Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov Zane

Po tragicznym wypadku, który miał miejsce zaledwie parę dni temu codziennie jestem w tym okropnym miejscu zwanym cmentarzem, czasem zdarza mi się tutaj być nawet dwa razy w ciągu jednej doby.

Nie wiem co mam teraz robić, jedyne co czuję to pustkę w sercu. Wszyscy myślą, że mam w dupie to co się stało i tak naprawdę nie kochałem Pixal. Prawda jest jednak zupełnie inna, owszem jestem wredny i nie będę tego ukrywać. Nie oznacza to jednak, że nie obchodzi mnie to co stało się z moją dziewczyną. Planowaliśmy wspólną przyszłość, organizowałem nawet miejsce gdzie chciałem się zapytać czy zostanie panią mojego życia. Niestety nie było nam to pisane.

Siedzę właśnie na małej ławeczce przed grobem miłości mojego życia i zastanawiam się jak to się stało, że Pix potrąciło auto a Skylor, która szła z nią uszła z życiem. Oczywiście nie życzę jej źle, aż taki zły nie jestem nie zmienia to jednak faktu, że jest to co najmniej dziwne. Policja dalej ustala okoliczności wypadku i dalej nie wierzę w to, że facet za kółkiem nie wiedział jak to się stało. Może boi się konsekwencji, to jest prawdopodobne.

Patrzę na czarno-białe zdjęcie najpiękniejszej i najlepszej osoby jaką kiedykolwiek spotkałem. Raz myślałem nad tym by owinąć sobie pasek wokół szyi by być z nią teraz tam gdzie jest, jednak mój ojciec nie wytrzymałby tego i sam by sobie tutaj nie poradził. Nie mogę go zostawić bo również jest ważny dla mnie, tak samo jak Pix. To ja tu będę cierpiał, nikt z moich bliskich. Siedzę tak dłuższą chwilę i kiedy spoglądam na zegarek wiem, że to czas by się pożegnać i ruszyć do szkoły. Niestety, ale nie mogę pozwolić sobie na opuszczenie zajęć mimo wszystko.

Niechętnie podnoszę się z miejsca, ostatni raz patrzę na fotografię a nawet posyłam małego całusa i ruszam w stronę bramy, która prowadzi do wyjścia z tego miejsca. Idąc ulicą nie kontaktuję, prawie wpadam na jakiegoś człowieka, który rzuca się do mnie bym patrzył jak idę. Ignoruję go, nie wie co teraz czuje więc niech się nie odzywa bo równie dobrze on też może patrzeć jak stawia kroki.

Jeszcze przed czasem jestem w szkole i siadam w stałym miejscu naszego składu. Zazwyczaj siedzi tu już Kai, Cole i Jay, tym razem nie ma nikogo. Wyciągam książkę do angielskiego i powtarzam poprzednie lekcje, jednak w głębi duszy modlę się by Ronin mnie dzisiaj nie zapytał. 

- Cześć Zane. - słyszę i od razu odwracam głowę w stronę rudego chłopaka. 

- Cześć Jay, gdzie masz Cole'a?

- Jest chory.

- A tak, mówiłeś. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. - wzdycham. 

- Jak się czujesz? - mówi niepewnie patrząc na mnie, a ja nie wiem co odpowiedzieć bo mam w sobie teraz tyle emocji.

- Nie jest źle, choć nie powiem bywało lepiej.

- Ja... ja wiem, że jest Ci ciężko... mi też jest. Pamiętaj jednak, że ja tu jestem, Cole też no i Kai... wiesz gdybyś chciał pogadać o czymkolwiek.

- Wiem błyskawico, to miłe z waszej strony. Dziękuję, niemniej jednak z tym problemem muszę poradzić sobie sam.

- Rozumiem i szanuje to. 

- A właśnie, gdzie Kai? - szybko zmieniam temat.

- Nie wiem, z nim to już nie mam kontaktu od wczoraj. Odniosłem mu rzeczy do domu, ale jego rodzice powiedzieli, że jeszcze nie wrócił. Trochę się zdziwili, że to ja odnoszę plecak, chociaż wydaje mi się, że oni coś wiedzą gdzie był Kai, ale nie chcieli powiedzieć a ja naciskać nie zamierzałem.

Kiwam głową. - Idziemy do klasy? - chłopak tylko wstaje dając tym samym znak, że się zgadza. Robię to co on i razem kierujemy się do piekła zwaną salą od angielskiego. Siadamy na stałych miejscach. Jay widząc, że nauczyciela nie ma odwraca się do mnie.

- Przypomniało mi się coś.

- Niby co?

- Pamiętasz o czym wczoraj Nelson i Scott gadali?

- No coś o tym, że Garmadonek jest w szpitalu.

- Kai wtedy zareagował jakby go piorun trafił.

- Myślisz, że on i...ten dziwak ze sobą kręcą? W sumie coś tam Ci wspominał ostatnio, że się w nim zakochał, ale naprawdę myślałem, że to na żarty.

- Nie sądzę Zane. Kai taki nie jest, on tratuje miłość poważnie.

- Ja pierdole nie mógł zakochać się w kimś innym? - jęczę. Poważnie Smith musiał wybrać sobie chłopaka, którego szczerze nienawidzę i za każdym razem jak tylko go widzę mam ochotę mu przywalić?

- Miłość nie wybiera. - wzrusza ramionami.

- Nie znam się na gejowskiej miłości. - prycham.

- Jest taka sama jak ta hetero, cymbale.

- Skoro tak mówisz. - krzywię się. Jestem w stanie zaakceptować Cole'a i Jaya bo nie powiem są przeuroczą para, ale Kai i... ugh Lloyd? W życiu, prędzej wpadnę pod rozpędzone auto.

Do klasy wchodzi nauczyciel i patrzy po wszystkich, wita się o dziwo miło i siada by sprawdzić obecność.

- Zane Julien. 

Gdyby tu była Pixal...

- Zane Julien.

... wszytko byłoby lepsze.

- ZANE JULIEN!

Teraz nic nie będzie takie jak kiedyś.

- ZANE! - szturcha mnie rudowłosy a ja kręcę głową na boki i patrzę na przyjaciela pytającym wzrokiem. - Profesor już trzy razy wypowiedział twoje imię. 

- Obecny. - mówię obojętnie.

- Panie Julien, nad czym tak rozmyślasz?

- Nad niczym profesorze, przepraszam. Już będę uważnie słuchał.

- Miejmy nadzieje, mam dla was propozycje. - siada na biurku i rozgląda się po klasie. - W tym roku nasza szkoła organizuje konkurs wiedzy o Ninjago, po angielsku i niemiecku bądź angielsku i włosku. Chętne osoby mają zgłosić się do mnie w tej sprawie. Z każdej klasy musi być przynajmniej dwóch chętnych.

- Ja i Kai! - piszczy rudowłosa dziewczyna w pierwszym rzędzie, Skylor. Naprawdę nie wiem dlaczego, ale ona dostała pierdolca na punkcie Smitha, mówię poważnie.

- Panienka Chen widzi gdzieś tutaj Pana Smitha, że się za niego wypowiada?

- Ja wiem, że on jest chętny. To mój chłopak.

Po chwili słychać jedynie śmiech Jaya, ja również do niego dołączam.

- Przepraszam Sky, ale Kai nie jest Tobą zainteresowany, ani trochę.

- Skąd ty to niby wiesz rudzielcu? - prycha i zakłada rękę na rękę.

- Bo jestem jego przyjacielem od wielu lat! Kai jest GEJEM! Mam Ci to przeliterować byś zrozumiała co oznacza to słowo?

- Orientacje zawsze sobie można zmienić!

- W jakim świecie ty żyjesz? 

- DOSYĆ! - krzyczy nauczyciel. - Uspokoić się, po pierwsze nie zgłaszamy osób, których nie ma dzisiaj na lekcji, po drugie Panienka Chen ma się nauczyć, że orientacji wybrać sobie nie można, po trzecie do konkursu mają zgłosić się osoby, które są dobre w tych językach a z tego co wiem Panienka Chen ma z niemieckiego same dopuszczające. - patrzy na nią uważnie.

- Oceny nie świadczą o umiejętności ucznia, profesorze. 

- Jeśli umiałabyś niemiecki nie miałabyś problemów ze zdobyciem wyższej oceny. Dobrze widzę, że w tej klasie jak zwykle będzie trudno kogoś namówić do tego by wziął udział. Naprawdę dziwię się, że dyrektor was tutaj jeszcze trzyma. - spogląda w dziennik. - Najlepsze oceny z niemieckiego mają Pan Julien i Pan Garmadon.

- Lloyda nie ma. - zauważa mój przyjaciel.

Ronin wzrusza tylko ramionami. - Może chociaż raz się wykaże.

- Ale to jest nie fair! - mówi Skylor.

- Tu się zgodzę z tą zołzą. - mówi Jay. - Kai nie mógł brać udziału bo go nie ma, a Lloyd już tak?

Od kiedy Walker broni tego dziwaka?! Chociaż to też dobrze bo nie będę musiał z nim pracować.

- Ja tu rozdaje karty, wybieram Juliena i Garmadona. 

Kurwa serio? Ronin jest niemożliwy i niesprawiedliwy. Nienawidzę tego blondyna, ale tu faktycznie widać jak równo traktuje uczniów.

- Julien masz poinformować Garmadona i kiedy tylko pojawi się w szkole macie przyjść do mnie po notatki.

- Ale ja się nawet nie zgłosiłem!

- Ja sobie wybrałem bo widzę, że tutaj nikt nie jest chętny do współpracy!

- Świetnie. - burczę. Zapowiadają się wspaniałe dni z tym idiotą.

Po skończonych lekcjach wkurzony udaje się do domu. Witam się z ojcem i siadam na kanapie. 

- Co jest Zane?

- Nic. - prycham.

- Widzę, że coś Cię trapi. - siada obok mnie z kubkiem herbaty. 

- Po prostu dostałem idiotyczne zadanie z najgorszym chłopakiem w szkole!

- Dlaczego najgorszym?

- Bo jest.... ugh to Garmadon! On jest dziwny i taki wkurwiający!

- Język.

- Przepraszam, wkurzający. Przysięgam jak go widzę to mam ochotę mu przywalić!

- Zane! Nie tak Cię wychowałem. 

- Tak... - wzdycham. - przepraszam tato, po prostu jestem naprawdę wkurzony tym, że to akurat ja muszę być w parze z tym chłopakiem.

- A może on jednak nie jest taki zły jak Ci się wydaje?

- Znam go ojcze, jest okropny.

- Skoro tak mówisz... - patrzy w swój kubek i upija trochę. - Moim zdaniem warto dać każdemu człowiekowi szansę na poznanie go.

- On się bije za kasę. To tak jakby dawał dupy. - prycham.

- To nie skreśla go z bycia człowiekiem, nie znasz go i czy nie ma jakiś problemów przez co ma takie życie. Jeśli ktoś jak to ująłeś "daje dupy" nie czyni go gorszym od Ciebie. 

- Mylisz się ojcze, to co robi ta osoba jest obrzydliwe.

- Takie jest twoje zdanie synu. Ja uważam, że nie należy oceniać człowieka po tym co robi. - wstaje. - Idę się położyć, jestem zmęczony. Jedzenie masz w lodówce i proszę, podlej kwiatki. - głaszcze mnie po włosach i wychodzi z pokoju. 

Mój ojciec nie wie o czym mówi, nie zna Garmadona a ja tak i wiem co robi. Mnie to obrzydza i zdania nie zmienię. Robię to o co poprosił mnie ojciec i idę do pokoju. Rzucam się na łóżko i mam ochotę krzyczeć, mimo wszystko nie robię tego a wyjmuje spod poduszki zdjęcie moje i Pixal. Tęsknie za nią cholernie mocno. Naprawdę chciałbym by była tutaj ze mną teraz. Wiedziałaby jak mnie uspokoić i poprawić humor, przejeżdżam palcem po jej twarzy, po policzku czuje jak spływa łza, potem kolejna i nawet nie wiem kiedy zaczynam płakać. 

Dlaczego życie musi być takie trudne? 

Wstaje i otwieram okno, wychylam głowę zamykając oczy. Czuję jak wiatr uderza w moją twarz, łzy dalej spływają po moich policzkach w dół, nie przejmuje się tym jednak. Przypominam sobie pierwsze spotkanie z siwowłosą kobietą. Wpadła na mnie a jej książki znajdowały się po całym szkolnym korytarzu. Na początku byłem zły a potem zakochałem się w jej pięknie. Od tamtego momentu byliśmy jak papużki nierozłączki, ja kochałem ją, ona mnie. Tworzyliśmy idealną parę, wygraliśmy konkurs i mimo iż dla mnie było to niepotrzebne zamieszanie widziałem szczęście w oczach dziewczyny.

Starałem się zawsze wywoływać u niej uśmiech, bo to było coś na co zasługiwała najbardziej na świecie. Otwieram oczy i patrzę w niebo. Robi się ciemno, ludzie wracają z pracy, a ja stoję jak głupi w oknie i patrzę w nicość. Może to idiotyczne, ale czuje jak ktoś z góry na mnie patrzy co poprawia mi trochę humor. 

- Kocham Cię Pixi gdziekolwiek teraz jesteś. Prawdopodobnie w lepszym miejscu niż to tutaj. Kiedyś do Ciebie dołączę i razem będziemy spoglądać na to co dzieje się na świecie. Obiecuję Ci to, nie zapomnę o Tobie nigdy i nikt przenigdy nie będzie ważniejszy od Ciebie. Jesteś jedyną kobietą w moim życiu, pamiętaj o tym. - szepcze cały czas patrząc w chmury. Po tym wszystkim zamykam okno i kładę się na łóżko przykrywając kołdrą, po kilku minutach zasypiam.

Pov Jay

Kieruję się właśnie w stronę domu mojego chłopaka. Wiem, że nie pozwalał mi tutaj przychodzić bo jest chory, ale ja nie wytrzymam. Musi mnie wpuścić  inaczej koniec z nami.

Oczywiście żartuję, kocham go ponad życie, ale będzie mi przykro jak mnie wyrzucić. Wpisuje kod klatki schodowej i w ciągu paru sekund jestem pod mieszkaniem. Pukam trzy razy, otwiera mi Lou - ojciec mojego chłopaka.

- Oh Jay witaj, Cole nie informował mnie, że tutaj będziesz.

- Właściwie to przyszedłem zrobić mu niespodziankę. - śmieje się cicho.

- Rozumiem, siedzi w pokoju. Wybacz, ale się spieszę bo mam sprawę do załatwienia. Do zobaczenia.

- Do widzenia proszę pana. - uśmiecham się i zamykam po nim drzwi. Idę do pokoju Cole'a i widząc, że ten śpi odkładam cicho pudełko z jego ulubionymi ciasteczkami, ściągam buty i wchodzę pod kołdrę wtulając się w jego ciepłe ciało. Naprawdę brakowało mi jego dotyku. Czarnowłosy od razu się rusza i po chwili otwiera oczy. 

- J-Jay? Skarbie co ty tutaj robisz? Mówiłem Ci, że jestem chory...

- Tęskniłem! Jak mnie wygnoisz to się obrażę na Ciebie do końca moich dni i nawet grami mnie nie przekupisz.

- Oh skarbie nie wyrzucę Cię, po prostu martwię się, co jak Cię zarażę?

- To będziemy razem udawać orkiestrę. - burczę i wtulam nos w jego koszulkę. Pachnie czekoladkami i pomarańczą, uwielbiam ten zapach. 

- Jesteś niemożliwy. - śmieje się, po czym odwraca głowę i kaszle.

- Ale mnie kochasz.

- Najmocniej na świecie. - całuje mnie w czółko a ja czuje się jak w siódmym niebie. - Jesteś głodny?

- Troszkę, a ty?

- Nawet, pójdę coś zrobić. 

- Ciebie pojebało, nie pozwolę Ci z gorączką stać w kuchni!

- Co to za słownictwo, mój drogi? - kręci rozbawiony głową. 

- Cicho bądź, zamówię sushi. Może być?

- Idealnie. - pstryka mój nos, przez co go marszczę a potem podnoszę się do pozycji siedzącej opierając się o niego i wybieram numer restauracji, do której najczęściej chodzimy.

Po godzinie jesteśmy najedzeni, leżymy w salonie wtulając się w siebie. 

- Cole? - zaczynam bawiąc się jego palcami.

- No? Co tam? - mówi patrząc w telewizor gdzie leci jakiś film.

- Wiesz, że Cię kocham?

- Tak wiem to, ja Ciebie też kocham.

- Chciałbyś spędzić ze mną resztę życia? - szepczę.

- Jay o co chodzi? Martwię się teraz...

- Po prostu... boję się, że nie zadowalam Cię odpowiednio. Wiesz jaki ja jestem... m-może ktoś inny byłby lepszy? - patrzę na niego ze łzami w oczach.

- Kochanie co ty wygadujesz? Jesteś najcudowniejszą istotką jaką kiedykolwiek poznałem. - obejmuje swoimi ciepłymi rękami moje policzki i patrzy mi prosto w oczy. - Nie ma nikogo lepszego od Ciebie. Jesteś jedyny w swoim rodzaju, jesteś sobą. Kocham Cię, jesteś moim małym uroczym rudzielcem, który sprawił samym sobą, że oszalałem na jego punkcie. Nie płacz kochanie bo i ja zacznę. - swoimi kciuki ściera moje łzy a potem całuje czule moje usta. - Jesteś najpiękniejszym, najzabawniejszym i najcudowniejszym chłopakiem jakiegokolwiek poznałem.

- N-naprawdę tak uważasz? 

- Dlaczego miałbym kłamać, mój ty skarbie? 

- N-nie wiem... - spuszczam głowę.

- Ej... - swoim kciukiem podnosi mi ją przez co znowu patrzę w jego oczy. - uśmiechnij się, proszę. Chce widzieć ten przepiękny uśmiech na twojej twarzyczce, hm?

Mimowolnie kącik moich ust unosi się w górę a on jeszcze raz łączy nasze usta ze sobą. Kocham jego smak, kocham jego całego. Jest mój a ja jestem jego i jestem z tego powodu naprawdę bardzo szczęśliwy.

- Moi rodzice się ze mną kontaktowali... dlatego zadałem Ci te głupie pytania, po prostu oni... - informuje go po tym jak odrywam się od siebie.

- Okej csii, nie słuchaj ich dobrze? Masz mnie, Eda, Ednę oraz przyjaciół. Oni są siebie warci.

- Niby tak, ale to jednak moi rodzice....

- Na papierze, to Ed i Edna dali Ci schronienie i to oni wychowali Cię na tego wspaniałego chłopaka jakim jesteś.

- Tak myślisz?

- Oczywiście, a teraz proszę o wielki uśmiech na tej uroczej buźce. 

- Czy ja wiem... ej! - śmieję się kiedy chłopak zaczyna mnie łaskotać. - Cole! Przestań!

- Obiecujesz się uśmiechać?

- Tak!!!

- A kochasz mnie?

- Jak nikogo innego!

- Okej to przestanę. - robi to po czym mnie mocno przytula. - Zostań na noc. - szepczę mi na ucho a ja zgadzam się niemal od razu. Kto by się nie zgodził? Brakowało mi go, może nie widzieliśmy się tylko jeden dzień, ale dla mnie trwało to wieczność.

- Tylko muszę iść pod prysznic. - mówię i wstaję, on robi to samo i razem idziemy do jego pokoju. On kładzie się na łóżko a ja biorę jego koszulkę i jakiś czysty ręcznik po czym wychodzę do łazienki.

Czuję się w tym domu jak u siebie, spędzam tu tyle czasu, że nawet Lou to nie przeszkadza. Wręcz mnie uwielbia a ja jego, bo jest najlepszym teściem jaki mógł mi się trafić. Szybko myję brudne ciało, nakładam na szczoteczkę (mam tutaj swoją, Cole u mnie też ma) pastę i polewam wodą. Kiedy jestem już ogarnięty wracam do chłopaka który siedzi na łóżku i patrzy się na mnie. Podchodzę do niego i łączę nasze usta w namiętny pocałunek.

- Naprawdę musiałeś się nieźle stęsknić za mną. - śmieje się a ja patrzę na niego jakby był kosmitą.

- Jesteś moim chłopakiem, oczywiście że będę za Tobą tęsknić zawsze i wszędzie.

- Urocze. Mam pytanie Jay.... ważne.

- No, wal.

- Uh... jak już będę czuł się lepiej to pójdziesz ze mną na randkę?

- Randkę? Oczywiście, że tak głupolu! A gdzie?

- Restauracja "Cztery łabędzie", wiesz obok tego cudownego jeziorka, które Ci się podobało.

- Ale... Cole tam jest drogo, nie stać nas.

- Mam oszczędności kochanie.

- Miało być na ten twój sprzęt do ćwiczeń. To twoje marzenie!

- Ważniejszy jesteś ty Jay a nie jakiś mój wymysł. Oczywiście chcę to mieć i to bardzo, ale jeśli mam wybierać między wami to ty zawsze będziesz na pierwszym miejscu. Na to jeszcze nazbieram, a chcę sprawdzić Ci przyjemność.

- Cole nie możesz tak robić....

- Mogę. To moje pieniądze i mogę z nimi zrobić co chce. Zresztą część z tych oszczędności została już na coś przekazana.

- Co? Niby na co!?

- Dowiesz się jeśli pójdziesz ze mną na randkę. - puszcza mi oczko. Czy on sobie w tej chwili ze mnie żartuje?

- Cole... coś ty zrobił?

- Kupiłem strusia. - prycha. - Pójdziesz?

- Oczywiście, inaczej mi nie powiesz co wykombinowałeś.

- Niestety nie kochanie. - całuje mój nos. - Czyli możemy iść spać.

- Tak możemy. - ziewam. Nawet nie wiedziałem, że jestem taki śpiący. Kładę się wygodnie na łóżku, zaraz obok mnie czarnowłosy, który szczelnie obejmuje mnie swoim ramieniem, całuje w czoło i szepcze ciche 'dobranoc kochanie'. Odpowiadam tym samym i po chwili oboje zasypiamy mocno się w siebie wtulając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro