40. Nie będę się bronić

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To, że Kenta był wściekły, to bardzo delikatne określenie. Bo, gdyby książę mógł zabijać spojrzeniem, przed nim leżałoby już kilku martwych żołnierzy i część służby. Szczęśliwie dla nich, młody następca tronu nie miał tak wyjątkowych umiejętności, chociaż dalej nikt nie mógł być pewien, czy przeżyje kolejne kilka minut.

– Na Starożytnych, czy naprawdę nikt nie pomyślał o tym, że pozwoliliście wyjechać mu samemu z pałacu?! Samemu! To bezbronna Omega!

Kenta zawsze był pogodny i szukał optymistycznych szczegółów, nawet, jeśli nie dało się ich dostrzec. Ale nawet on miał swoje granice, a świadomość, że gdzieś tam ktoś mógł krzywdzić jego ukochanego, przysłaniała mu wszystko inne.

Kiedy się obudził, jak zawsze zdecydował się iść do komnaty Hayaty. Nie znalazł tam Omegi, z którą chciał spędzić czas. Zanim jednak zaczął się tym stresować, służący dostarczył mu list i informację, że jego ukochany wybrał się na spacer konno.

Nie przeczytał całego listu. Zakończył przy zdaniu o tym, że Hayata decyduje się odpuścić, aby Kenta mógł wziąć ślub z osobą, z którą powinien. Przeczytane słowa docierały do niego w zwolnionym tempie – Omega nie wybrała się na spacer, a uciekła od niego, zostawiła go. A on na to pozwolił.

Hayata nie miał szans sobie poradzić. Mógł się zgubić albo zostać napadniętym. A obowiązkiem Kenty było zaopiekować się nim i nie dopuścić do takiej sytuacji. Musiał też wyjaśnić kilka rzeczy z Omegą – na pewno ich wspaniały związek nie mógł skończyć się w taki sposób.

– Wasza wysokość? Czy coś...?

Kenta odwrócił się zdenerwowany. Ostatnie czego teraz potrzebował, to wielce troskliwa Masami. Zmierzył dziewczynę spojrzenie, czując narastającą wściekłość. To przez nią to wszystko się stało. Gdyby się nie pojawiła lub zrozumiała, że nie jest tutaj chciana, Hayata nie czułby potrzeby, by wyjeżdżać. Kenta dalej miałby go dla siebie i mogliby szukać się już do ślubu.

– Wyjdź – warknął, starając się nad sobą panować. Musiał się uspokoić i wymyślić, jak znaleźć zagubionego chłopaka. Nie miał teraz czasu na tłumaczenie czegokolwiek dziewczynie.

– Może mogłabym pomóc?

– Wyjdź – powtórzył Kenta głośniej. Dziewczyna trochę się wycofała, ale dalej wydawała się nie chcieć wychodzić.

– Wiem, że wasza wysokość za mną nie przepada. Ale, skoro Hayata wyjechał kilka godzin temu, może być gdzieś daleko... Patrzyłam na mapę i uważam, że mógł pojechać do najbliższego miasta na północy. Wasza wysokość powinien tam szukać – mówiła spokojnie, patrząc na swoje buty. Chociaż Kenta nie chciał jej słuchać, jej rada wydawała się całkiem sensowna. Na tyle, że powinien to sprawdzić.

– Wyjdź – powiedział po raz kolejny, jednak spokojniej. Cicho westchnął, kiedy dziewczyna w końcu opuściła komnatę. Zerknął znowu na żołnierzy. – Słyszeliście? Przygotujcie mi konia.

Nikt nie odważył się nawet odezwać. Pierwszy raz byli świadkiem takiego wybuchu księcia, który zawsze wobec innych zachowywał się dość przyjaźnie. Kiedy oni także wyszli, Kenta poczuł, jakby powietrze zaczęło z niego schodzić.

Bał się o Hayatę. Wiedział, jaki chłopak jest i miał pewność, że w przypadku kłopotów sobie nie poradzi. Musiał go uratować i zabrać znowu do pałacu, a później wyjaśnić z nim to wszystko. Najpierw jednak należało go znaleźć, a Hayata mógł być teraz w wielu różnych miejscach.

Był w stanie postawić całe królestwo na głowie i zmobilizować całą armię, byleby tylko znaleźć chłopaka. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości.

Kilkanaście minut później pędził już do miasta. Część żołnierzy za jego rozkazem skierowała się w inne strony, do pobliskich miast oraz do lasu. On sam jechał tam, gdzie poleciła mu jechać Masami. Nie miał pojęcia, czemu w tej sprawie jej zaufał, choć zakładał wiarę w intuicję, jaką często posiadały Omegi. Kiedyś o tym słyszał, a i tak nie miał nic do stracenia. Poza czasem, ten był tutaj kluczowy.

Zwolnił dopiero w mieście, aby nie zrobić nikomu krzywdy. Jechał już wolniej, rozglądając się uważnie. Szukał charakterystycznych cech Hayaty pośród wielu różnych ludzi. Tłum, jakby specjalnie, szedł w przeciwnym kierunku niż on chciał jechać. Musiał praktycznie się zatrzymać, nie mogąc inaczej przejechać. Zaklął pod nosem, zaciskając lekko dłonie.

Próbował skupić się na tym, co czuł. Ostatnio tylko to zaprowadziło go pod drzwi domu Hayaty, teraz liczył, że będzie podobnie. Kiedy tłum się przerzedził, znowu zaczął jechać. Słońce świeciło mu w oczy, jakby złośliwie chciało utrudnić poszukiwania. Cicho westchnął i podjechał do jednego z handlarzy, chcąc zapytać go o Omegę. Liczył, że może jacyś ludzie zwrócili uwagę na jego ukochanego i mogliby mu pomóc.

Niestety, tak jak się spodziewał, każdy zbytnio zajęty był sobą, żeby zapamiętywać twarze osób, które się widziało. Gdzieś w oddali grupa aktorów składała swoje rzeczy najpewniej po zakończonym przedstawieniu. Zamierzał też do nich podjechać, kiedy do jego uszu doszedł dźwięk potrząsanego woreczka z pieniędzmi.

Rozproszony zaczął się rozglądać i już po chwili namierzył źródło hałasu. Początkowo dostrzegł tylko mężczyznę – całkiem dobrze ubranego, wysokiego, raczej silnego. Miał zamiar już go zignorować, ale wtedy dostrzegł, jak ten przyciąga do siebie jakąś Omegę.

To było kilka długich sekund, nim Kenta go rozpoznał. Te ciemne włosy i przerażenie na twarzy nie od razu wyglądały na znajomego, ale w końcu zaczęły przypominać mu Hayatę. Rozejrzał się i przywołał żołnierzy. Zsiadł z konia. Nawet nie zastanawiał się nad tym, co dalej zrobić.

Ulgę przyniósł mu dopiero widok mężczyzny, kiedy za jego rozkazem zajęli się nim żołnierze. On, bardziej niż się zemścić, musiał teraz upewnić się, że z jego Omegą wszystko było w porządku. Kiedy przytulił go do siebie, miał wrażenie, jakby trzymał w ramionach najdrobniejszy i najcenniejszy skarb. Taki, który niezwykle łatwo zniszczyć.

A jego zadaniem było zadbanie o ten skarb.

Musisz w końcu dorosnąć, Kenta. Małżeństwo to nie jest tylko przyjemność, to wielka odpowiedzialność – powiedział mu kiedyś ojciec. Wtedy nie wziął tych słów do siebie. Nie uważał, że musi jakkolwiek się zmieniać. W jego życiu pojawiło się na chwilę (ile?) Omeg, poznanych gdzieś przypadkiem. Lubił z nimi tańczyć, flirtować, sprawiać, że były zawstydzone jego towarzystwem.

A później poznał Hayatę. Prawdziwy ideał, ukryty przed wszystkimi. Zakochał się momentalnie, choć zrozumiał to później. Uwielbiał trzymać go w swoich ramionach, rozmawiać z nim i sprawiać, że czuł się wyjątkowo. Zależało mu na nim, jak na nikim innym. Naprawdę go kochał. I chciał go chronić.

Jadąc z nim do pałacu zaczął rozumieć, o jaką odpowiedzialność chodzi. Musiał dbać o tę Omegę i nie pozwolić, żeby ktokolwiek kiedykolwiek go skrzywdził. Był gotowy, by zająć się Hayatą tak, jak powinien od początku.

Kiedy przyjechali do pałacu, nie odzywał się do nikogo. Skupił się tylko na tym, żeby zabrać chłopaka do miejsca, gdzie będzie czuł się bezpieczny. Komnata Omegi wydawała się pod tym względem idealna. Hayata w żaden sposób nie reagował – już nie płakał, skupiał się jedynie na tym, aby Kenta przez cały czas był przy nim.

Położyli się na łóżku. Książę starał się być tak delikatny, jak tylko umiał. Ostrożnie obejmował Omegę. Milczał – a nie robił tego zbyt często – pozwalając ciszy ich całkowicie otaczać. Skoro Hayata lubił spokój, teraz to powinno mu pomóc. Przynajmniej Kenta starał się w to wierzyć.

***

Amano naprawdę nie sądził, że będzie potrzebować aż tak wiele czasu, aby tu przyjechać. A jednak przez dobre kilka dni odkładał tę jedną rozmowę, szukając sobie jakichkolwiek zajęć i wymówek, byle tylko usprawiedliwić się przed samym sobą.

Nie umiał wprost przyznać, że przerażało go spotkanie z Chamaru.

Może nawet by z tego zrezygnował. Odpuściłby sobie, uznał, że jest ofiarą i wcale nie potrzebuje dowiedzieć się, co drugiej Omedze chodziło po głowie w tamtej sytuacji. Był już prawie gotowy spróbować zapomnieć o całej tej sytuacji.

Kiedy jednak jadąc już powozem zastanawiał się, co jednak skusiło go, aby po śniadaniu tutaj przyjechać, doszedł do wniosku, że to wina Katashiego. Nie od razu zwrócił na to uwagę, ale im bardziej Alfa przekonywała go, aby sobie odpuścić, tym bardziej czuł, że powinien jednak spróbować. Może po prostu chciał udowodnić i sobie, i jemu, że to nie miało aż takiego znaczenia?

Amano parsknął pod nosem i zerknął przez okienko w drzwiach, aby spojrzeć na przechodzących drogą ludzi. Musiał dostać się właściwie poza samą stolicę, gdzie znajdowały się cele więzienne.

Prawo karne Razan było proste. Dzieliło się na dwa główne nurty, przez które było zupełnie inaczej sądzone. Prawo prywatne odnosiło się do wszelkich zbrodni ludzi poza rodziną królewską. Zbrodnie miały tutaj kilka kategorii, a im cięższa, tym wiązała z większą kwotą pieniężną dla ofiary. W przypadku, gdy ktoś nie był w stanie wypłacić odpowiedniej sumy, mógł ją wypracować w kopalniach diamentów w Lodowych Górach na północy królestwa. Na tym zyskiwało też państwo.

Dużo surowsze kary dotyczyły zbrodni związanych z prawem politycznym. Samo znieważenie króla lub jego rodziny wiązało się z poważnymi konsekwencjami, a ostateczną karą, chociaż wykonywaną dość rzadko, była utrata życia. W Razan ludzie nigdy nie lubili niepotrzebnego rozlewu krwi – życie odbierano dość szybko, a już od ponad stu lat skazany miał często prawo wybrać sobie sposób i samemu wykonać na sobie wyrok. Nazywano to ostatnim prawem do zachowania godności.

Amano wiedział, że sprawa Chamaru łączyła ze sobą dwa rodzaje przestępstw. Omega miała nie tylko być rozliczona za użycie podejrzanych w działaniu ziół oraz próbę gwałtu, ale także za zagrożenie życia osobie króla. W takiej sytuacji, zwłaszcza przy zdenerwowaniu na sytuację Katashiego, kara śmierci była całkiem możliwa.

Powóz jakim jechał Amano w końcu się zatrzymał. Omega zaczekała, aż otworzą mu drzwiczki i dopiero wtedy wysiadł powoli i rozejrzał się dookoła. Niebo miało szarawy odcień przez dość gęste chmury. Można się było nawet spodziewać zbliżających się opadów.

Budynek prezentował się dość nieprzyjemnie. Zbudowany z kamienia wcale nie zachęcał by zbliżyć się do środka. Wokół niego stało wielu pilnujących żołnierzy, ale można się było domyślić, że w środku znajdowało się ich jeszcze więcej.

Grube mury, praktycznie brak okien i jakichkolwiek żywych kolorów. To był zupełnie inny obraz niż takie, jakie Amano widywał na co dzień w pałacu. Poprawił płaszcz, czując nagłą potrzebę, by się stąd wycofać. Nawet jeśli wiedział, że pilnowało go kilku innych, oddelegowanych do tego przez Katashiego, żołnierzy, dalej nie czuł się zbyt bezpiecznie.

Musiał jedynie zadać kilka pytań. Liczył, że wyrobi się z tym w miarę szybko i wróci z powrotem do przyjemniejszego miejsca, aby nigdy więcej tu nie przyjeżdżać.

Pamiętał, że Katashi przestrzegał go, jak bardzo nie jest to miejsce dla Omeg. Mówił o wielu zbrodniarzach czekających na swoje wyroki, o obrzydliwych, niezdolnych do funkcjonowania w społeczeństwie jednostkach. Amano wysłuchał tego w spokoju, ale dopiero widząc ich, zdał sobie w pełni sprawę ze słów króla.

To nie są normalni ludzie – przeszło mu przez myśl. Kiedy widział twarze niektórych z nich przez kraty, miał wrażenie, że samym swoim spojrzeniem starają się go skrzywdzić. Nie było mu przyjemnie. Jednocześnie jednak czuł, jak każdy przesuwa po nim wzrokiem. Tak, jakby pierwszy raz widzieli urodzoną szlachetnie Omegę.

Nie do tego był przyzwyczajony. Jeśli już ludzie mu się przyglądali, to z nieudolnie ukrywaną ciekawością. Był wtedy przedstawiany jako hrabia i nieoficjalny królewski doradca. Jako niezamężna Omega nie mógł nosić wyższego tytułu, nawet jeśli Katashi uważnie przestudiował to, czy nie ma możliwości ustawienia go wyżej w społecznej hierarchii.

Tutaj jednak nie miało to znaczenia. Na samego króla pewnie patrzyliby w podobny sposób. Jedynie obecność żołnierzy sprawiała, że Amano szedł dumnie przed siebie, nie ukazując strachu.

Zatrzymał się przed odpowiednią celą. Po wglądzie na innych osadzonych, czuł ulgę, że Chamaru był od nich oddzielony. Może i zasługiwał na wyrok, może i próbował go skrzywdzić – dalej jednak był Omegą, którą ci wszyscy mogli chcieć próbować wykorzystać i to dużo brutalniej, niż stałoby się to z Amano.

– Chamaru?

Omega spojrzała na niego. Przez chwilę dwie pary szarych oczu mierzyły się, jakby rywalizując ze sobą. Jednak to właśnie uwięziony pierwszy spuścił spojrzenie, jakby się poddał. W tym geście nie było jednak ani zawstydzenia swoją postawą, ani żadnej skruchy. I Amano doskonale to widział.

– Chciałem porozmawiać.

Znowu odpowiedziała mu cisza. Patrzył na Omegę, która zupełnie nie była zainteresowana dialogiem. Amano mógł mu się dokładniej przyjrzeć. Jego nieułożonym włosom, siniaku na policzku, ranom na rękach. Wydawał się słaby, ale dalej pełen dziwnej dumy. Jakby mimo swojego stanu, dalej starał się pokazać, że to wszystko go nie złamało.

– Możesz zostać skazany za próbę zagrożenia królowi. Muszę wiedzieć, co chciałeś zrobić. Wtedy będę mógł...

– Nic nie zrobisz – odezwał się w końcu Chamaru. Jego głos był zachrypnięty, wybrzmiewało w nim zmęczenie. Dalej jednak wpatrywał się w kamienną podłogę.

– Chcesz umrzeć z tego powodu? Zostawić to, co już tam stworzyłeś? – Amano zrobił krok do przodu. Lekko zacisnął dłonie w pięści. – Dlaczego zapaliłeś te zioła? Dlaczego po prostu nie...

– Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Amano, nie będę się bronić.

W środku nastała głucha cisza. Na kolejne kilka pytań Chamaru już wcale się nie odezwał. Siedział ze spojrzeniem wbitym przed siebie, zachowując się, jakby żadne słowa do niego nie docierały.

Amano cicho westchnął, w końcu się poddając. Skoro Chamaru nie chciał się tłumaczyć, nie potrafił go do tego przekonać czy zmusić. Mógł zaczekać do wyroku i postarać się zasugerować, jaki sam uważa za słuszny. A miał co do tego pomysł, który powinien być dobry dla wszystkich.


Chciałabym powiedzieć, że te dwa tygodnie wolnego od publikowania poświęciłam na pisanie. Naprawdę chciałabym. Ale prawda jest zupełnie inna. Fakt, miałam powód - początkowe próbne matury (które, pochwalę się, raczej nie poszły mi tak źle), a późniejszy stan zapalny zęba sprawiły, że dalej ciężko mi cokolwiek z siebie wycisnąć.

Ale, kończąc narzekania. Czterdziesty rozdział, wow. Sama chyba jestem w szoku, dużo się tu zadziało, ale jestem z siebie całkiem dumna. Może i czasami mogłam się bardziej postarać, ale, jak na razie jest dobrze. Trochę się jedynie za bardzo napracowałam, bo... cóż, przed nami jeszcze wiele zaplanowanych od początku wątków.

Ogólnie rzecz biorąc nie lubię się reklamować, a już zwłaszcza zbyt nachalnie. Ale pozwolę sobie tutaj wspomnieć wam o naprawdę fajnej inicjatywie - jeśli macie jakieś swoje prace, co do których brakuje wam takiej czyjeś fajnej oceny, komentarzy, które powiedzą wam, co na przykład robicie nie tak, ale też docenią wiele waszych zabiegów, to polecam wam opcje "Czytanie za czytanie" na wattpadzie, dzięki której ja sama się naprawdę wiele nauczyłam. A od kilku miesięcy pomagam też przy organizacji cotygodniowych rozdań w Skazanym Klubie, który jest jednym z takich miejsc, gdzie możecie spróbować wziąć udział w takiej akcji. I, serio, naprawdę warto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro