Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził mnie cichy budzik w moim telefonie. Kolejny dzień w piekle. Kolejne siniaki, wyzwiska i latające rzeczy. 

Nazywam się Lloyd Garmadon, mam 16 lat i mieszkam z ojcem, który nie kontroluje swojego gniewu. Moja mama zostawiła nas pięć lat temu. Z tego, co wiem jest teraz w Ninja York wraz ze swoim ukochanym. Jedyne co o nim wiem to, że ma na imię Clouse i nienawidzi dzieci, przez co matka zostawiła mnie z ojcem tyranem. Dzwoni raz na trzy miesiące jak nie pół roku i pyta się, czy jest dobrze. Zawsze odpowiadam jej tym samym. Nie chce mnie to po co pyta? Od tylu lat dostaje każdego dnia za nią. Przyzwyczaiłem się. Każdego dnia proszę tylko o jedno - by to wszystko się skończyło.

Bym nie czuł. Bym nie oddychał. Bym zasnął już na zawsze, bez bólu. Jednak nie jest mi to pisane. Zawsze budzę się i mam ochotę płakać cały dzień pod kołdrą gdzie czuję się w miarę bezpiecznie. Mam dość tego wszystkiego, cały świat jest zły. Nie chcę tu być. Jestem niepasującym elementem. 

 Wczoraj zagadał do mnie jakiś chłopak i wynika z tego, że jest z mojej klasy. Chciałbym uwierzyć, że jest inny niż reszta, moje marzenia zostały zrujnowane, kiedy zobaczyłem, że przyjaźni się dobrze z grupką ludzi, których szczerze nienawidzę. Są siebie warci. Mówi się, że nasza szkoła jest tolerancyjna, najlepsza w całym Ninjago. Wszystko to sterta kłamstw. 

Szkoła jest przepełniona nienawiścią i zbyt pewnymi siebie ludźmi. Taki sam jest Brookstone wraz ze swoim składem. Najgorszy z nich wszystkich jednak nie jest ich szef? Nie wiem jak to nawet nazwać, ale Cole jest tym najwyżej ułożonym. Zaraz obok niego jest Jay, wiadomo dlaczego. Jest jego chłopakiem więc ma podobne stanowisko do niego. Pixal, mogłaby być fajną dziewczyną, jednak zadaje się z tymi burakami i co najgorsze jej chłopak, Zane jest tym najgorszym. Najlepiej z nim nie zadzierać, jest strasznie chamską osobą. Nawet dla swoich przyjaciół, nie wiem jak dla swojej dziewczyny. Staram się trzymać od nich z daleka. Nie chce kłopotów. Mam ich wystarczająco. 

 Niechętnie wstaje z łóżka, podchodzę do szafki, biorę małe pudełeczko i nakładam maść na siniaki, które zdobią każdy fragment mojego ciała. Niektóre są żółte, fioletowe jednak najgorsze są te prawie czarne. Wychodzę cicho do łazienki, czyste ubrania, które zdążyłem wziąć kładę na zamkniętą toaletę i wchodzę pod prysznic. 

Syczę cicho, kiedy woda styka się z moimi ranami. Nie trzeba długo czekać by piękna krystaliczna woda zmieniła swój kolor na ciemny czerwony. Moje łzy łączą się z kroplami wody i krwi. Wszystko spływa po mnie jak po kamieniu. Stoję sztywno i nie mogę się ruszyć. Znowu czuje jak moje ciało drętwieje. Jestem więźniem swojego własnego ciała.

Jestem nikim. 

 Wspomnienia. 

One wracają i niszczą mnie, każda sekundę coraz bardziej. 

 Krzyk, błaganie, płacz. 

 Uderzenie. 

Krzyk, błaganie, płacz. 

Kolejne uderzenie. 

Po kilku minutach uderzeń, wyzwisk chwila przerwy. 

Powietrze. 

Takie czyste.

Mogę oddychać. 

Myślę, to koniec. Pójdzie, zostawi mnie już. Nagle kolejne uderzenie. 

Bezsilność. Krew. 

Wszędzie krew, odłamki szkła. 

Płaczę. 

Stoję pod prysznicem z lodowatą wodą, a wspomnienia wypełniają moją głowę aż po brzegi. Dopiero po kilku minutach nie odetchnąć, ruszyć ciałem. Wróciłem. Wróciłem do świata żywych. Do miejsca, którego nie chce wracać. Nie mam po co.

Jednak jestem zbyt słaby, by zrobić to, co parę tygodni temu. Nie dam rady, bo jestem beznadziejny.

Wychodzę z brodzika i chwytam ręcznik, po czym mocno szoruje moje i tak już zmasakrowane ciało. Nakładam kolejną maść i ubieram byle co.

Codziennie to samo, czarna, za duża bluza, dresy i czapka. Po co mam się stroić jak wszyscy ludzie w szkole? Nie jestem nimi, jestem nikim. 

Otwieram cicho drzwi do łazienki i powoli schodzę na dół w duchu modląc się bym nie spotkał ojca. Nie chcę kolejnych siniaków przed szkołą. Nie teraz.

Moje błagania jednak nie zostały wsłuchane, bo wchodząc do kuchni widzę postać, której boje się najbardziej na świecie. Podobno rodzice mają dać Ci schronienie, poczucie bezpieczeństwa i miłość. To wszystko to kłamstwa, moja rodzina taka nie jest. Chciałbym by była inna, ale to tylko sny, które nigdy nie będą prawdziwe.

- Coś długo się kąpałeś, wiesz ile ja płacę za wodę?! - słyszę, kiedy tylko podchodzę do lodówki.

Znowu to samo. Krzyk jak każdego ranka. Codzienna rutyna. 

- Przepraszam ojcze. - szepcze cicho i biorę jogurt, który planowałem zjeść. To również nie jest mi dane, ponieważ zaraz spotykam się z pięścią mojego ojca. Mój policzek piecze, cholernie piecze. W moich oczach kolejny raz pojawią się łzy a jogurt, który przez uderzenie wyleciał mi z rąk rozlał się po podłodze.

- Kurwa mać patrz coś znowu narobił! Kurwa same problemy z Tobą! Dlaczego ty jesteś taki beznadziejny co?! I ty niby nazywasz się moim synem?! Jesteś nieudacznikiem! Zwykłym śmieciem i kurwą tak samo, jak twoja pożal się Boże matka! - krzyczy, po czym kolejny raz wymierza we mnie swoje pięści.

Moje nogi odmawiają posłuszeństwa, przez co upadam na kolana i w duchu modlę się by to się już skończyło.

Czuję krew w ustach. Wiem, że to przez to, że wypływa z mojego nosa. Czuję, że wczorajszy obiad prosi, by odpuścić moje ciało a smak ciemniej cieczy do tego zachęca. Czuję kolejne uderzenia i ból za każdym razem. Moje serce boli, moje kości ledwo dają radę. Ja sam psychicznie nie daje rady.

Zaczynam krzyczeć. Błagać by przestał. To tylko bardziej satysfakcjonuje go i wita mnie jeszcze boleśniejszymi ciosami w całe moje ciało.

- O co ty kurwa błagasz?! - podnosi mnie za kaptur i po chwili czuję jak rzuca mnie na ścianę, po której zsuwam się i kulę. Robię z siebie małą kulkę, chowając twarz w bluzę. Nie chcę go widzieć. Niech mnie zostawi, proszę. Chcę iść tylko do szkoły.

- Wstawaj kurwa i wpierdalaj mi stąd, nie zamierzam Cię teraz oglądać! - zanim jednak wstaję czuję jak rzuca we mnie szklanką, bądź kubkiem. Przez to wszystko nie wiem nawet co się dzieje.

Świat widzę jak za jakąś mgłą. Nie czuję się jakbym był obecny i na pewno nie jestem. Powoli próbuję wstać a odłamki szkła zsuwają się po mnie. Udaję mi się. Sukces. Stoję na nogach. Czuję jak szkło wbija mi się w stopy, ale chcę jak najszybciej stąd wyjść. Nie chcę go teraz oglądać.

- Masz zaraz po szkole tutaj wrócić, minuta spóźnienia a dostaniesz taki wpierdol, że będziesz żałować wszystkiego. Nawet tego, że się urodziłeś. 

Kiwam szybko głową, biorę plecak i wychodzę. Mogę w końcu odetchnąć świeżym powietrzem. Siadam na schodku i wyjmuję odłamki szkła, po czym wkładam buty. Ledwo udaje mi się wstać, dalej kręci mi się w głowie, dalej mam ochotę wymiotować. Normalnie podszedłbym do łazienki się umyć, ale czeka tam ojciec tyran. Po raz kolejny zrobię to w szkole, mam nadzieję, że nikt nie zauważy. Nie chcę by mnie widział, nie w takim stanie.

Nie wiem ile minut minęło, ale w końcu docieram do szkoły. Spóźniony. Znowu. Najpierw kieruję się do łazienki, myje twarz i ręce, po czym zmierzam w stronę sali. Cicho pukam i wchodzę. Wszystkie spojrzenia skierowane są na mnie. Nie lubię tego, nie patrzcie się na mnie, błagam.

- No proszę, proszę, Lloyd Garmadon, spóźniony. Znowu. - mówi zirytowany nauczyciel angielskiego, pana Ronina. Nie lubi mnie, wiem to. Jako jedyny z klasy zawsze dostaję to, co najgorsze. Oczywiście dyrektor sobie nic z tego nie robi, ponieważ są razem i przymyka oczy na to, co robi jego ukochany.  - Znowu bójka była ważniejsza od mojej lekcji? - patrzy na mnie, a ja wiem, o co mu chodzi.

Moja twarz nie wygląda najlepiej dlatego nauczyciele myślą, że ja się po prostu bije. Wdaje się w bójki z jakimiś chuliganami, przez co tracę w ich oczach i prawie wszyscy mnie nie lubią. Szkoda tylko, że prawda jest zupełnie inna. 

- Przepraszam profesorze. To już się więcej nie powtórzy. - szepczę i spuszczam głowę.

- Mówisz tak za każdym razem Garmadon, naprawdę nie wiem co z Ciebie wyrośnie. Zacznij się uczyć, a nie tylko bójki w głowie. Jesteś do cholery w drugiej klasie liceum! Czas dorosnąć. Siadaj. - macha na mnie ręką, po czym wraca do Pixal, która prawdopodobnie odpowiada na ocenę. 

Kieruję się do mojej ławki, znowu on. Ten nowy uczeń, dlaczego tylko moja ławka musi być wolna? Nie chcę by mnie skrzywdził tak jak to zrobił ojciec. Powoli siadam i wyjmuję książkę i zeszyt.

- Musisz naprawdę przestać się spóźniać. - prycha siedzący przed nami Zane. - Tak samo uczestniczyć w jakiś bójkach. To dziecinada. 

Nie odzywam się nic, po co? Ludzie umieją tylko oceniać po tym, co sobie sami dopowiedzą. Nie liczą się z prawdą.

- Cześć. - odwracam głowę w stronę nowego ucznia, przeraża mnie on. Nie chcę znowu dostać. - Więc... wczoraj się nie odezwałeś, ale może dzisiaj to zrobisz? Naprawdę musiałeś się bić z kimś przed lekcjami? Wiesz... najpierw myślałem, że jesteś spokojnym chłopakiem a tutaj widzę jakiegoś bad boy'a. - śmieje się cicho.

Czy to naprawdę jest takie śmieszne? Tak bardzo dostawanie w twarz za każdy najmniejszy błąd jest przezabawne. Boki zrywać. 

- Dlaczego milczysz? 

- Daj sobie z nim spokój Kai, to dziwak. Na takich szkoda tylko czasu. Oni nie zasługują na szacunek i twoje zainteresowanie. Nie są tego warci. - prycha Zane i szybko odwraca się do tablicy.

Niedługo potem słyszę dzwonek i przerwę obiadową. Szybkim krokiem idę na stołówkę i biorę swoją porcję. Szukając wolnego stolika czuję jakby ktoś mi się przyglądał, kulę się w sobie i siadam w najdalszym kącie dużej sali. Biorę powoli każdy kęs. Wszystko mnie boli, mam ochotę się rozpłakać jak małe dziecko. Czuję czyjąś obecność. Podnoszę wzrok i widzę Kai'a. Stoi obok mnie ze swoją porcją.

- Mogę się dosiąść? - pyta cały czas patrząc na mnie. Dlaczego nie siedzi ze swoimi kolegami? Rozglądam się i nie widzę ani Brookstone'a, ani Juliena. Wzruszam ramionami i przesuwam się na sam koniec stołu. Jednym okiem patrzę jak szatyn siada obok mnie. Proszę odsuń się, proszę daj mi przestrzeń. Mam ochotę mu to wykrzyczeć prosto w twarz, ale nie mam odwagi. Jestem po prostu beznadziejny. 

- Wiesz... ja Ciebie za dziwaka nie uważam. Może się nie odzywasz, może wyglądasz inaczej, może bijesz się z kimś przed lekcjami. Możesz być takim bad boy'em, ale jesteś całkiem interesującą osobą. Tak myślę. W sensie... jesteś inny od reszty. Widać to i to bardzo, ale nie wiem, czy można Cię nazwać dziwakiem. - wzrusza ramionami i zajada się swoją kanapką. 

Czy on może już odejść? Czuję się źle, pocę się a przed oczami pojawia się najczarniejszy scenariusz. Do naszego stolika podchodzi Cole ze swoim składem. Tylko ich mi tutaj brakowało.

- Kai, dlaczego siedzisz z tym dziwolągiem? Nasz stolik jest tam. - pokazuje Cole na stolik obok okna, gdzie siedzi jedna dziewczyna.

- Nie było Was, to przyszedłem do naszego kolegi z klasy. - szatyn wzrusza ramionami i spogląda na przyjaciół.

- Ta... Jay i ja mieliśmy jedną sprawę do załatwienia, ale już jesteśmy. Chodź, z takimi osobami jak Garmadon lepiej się nie zadawać. Kto wie, jakich ma kumpli i co Ci mogą zrobić. 

- Dokładnie, Cole ma racje. Trzymaj się nas a nie zginiesz. - prycha Zane, po czym obejmuje Pixal i idzie do ich stolika. 

Widzę, że Smith niechętnie się podnosi i idzie z nimi a ja w końcu mogę oddychać. Zagrożenie minęło. Na całe szczęście. Kończę śniadanie, wyrzucam wszystko i idę pod salę gdzie ma się odbyć kolejna lekcja. 

Przez cały dzień Kai Smith próbuje do mnie zagadać co jest straszne. Nie chcę, boje się. Czy to tak trudno zrozumieć? Szybko wychodzę ze szkoły, mam tylko pięć minut, by dotrzeć do domu. Bez szans, to jest niewykonalne, jednak staram się i biegnę ile mam sił w nogach, które i tak są słabe. Do domu wchodzę po dziesięciu minutach. Od razu na powitanie uderza mnie zapach papierosów. 

- Mówiłem Ci, że masz być po lekcjach w domu, a ty co!? Szlajasz się! Kurwa nie zapomnij kto Cię utrzymuje! To ja tu jestem panem tego domu i mnie się słucha!

- A-ale... j-ja się spóźniłem tylko p-pięć m-min-nut ojcze, to n-nie-e wykonalne dotrzeć do domu w ciągu k-kilku m-m-minut. - zaczynam się trząść i już wiem co mnie czeka.

- JA JAKOŚ DAWAŁEM RADĘ! MOŻE TRZEBA CI DOBRZE WPIERDOLIĆ BYŚ ZACZĄŁ SPEŁNIAĆ TO CZEGO OCZEKUJE CO?!

- T-tato proszę-

- O co ty niby prosisz? - prycha. - Trzeba było prosić matkę by Cię wzięła ze sobą albo nas nie zostawiała. Kochanek ważniejszy. Skoro tak to teraz ty będziesz cierpieć za nią, wiesz dlaczego? Bo jesteś jej synem, brzydzę się Tobą. 

Po tych słowach czuję uderzenie w brzuch, przez co kaszlę krwią. Jestem naprawdę na krawędzi życia. Niewiele brakuje bym przestał oddychać. Upadam na podłogę i kulę się z każdym kolejnym coraz mocniejszym uderzeniem. Jasną podłogę zdobi teraz moja krew i łzy. Oczy ojca są czerwone, jest wściekły. Widzę to. Po kilku jak nie kilkunastu kopniakach w brzuch mogę chwilę odetchnąć. Jednak nie na długo, zaraz po tym podnosi mnie i uderza głową w ścianę. Nie wytrzymuję i wymotuję, jednak nie tylko tym, co zjadłem a też krwią. Więcej czerwonego koloru.

- T-tato błagam Cię, z-zostaw mnie. - płaczę cicho, nie mam siły. Nie dam rady.

- Myślisz, że Cię posłucham?! Mylisz się. Ja słucham tylko siebie. - warczy po czym kładzie ręce na moją chudą szyję, zaciska. Najmocniej jak umie. Kaszlę, wypluwam ciepłą ciecz, która spływa z moich ust w dół przez całe moje ciało. Moje całe ciało pokryte jest zadrapaniami, poranne siniaki zakryte są ranami. Nie mogę złapać powietrza. Czuję, że mój ojciec, mój własny ojciec mnie w tej chwili udusi. - Zajebie cię kurwa, jesteś śmieciem. Nie zasługujesz, by oddychać tym samym powietrzem co ja. 

To boli. Nie wiem co bardziej, jego słowa czy czyny. Po kilku naprawdę długich minutach wypuszcza moją szyję a ja opadam na podłogę jak szmaciana lalka. Nie mam siły, by się podnieść. Jestem za słaby. Myślę, że to koniec. Jednak nie. Kolejne uderzenie w głowę tym razem paskiem, który wyciągnął. Moje uszy bolą, po karku sączy się ciepła ciecz. 

Krzyczę. Błagam. Przepraszam. To nic nie daje. Uderzenia są coraz boleśniejsze. Jestem cały z krwi, nie ma takiego fragmentu ciała gdzie nie ma, choć odrobiny czerwonego koloru. 

Nagle nie czuje nic. Otwieram powoli jedno oko i widzę, że zostałem sam. Nie słychać go. Wyszedł? Gdzie poszedł? Za ile wróci? Czy znowu mi się dostanie? Chcę wstać, jednak szybko upadam, przez co cicho krzyczę. Boli. To tak cholernie boli. Próbuję jeszcze raz. Znowu to samo. Dam radę. Muszę dać radę. Po kilku upadkach wstaje trzymając się ściany.

Czuję się jakbym był pijany, wszystko wiruje. Nie widzę nic poza ciemnością, mimo iż w domu jest prawdopodobnie jasno, sądząc po tym, że jest dopiero po czwartej. Rozglądam się i wybucham niekontrolowanych płaczem widząc wszędzie moją krew. Tak bardzo chciałbym by mnie ktoś teraz przytulił. Powiedział, że już jest dobrze, nic mi nie grozi, że jestem bezpieczny. Odbijam się od ściany, chwilę się chwieję, a kiedy jestem w miarę stabilny robię pierwszy krok. Znowu krzycz bólu i niemocy. To co czuję jest nie do zniesienia. Muszę jednak dostać się do łazienki. Muszę się umyć. Robię drugi krok.

Brawo Lloyd, jeszcze tylko trochę. Dasz radę. 

Nie, nie dam. Jestem beznadziejny. Upadam. Znowu łzy łączą się z krwią. Nie podniosę się. Czuję się jakbym dźwigał na plecach jakąś torbę wypchaną kamieniami i słonia. Chcę by to wszystko się skończyło. Moje cierpienie, niemoc i brak jakichkolwiek sił. 

Kolejna próba wstania. Udaję mi się, trzymam się kanapy i stoję tak dobre dziesięć minut, po czym robię krok. Potem drugi, trzeci. Przed łazienką prawie upadam, jednak szybko chwytam się klamki. Nawet nie wiem, że ją trzymam. Nic nie czuję. Może poza wstydem, cierpieniem i słabością.

Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Nalewam wody do wanny i kiedy chcę wejść upadam, woda wylewa się po całej łazience a ja resztkami sił wychodzę spod wody i szybko łapię powietrze. Już jest dobrze. Myję się bardzo wolno, ale dokładnie. 

Po godzinie, kiedy widzę, że moje ciało jest czyste wychodzę powoli uważając, by się nie wywrócić i ubieram szlafrok. Wychodzę z łazienki i wchodzę prosto do pokoju. Nie mam ochoty nic jeść, nie mam siły sprzątać bałaganu w salonie czy łazience. Wstanę wcześnie rano i posprzątam, zanim ojciec wróci. Jeszcze zanim przez położeniem się do łóżka spoglądam w lustro i widzę zmasakrowanego chłopaka. Nie przypominam siebie, wszędzie rany, siniaki i opuchlizny. Niedobrze mi patrząc na odbicie. Mój wzrok zawiesza się na tym co jest za oknem. To, co widzę sprawia, że umieram. Mój nowy sąsiad jest też nowym kolegą z klasy. Patrzy na mnie, patrzy prosto na mnie. Nie, nie, nie. Proszę nie. To nie może być prawda. Mam zwidy, jestem po prostu zmęczony. Szybko zasuwam rolety i kładę się bardzo powoli na łóżko sycząc. Wszystko mnie boli dlaczego?

Co ja zrobiłem światu, że mnie tak nienawidzi? Wyję, wyję z bólu i bezradności. 

Zasypiam otulony czyjąś obecnością. Wiem to dziwne, ponieważ nikogo w tym pokoju nie ma. Jednak wyczuwam jakby nagle znalazł mnie mój anioł stróż i otulił swoimi skrzydłami z przekazem, że teraz wszystko będzie dobrze. Chciałbym w to uwierzyć. 

Chciałbym uwierzyć.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro