jej, póki co z błędu.

— Pójdziemy na plac zabaw, tak? Tam, gdzie zawsze? — zagadnął Toya, kiedy przeszli przez pierwsze drzwi do malutkiej przybudówki na ledwo dwa metry kwadratowe. Przed nimi były kolejne drzwi, wózek dziecięcy i srebrny domofon.

— Tak. Chyba że wolisz zostać w środku. Powiedziałem im, że będziesz, więc nie ma żadnego problemu, o ile  będziesz zachowywać się przyzwoicie. Żadnego straszenia dzieci — uprzedził Tenko, podchodząc do domofonu.

Toya stanął dwa kroki za nim, kiedy chłopak wcisnął jeden z pięciu guzików, ten z podpisem "drugie piętro".

— Obiecuję, że będę grzeczny i nie przyniosę ci wstydu - odparł, uśmiechając się szeroko. Tenko zerknął na niego przez ramię, jakby chciał rzucić jakąś uszczypliwość, ale w tej samej chwili pikanie domofonu zastąpił głos.

~ Halo? — zapytał chłopak po drugiej stronie. Tak na dobrą sprawę w oddziale na drugim piętrze było blisko 15 dzieci w różnym wieku i każdy mógł odebrać domofon.

— Cześć. Tenko Shimura na wolontariat — powiedział zdawkowo, już kładąc dłoń na klamce. Na początku zbyt wiele razy zdarzyło mu się zrobić to za późno i nie zdążył wtedy otworzyć drzwi, zanim blokada znowu by ich nie zamknęła. Czuł się wtedy jak ostatni kretyn, kiedy musiał po raz kolejny dzwonić na górę (gdzie często odbierała ta sama osoba), żeby prosić o ponowne otwarcie. Wolał uniknąć czegoś takiego w szczególności przy Toyi.

Rozległo się charakterystyczne brzęczenie, oznajmiające, że właśnie teraz Tenko ma pchnąć drzwi. Otworzyły się, jednak zanim jeszcze zdążyli przez nie przejść, w tle dźwięków z domofonu, usłyszeli:

~ Jej! Tenko przyszedł! — A potem połączenie zostało przerwane. Shimura zaczerwienił się, kiedy Toya parsknął śmiechem i szturchnął go w ramię.

— Masz swój własny fanklub — powiedział, ale bez krzty złośliwości. W gruncie rzeczy uważał, że to urocze, że dzieci tak lubią Tenko i wręcz nie mogą doczekać się jego kolejnych odwiedzin.

Shimura zbył go machnięciem ręki (wolał się nie odwracać, żeby nie pokazać, że się czerwieni).

— Drugie piętro — przypomniał i szybko zaczął wspinać się przez całą masę schodów. Pod koniec był już nieco zmachany i dzięki Bogu, bo już wiedział, że na szczycie prosto pod drzwiami oddziału będzie czekało go powitanie, a winą za ewentualne rumieńce mógł teraz obarczyć wysiłek fizyczny.

Na górze nieco starsza dziewczynka we wściekle różowych kręconych włosach, które swoją objętością kilka razy przekraczały objętość jej ciała, przytrzymywała otwarte drzwi do oddziału, a kiedy zobaczyła Tenko, uśmiechnęła się szeroko. To był znak dla jeszcze grzecznie stojącej w środku Misaki, żeby wybiec na korytarz i przytulić Shimurę.

— Hej, hej. Jak tam? — zapytał, śmiejąc się. Objął Misaki jedną ręką, a drugą zbił żółwika z Aoi, dalej przytrzymującą drzwi.

— Od jutra zaczyna się maraton Harry'ego Pottera w telewizji — oznajmiła jak zawsze entuzjastycznie. Była największą fanką serii o młodym czarodzieju, jaką Tenko znał i dobrze, bo to zapoczątkowało ich nić porozumienia.

— Znowu? Nie oglądałaś go przypadkiem w zeszłym tygodniu? — zapytał. Doskonale wiedział, że oglądała go i doskonale wiedział, że nie było to dla niej żadną przeszkodą, żeby jeszcze bardziej utrwalić sobie kwestie bohaterów, jakby już nie znała ich wszystkich na pamięć.

Aoi zaczepnie pokazała mu język (obejrzawszy się za plecy czy przypadkiem gdzieś za nią nie stoi wychowawczyni), a potem, zanim zdołała odpowiedzieć, wzdrygnęła się kiedy wrzeszczący chłopiec ("Przyszedł Tenko?!") zahaczył o nią, przy wbieganiu na korytarz.

— Wejdźmy do środka — zaproponował Tenko, biorąc wciąż tulącą go Misaki na ręce. Wolał nie ryzykować pałętania się najmłodszych po korytarzu. Jeszcze przez niego dzieciaki dostaną reprymendę od wychowawczyni.

— Byliśmy wczoraj w kinie! — krzyknął Akira, za nic mając fakt, że nie ma opcji, aby on albo połowa ośrodka nie usłyszała jego słów. — Mario i Luigi wpadli do takiej dziury, a potem przeniosło ich... — opowiadał, ale przerwał, gdy Aoi szturchnęła go w ramię.

— Tenko nie interesują takie bajki dla dzieci.

— To nie jest bajka dla dzieci! Poza tym sam pokazywał mi tę grę. Bo to postacie z tej gry, prawda? — zapytał Akira. Tenko przytaknął mu, ale chłopiec wcale nie liczył na jego potwierdzenie. Już skupił się na gonieniu uciekającej Aoi. Za chwilę zza jakichś drzwi miała się wychylić głową wychowawcy, mówiącej, żeby nie biegali po domu.

— Trochę wariatkowo — szepnął rozbawiony Toya prosti do jego ucha. Tenko szturchnął go łokciem, po części, żeby się z nim podroczyć, po części, żeby się trochę odsunął i nie dmuchał mu ciepłym powietrzem na skórę, bo przebiegały go dziwne dreszcze, a po części dlatego, że się z tym zgadzał, ale nie chciał tego przyznać.

— Uśmiechnij się ładnie i nie strasz dzieci — powiedział, a potem kiwnął, żeby Toya poszedł z nim przez hol. — Cześć wszystkim! Przyprowadziłem gościa! — oznajmił. Kilkoro obecnych podopiecznych jedynie odkrzyknęło mu powitanie (łącznie z wychowawczynią, która aktualnie pilnowała, żeby rozrzucone zabawki na pewno zostały uprzątnięte i to jeszcze przed kolacją).

Weszli do salonu, połączonego z kuchnią. Kilkoro głów odwróciło się w ich stronę.

— To Todoroki Toya — przedstawił trzecioklasistę Tenko. Dzieci pomachały nowemu, Toya im odmachał, a wtedy Kenta wbiegł z impetem prosto w jego nogi.

— P-przepraszam, pana — wydukał chłopczyk (na oko w wieku Shoto, może jedynie rok młodszy od niego), po czym przesunął się bliżej Tenko, jakby bał się obcego. De facto widział już Toyę na placu zabaw, ale samemu nie wymienił z nim ani jednego słowa i póki co chłopak był jedynie wielkim na prawie dwa metry, potencjalnie niebezpiecznym panem.

— Nic nie szkodzi — odparł Toya, posyłając młodemu przyjazny uśmiech tak, jak polecił mu Tenko.

— Gotowi jesteście? — zapytał Shimura. — Tanaka-san, zabieram Misaki i Kentę! — dodał głośno, nie wiedząc, czy kobieta jest dość blisko, żeby mogła go usłyszeć. Dziewczynka wydała zadowolony okrzyk, Tenko odstawił ją na ziemię, a wtedy pognała do korytarza, żeby ubrać buty, a przynajmniej w tym procencie, w którym była w stanie to zrobić, bo wiązanie dalej szło jej opornie (Tenko zamierzał oddelegować dzisiaj do tej roli Toyę, jego Misaki już znała, więc nie powinno być problemów).

— Cześć Todoroki, miło, że przyszedłeś — powiedziała wychowawczyni Tanaka. Była kobietą w średnim wieku, o pogodnej twarzy i okularach w grubych szkłach, które znacząco pomniejszały jej fioletowe oczy.

— Cała przyjemność po mojej stornie. Poza tym Tenko poprosił, żebym przyszedł, więc nie mogłem odmówić — odparł puszczając oczko do Shimury. Pierwszoklasista powstrzymał odruch ponownego szturchnięcia go i uśmiechnął się do pani Tanaki.

— Pójdziemy na plac tam gdzie zawsze. Wrócimy przed kolacją — oznajmił. — Kenta, leć się ubrać — rzucił, tarmosząc chłopca po włosach. Kobieta przytaknęła mu, a potem zerknęła przez okno.

— Niech dzieciaki wezmą kurtki na wypadek, gdyby zaczęło padać. Chcecie jeszcze parasole? — zapytała.

— Dziękujemy, wezmę je ze stojaka przy wyjściu. Toya, pomóż Misaki zawiązać buty — powiedział, niepewny czy dobrze robił, że dalej używał imienia chłopaka, a nie nazwiska, w końcu nie byli ze sobą aż tak blisko. Nie mniej niepokój minął, kiedy Todoroki zasalutował i rzucił niezłośliwe "Tak jest, Tenko". Potem podszedł do dziewczynki.

O Boże. Todoroki. Też. Użył. Jego. Imienia. 
_________________________________________

Witam wszystkich po długiej pierwie! Mam nadzieję, że się podobało.

Jeszcze raz przepraszam za brak rozdziałów przez tak długi czas, jak ktoś chce to może przeczytać wyjaśnienie, które dalej wisi przed tym rozdziałem.

Ja nie mam do dodania nic więcej, prócz zaproszenia na swojego Twittera. Nazwa: Wiianek, takie samo profilowe jak tutaj. Pośmiejemy się tam z bohaterów, cringeowych scen w książkach, które czytam i absurdalnych sytuacji z mojego życia, bo czemu nie. Jak Bóg da to zobaczycie też twarz autorki wattpadowych pornosków ;)

Do usłyszenia za tydzień <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro