Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak jak obiecałem wybrałem się z ojcem do pana Kruxa bo rzeczy do jego antykwariatu. Całe spotkanie nie było takie złe, dopóki starzec nie zapytał o to czy mam dziewczynę, kiedy mój tata wytłumaczył mu moją orientacje ten zaczął mnie obrażać i zawsze to samo gadanie "za moich czasów takich ludzi nie świecie nie było". Śmieszne bo byli, ale niech żyje w swoim świecie, naprawdę mnie to nie obchodzi. Może kiedyś, na początku owszem, teraz jestem silniejszy i żaden człowiek nie zrani mnie takimi słowami. 

- Przynieś jeszcze ostatnie pudełko i możesz wrócić do domu, ja tu jeszcze zostanę i to wszystko poukładam by jutro otworzyć bez najmniejszych przeszkód. 

- Jasne. - wychodzę z budynku i kieruje się do auta, wyciągając książki zauważam białe auto. Od razu je poznaje, ojciec Lloyda takim jeździ. Staje obok naszego i wychodzi. 

Garmadon jest przerażający. Wysoki, jestem zaskoczony, że nie ma jeszcze zmarszczek. Jego wyraz twarzy jest straszny. Ma na sobie czarny garnitur i teczkę. Zastanawiam się po co tu przyjechał i to jeszcze w niedziele? Nie patrząc na mnie rusza do mojego ojca. Biorę szybko pudło i wchodzę do środka.

- Byłem u Ciebie w domu. Maya poinformowała mnie, że tutaj będziesz. Umówiliśmy się. - prycha.

Chwila... mój tata zna się z ojcem Lloyda? Dlaczego ja dowiaduje się to dopiero teraz?! 

- Przepraszam Cię, Krux do mnie zadzwonił znienacka, miał parę rzeczy na sprzedaż. Wiesz, że takiej okazji nie pominę. - śmieje się.

- Rozumiem Ray, a to kto? Nowy pracownik? - pyta spoglądając na mnie, a ja staram się nie uciec w najdalszy kąt tego pomieszczenia, on jest naprawdę przerażający.

- Nie, nie. To mój syn, Kai. - uśmiecha się i przyciąga mnie do siebie.

- Dzień dobry. - szepcze, tylko tyle wyjdzie mi przez suche gardło.

- Witaj młodzieńcze. Dobrze Ray, kończysz? 

- W zasadzie....

- Idź tato, ja tu posprzątam i zamknę. Jutro przyjdziesz i będziesz mógł zacząć pracę.

- Naprawdę Kai? Nie wolisz gdzieś wyjść czy odpocząć przed szkołą?

- Jest okej, naprawdę tylko daj mi klucze. 

- No okej... tylko pamiętaj zamknąć też na kłódkę. 

- Będę pamiętać tatko, idź! 

Kiedy wychodzą wypuszczam oddech, to było coś nieprzyjemnego. Biorę się za robotę. Kończę dopiero po dwóch jak nie trzech godzinach. Szybko zamykam sklep i wracam do domu. Wchodzę do środka i od razu atakuje mnie zapach kolacji. Moja mama robi najlepsze potrawy na świecie, daje słowo. Idę szybko umyć ręce po czym siadam przy stole i witam się z mamą.

- Cześć kochanie, jak tam? Gdzie tata? - mówi nakładając jedzenie na talerz.

- Pojechał gdzieś z Panem Garmadonem, w sumie okej. Chociaż teraz czeka mnie ciężki okres bo mam wiele sprawdzianów. Nauczyciele przesadzają.

- Robią to dla waszego dobra. - kładzie mi talerz przed nosem i siada obok z kawą. - Smacznego.

- Dziękuję. - biorę sztućce i zaczynam jeść. - Rozumiem to, ale uczniowie też potrzebują odpoczynku, prawda?

- Oczywiście skarbie, ale wiesz jak jest. Nauczyciele chcą dla Was jak najlepiej. 

- Czy ja wiem czy taka Pani Mistake albo Pan Ronin chcą dla nas dobrze. - prycham.

- Nya jakoś nie narzeka.

- Bo Nya lubi się uczyć, ma ambicje. Chce dostać się na prawo! 

- Nie podnoś głosu, okej. A ty nie masz żadnych planów na przyszłość?

- W sumie to... nie wiem co chce robić. Jestem beztalenciem. Przyniosę wstyd rodzinie wiem.

- Kai kochanie, nie mów tak. Jesteś cudownym i mądrym chłopakiem. Każdy ma talent, tylko musisz go odkryć, nieważne jaką drogę wybierzesz w życiu ja i tata zawsze będziemy Cię wspierać, rozumiesz? Nie musisz nam przynosić szóstek, nie musisz iść na studia jeśli nie chcesz. Nie musisz robić rzeczy, które są ponad Ciebie. Najważniejsze jest to co ty czujesz. My z ojcem nigdy nie będziemy wstydzić się Ciebie, bo jesteś naszym synkiem. Rozumiesz to? - patrzy na mnie uważnie.

- Czyli jeśli powiem Ci, że nie mam planów na siebie to też będziesz ze mnie dumna?

- Jesteś dopiero w drugiej klasie liceum. Na spokojnie musisz sobie wszystko przemyśleć. Nic na siłę bo twoje zdrowie psychicznie jest najważniejsze. - po chwili czuje jej rękę na moim podbródku, która podnosi moją głowę w górę bym mógł spojrzeć jej prosto w oczy. - Pamiętaj o jednym, nigdy nie będę się wstydzić tego kim jesteś. Jesteś moim dzieckiem i kocham Cię nieważne co. Bądź kim chcesz, a ja będę z tego najdumniejsza na świecie.

- Kocham Cię mamo...

- Ja Ciebie też kocham skarbie. - całuje mnie w czoło. - A teraz zmykaj spać, jutro szkoła.

- Jasne... dziękuję Ci. Za kolację i rozmowę. Jesteś najlepsza. - cmokam ją w policzek i idę do siebie. Biorę czystą bieliznę, dresy i kieruje się do łazienki. Po szybkim prysznicu i umyciu zębów wracam do siebie. Spoglądam w stronę okna i widzę jak wychylony Lloyd patrzy w niebo. Ogląda gwiazdy, otwieram okno i z uśmiechem na ustach mówię ciche cześć. Młody Garmadon spogląda szybko w dół a potem przed siebie i widząc mnie uśmiecha się delikatnie i wiem, że się zarumienił. Czuje to.

- Jak tam, dobrze? - szepcze nie odrywając wzroku od niego. Ten kiwa lekko głową. Dopiero teraz mogę dostrzec, że ma na sobie moją bluzę, którą mu podarowałem. Mój uśmiech jeszcze bardziej się powiększa. - Widzę, że spodobała Ci się. Stresujesz się jutrzejszym sprawdzianem z angielskiego? Bo ja bardzo, nic nie umiem a pan Ronin raczej nie da szans na poprawę. 

Widzę znowu małe skinięcie głowy i cieszę się, że nie jestem sam.

- Wiesz... możemy kiedyś się pouczyć razem, co ty na to? - blondyn wzrusza ramionami, a ja kiwam głową. - Jak coś to się może jakoś zgadamy, prawda? - po raz kolejny tej nocy mi przytaknął po czym zaczął ziewać. - Ktoś tu jest śpiący. Idź spać okruszku, do zobaczenia jutro rano w szkole. - uśmiecham się a on macha mi tylko na pożegnanie i tyle go widzę. Wzdycham i kładę się do zimnego łóżka. Jest coraz lepiej.

Rano wstaje o dziwo wyspany i jeszcze przed porannym budzikiem. Szybko biorę jakieś ubrania i idę do łazienki póki siostra śpi. Jeśli ona ją zajmie to szybko nie wyjdzie. Ogarniam się w miarę szybko i schodzę na dół, robię na szybko tosty i smaruje je dżemem. Nalewam jeszcze soku do szklanki i siadam przy stole. Niedługo po nie schodzi Nya, wita się ze mną i robi śniadanie dla siebie. 

- Tak bardzo mi się nie chce iść, nie rozumiem po co mi ta lekcja. Nic mi do życia nie wnosi i nie jest mi potrzebna na studia. - prycha i siada obok mnie.

- Od kiedy ty masz takie nastawienie? 

- Od kiedy wiem, że ten przedmiot nie liczy się na prawo i to tylko dodatkowy stres. Dzisiaj musisz wrócić autobusem do domu.

- Co? Dlaczego?!

- Bo umówiłam się z Morro, jedziemy razem na zakupy a potem do Harumi, będziemy się uczyć. 

- Yhy... super. Nie lubię autobusów. 

- To sobie zrób prawko i będziesz sobie jeździł do szkoły sam.

- Na wakacje, teraz nie mam kiedy.

- Trzymam Cię za słowo młody. Dobra zbieraj się bo muszę być wcześniej.

- Po co niby?

- Bo z Morro idę do biblioteki.

- Randka życia.

- To nie randka a próba dostania się na wymarzone studia, debilu.

- Jak zwał tak zwał. Pamiętajcie tylko by nie robić tego obok książek z fantastyką. One są najlepsze.

- Boże Kai! Jesteś obleśny, zaraz pójdziesz na nogach. - wstaje, bierze swoją torebkę i wychodzi a ja zaraz za nią po czym wsiadamy do jej auta.

- Jestem szczery.

- Taką szczerość zachowaj dla siebie.

- Jak wolisz, tylko naprawdę pamiętajcie o zabezpieczeniu się bo nie chce być wujkiem!

- Zamknij się bo Cię wywalę z tego auta i rozjadę jak żabę. 

- Żabki są urocze.

- Ty nie.

- Miła jak zawsze.

- Geny kochany, geny.

Podjeżdżamy pod szkołę, wysiadam szybko żegnając się z siostrą i wchodzę do budynku. Tym razem naprawdę cieszę się, że przyjechałem wcześniej niż zwykle. Na końcu korytarza widzę jak zakapturzony chłopak zaczepia Lloyda. Nie, to nie jest zaczepka by się umówić. To jest zwykłe nękanie i agresja.

- Zostaw go! - krzyczę i szybko kieruje się w ich stronę. Chłopak szybko ucieka a Lloyd zsuwa po ścianie cały się trzęsąc. Szybko kucam koło niego i cicho pytam. - Nic Ci nie jest okruszku? 

Szybko kręci głową a ja nie mogę się powstrzymać i go przytulam. Czuje jak na początku zamiera i chce się odsunąć, ale po chwili mocno się we mnie wtula. Czuje jego małe, kruche ciało. Zapach truskawek uderza w moje dziurki nosa, a ja jestem szczęśliwy, bo blondyn nie uciekł ode mnie.

- Już jest dobrze okruszku, on Cię więcej nie skrzywdzi wiesz? Nikt Cię nie skrzywdzi póki ja tu jestem. Obronię Cię przed każdym, mały elfiku. 

Czuje jak próbuje się wtulić we mnie jeszcze mocniej co jest urocze. On jest naprawdę przecudownym chłopakiem. 

- Musisz sobie dać pomóc, muszę wiedzieć dlaczego bierzesz udział w nielegalnych walkach by mieć pieniądze.

Blondyn szybko się ode mnie odsuwa, patrzy na mnie skrzywdzonym wzrokiem a potem ucieka.

Zjebałem. 

Wstaję i chce już ruszyć za blondynem, ale podchodzi do mnie Cole. 

- Siema stary, co robisz?

- Ja? Uh.... nie nic... - szepcze.

- Co jest? Brzmisz na smutnego?

- Jest okej, po prostu stresuje się sprawdzianem.

- Wiem o co chodzi, ja też. On jak zwykle dowali najgorsze pytania, które nie mają nic wspólnego z tym o czym mówimy na lekcji!

- Tak, dokładnie. Gdzie masz Jaya?

- Jeszcze go nie ma.

- Dzisiaj nie przyszliście razem? - to dziwne bo oni zawsze chodzą razem. Są jak papużki nierozłączki. - Pokłóciliście się?

- Nie, nie. Spokojnie, po prostu musiałem pomóc dzisiaj tacie i potem podwiózł mnie tutaj.

- Oh to dobrze, już się bałem, że najlepsza para w szkole się pokłóciła.

- Niedoczekanie. Jesteśmy ze sobą już trzy lata i jedyną kłótnie jaką mieliśmy to czy brać grę o autach czy skrzatach. - śmieje się.

- Serio?

- Oczyw- - nie kończy kiedy ktoś wskakuje mu na plecy i daje całusa w policzek.

- Cześć osiłku. 

- Cześć uroczy rudzielcu. - uśmiecha się, odwraca głowę by dać mu szybkiego całusa w usta po czym mocno trzyma go by ten nie spadł mu z barana. 

- Jesteście obrzydliwie uroczy.

- Też kiedyś znajdziesz swoją miłość życia Kai.

- Właśnie chyba ją poznałem, ale zjebałem wszystko.

- Co?! I ja się o tym dopiero dowiaduje?! A niby jestem twoim najlepszym przyjacielem Smith! 

- Jejku Jay skarbie proszę nie drzyj mi się do ucha.

- Przepraszam Jay, po prostu... to jest tylko głupie zauroczenie, ale też czuje, że to ten jedyny? Sam nie wiem co mam o tym myśleć Mam mętlik w głowie!

- Kto to jest? Znamy go chociaż?

- Chodzi z nami do klasy.

- Nelson?

- Co nie!

- Ja wiem, ja wiem! Scott. On jest taki gorący.

- JAY!

- No co Cole, przepraszam ale taka prawda. Oczywiście ty jesteś bardziej i kocham Cię mocno mocno, ale no Scott też jest przystojny.

- Udusić Cię to za mało.

- Tęskniłbyś za mną.

- Faktycznie. Tęskniłbym za tobą aż za bardzo. - mówi po czym wtula swoją twarz w tę jego.

- Dobra, Kai mów kto to jest.

- Lloyd.

- Jaki Lloyd?

- Mamy tylko jednego Lloyda w klasie geniuszu.

- Czy ty mówisz... ty mówisz naprawdę o Lloydzie Garmadonie?!

- Tak Jay, mówię o nim i nie musisz krzyczeć na całą szkołę, nie muszą wiedzieć o tym.

- Co z tym dziwakiem i co szkoła ma nie wiedzieć? - pyta Zane, który nagle zjawił się obok mnie.

- Jezu nie strasz tak! - krzyczę cicho i bije jego lekko w ramię.

- Wybacz, ale o co chodzi?

- Kai się zakochał w Garmadonie.

- Zauroczyłem!

- To to samo!

- Nie Jay to nie jest to samo!

- Ja wiem swoje!

- Ty naprawdę zakochałeś się w nim?

- Dobra Jay bądź cicho. Zauroczyłem się w nim, o zakochaniu wspomina tutaj tylko Walker, który nie wie nic! - patrzę morderczym wzrokiem na rudzielca, który ewidentnie ma mnie gdzieś bo teraz całuje się z czarnowłosym. Litości, nie przy ludziach. Samotnych ludziach. Odwracam wzrok do Zane'a, który patrzy się na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy.

- Przepraszam Kai, ale muszę to powiedzieć. W tej szkole jest wiele homoseksualistów bądź ósób biseksualnych a ty wybierasz tę pokrakę? 

- Lloyd nie jest pokraką Zane.

- Bije się za pieniądze, to tak jakby pieprzył się za kasę.

- Możesz przestać? Może ma ważny powód by to robić? Nie zastanawiałeś się nad tym?

- Cokolwiek, to dalej jest sprzedawanie swojego ciała.

- Czy ty w ogóle słyszysz co mówisz? To jest obrzydliwe. Nie porównuj bicia się do pieprzenia się Zane!

- Właśnie, że będę.

- To ty sobie tutaj porównuj a ja idę do klasy. Nie zamierzam słuchać takich głupot. - prycham po czym kieruje się do otwartej sali. Jeszcze zanim wchodzę słyszę jak Cole z Jayem odrywają się od siebie i pytają Zane'a co się stało.

Siadam w ławce, blondyna nie ma jednak mam cichą nadzieje, że się zjawi a wtedy go przeproszę. Naprawdę nie chciałem go urazić, Nya miała racje. Wszystko powoli, z czasem ale nie Kai musi postawić na swoim. Do klasy wchodzą moi przyjaciele, inni uczniowie i na końcu nauczyciel. Lloyda jak nie było tak nie ma. Mam nadzieje, ze ochłonie i wróci na późniejsze lekcje. Nie miałem jednak czasu się nad tym za bardzo zastanawiać bo dostałem pod nos kartkę z testem. Obym zdał.



Nadzieja matką głupich, prawda? Garmadon nie przyszedł ani na angielski, ani na inne lekcje. Nie widziałem go w ogóle w szkole i zaczynam się martwić o niego. Wracam ze szkoły dłużą drogą, wybieram się do parku w miejsce gdzie go niedawno widziałem. Niestety tam również go nie zastaje, kiedy jestem już pod domem spoglądam na schodki do jego domu. Nieraz blondyn siedział tam i czytał książki. Nie dzisiaj, wchodzę do domu. Zdejmuje bluzę i rzucając szybkie "cześć" do mamy, która wychodziła z łazienki i kieruje się do pokoju. Od razu podchodzę do okna i patrzę na te blondyna. Nie ma go, naprawdę zaczynam się martwić. Gdzie on jest? Lekcje trwały siedem godzin, z dotarciem do domu zajęło mi dwie godziny. To naprawdę dużo, czy on nie powinien już wrócić? A może jest w domu tylko nie siedzi w pokoju? Sprawdzę to. Zbiegam po schodach i już chce wyjść, ale zatrzymuje mnie mama.

- Gdzie ty się wybierasz? Dopiero wróciłeś, a obiad? 

- Nie jestem głodny, muszę coś sprawdzić. Niedługo wrócę.

- Sprawdzić? Co się dzieje kochanie? Masz jakieś problemy?

- Nie mamo... po prostu... - nie jest mi dane dokończyć gdyż moja ukochana siostra wychyla się z salonu i krzyczy.

- Pewnie chce iść do Lloyda!

- Lloyda? - pyta zaciekawiona mama spoglądając to na mnie to na siostrę. - O czym ja nie wiem?

- Ja...

- Kai się zakochał.

- Zauroczyłem, jezu odróżniajcie słowa! Razem z Jayem pasujecie do siebie idealnie!

- Nie dzięki, nie jest w moim typie. - prycha. - Zresztą ja mam swojego Morro.

- Kai? Wytłumacz mi to, proszę.

- Uh nie mogę potem? Naprawdę muszę coś sprawdzić.

- Teraz, inaczej Cię nie puszczę. Martwię się o Ciebie synu.

- Dobra jest taki chłopak w klasie, Lloyd i się w nim zauroczyłem, chce sprawdzić czy czasem nie wrócił do domu. Mogę już iść?

- Ten chłopak to syn Garmadona?

- Tak. - wzdycham, ja naprawdę chce już wyjść!

- Udało Ci się do niego dotrzeć? - pyta zaskoczona.

- W sensie?

- Cóż... z Garmadonem znany się naprawdę długo i odkąd Misako zostawiła ich to Lloyd przestał się odzywać, zrobił się strasznie nieśmiały i przestraszony. 

- A o to Ci chodzi! Cóż... próbuje na tyle ile mam sił. Mogę wyjść?

- Dobrze, rozumiem. Idź ale masz niedługo wrócić bo obiad nie będzie czekał wieki.

- Ta... dzięki.

- ZABEZPIECZCIE SIĘ!!! - słyszę jeszcze głos mojej ukochanej siostrzyczki zanim wychodzę.

Kieruje się do domu Garmadonów i dopiero teraz ogarnia mnie strach, nie wiem czemu bo zawsze byłem tym odważniejszym a tu proszę. Wchodzę po schodkach na mały taras i pukam do drzwi. Czekam parę minut po czym drzwi otwierają się i to nie jest twarz, którą chciałem zobaczyć. Naprzeciwko mnie stoi wysoki facet w garniturze. Czy on do cholery w nim śpi?

- Tak? 

- Um... d-dzień dobry. - czy ja mogę przestać się jąkać?! - Bo... bo Lloyda nie było dzisiaj w szkole i chciałem się zapytać czy wszystko z nim dobrze.

- Tak, czuje się w porządku. 

- Mógłbym do niego zajrzeć? 

- W zasadzie to... - spogląda za siebie. - Wiesz aktualnie śpi, spotkacie się jutro w szkole.

Śpi? Jest dopiero siedemnasta. Musi być zmęczony, albo za bardzo przeżył to co mu powiedziałem, przecież wiem, że jest wrażliwy a tak głupio wypaliłem!

- Oh... no dobrze. W takim razie.... proszę go ode mnie pozdrowić. D-dobrze? 

- Tak, zrobię to. Do widzenia młodzieńcze. 

- Do widzenia, proszę pana. - szepcze i odchodzę w stronę domu.

Pov Lloyd

Ojciec poszedł otworzyć drzwi kiedy ja leżę w salonie na podłodze po tym jak dostałem od niego porządne lanie, za to, że opuściłem szkołę. To co powiedział Kai było przykre, on naprawdę myśli, że ja się bije za pieniądze na jakiś walkach? Myślałem, że jest inny niż reszta. Myliłem się. Słyszę jak z kimś rozmawia i w tym czasie próbuje się podnieść. Udaje mi się to dopiero kiedy słyszę zamykanie drzwi. Do salonu wchodzi wściekły brunet i od razu dostaje w twarz z otwartej ręki. Zataczam się i upadam na podłogę, dopiero udało mi się z niej podnieść.

- CZY ON COŚ WIE?! - dyszy nade mną wściekły, przez co się bardziej kulę. - PYTAM SIĘ JASNO. CZY ON WIE CO DZIEJE SIĘ W TYM DOMU!

- N-nie... - szepcze cicho, naprawdę nie mam siły by wstać. Co dopiero rozmawiać z tym tyranem.

- Coś mi się wydaje, że kłamiesz. Bronisz go, hm? Jeszcze powiedz, że się w nim zabujałeś to Cię chyba uduszę!

Tu ma racje, zakochałem się w nim. Przez ten miesiąc i trochę wydawało mi się, że jest inny niż reszta. Wydawał się być taki kochany, dobry i uczciwy. Myliłem się, jak zawsze bo dzisiaj przez rozpoczęciem lekcji pokazał mi, że niczym się nie różni od osób w naszej szkole. Niestety odkochać się nie jest tak łatwo jak może się wydawać. Mam nadzieje, że to uczucie minie. 

- PYTAM SIĘ KURWA COŚ, WIĘC ODPOWIADAJ!

- N-nie k-ko-kocha-am go-o. N-ni-e-e kł-łam-mie.

- Czyżby? Ja coś czuje, że nie mówisz mi jednak całej prawdy. - warczy po czym podnosi mnie za włosy i rzuca o ścianę. Czuje jak wszystko zaczyna mnie boleć, naprawdę nie wiem jak dłużej to wytrzymam. 

Wiem jednak, że jeśli powiedziałbym mu jakimi uczuciami darzę Kaia to i na nim by się mścił. Nie chce tego, pomimo iż Smith zachował się okropnie nie chce by mój ojciec cokolwiek mu zrobił. On nie jest niczemu winien. Mnie może katować, ale nikogo innego. Ja zasługuje na cierpienie, wiem to. Gdyby było inaczej to nie biłby mnie tyle lat, prawda?

Podchodzi do mnie i zaczyna kopać w brzuch, mam odruch wymiotny. Zastanawiam się jakim cudem on mi jeszcze nie połamał żeber. Przecież to ile ja razy dziennie dostaje i z jaką siłą jest nie do opisania. 

Jedyne czego pragnę to by to wszystko się skończyło. Dlaczego ja muszę dalej czuć? 

Przestaje mnie kopać i naprawdę myślę, że to już koniec i zostawi mnie w spokoju. Tak jednak nie jest, bo po chwili czuje jak mnie podnosi a potem rzuca jak worek z ziemniakami. 

Nie czekaj, on lepiej traktuje worek ziemniaków niż mnie. 

- Jesteś kurwa beznadziejnym kłamcą! Jak możesz kłamać mi w żywe oczy co?! Kurwa jesteś taki sam jak ta suka! Nie dziwę się, w końcu jesteś jej synem! - krzyczy naprawdę głośno i zastanawiam się czy sąsiedzi tego nie słyszą. Uderza mnie jeszcze stopą prosto w twarz po czym prostuje się i oznajmia, że wychodzi na noc. Wiem, że kieruje się do klubu a potem do hotelu z kolejną panienką.

Odrobina spokoju, na parę godzin. Zawsze coś, nie mam siły by się ponieść więc nawet nie próbuje. Po prostu leżę i próbuje odpocząć. Nawet nie wiem kiedy zasypiam w tym zimnym kącie z własną krwią dookoła. 

Chciałbym tylko poczuć jak to jest być kochanym, nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro