ᴘʀᴏʟᴏɢ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zakupy od zawsze miały w sobie coś dziwnego. Za każdym razem, kiedy mama mówiła, że wychodzi do sklepu, chłopiec cieszył się, wręcz nieadekwatnie do zwyczajnego wydarzenia, ale trzeba mu to wybaczyć. Był jeszcze dzieckiem. Miał dopiero sześć lat. Szybko coś go pochłaniało i równie szybko zaczynało nudzić.

I nie inaczej było dzisiaj, nawet jeśli na początku z wielką chęcią maszerował za rodzicielką (bo przecież miał już sześć lat, to na tyle dużo, że nie musiał trzymać jej za rękę), tak teraz kiwał się leniwie na palcach przed wysoką sklepową ladą. Najpierw trochę do przodu, potem się zatrzymywał, a potem znowu wracał do stania na całych stopach.

Rei Todoroki rozmawiała z kasjerką. Już bardzo długo, a przynajmniej według zmęczonego grzecznym staniem dziecka. Mimo to czekał dzielnie, żeby pomóc mamie zanieść siatki wypełnione jedzeniem do domu, jak prawdziwy młody mężczyzna. W końcu miał już sześć lat. Był już duży.

Spojrzał ponad ladę na młodą kobietę, która z zaangażowaniem przytakiwała jego mamie. Tylko przez chwilę przejechał wzrokiem po kolorowych butelkach za kasjerką. Tabliczka centralnie nad jej głową wyraźnie mówiła: "Alkohol tylko dla osób od 18 roku życia", to też Toya nawet nie śmiał zawiesić wzroku na kolorowych butelkach zbyt długo. Szybko przeniósł spojrzenie gdzieś na bok, a potem, trochę niepewnie — jakby wcześniejsze spojrzenie na artykuły alkoholowe, było czymś nielegalnym — znowu na kobietę za ladą. Ta posłała mu ciepły uśmiech, zauważywszy, że chłopiec się jej przygląda.

— Jak ty szybko rośniesz — powiedziała, zwracając się do Toyi. Niedawno wróciła z urlopu macierzyńskiego i kiedy ostatnio widziała chłopca, nie było jeszcze mowy, aby mógł spoglądać na coś ponad ladę.

— Oj to prawda, jeszcze trochę i pójdzie do szkoły. Serce mnie boli, jak o tym myślę, już taki duży — westchnąła Rei, patrząc z czułością na syna, który teraz pociągnął ją delikatnie za rękaw płaszcza, jakby chciał dać do zrozumienia, że chce już iść. Zawstydzał się, kiedy dorośli mówili o nim przy nim.

— Jeszcze trochę i będziesz mieć kolejną pociechę. Niemowlaki nie są takie grzeczne, jak on — tu kasjerka znowu spojrzała na 6-latka — jeszcze będziesz się modlić, żeby podrósł szybciej. Wiem coś o tym — skończyła, wskazując rękoma na włosy, które ewidentnie nie przechodziły swojego najlepszego czasu i musiały zostać związane w wyjątkowo niechlujnego koka. Makijaż również nie wyglądał najstaranniej, ale czego się spodziewać, jeśli kobieta jednocześnie tuszowała rzęsy, umawiała lekarza przez telefon i próbowała nakarmić córkę, tak aby przynajmniej połowa z jej kaszki znalazła się w jej buzi, a nie na podłodze.

Rei zaśmiała się cicho, przypominając sobie, co miała z najstarszym synem, Toyą, a potem z dwójką jego rodzeństwa. Chwilami bywało ciężko, ale mimo wszystko lubiła to. Dotknęła się po brzuchu, który swoją objętością wskazywał na coś między siódmym, a ósmym miesiącem ciąży.

— Pewnie masz rację. Enji dużo pracuje i nie ma czasu mi za bardzo pomagać — odparła.

— Znam to. Mój też, tylko praca i praca. Oszaleć można — odparła zmęczona kasjerka. Toya znowu pociągnął matkę za rękaw płaszcza. Kobieta poklepała go po plecach.

— Wiesz co? Zapomniałam mleka do naleśników! Toya, skarbie, przyniesiesz jeden kartonik? — zapytała. Może gdyby Toya był starszy, załapałby, że mama próbuje na siłę wymyślić mu jakieś zajęcie, żeby móc pogadać, choć chwilę dłużej ze starą koleżanką, ale teraz był po prostu zadowolony, że dostał jakieś zadanie.

Zasalutował (podpatrzył ten gest w jednej ze swoich ulubionych bajek i od tego czasu używał go nagminnie, a zaraz po nim podłapał to młodszy brat — Natsuo) i ruszył dumnie alejką w poszukiwaniu wspomnianego mleka.

— Możesz wziąć jeszcze jakieś słodycze dla siebie, Natsuo i Fuyumi, tylko niech to nie będzie po paczce chipsów na głowę! — rzuciła za nim.

— Wezmę po czekoladzie! — odparł Toya, niezwykle uradowany swoją przebiegłością, bo czekolada też była duża i dobra, a o niej mama nie wspominała i już nie wspomniała. Pokazała mu uniesiony kciuk i nachyliła się, żeby powiedzieć coś kasjerce.

Toya poszedł na łowy. Najpierw po karton mleka (wziął ten w czerwonym opakowaniu, bo nie dość, że miało krowę w fartuszku na obrazku, to jeszcze było czerwone, a Toya lubił czerwony), a potem już nie zamierzając się tak bardzo spieszyć, przystanął przy alejce ze słodyczami.

Dla 6-latka, któremu głowa dopiero co wystawała ponad sklepową ladę, te kolosalne szafy wydawały się trzy razy większe niż w rzeczywistości i budziły pięć razy więcej zachwytu niż u typowego gimnazjalisty. Te wielkie regały były czymś hipnotyzującym, tyle słodkości do wyboru. Przecież gdyby nawet w trójkę z rodzeństwem do tego przysiedli nie byliby w stanie choćby spróbować wszystkiego, zanim nie padliby z przejedzenia (albo od bólu zębów).

Toya ominął regał z paluszkami, potem z tymi ładnie zapakowanymi bombonierkami, których zawartość często była zakrapiana alkoholem. Przeszedł obok ciastek i rurek z kremem, choć trzeba było przyznać, że niektóre opakowania (szczególnie jedno niebieskie, które widział kiedyś w telewizji podczas reklamy między odcinkami jego ulubionej bajki, tej gdzie zobaczył salutowanie), przykuwały wzrok.

On jednak postanowił, że dzisiaj upoluje czekolady. Trzy. Każda w innym smaku, żeby mogli się wymieniać. Oczywiście gorzkiej nawet nie brał pod uwagę, bo to paskudztwo czekoladą na pewno nie było, miało tylko taką ładną nazwę, żeby nabrać nieświadome dzieci i skusić je do kupna (na szczęście Toya nie był nieświadomy ani naiwny, więc szybko ominął półkę z tym produktem). Zamiast tego wziął jedną białą, obrazek pokazywał, że w środku można spodziewać się bąbelków i pamiętał, że już kiedyś jadł coś podobnego. Dalej wybór był trudniejszy. Właśnie rozważał coś między czekoladą z kawałkami truskawek, a tą z ciasteczkami, kiedy na zewnątrz zaczęło robić się jakieś zamieszanie.

Toya był przyzwyczajony do hałasu. Jakby nie patrzeć, mieszkał w Tokio, tutaj zawsze coś się działo, a na ulicach nigdy nie było pusto. Jednak tym razem na zewnątrz słychać było hałas innego rodzaju. Hałas, który wyraźnie mówił: spójrz na mnie, coś się dzieje!

Oczywiście ciekawski umysł 6-latka, uległ i Toya szybko przyległ do najbliższej szyby, żeby zobaczyć, o co chodziło. Jeśli będzie mieć szczęście, to może nawet zobaczy jakiegoś groźnego złoczyńcę i dzielnych bohaterów w akcji! Może All Mighta? A może swojego tatę? Bardzo chciał zobaczyć tatę w prawdziwym pościgu na żywo.

Zmrużył oczy, żeby dostrzec coś w rażącym słońcu południa. Ludzie na zewnątrz wydawali się równie zaaferowani tym wydarzeniem co on. Przystawali, odsuwali się, rozmawiali między sobą, a przez to wszystko trochę przysłaniali szybę sklepu. Między ich nogami Toyi nie udało się wypatrzeć za wiele. Biegnący ludzie w niebieskich ubraniach to raczej policjanci, a nie bohaterowie, na jakich liczył.

Nie dostrzegł, co takiego gonili, choć typowym pościgiem tego nazwać nie można. Złoczyńca musiał być bardzo szybki albo bardzo mały, z naciskiem na to drugie.

Widok tych przygarbionych w biegu policjantów przypominał Toyi skradanie. Polowanie drapieżników na przestraszonego królika (tak, to też widział w telewizji, ale niestety nie w przyjaznej dzieciom kreskówce, a w prawdziwym programie o zwierzętach, chyba już nigdy nie zapomni tego makabryczne widoku, Fuyumi, która zaczynała płakać, na samo wspomienie o lwach, na pewno też).

— Co tam się dzieje, do licha?! — usłyszał z drugiego końca sklepu głos pani zza lady. Kobieta użyła brzydkiej konstrukcji "do licha", jego mama nigdy tak nie mówiła i nie pozwalała tak mówić Toyi.

— Toya! Chodź, skarbie! — krzyknęła zaniepokojona Rei.

Toya, nie chcąc sprawiać mamie kłopotów — bo przecież już brzmiała na przejętą — szybko zgarnął mleko i czekolady, jakie wcześniej odłożył na podłogę, po czym pobiegł między alejkami do kasy.

Kasjerka szybko skasowała to, co przyniósł. Obie (razem z Rei) oglądały się co chwila na ludzi na zewnątrz. Przyjechał radiowóz policyjny, taki wypasiony, na dachu miał w pełni sprawną syrenę. Kilku policjantów wszczęło próby rozgonienia tłumu, jednak ludzie jedynie odsuwali się i przystawali kawałek dalej.

Rei chcąc jak najszybciej opuścić to zamieszanie (bo de facto nie wiedziała, co się tak właściwie dzieje, a taki stan jeszcze bardziej sprzyjał panice, niż wtedy gdy ludzie wiedzą, o co chodzi), sama zabrała zakupy, aby było szybciej.

— Toya, złap się mojego płaszcza, dobrze? — poprosiła, bo obie ręce miała teraz zajęte. Chłopiec rzeczywiście chwycił w dłonie kawałek jej płaszcza i ściskał mocno, kiedy wychodzili na głośną ulicę. Ludzie wokół byli tak ciekawscy, że większość aż przestępowała nerwowo z nogi na nogę, zupełnie jakby musieli skorzystać z toalety.

— To dziecko?

— Gonią jakieś dziecko? — pytali między sobą.

— Proszę się rozejść! — krzyczeli policjanci.

— Co się dzieje? Kto to jest?

— Ukradł coś?

— Rozejść się! Proszę się rozejść, może być niebezpiecznie!

Toya zadzierał głowę do tyłu, żeby zobaczyć, o co chodzi. Przed przewracaniem się, czy wejściem pod nogi ludzi, chroniło go tylko to, że posłusznie trzymał się płaszcza Rei, która szybko poruszała się chodnikiem, z każdym krokiem coraz dalej od sklepu.

— Mamo, co się dzie... — zaczął Toya, dziecięca ciekawość była zbyt silna, aby mógł się pohamować. Niestety nie dokończył, bo potknął się o krawężnik. Rei z trudem przerzuciła zakupy do jednej ręki, a drugą pomogła stanąć synowi na nogi.

Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale myśl z jej głowy wytracił hałas. Jeszcze większy niż dotychczas i bynajmniej nie był to szmer rozmów ciekawskich gapiów. Nie była to syrena. Paskudnie głośny huk i to nie taki, jaki dają dwa zderzające się samochody.

Ludzie nagle zaczęli biec w popłochu, przepychając się w stronę, w którą szli Toya i jego mama. Uciekali i wrzeszczeli, a ziemia za nimi się zapadała. Niszczyła. Kruszyła. Ulica znikała na oczach Toyi. Fala zniszczenia szybko postępowała w ich kierunku.

Rei zaczęła biec, ciągnąc syna za sobą. Ludzie, którzy zostali w tyle, nagle znikali. Toyia nie umiał określić, gdzie się podziewali, po prostu nagle miejsce, w którym stali, się rozpadało i chwilę później ich też już nie było. W tym całym chaosie nie był w stanie zobaczyć (albo zrozumieć), że ci ludzie również się rozpadali. Zamieniali w popiół przez niszczycielską falę, która niepohamowanie parła naprzód.

— Schowajcie się! — wrzasnął policjant, który biegł razem z całą gromadą ludzi, trochę za Toyią.

Rei wyślizgnęła się rąk jedna siatka z zakupami, ale nikt teraz na nią nie zwracał uwagi. Wszyscy ci, co chwilę temu z zaciekawieniem oglądali pościg za przestraszonym "królikiem", teraz biegli przerażeni w poszukaniu schronienia. Większość z nich, tak jak Toya i jego mama, nawet nie wiedzieli, przed czym dokładnie uciekają.

Dopiero w momencie, kiedy Rei wciągnęła syna za najbliższe otwarte drzwi, jakie znalazły się w ich zasięgu, a przestraszony Toya obrócił się, słysząc ostatni huk, zobaczył sprawcę. Dziecko. Chłopiec, chyba jeszcze młodszy od niego, klęczał samotnie pośród ogromnej dziury zniszczenia. Wokół niego stworzyła się spirala ze zdewastowanego asfaltu. Płacząc, rozglądał się wokół, jakby doskonale wiedział, że tak to się skończy.

— Nie podchodźcie do mnie! Nie podchodźcie! — krzyczał, krztusząc się własnymi łzami. Bose stopy miał oblepione popiołem, tak samo jak dłonie, a kiedy próbował podrapać się w okolicy oczu, to również tam przeniósł ciemne smugi.

Toya drgnął, kiedy tuż nad swoim uchem usłyszał radiowy głos z krótkofalówki policjanta, który schronił się w tym samym budynku co oni. Fala zniszczenia zatrzymała się, ale nikogo to nie uspokoiło.

— Halo? Centrala? Poślijcie go spać! Powtarzam! Uśpijcie go, zanim znów zaatakuje! — wrzasnął policjant, do małego urządzonka, które ściskał kurczowo w dłoni.

Jednak nikt nie musiał nic robić. Chłopczyk, stojący w centrum tego wszystkiego, najpierw spróbował wstać, potem zachwiał się, a na koniec upadł na ziemię, przyciskając dłonie do klatki piersiowej. Czarne włosy zakołysały się na powstałym wietrze, odsłaniając poranioną szyję, następnie opadły, aby zasłonić i tak zamknięte powieki. Nie padł żaden strzał. Chłopiec po prostu zemdlał.
_________________________________________

I jak?

Ja powiem szczerze, że jestem zadowolona z tego, jak to wyszło i mam nadzieję, że dalej nie będzie szło gorzej. W ogóle pomysł na to opowiadanie przyszedł mi tak nagle, że sama jestem w szoku, że tak szybko postanowiłam wcielić go w życie i przelać na "papier".

Ze straw bardziej lub mniej organizacyjnych: rozdziały będą mniej więcej takiej długości jak ten, a wstawiać je będę w soboty około 20. Szczerze nie mam pomysłu, jak długie będzie to opowiadanie, ale raczej nie krótsze niż 20 rozdziałów. Z góry wiem, że nie będę bawić się w żadne sezony.

Zostawcie gwiazdkę na dobry początek <3

Do usłyszenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro