Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nya obiecała, że będzie się codziennie odzywać i zdawać mi raport z tego jak wygląda sytuacja z Lloydem. Od paru dni nie odpisuje na wiadomości, kiedy do niej dzwonię to nie odbiera i zastanawiam się, o co chodzi. Może coś jej się stało? Może się zgubiła? Może ktoś ją pobił i leży w szpitalu? Przed moimi oczami pojawiają się tylko czarne scenariusze, nie mogę normalnie funkcjonować, martwię się o nią. Wiem, że moja siostra jest twarda i umie się obronić w razie czego, jednak strach dalej jest we mnie i nie umiem się go pozbyć. 

Siedzę aktualnie w szkolnej stołówce, koło mnie siedzi Jay i czeka na swojego chłopaka, który miał jakieś rzeczy do załatwienia. Od momentu, kiedy Zane okazał się chujem nie pojawia się w szkole. Cieszy mnie to, najchętniej obiłbym mu mordę. Nie wiem jak można być tak okrutnym człowiekiem. Czasami brakuje tutaj Pixal, która jaka jedyna mogła coś zaradzić, tylko jej słuchał. 

- Siemka chłopaki. - podchodzi do nas Harumi z uśmiecham na twarzy i siada ze swoją tacką. Jak ona może się cieszyć, kiedy Nya nie daje znaku życia? I gdzie jest Morro? Dawno go nie widziałem, a może Rumi ma kontakt z Nyą?

- Coś ty taka zadowolona? - mówię.

- Bo mam fajny humor i raczej nikt mi go nie zepsuje. - patrzy na mnie, po czym zajada się swoją sałatką. 

- Nya się odzywała do ciebie? 

- Może tak, może nie, a co? 

- Bo nie mam z nią kontaktu od paru dni i się martwię, że coś jej się stało.

- Nic jej nie jest, ona... jest zajęta. Niedługo zobaczysz o co chodzi. 

- Zajęta? Czym? Wiesz co z Lloydem?

- Mówię, zobaczysz. Ja ci nic nie powiem, a Lloyd... dostałeś list. - wzrusza ramionami, jak gdyby nic. Czy ona sobie ze mnie żartuje, czekaj... skąd wie o liście?!

- Skąd... skąd wiesz o nim? 

- Jaki list? - wtrąca się Jay i spogląda to na mnie, to na Harumi.

- Lloyd napisał list do Kai'a. - po raz kolejny unosi ramiona do góry i poprawia swoje długie, białe włosy. - Wiem o nim, bo sama ci go dałam.

- Jak weszłaś do domu? Nikogo w nim nie było!

- Przypomnieć mam ci, że jestem przyjaciółką Nyi? 

- Powiedz mi chociaż jak czuje się Lloyd i co z tymi rodzinami?

- Jak ma się czuć? Nie jest ciekawie, z tego, co wiem rodziny nie wypadły najlepiej. Przy dwóch nawet zaczął się trząść jak galaretka. Przy trzeciej zachowywał się lepiej, oni są najbardziej brani pod uwagę. Chociaż im będzie ciężko zdobyć opiekę nad tak trudnym dzieckiem, a teraz przepraszam, ale muszę iść. - bierze swoje rzeczy, rzuca "pa" i wychodzi.

- Poważne rzeczy się dzieją... Lloyd będzie miał nowych rodziców? - pyta mnie przyjaciel.

- Prawdopodobnie... tylko jeśli tak będzie to już na pewno się nie spotkamy.

- Bo? 

- Ninja York jest daleko, Jay. A skąd wiesz czy go gdzie indziej nie wywiozą? 

- A ty jak zwykle zakładaj najgorsze. - wywraca oczami.

- Lepiej powiedz gdzie jest twój chłoptaś. 

- Nie wiem. Tęsknię za nim.

Kręcę głową, on jest niemożliwy. Podnosimy się i wychodzimy ze stołówki i idziemy w kierunku klasy, gdzie mamy lekcje z panią Mystake. Cole nie pojawił się na niej ani nie dał znaku życia. Rudzielec nawet nie martwił się o niego, mówił mi tylko, że za nim tęskni, ale takim spokojnym głosem jakby wiedział gdzie poszedł czarnowłosy.

Kończymy lekcje, mieliśmy iść we trójkę pochodzić po mieście. Plany jednak się zmieniły, Jay jest coraz dziwniejszy. Jakby podekscytowany, nie wiem czym. Ja humoru nie mam, Lloyd jest daleko ode mnie, tęsknie za nim. Nya się nie odzywa. Moi rodzice nie akceptują mojego związku. Zane okazał się chujem. Co jeszcze?

- Gdzie ty mnie prowadzisz, błyskawico? - wzdycham, nie chcę mi się za nim chodzić. 

- Nie marudź już tak, jezu... 

- Mieliśmy gdzieś iść, a Cole nas zostawił. Po prostu wróćmy do domu, bez sensu chodzić samemu.

- Ty byś tylko siedział w domu i patrzył na zdjęcia Lloyda. - prycha i poprawia swój niebieski plecak.

- Skąd wiesz, że mam zdjęcia Lloyda? Zawsze jak przychodzisz to je chowam?

- Chujowa ta twoja kryjówka, pod poduszką. Serio? - śmieje się i skręca w boczną uliczkę. 

- Najlepsza. Powiesz mi gdzie idziemy? Nogi mnie bolą. 

- Ta, teraz cię bolą a za chwilę będziesz w siódmym niebie. 

- Jay o co ci chodzi, jesteś jakiś dziwny.

- Zobaczysz.

Zobaczę. To słowo jest teraz często używane przez ludzi, z którymi przebywam. Co niby takiego to znaczy? Zobaczę jednorożca, czy kurę co znosi złote jajka? Naprawdę mam czasami ich wszystkich dość. 

- I jesteśmy. - mówi i wyciąga klucze z kieszeni. 

- Czemu ty masz klucze od domu mojej siostry? - marszczę brwi. Czekajcie, jak my się tutaj dostaliśmy? Jestem w tak beznadziejnym humorze, że nawet nie zauważyłem dokąd cały czas prowadził mnie rudzielec. 

- Ponieważ poprosiła mnie bym cię tutaj przyprowadził Harumi dała mi klucze. - pokazuje ręką, że mam wejść do środka. 

Nie rozumiem z tego nic, dlaczego Nya chce bym tutaj był? Jay mówi, bym przeszedł do salonu. Nogi mnie same prowadzą. Marszczę brwi, kiedy widzę Cole'a, który uśmiecha się do mnie, na twarzy ma zieloną farbę. Dlaczego on tutaj jest?! Co się tutaj dzieje?! 

- Hej Kai. - śmieje się. 

- Jak ty tu... - odwracam się do Jaya. - Wiedziałeś?!

Mój przyjaciel wzrusza ramionami i podchodzi do swojego chłopaka, całują się i patrzą na mnie z dziwnym uśmiecham na ustach. 

- Twoim zadaniem Kai jest teraz odpalenie wiadomości z tego laptopa. - mówi czarnowłosy i pokazuje na czarne urządzenie, leżące na stole. Obok niego są cukierki w zielonym opakowaniu. Dlaczego tu wszystko jest zielone?! Siadam na kanapie i jeszcze raz patrzę na parę przede mną. 

- Nic nie rozumiem. - mówię prawdę.

- Zobacz nagranie, rozjaśni ci się wszystko. 

Podnoszę do góry prawą brew, oni coś knują. Razem z nimi jest Harumi i moja siostra. Włączam filmik, który wyświetla się na ekranie. Pierwsze co widzę to taniec mój i Lloyd na balu.

Okej i co to ma znaczyć? Chcą pogorszyć mój stan? To chyba im się udało, bo już od pierwszej chwili mam w oczach łzy. Kiedy wracamy już do stolika ekran robi się czarny. 

- I tylko po to mnie tutaj sprowadziliście? - patrzę na nich.

- Oglądaj!!! - krzyczy niebieskooki.

Oczami wracam do laptopa, teraz pojawia się tam Nya. Jest na jakimś dziwnym zielonym tle.

Patrzy prosto w kamerę, po chwili zaczyna mówić. - Kai, na samym początku chciałabym cię bardzo przeprosić za to, że nie odpisywałam ani nie oddzwaniałam. Musiałam coś ważnego załatwić, jeśli jesteś mądry, a jesteś to po pewnych wskazówkach powinieneś się domyślić, o co chodzi. Mam dla ciebie ważne zadanie. - mówi poważnym głosem. Nigdy nie słyszałem takiego głosu od niej. - Dziś, godzina dwudziesta w parku. Wiesz gdzie pierwszy raz odezwałeś się z Lloydem i dałeś mu bluzę? Przyjdź tam. Będzie tam na ciebie czekać niespodzianka. Szukaj znaku, jest to smok. Zielony smok, smok energii. On zaprowadzi cię do skarbu, który sprawi, że poczujesz się troszkę lepiej. Wybacz mi, jeśli chodzi o Lloyda nie udało mi się. Zostanie tutaj, dlatego chcę wynagrodzić ci to w inny sposób. Mam nadzieję, że zrozumiesz. Do usłyszenia. - na koniec posyła buziaka.

W tej chwili jestem zdezorientowany, co tu się właśnie stało? Jaki smok energii, jakie wskazówki?! Nie rozumiem z tego nic, naprawdę nie mam do tego głowy.

- I... wy o tym wiedzieliście, prawda? - patrzę na dwójkę przyjaciół, którzy dalej się do mnie uśmiechają. 

- Oczywiście, przyjdziesz prawda?

- Ta... po dwudziestej będę szukać jakiegoś zjebanego smoka. Nie mam ochoty na to, zwłaszcza że teraz wiem. Nigdy nie zobaczę Lloyda.

- Masz przyjść. - warczy Jay.

- Nie mam ochoty.

- Kurwa mać, Cole trzymaj mnie. - moja oczy szeroko się otwierają, pierwszy raz słyszę takie słowa z ust niebieskiego. - Albo przyjdziesz albo nigdy więcej się do mnie nie odzywaj! 

- Dobra dobra, przyjdę. - wzdycham. - Czyli teraz mam sobie iść do domu? 

Kiwają głowami. - My tutaj musimy jeszcze posprzątać, a ty się szykuj na wieczór. - mówi Cole i puszcza mi oczko.

- Yhy. - macham im na pożegnanie i wychodzę z mieszkania. Naprawdę nie mam ochoty nigdzie iść, ale zrobię to dla Jaya, no i dla Nyi. Wiem, że starała się by Lloyd do mnie wrócił, nie udało się. Życie jest niesprawiedliwe. 

Wchodzę do domu, nie witam się z rodzicami. Dalej jestem na nich obrażony. Idę prosto do swojego pokoju, rzucam plecak w kąt i siadam na łóżku. Łzy same wychodzą na świat, nie mogę się pogodzić z tym, co się właśnie dowiedziałem.

Pewnie Nya chce się przywitać i dlatego kazała mi tam przyjść, innego wytłumaczenie nie ma. Patrzę na zegarek przy łóżku, zostało parę godzin do dwudziestej. Postanawiam się przespać, nic innego nie chcę robić. W śnie przynajmniej jestem z Lloydem, kładę się i zamykam oczy. Nie trzeba długo czekać aż udam się do krainy snów.

Wstaję idealnie kilka minut przed godziną, którą miałem wyznaczoną. Ubieram kurtkę i wychodzę z domu. Szybkim krokiem zmierzam w miejsce spotkania. Lampy oświetlają opustoszałe ulice, w parku jest ich znacznie mniej. Ma to jednak fajny klimat, jest idealnie. Dla par, które chcą spędzić czas razem. Właśnie. Dla par, a nie dla samotnego Kaia.

Podchodzę do ławki, marszczę brwi, kiedy naprawdę widzę znaczek smoka. Jest on biały z zielonymi elementami. Taki jaki miał być. Obok niego widzę strzałkę w prawo. Nie wiem, o co chodzi, ale odwracam wzrok w tamtą stronę.

Moje oczy mało nie wypadają kiedy kilka metrów ode mnie widzę znajomą mi postać i nie, to nie jest moja siostra, której się tutaj spodziewałem.

Przede mną stoi nie kto inny jak moja miłość życia. Przecieram oczy ręką, by upewnić się, że to na pewno nie jest sen, z którego zaraz się obudzę. 

Płaczę i śmieję się jednocześnie. Od razu podbiegam do chłopaka i mocno go przytulam. Wreszcie czuję jakby druga połowa mnie wróciła na swoje miejsce. 

- Co ty tutaj robisz?! Nya mówiła...

- To miało dodać pikanterii, w tym wszystkim. - mówi cicho.

- Ale jak... skąd...

- Usiądźmy, wszystko ci powiem. - proponuje blondyn, robimy to, cały czas trzymając się za ręce. 

- Jeszcze nie jest to w stu procentach zaakceptowane, przed nami długa droga, ale mogę ci powiedzieć, że mam nową rodzinę. 

- Kogo? - marszczę brwi. - Kogoś z Ninjago City, więc będziemy się widywać?

- Tak, z Ninjago City. Dokładnie moją rodziną zastępczą jest Nya i Morro. - uśmiecha się do mnie lekko.

- Czekaj... co?! 

- Nya wystąpiła o to bym został jej "dzieckiem". Jako jedyna pozytywnie przeszła wizyty. W pierwszej chwili nie chciałem żadnej nowej rodziny, każde spotkanie mnie męczyło do momentu aż zobaczyłem twoją siostrę. 

- Nie wierzę w to... ona naprawdę...

- Uratowała mnie. Będę jej za to wdzięczny.

- Ale.... to nie jest możliwe, przecież...

- Nya zdaje sobie sprawę z tego, że nie jestem łatwym dzieciakiem, góra nie chciała się zgodzić, dopóki nie zobaczyli, że przy niej czuję się znacznie lepiej niż przy innych. Dlatego dali jej szansę, bo im chodziło tylko o moje zdrowie. Chociaż terapia jest nieunikniona. 

- Kocham ją.... - wyrywa mi się. Lloyd patrzy na mnie, uśmiech troszkę maleje, ale kiwa głową. 

Patrzę w jego zielone oczy, jesteśmy tutaj tylko my. Może to ten czas? Przybliżam się do niego i lekko całuję jego usta, kiedy się od siebie odsuwamy nasze twarze są bardzo blisko siebie, noski ocierają się, a oczy nie widzą świata poza nami. 

- Kocham cię, Kai... - mówi cicho Lloyd, a ja uśmiecham się jak głupi. To on pierwszy do mnie powiedział te słowa... Miało być inaczej, ale nie przeszkadza mi to. Ponownie całuję jego usta, po czym cicho mówię.

- Ja ciebie też kocham, Lloyd. - złączam nasze ręce, obydwoje mamy uśmiechy na twarzach, to jest nasz moment. - Już nic nas nie rozdzieli...

Do pewnego momentu...

Witajcie w najnowszym rozdziale. :) 

Jeśli w tym rozdziale pojawi się 100 komentarzy w ciągu 24h (bez spamu typu "ifh" "jifj") jutro pojawi się rozdział B O N U S, POV LLOYD z pobytu w domu dziecka. 

Powodzenia ;)

Miłego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro