Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Słychać kościele dzwony, wokół cierpienie, tęsknota i smutek. Na twarzach wszystkich ludzi nie ma ani cienia uśmiechu, nie w ten dzień. Dziś pożegnaliśmy piękną, młodą i mądrą osobę jaką była Pixal Borg. Dalej nie mogę uwierzyć, że taka tragedia miała miejsce. Razem z rodzicami i siostrą wychodzę z cmentarza, kierujemy się do auta i odjeżdżamy. 

Kiedy jesteśmy już w drodze do domu opieram czoło o zimną szybę i patrzę na ludzi za oknem. Niektórzy śpieszą się do pracy, inni są na spacerze a nawet zdarzają się tacy co plątają się bez przyczyny po sklepach. Zazdroszczę im tego, bo ja jedyne co czuje to ból. Nie tylko dlatego, że zmarła moja przyjaciółka, ale też Lloyd nie odzywa się do mnie już od paru dni, nie widuje go. Czasem przesiaduje parę godzin patrząc w okno i modlę się by zobaczyć jego twarz. Niestety to tylko marzenia.

Jest mi strasznie przykro przez to co mu zrobiłem, przesadziłem. Moim wytłumaczeniem może być tylko rozpacz po stracie Pix, prawdopodobnie nie powinienem tego mieszkać w moje sprawy, ale naprawdę innego lepszego usprawiedliwienia na swoje zachowanie nie mam. 

Kiedy jesteśmy już pod domem, wychodzę i nie czekając na resztę rodziny wchodzę do domu i od razu zamykam się w swoim pokoju. Dlaczego to wszystko musi być takie ciężkie? 

- Błagam Lloyd pokaż się w tym cholernym oknie, chce tylko wiedzieć czy żyjesz. - mówię do siebie wpatrując się w szybę, bez zmian. Dalej nie widzę blondyna, który zawrócił mi w głowie. Wzdycham i siadam przy biurku, muszę odrobić lekcje mimo iż nie mam na to siły. Wiem jednak, że Pan Ronin nie będzie zadowolony jeśli nie przyniosę pracy, nie mam nastroju by się z nim siłować.

Cole po tym co powiedział dostał uwagę i ostrzeżenie od dyrektora. To i tak mało jak na to, że Ronin kręci z Darethem, tak przynajmniej mówią plotki. Słyszę dźwięk mojego telefonu i mam ochotę wywalić go na ogród by dał mi spokój. Zauważam jednak, że jest to powiadomienie z jakieś stronki. Zamieram widząc jego nagłówek.

"Młody chłopak, lat 16 został potrącony przez auto..."

Tyle mi wystarczyło by zerwać się i na stojąco przejrzeć zdjęcia. Dlaczego do cholery jest tylko auto?! Szukam jedynie blond czupryny, może to już choroba, ale naprawdę boję się, że to może być okruszek. Moje serce bije jak szalone, aż nagle słyszę dźwięk uderzenia. Odwracam się w stronę domu Garmadonów i nie wierzę w to co widzę. Lloyd właśnie stukł doniczkę. Szybko podchodzę do okna i je otwieram. 

- Ja pierdole Lloyd tak się o ciebie bałem! Myślałem, że to ciebie auto potrąciło!! 

Zielonooki odwraca się do mnie i patrzy zaskoczonym i zmieszanym wzrokiem. Odchodzi od okna a ja wiem, że to jest jedyna szansa by z nim pogadać. Zbiegam po schodach, ignoruję fakt, że mama krzyczy za mną gdzie wychodzę. Szybko znajduje się na małym tarasie i pukam do drzwi, proszę by Lloyd otworzył drzwi.

Uśmiecham się kiedy widzę jak przede mną pojawia się sylwetka chłopaka, chce zamknąć drzwi ale go powstrzymuje. 

- Daj mi pięć minut, błagam cię. - szepcze patrząc w jego oczy, jego piękne oczka.

Widzę jak się waha, ale po chwili ustępuje i przepuszcza mnie, od razu pociąga mnie do chyba jego pokoju i zamyka nas. Patrzy na mnie opierając się o ścianę a ja pierwszy raz nie wiem co tak naprawdę chce powiedzieć.

- Więc... Lloyd naprawdę cię przepraszam. Jest mi tak strasznie głupio przez to co do ciebie napisałem. Nie myślę tak o Tobie, naprawdę. Jezu.... wiem, że to jest idiotyczne co teraz powiem, ale przez to co się stało w ostatnim czasie... ja po prostu... to emocje, błagam wybacz mi. Naprawdę chce się z tobą zaprzyjaźnić. - patrzę w podłogę, ona jest naprawdę interesująca. - Kurwa nawet nie wiem od czego ja mam zacząć, bo...

Nie dane było mi dokończyć, ponieważ chłopak podchodzi do mnie i kładzie palec na moich ustach. Czuje jak gorące powietrze dociera do mnie w ułamku sekundy. Patrzę mu w oczy, a ten kiwa tylko głową. 

- T-to znaczy, że mi wybaczasz? - szepcze kiedy odsuwa swoją dłoń. Ponownie skina głową a ja mam ochotę krzyczeć z radości. Wiem jednak, że mogę go tym przestraszyć dlatego tylko lekko przytulam. - J-jeśli to nie jest okej to odsuń się. Nie chce cię do niczego zmuszać.

Chłopak jednak tego nie robi, ba nawet przysuwa się bliżej i wtula, czuje jego cudowny zapach i już wiem, że właśnie trzymam cały swój świat w ramionach. Nie skrzywdzę go nigdy więcej, obiecuje to sobie i jemu. Dopiero po kilku jak nie kilkunastu minutach się odsuwamy a ja mam ochotę płakać kiedy widzę jego zmasakrowaną twarz. Nie dzisiaj, nie poruszę tego tematu. Naprawdę zrobię to kiedy Lloyd będzie gotowy. Przynajmniej muszę się postarać. 

- Jesteś piękny. - szepcze cicho a chłopak rumieni się i spuszcza głowę, nie na długo bo zaraz podnoszę ją palcami. - Noś ją wysoko, jesteś silny. Pokaż to całemu światu. - uśmiecham się. 

- Nigdy nie pokazuj słabości, bo inni mogą to odebrać jako sygnał, że mogą robić z Tobą co tylko chcą. - opieram swoje czoło o to jego uważając by go nie skrzywdzić. - Wierzę, że któregoś dnia się do mnie odezwiesz. Nie dziś, nie jutro ale wkrótce. Powoli będę wspinał się po murze by do Ciebie dotrzeć. Jestem pewien, że uda mi się to. Wiesz dlaczego?

Chłopak cały czas patrzy mi w oczy, słysząc moje pytanie lekko kręci głową na boki.

- Flynn dał radę wspiąć się po wieży bo dostać się do swojej Roszpunki. Ja też dam radę. - szepcze blisko jego ust. Czuje jego oddech na moim ciele przez co przechodzą mnie ciarki. 

Chciałbym by ten moment trwał wieki, chce tak zostać i nie przejmować się niczym innym. Niestety moje cudowne plany zostają przerwane po tym jak słyszymy, że ktoś wchodzi do domu. Lloyd szybko się ode mnie odsuwa i znowu widzę przestraszony wzrok chłopaka. Do pomieszczenia wchodzi Garmadon, znowu w garniturze. Jestem w stu procentach pewny, że on w nim śpi.

- Dzień dobry. - mówię cicho.

- Dzień dobry. Co wy tu robicie? - mierzy zimnym wzrokiem swojego syna a on się tylko kuli. Jestem zmieszany, dlaczego Lloyd boi się własnego ojca?

- Przyszedłem dać Lloydowi notatki po tym jak um... nie było go w szkole. Już wychodziłem.

- Rozumiem, Lloyd odprowadź gościa. - mówi zimnym i poważnym tonem i wychodzi.

Widzę jak blondyn trochę się rozluźnia i prowadzi mnie do wyjścia. 

- To... do zobaczenia jutro w szkole, tak? - patrzę na niego a on tylko uśmiecha się i zamyka drzwi.

Kiedy przekraczam próg mojego domu od razu doskakuje do mnie mama.

- Kogo moje oczy widzą! Kai Smith, gdzie ty byłeś?!

- Ja.... poszedłem do Lloyda znieść mu notatki.

- I nie mogłeś powiedzieć? Z domu wystrzeliłeś jak z procy, martwiłam się.

- Przepraszam mamo, następnym razem zapamiętam by Cię informować gdzie wychodzę. - przytulam ją. - Nya już pojechała?

- Tak, Morro przyjechał pół godziny temu po nią. 

- Zazdroszczę jej.

- Tak Ci u nas źle?

- Co? Nie! Po prostu już jest na swoim i no...

- Żartuje tylko. - całuje mnie w czoło. - Chodź zjeść kolacje bo tata znowu wszystko zje sam.


Pov Lloyd


Po tym jak zamknąłem drzwi za Kai'em chce szybko zamknąć się w swoim czterech ścianach i nie wychodzić. Jednak nie jest to takie łatwe bo w drzwiach do mojego pokoju stoi tata i patrzy na mnie ze złością.

- Notatki tak? - prycha.

- T-tak, nie było mnie w szkole i- - nie kończę kiedy dostaje pięścią w twarz. Prawie upadam, ale udaje mi się zachować równowagę. 

- Kłamiesz! Kurwa nawet kłamać nie potrafisz!

- N-nie kłamie!

- NIE PODNOŚ NA MNIE GŁOSU SZCZENIAKU! - znowu dostaje mocno z pięści a potem kilka kopniaków w brzuch. Nie potrafię już ustać na nogach i po chwili spadam na zimną podłogę. Rany, które mi się dopiero zagoiły na nowo się otwierają i sączy się z nich ciepła, czerwona ciecz. Jeszcze chwila i sobie pójdzie, zostawi mnie i będę mógł położyć się spać. 

Podnosi mnie za włosy przez co syczę, bo to naprawdę bardzo boli. Rzuca mną o ścianę, wazon, który był na przybitej desce. Roztrzaskuje mi się na głowę. Wszystko widzę zamazane, ojciec coś do mnie krzyczy ale nie kontaktuje. Czuje się słabo, ciemne plamy pojawiają mi się przed oczami.

Czy ja umieram?

Nie wiem, jedyne czego jestem pewien to to, że zamykam oczy, ostatnie co widzę to czerwone plamy na moich rękach, udach i dosłownie wszędzie.


Pov Kai

Wchodzę do szkoły, lekko spóźniony. Szybko kieruje się pod salę gdzie ma się odbyć pierwsza lekcja, wchodzę do niej. Na całe szczęście nauczycielki jeszcze nie ma, zajmuje swoje miejsce i wyciągam swoje rzeczy. Marszczę brwi, że Lloyda nie ma. Umawialiśmy się dzisiaj, że przyjdzie do szkoły. Walę Jaya w głowę by się do mnie odwrócił.

- Aua! Czego chcesz? - pyta zdenerwowany rudzielec.

- Gdzie Lloyd?

- Gdzie jakieś cześć, co tam? Jezu skąd mam wiedzieć, co ja jego matka jestem?

- Co ty taki nie w humorze błyskawico?

- Cole mu nie dał. - szepcze Zane, jego zachowanie mi nie pasuje. Dlaczego? Po śmierci Pixal, czyli parę dni temu jest dalej tym samym chłopakiem co wcześniej. Wygląda na to, że nie wzruszył się za bardzo jej śmiercią, co jest dziwne. Jednak nie mi to oceniać, jak mawiał ktoś mądry.

"Żałoba przebiera różne formy, dziecko. Jedni tańczą i śpiewają a inni wspinają się na szczyty."

- Spadaj Zane!

- Właśnie... a gdzie Cole? - pytam kiedy nie widzę czarnowłosego chłopaka.

- Jest chory. - wzdycha Jay. - Już za nim tęsknie, chciałem do niego pojechać, ale mi koniecznie zabronił. Mówi, że jak się zarażę to kto będzie mnie tulił kiedy on nie będzie mógł do mnie przyjechać! 

- Urocze. - śmieje się cicho. 

- Ej słyszałeś to? - słyszę głoś Scotta, który mówi coś do Nelsona. Nie wiem czemu, ale moja podświadomość każde mi podsłuchać o czym rozmawia dwójka przyjaciół.

- Czyli klasowy dziwak trafił do szpitala? - mówi chłopak w fioletowej bluzie. - Przynajmniej będzie trochę spokoju od niego. 

Szpital? Klasowy dziwak? Mój mózg szybko analizuje te trzy słowa a potem fala gorąca uderza we mnie dość mocno.

Lloyd Garmadon jest w szpitalu. Zrywam się z miejsca i podchodzę do blondyna. 

- O czym ty mówisz?! Scott skąd ty masz takie informacje!

- Dyrek gadał z Ronin'em o tym. - wzrusza ramionami.

- Wiadomo, w którym szpitalu jest?

- Ten na ulicy Powstańców. - prycha. - Po co Ci to jest potrzebne?

Nie odpowiadam na jego pytanie, nie przejmuje się moimi rzeczami. Po prostu wybiegam z klasy, potem ze szkoły i tyle ile mam sił w nogach tyle biegnę we wskazane miejsce. Kiedy docieram, wbiegam do budynku i kieruje się do pierwszej lepszej pielęgniarki.

- L-lloyd Garmadon, która to sala?

- A Pan to?

- Przyjaciel.

- 128. Pierwsze piętro. - mówi i odchodzi.

Idę we wskazane miejsce i wchodzę do pokoju. Lloyd leży na białym łóżku, na głowie ma bandaż a w sali jedyne co słychać to pikanie jakieś maszyny. Siadam obok chłopaka i łapie go za rękę. 

- Lloyd? Sły-yszysz mnie?

Chłopak otwiera powoli oczy i lekko uśmiecha się na mój widok, ściska mają rękę a ja mam ochotę płakać.

- C-co się stało okruszku? D-Dlaczego tutaj jesteś? 

Nie odzywa się, patrzy się na mnie swoimi zielonymi oczami.

- Lloyd błagam Cię powiedz mi. Proszę Cię. - nawet nie wiem kiedy w moich oczach pojawiły się łzy.

- K-kocham Cię, starałem się być silny t-tak jak mówiłeś... n-nie dałem rady.

Moje oczy się rozszerzają. Lloyd Garmadon właśnie do mnie przemówił. Jego pierwsze słowa skierowane do mnie to były dwa najpiękniejsze wyrazy jakie mogłem usłyszeć.

Lloyd Garmadon mnie kocha. Ja też go kocham, to brzmi jak jakaś bajka.

- Jesteś silny okruszku, dasz radę przeleżeć tutaj a potem kiedy wyjdziesz z tego miejsca będę przy Tobie do końca moich dni, a wiesz dlaczego? - patrzę na niego uważnie, ten kręci głową. - Bo kocham Cię cholernie mocno. Musisz uwierzyć w siebie okruszku. Podnieś się, razem to zrobimy. Nie jesteś sam, masz mnie. - przysuwam się do niego, opieram czoło o czoło, nasze nosy się stykają a my patrzy sobie w oczy. Świat obok nas przestaje dla nas istnieć, liczymy się tylko my. Nie tracę ani chwili dłużej i delikatnie muskam usta chłopaka. Kiedy widzę, że ten oddaje pocałunek, pogłębiam go. 

Nie jest to coś agresywnego, tylko czułość i delikatność.

Nic więcej mi w życiu nie potrzeba, właśnie odnalazłem to czego mi brakowało przez lata.

Tym czymś, a raczej kimś jest nie kto inny jak Lloyd Garmadon.

Teraz będzie tylko lepiej.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro