ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Toya nie poznał w chłopaku z piaskownicy swojego nowego "kolegi", a przynajmniej nie od razu. W końcu tamten siedział tyłem i nie miał na sobie mundurka U.A, który rzucałby, chociaż cień podejrzeń. Na dobrą sprawę to mógłby być każdy i Toya nie miałby żadnego powodu, by w ogóle podchodzić do tego człowieka bliżej niż teraz, a dzieliło ich jakieś 5 metrów kolorowej gumy, która wyścielała ziemię na placu zabaw.

— Dobra, leć grać, zanim zaczną się o ciebie upominać w domu — powiedział Toya i poczochrał Shoto po włosach. Chłopiec uśmiechnął się i w sumie już miał odbiec z powrotem w stronę boiska, ale zatrzymał się i rzucił do starszego brata (który już wyciągnął telefon z kieszeni, jednocześnie próbując zlokalizować jakąś wolną ławkę, na której mógłby usiąść):

— Możesz wziąć od Tenko mój plecak i marynarkę? Obiecał je popilnować.

Toya odwrócił wzrok od wszelkich rozpraszaczy (niezajęte ławki i wyświetlacz), a potem spojrzał na Shoto nieco nieprzytomnie. Jego umysł dopiero przetwarzał znaczenie wypowiedzianych słów i jeden wyraz bardzo mu tam nie pasował.

Shoto, widząc, że brat nie do końca rozumie, jeszcze raz wskazał ręką na chłopaka siedzącego na ławeczce piaskownicy. Dziewczynka w czerwonej kurtce opowiadała mu coś, energicznie machając rękoma na boki. On odpowiedział jej coś, czego Toya nie mógł usłyszeć, a wtedy mała zaśmiała się i odbiegła w kierunku karuzeli, gdzie już czekały na nią dwie koleżanki, w podobnym wieku. Wszystkie były na pewno młodsze od Shoto, który pognał na boisko, zostawiając brata samego z bojowym zadaniem.

Toya przez chwilkę oglądał, jak dzieciaki biegają za piłką, zanim nie zdecydował się podejść łaskawie do zielonej piaskownicy. W środku była sterta łopatek i foremek we wszystkich kolorach tęczy, a gdzieś obok ostały się resztki na pół zburzonego zamku z piasku, wokół którego mali architekci wydrążyli głęboką, co prawda pozbawioną wody, ale jednak fosę.

— Ciebie też wrobili w niańczenie rodzeństwa? — zapytał Toya, zachodząc chłopaka od tyłu. Nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że to aby na pewno ten Tenko, którego znał i którego już dwa razy wyciągał z opałów (choć przy drugim razie, więcej przeszkadzał, niż pomagał), ale kiedy zobaczył specyficzne rękawiczki na jego dłoniach, zbieżność tego faktu z imieniem wydawała mu się nieprzypadkowa.

Zaskoczony "sędzia" odwrócił szybko głowę i zrobił krzywą minę, kiedy rozpoznał w Toyi kogoś ze swojej szkoły. Todoroki teraz mając 100% pewność, że jest to na pewno ten Tenko Shimura, postanowił, że nie zaszkodzi przyłączyć się do ruchu gnębienia go i nie pozostawi go w błogiej ciszy i samotności.

— Nie są moim rodzeństwem — odparł niższy, obserwując, jak Toya wymija piaskownicę, żeby usiąść obok niego (przez chwilę rozważał przejście przez piaskownicę, a nawet poczuł ochotę rozdeptania resztek nadniszczonego zamku, jednak powstrzymał się, kiedy pomyślał o hektolitrach piasku w butach).

— Kuzyni? — spytał Toya, choć nie bardzo go to interesowało. Skoro już zdecydował się tu usiąść, to głupio byłoby nic nie mówić. Jeszcze głupiej byłoby po chwili ciszy wstać i odejść na ławkę 3 metry dalej.

Tenko pokręcił głową, zanim nie odwrócił się nieznacznie, żeby sprawdzić, czy na karuzeli dziewczynka, której chwilę temu wiązał buty, dalej się grzecznie bawi, a nie idzie przypadkiem za rękę z jakimś panem, oferującym dzieciakom kolorowe cukierki. Kontrola podstawą zaufania.

— Nie wierzę, że dorobiłeś się już swoich bachorów. Masz raczej grono antyfanów niż fanek — rzucił Toya, zlustrowawszy młodszego kolegę. Potem odwrócił głowę z powrotem w kierunku boiska, na którym bawił się Shoto. Część trawy była zamrożona, a piłka sunęła po tym lodzie znacznie szybciej, niż zawodnik przeciwnej drużyny mógłby ją dogonić.

— Och, dziękuję, panie bohaterze, już prawie zapomniałem, że nikt mnie nie lubi — mruknął Shimura.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odparł spokojnie Toya. Chciał dorzucić do tego jeszcze sarkastyczny uśmiech, ale krzyki z boiska momentalnie przykuły uwagę ich obojga.

— GOL! Tenko, widziałeś?! — wrzeszczał chłopiec w ciemnych, kręconych włosach. Shimura uśmiechnął się lekko i pokazał małemu piłkarzowi uniesiony kciuk. Chłopiec odpłacił tym samym, a potem podbiegł do Shoto i zbił z nim głośną piątkę w akompaniamencie wiwatów. W końcu udało się im wyjść na prowadzenie.

Toya też się uśmiechnął, widząc radość brata. Potem na chwilę przygryzł wargę, jakby chciał ukryć ten fakt, a jeszcze później przeczesał włosy palcami, żeby choć na chwilę zasłonić sobie twarz na wypadek gdyby przygryzanie ust na nie wiele się zdało.

— Kto wygrywa? — zapytał.

— 5:6 dla Kenty i Shoto — odparł Tenko. Toya skinął głową, a potem obserwował, jak Tenko schyla się do piaskownicy i zaczyna zbierać kolorowe foremki do jednego z wiaderek. Mimo że miał na dłoniach rękawiczki, które uniemożliwiały działanie jego daru to i zakryte palce trzymał w górze. Toya przypomniał sobie sytuację sprzed dnia.

— Jak było w szkole?

Tenko westchnął głośno, pokazując, że nie cieszy się z tego pytania. Na odpowiedź kazał czekać Todorokiemu długie kilka sekund. Odezwał się, dopiero kiedy skończył z foremkami, usiadł prosto, odgarnął włosy z twarzy i założył je za uszy.

— Jaki dobry z ciebie kolega, że tak interesujesz się biednym pierwszakiem.

— Nie przesadzajmy. Nie przyszedłeś się przywitać dzisiaj na przerwie obiadowej, więc Keigo martwił się, że ktoś może myć ci głowę w kiblu. Był o tyle — tutaj Toya pokazał Shimurze palce kciuk i wskazujący, które prawie stykały się ze sobą — żeby pójść i cię szukać.

— I co? Pewnie, jak przykładny bohater go powstrzymałeś?

— Już wykorzystałeś swój limit na bycie przez nas ratowanym. Pomogłem ci o dwa razy za dużo — powiedział, wzruszając ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Tenko pochylił się, oparł łokcie na kolanach, a głowę na dłoni i patrząc na starszego z ukosa, zapytał:

— Przypomnisz mi, co takiego zrobiłeś ostatnim razem oprócz marudzenia? Jakoś wyleciało mi to z głowy.

Toya parsknął krótkim śmiechem.

— No proszę, proszę, szkoda, że taki pyskaty w szkole nie jesteś. Może oberwałoby ci się bardziej — mruknął, zaczepnie szturchając Shimurę pięścią w ramię.

— Zaczynam mieć wątpliwości czy w ogóle nadajesz się na bohatera.

— Kto wie? Może jestem złoczyńcą, który ma inwigilować U.A?

— I tak łatwo zdradzasz swoją prawdziwą tożsamość, jakiemuś obcemu gościowi? Złoczyńca też z ciebie kiepski — zawyrokował Shimura.

Toya szybko obrócił się na małej ławce tak, żeby siedzieć przodem do Tenko, więc jedną nogę musiał włożyć do piaskownicy. Nachylił się trochę, żeby było bardziej złowrogo i konspiracyjnie szepnął:

— Po prostu wiem, że tobie i tak nikt nie uwierzy. Moja tożsamość jest bezpieczna pod osłoną twojej zszarganej reputacji. — Toya oczywiście żartował, ale było widać, że w młodszego ten żart uderzył.

Tenko nie poszedł w ślady kolegi i nie obrócił się do niego przodem, jedynie odepchnął go łokciem, nie bawiąc się w delikatność i specjalnie wbijając mu go trochę za mocno w ciało.

— Te dzieci faktycznie nie są moje. Mieszkają w domu dziecka. Tamten chłopiec to Kenta, a dziewczynka w czerwonej kurtce to Misaki — powiedział Tenko. Tak nagle i sztucznie zmienił temat, że Toyi przeszło przez myśl, że może jednak jest jeszcze gorszy w prowadzeniu rozmów z ludźmi, niż sądził. Nie powinien z góry traktować Shimury, jak Keigo, z którym znają się jak stare konie i wzajemne dokuczanie sobie czy wyzywanie było dla nich na porządku dziennym. Nie zamierzał przeprosić, ale odnotował w pamięci, żeby następnym razem ograniczyć szydzenie z reputacji Tenko, skoro ten aspekt ewidentnie chłopaka boli.

— Jesteś wolontariuszem, tak? — pociągnął temat, który zaczął młodszy. Shimura przytaknął.

— Przychodzimy tutaj w piątki, o ile jest ładna pogoda — doprecyzował. Nagle gdzieś z tyłu za nimi rozległ się dziewczęcy pisk. Chłopacy natychmiast odwrócili głowy w tamtym kierunku, aby zobaczyć, co się dzieje, ale dzieciaki tylko goniły się wokół karuzeli i piszczały, kiedy o włos umykały berkowi, dziewczynce w jaskraworóżowych warkoczykach.

— Stresująca robota — westchnął Toya.

— Tylko troszkę. A zazwyczaj nikt mnie nie rozprasza swoim zrzędzeniem — odparł, zerkając wymownie na trzecioklasistę. Ten wywrócił oczami w niemym "no nie przesadzajmy". — Widziałem Shoto kilka razy, jak przychodził tutaj z jakąś dziewczyną. To twoja siostra?

— Ta, Fuyumi. To ona zazwyczaj zajmuje się bachorem. Dzisiaj niestety ja zostałem oddelegowany do tej brudnej roboty. Smarkacz sam zwiał ze szkoły, nie mówiąc o tym nikomu. Już myślałem, że zgubiłem brata — westchnął, na koniec kręcąc głową. Tenko parsknął śmiechem.

— Rzeczywiście stresująca robota — przyznał. Toya uśmiechnął się i już miał mówić, że bohaterstwo przy niańczeniu dzieci jest niczym, kiedy akurat poczuł wibracje w kieszeni. Wyjął dzwoniący telefon i odebrał połączenie.

~ Gdzie jest Shoto?! Gdzie ty się z nim szlajasz?! Miałeś go przyprowadzić prosto do domu, przerasta cię to jedno zadanie?! — Już przy pierwszym pytaniu grzmiącym ze słuchawki Toya odsunął się od Tenko, w złudnej nadziei, że młodszy nie usłyszy krzyków ojca. Mało tego szybko odnalazł palcem przycisk do ściszania dźwięku i nacisnął go kilka razy.

— Już idziemy. Spokojnie — mruknął.

— Nie chcę być w twojej skórze, jeśli Shoto nie będzie w domu za pięć minut! — zagroził. Brzmiał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążył, bo Toya zakończył połączenie. Wiedział, że ojciec tego nienawidzi, a jeśli to był jeden z nielicznych sposobów, żeby zrobić mu na złość, to nie zamierzał go nie wykorzystać. Dostanie w domu opieprz tak czy siak, nawet gdyby miał cholerną zdolność teleportacji, a niestety nie miał. I wcale nie zamierzał teraz biec na złamanie karku do domu.

Powoli wepchnął telefon do kieszeni, uprzednio wyłączając wibracje na wypadek, gdyby ojciec postanowił wykonać do niego jeszcze jeden telefon. Westchnął i spojrzał na Tenko, niepewnie, bo domyślał się, że zaraz się przekona czy udało mu się jakoś ukryć krzyki ojca, czy nie. Jemu to nic nie robiło, przyzwyczaił się, ale czuł wstyd na samą myśl o tym, że ktoś z zewnątrz mógłby być tego świadkiem.

Tenko siedział do niego plecami. Czyli słyszał, pomyślał Toya. Najlepszą i w sumie jedyną taktyką, jaka wpadała mu od głowy, było po prostu udawanie, że nic się nie stało.

— Fajnie się gadało, ale chyba muszę już iść — powiedział spokojnie. Shimura odwrócił się z powrotem do niego, mając już pewność, że ten skończył rozmawiać przez telefon i przytaknął głową na znak, że rozumie. Też wyglądał na zawstydzonego, więc Toya uśmiechnął się do niego. Nie był to uśmiech pełen zmieszania, nie był to też żaden przepraszający uśmiech, a taki, który mówił, że wszystko jest w porządku, uśmiech prawie taki, jak wstępuje na usta po usłyszeniu czegoś zabawnego. Potem odwrócił się do boiska.

— Sho! Chodź, Sho! — zawołał brata, podniosłszy się z ławeczki od piaskownicy. Zabrał marynarkę mundurku chłopczyka, która leżała po stronie Shimury i plecak. Najmłodszy z Todorokich przybiegł po chwili, na twarzy miał solidne wypieki, a kiedy oddychał, z ust wylatywały duże obłoczki pary, zupełnie jakby był na mrozie. Toya klęknął przy nim i pomógł założyć marynarkę.

— Musimy już iść, młody. Tata dzwonił. Martwi się, gdzie jesteś — powiedział, poprawiając wszystkie mankiety i kołnierzyk, aby wszystko było tak schludne, jak rano, kiedy chłopiec wychodził z domu. Gdyby przyszedł w rozmemłanych ubraniach, Endeavor na pewno nie omieszkałby nawrzeszczeć czy może nawet uderzyć i jego. Toya miał nadzieję, że tym razem tylko on będzie obiektem złości ojca. To on się zgodził na to, żeby zostać z Shoto na boisku, młody nie zrobił nic złego.

— Jest na mnie bardzo zły? — zapytał z przejęciem. Widząc, jak uśmiech, który jeszcze chwilę temu rozświetlał twarz brata, gaśnie, poczuł, jak gniew wzbierający z nim na ojca tylko rośnie i już teraz wiedział, że kiedy wróci do domu, pokłóci się z nim. Wiedział, że też, że nie było cienia szans, aby tę kłótnię wygrał.

Wstał i poczochrał brata po włosach, tak jak zrobił to kiedy pozwolił mu dokończyć mecz z kolegami.

— No co ty? Nie jest zły na ciebie — oznajmił. Podał bratu plecak, a kiedy chłopiec założył go na ramiona, złapał jego rękę, z zamiarem zabrania do domu. Shoto się jednak nie ruszył.

— Nie chcę, żeby tata znowu na ciebie krzyczał — powiedział, z głosem niemal płakliwym. Stali trochę dalej od piaskownicy, a słowa te padły na tyle cicho, że Toya wątpił, aby Tenko mógł je usłyszeć, a jednak poczuł, jak robi mu się ciepło ze stresu, że może jednak docierają do uszu Shimury. Nienawidził swojego ojca i tego, że ciągle musi się za niego wstydzić. Jednak po wielu latach udawało mu się ukrywać te emocje wewnątrz siebie tak dobrze, że nie było mowy by popełnił jakiś błąd i dal po sobie poznać, że coś jest nie tak. To chyba jedna cecha, którą w sobie lubił.

Ścisnął troskliwie dłoń brata i uśmiechnął się pocieszająco.

— O mnie się nie martw. Jestem duży i poradzę sobie, młody.
_________________________________________

Obiecałam, że rozdział będzie i jest, spóźniony, ale nie było mnie w domu wcześniej. Btw mam specyficzną historię o Panu, który zaczepił mnie na mieście, nazwał "kwiatem lat 80", po czym zaśmiał się i z uśmiechem stwierdził, że wyglądam jak kolorowa wariatka XD Historia doslownie z dzisiaj, więc musiałam się podzielić.

W każdym razie, było dzisiaj dużo Tenko i Toyi, nie wiem czy na taki bieg rozmowy liczyliście, możecie dać znać.

Za tydzień rozdział będzie, ale nie wiem jeszcze, o której godzinie, możliwe, że też późno.

Do usłyszenia <3

PS PAMIĘTAJCIE O GWIAZDECZCE!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro