Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tak bardzo boję się co dzieje się w tej chwili w domu Garmadonów. Patrzę przez okno, łzy spływają ciurkiem po moich policzkach. Moje serce bije jak szalone, chcę by Lloyd był przy mnie, dlaczego świat tego nie chce?

Jaki debil nas zgłosił? Przecież prawie nikt oprócz moich przyjaciół nie wiedział, że mieszkamy u Nyi. Jednak nie teraz to jest najważniejsze. Chcę by Lloyd był przy mnie, cały i bezpieczny. Jest niestety naprzeciwko mnie, nie wiadomo co tam się dzieje, czy jeszcze żyje? Rolety, wszystkie w domu są zasłonięte, a samochód tyrana stoi na podjeździe. Słyszę jak policjant wychodzi, kiedy już mam otworzyć okno i uciec do mojego pokoju wchodzą rodzice.

- Mówiliśmy, ostrzegaliśmy. - zaczyna mama.

- Nie rozumiecie nic! - krzyczę i odwracam się do nich, łzy niekontrolowanie lecą z moich oczu. - Tam. - pokazuje za okno, na dom sąsiadów. - W tej chwili dzieje się piekło, rozumiecie to? Piekło! Lloyd może leżeć tam teraz i potrzebować mojej pomocy! 

- Kai... przestań wymyślać.

- Wymyślać?! Wy dalej myślicie, że ja tylko udaję to wszystko, bo niby jestem nastolatkiem?! 

- Młodzież, w tym wieku nie ma takich problemów. - wtrąca się ojciec.

- Gówno wiecie w takim razie o życiu! - płaczę, nie obchodzi mnie to jak żałośnie w tej chwili wyglądam. Chcę do Lloyda. - Chodźmy tam razem. Zobaczycie, jeśli naprawdę wymyślam a Lloyd jest w stanie przyjść wam się pokazać to przyznam wam rację.

- Kai...

- No co? Boicie się tak?

- To nie jest nasz interes, synu. 

- Idziemy, albo sam to zrobię. - warczę. Nie ugnę się.

- Dobra, Ray. Chodźmy z nim, będziemy mieć przynajmniej spokój. - mówi matka, po czym wychodzi z pokoju.

Ojciec patrzy na mnie przez chwilę, kręci głową i wychodzi. Schodzimy wszyscy po schodach i kierujemy się pod drzwi sąsiadów. Od razu walę w drzwi. Potrzebuję wiedzieć, że Lloyd jest cały.

Po niecałej minucie otwiera nam, nie kto inny jak Garmadon. Patrzy na nas zaszokowany, nie spodziewał się nas tutaj.

- Witaj- zaczyna moja matka, jednak nie kończy kiedy ja jej przerywam.

- Gdzie jest Lloyd?!

- Kai... - próbuję interweniować Maya, tym razem znowu ktoś jej przeszkadza. Tylko nie ja, a Garmadon.

- Spokojnie, Maya. - uśmiecha się, po czym odwraca do mnie. - Lloyda tu nie ma.

- Kłamiesz!

- Nie kłamię, chłopaku. Lloyda tu nie ma, nie wróci tu. 

- W takim razie gdzie jest?!

Jego uśmiech mówi wszystko, zrobił to specjalnie.

- Pewnie na lotnisku. 

- Jakie kurwa lotnisko?! - otwieram szeroko oczy. Co on odjebał?!

- Leci do matki, pewnie się za nią stęsknił. Ja go tutaj nie potrzebuję. Żegnam. - trzaska nam drzwiami, jednak mnie to w tej chwili nie obchodzi. 

Moje nogi same zaczynają biec, ignoruje krzyk moich rodziców, że mam wracać. W tej chwili moim jedynym zadaniem jest dostać się na lotnisko, Lloyd nie może odlecieć. Biegnę przed siebie, parę razy prawie wpadam pod jakieś auto, ludzie za mną krzyczą. Nie obchodzi mnie to, chcę do Lloyda. Nie wiedziałem, że jestem aż tak wysportowany, ale naprawdę szybko udaję mi się tam dostać. Wzrokiem szukam blondyna. Popycham ludzi, łzy dalej mam w oczach. Mój umysł krzyczy tylko jedno: Lloyd. Docieram do ogromnych szyb, widzę blondynkę. Tą, która stała pod mieszkaniem mojej siostry. Obok niej mogę zauważyć moją miłość życia. Wchodzą do samolotu. Mój oddech jeszcze bardziej przyśpiesza. 

Nie może mnie zostawić. Widzę jak jego oczy spotkają się z tymi należącymi do mnie. Czy to ostatni raz kiedy się widzimy? Nie chcę o tym myśleć. 

- Błagam nie... - mówię, łamiącym głosem. To nie może być prawda. On nawet nie wie, że go kocham! Tak nie może się skończyć nasza przygoda. Opieram czoło o szybę, pociągam nosem i cały czas patrzę na blondyna, dopóki nie wsiada na pokład. - Znajdę cię, Lloyd. Choćbym miał przelecieć całe Ninjago. Obiecuję, że jeszcze będziemy razem. - zamykam oczy. Mój świat momentalnie staje się szary, moje ręce dalej są wyciągnięte w stronę gdzie jest maszyna. Czoło staje się zimne od szyby, łzy zdobią mój garnitur. Ludzie mijają mnie, jedni śpieszą się na samolot, drudzy wracają z urlopu, a ja stoję. Stoję i nie mogę się ruszyć. Kiedy otwieram zmęczone oczy widzę jak samolot rusza. W tym momencie padam na kolana i wyję. Nie obchodzi mnie w tej chwili, że wyglądam żałośnie. Chciałbym tylko przytulić Lloyda, dlaczego nie mogę? 

Nie wiem ile tak płaczę na chłodniej podłodze, ale czuję jak ktoś mnie przytula. Tym kimś jest Nya, a zaraz obok niej stoją nasi rodzice. 

- Csii Kai, będzie dobrze. - szepcze czarnowłosa i głaszcze mnie po plecach.

- Za-zabrali mi go. - chlipię i zaciskam piąstki na jej garniturze.

- Znajdziemy go, pomogę Ci. - mówi cicho do mojego ucha, tak by nasi podopieczni nie słyszeli tego. - Obiecuję Ci to, nie zostawimy go.

- K-kocham cię.

- Ja ciebie też kocham braciszku. A teraz chodźmy do domu, wyśpisz się i nabierzesz sił. - mówi i pomaga mi wstać. Daję się prowadzić przez cały czas, tak naprawdę nie kontaktuję. Nie wiem co się wokół mnie dzieje.

Rano otwieram zmęczone oczy. Nie mam siły na nic, nie chcę mi się żyć. Nie wiem gdzie jest Lloyd, czy wszystko z nim okej. Chcę się dowiedzieć, tylko jak? Myślę przez chwilę, media społecznościowe! Od razu sięgam po telefon i wyszukuję "Lloyd Garmadon". Moje radosne chwile przerywa jednak komunikat, że taki ktoś nie istnieje. Przecież miał swoje konta? Usunął? Czy osoba trzecia maczała w tym palce? 

Do mojego pokoju wchodzi siostra, z tacką pełną tostów.

- Witaj, zjedz coś. - uśmiecha się smutno i siada obok mnie, na pościeli stawia jedzenie.

- Nie mam ochoty, chcę do Lloyda. - burczę.

- Wiem to, znajdziemy go. Obiecuję Ci to.

- Mówisz tak, ale nie możesz nic zrobić.

- Oh tak? Słuchaj, wczoraj zanim wyszliśmy z lotniska zapytałam jakiegoś faceta dokąd leciał ten samolot. 

Zaczynam kaszleć. Chwilę mi zajmuję by do siebie dojść. - I?

- I wiem dokąd leciał. Rodzice cię nie puszczą. 

- W dupie to mam, muszę znaleźć Lloyda!

- Kai... nie polecisz sam, nie możesz. 

- Czyli mam go tak zostawić, tak?!

- Nie. Ja polecę. - mówi pewnym głosem.

- Co? - patrzę na nią z niedowierzeniem.

- Widziałam co ten tyran mu zrobił. Mam swoje oszczędności, co prawda miały być na studia, ale niech będzie. Pomogę Lloydowi, przywiozę go do Ciebie.

- A...ale jak? Nya, studia to twoje marzenie...

- Ważniejsze jest życie ludzkie niż moje głupie marzenia. Studia poczekają. Kupiłam już bilet, lot mam wieczorem. Jestem spakowana, niedługo będę się zbierać. - uśmiecha się.

- Nya nie wiem co powiedzieć, kocham cię! Odwdzięczę Ci się, obiecuje Ci to!!! - rzucam się na nią i mocno przytulam.

- Rodzeństwo jest po to by sobie pomagać, Lloyd jest ważny dla Ciebie, więc jest ważny też dla mnie. A teraz mnie puść bo mnie udusisz i nigdzie nie polecę. 

- Przepraszam. - od razu ją puszczam.

- Ale masz mi coś obiecać. 

- Niby co?

- Będziesz grzeczny, słuchaj rodziców i nie rób nic głupiego. Czekaj po prostu aż wrócę, dobra?

- Ale będziesz mnie informować co i jak?

- Kiedy tylko będę miała ważne informacje to tak. Obiecujesz mi?

- Obiecuję, zrobię to dla Lloyda.

- Serio go kochasz. - uśmiecha się. - Dobra, idę. Uważaj tu na siebie.

- A ty na siebie. Kocham cię.

- Już mi tak nie słodź, bo się przyzwyczaję. - śmieję się po czym wychodzi z pokoju.

Nie wiem co się stało. Nya poprawiła mi humor, jestem dobrej myśli. Moja siostra jest najlepsza, kocham ją całym sercem. To, co zrobiła moja starsza siostra jest tak kochane... ona zrezygnowała ze swoich marzeń, by nie tyle, co uszczęśliwić mnie, a pomóc obcej osobie. Jest cudowną kobietą, całkiem inną niż matka. Jestem z niej dumny. Teraz musi być dobrze.


Oto kolejny rozdział. Teraz będzie nas czekać wyprawa rowerem pod stromą górkę, czy damy radę z niej zjechać? To może być ciężkie, tak jak będą losy dwójki naszych bohaterów. Myślicie, że Nya dobrze postąpiła lecąc za Lloydem? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro