41. Nie chcę, żebyś znowu płakał

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amano z ulgą wysiadł z powozu i skierował się do pałacu. Widok tak dobrze znanego mu budynku, wysokich drzew o zielonych liściach i kolorowych liściach był naprawdę przyjemny, kiedy porównał go z szarością lochów. Na samą myśl o tym miejscu przechodził go dreszcz.

Cóż, gdyby niektórzy wiedzieli, w jakich miejscach czeka się na wyroki, może część z nich dwa razy zastanowiłaby się, zanim zrobiłaby to, co zamierzała?

Miał mętlik w głowie. Wybierając się tam, liczył jednak, że zrozumie, co kierowało Chamaru. Przez te kilka dni sam próbował go usprawiedliwić – być może chodziło o tęsknotę za Omegą, o której opowiadał? Może był załamany tym, że Katashi próbował go zmusić go ślubu?

Cóż, chociaż to mogło być jakimś powodem, dalej nie zdejmowało winy z Chamaru. Próbował dokonać czegoś okropnego, a Amano nie mógł mu tak po prostu wybaczyć. Dalej jednak próbował wierzyć w dobre intencje drugiej Omegi. A ta nawet nie próbowała się bronić, czy tłumaczyć, jakby specjalnie starał się znaleźć właśnie tutaj, jakby chciał zostać osądzony.

Czy mógł w tym wszystkim pragnąć śmierci bardziej niż niechcianego małżeństwa?

Amano lekko pokręcił głową. Miał wrażenie, że za bardzo próbuje analizować sytuację. Gdzieś z tyłu głowy już słyszał wyśmiewający go z tego powodu głos Katashiego.

Bo w oczach Alfy to było po prostu przestępstwo. Wyjątkowo okrutne i zagrażające jemu samemu, ale dalej tylko przestępstwo. Takie, za które należała się kara, odpowiedni wyrok. A później o sprawia można było zapomnieć, niczym o zjedzonym już obiedzie. Coś się stało, ale już tego nie ma – analizowanie przeszłości nie miało znaczenia.

Tak przynajmniej Katashi zawsze się zachowywał. Amano doskonale wiedział, że to, co mówił król było tylko jedną stroną. Druga, której nikomu nie okazywał, pozwalała mu na myślenie o wcześniejszych wydarzeniach i wspomnieniach. Gdyby tak nie robił, nie czytałby każdej nocy jedynej pamiątki, jaka została mu po zmarłej matce. Zapiski znał już praktycznie na pamięć, a z przedmiotem obchodził się wręcz jak z jakimś darem. O tej słabości wiedział jednak jedynie najlepszy przyjaciel władcy Razan i tak miało pozostać.

Stanowisko władcy królestwa zmuszało Katashiego do przyjmowania różnych roli. Był przodkiem Starożytnych chodzącym po ziemi, czczonym przez innych niczym prawdziwe bóstwo. Podejmował decyzje, wpływając na losy tysięcy ludzi. Zarządzał wojskiem, decydował o prawach i przywilejach, nadawał tytuły szlacheckie. Starał się reformować państwo, kierując się intuicją. Pełnił także funkcję najwyższego sędziego, gdzie w najważniejszych sytuacjach sam skazywał ludzi na śmierć lub wiele lat prac w kopalniach.

Chociaż tego ostatniego Katashi zbytnio nie lubił. Starał się unikać sytuacji, by to na jego ramionach spoczywała bezpośrednia odpowiedzialność za czyjeś życie. Wyznawał zasadę, że chociaż składać modlitw o czyjąś śmierć nikt nikomu nie może zabronić, próba doprowadzenia do odebrania życia była już ponad jakąkolwiek władzę.

Nie jestem Starożytnym, aby o tym decydować – stwierdził kiedyś i te słowa bardzo zapadły Amano w pamięci.

Teraz jednak Katashi sam zdecydował się być śmiercią. Oficjalnie mówił o tym, jak wielkim zagrożeniem dla niego samego była obecność Chamaru. Jednak Ayami cicho, z lekkim rozbawieniem wspominał, że to raczej oczywiste, dlaczego król tak robił. I Amano w tej sytuacji nie mógł powstrzymać delikatnego zawstydzenia, gdy insynuowano mu, że władcy aż tak zależy na jego losie i bezpieczeństwie.

Tak, zależało. Ale nie do aż takiego stopnia, by Katashi robił coś wbrew sobie.

Wszedł do jadalni. Na stole leżał już obrus w jasnych kolorach, świece oraz kilka naczyń. Służba powoli donosiła je, aby za dziesięć minut miejsce było gotowe do zjedzenia posiłku. Amano jednak nie miał co ze sobą teraz zrobić. Postanowił już zająć miejsce i skupić się jeszcze na swoich myślach, czekając, aż dołączy do niego Katashi. Potrzebował z nim porozmawiać.

Sama myśl o rozmowie sprawiła, że ścisnął go żołądek. Po raz kolejny odezwało się sumienie – mimo przyjemniej atmosfery, Amano dalej nie wspomniał o czymś, o czym powinien. Wspomnienia wracały do niego bardzo często, w postaci konkretnych obrazów utrwalonych już w głowie. Widział to, czego przez wiele lat nie potrafił sobie przypomnieć.

I to, o czym po takim czasie nie chciał już pamiętać, aby nie zburzyć tego wszystkiego, co zdążył sobie zbudować.

Cicho westchnął. Planował rozpocząć temat już po powrocie z Kano. Najbliższe kilka dni miało być dość zajmujących. Czekało ich rozprawienie się z Chamaru, a następnie wyjazd do sąsiedniego królestwa na ślub. Do tej pory Amano nie udało się być na żadnej tak ważnej uroczystości. Dalej żałował swojej choroby, gdy musiał zostać w pałacu podczas ślubu w Touto. Po poznaniu obecnej pary królewskiej nawet bardziej.

Zastanawiało go, jak Akira i Kenshin prezentowali się razem w świątyni. Musieli już wtedy wyglądać na prawdziwie w sobie zakochanych. Trzymających się za ręce, wyznający sobie uczucia i przyrzekający sobie swoją miłość już na zawsze. Amano kojarzył jedynie plotki o cudownej uroczystości najpiękniejszej pary chodzącej po ziemi.

Najbardziej z tego wszystkiego od razu zafascynowała go przysięga, o której słyszał. Ciężko mu było sobie to wyobrazić, ale po zobaczeniu Kenshina zrozumiał, że to po prostu pasowało. Król Touto nie był jedynie zmuszony przyrzec, że ograniczy się do jednej Omegi w swoim życiu. On musiał pragnąć mieć tylko Akirę, nikogo więcej.

Świątynia, śluby, przysięgi... Im więcej Amano o tym myślał, tym bardziej się stresował. Miał już osiemnaście lat i jeśli w przeciągu najbliższych dwóch czy trzech nie znajdzie sobie Alfy, może stracić swoją jedyną szansę. Jednocześnie jednak nie znał nikogo, z kim chciałby spędzić resztę życia. Katashi nie próbował na siłę zmuszać go, aby wypełnił swoje życiowe przeznaczenie Omegi – nie przedstawiał go innym szlachetnie urodzonym Alfom, nie sugerował też zbyt nachalnie, że mogliby być razem.

Pozostawały jedynie żarty, których nigdy nie brali na poważnie. I tak przynajmniej powinno pozostać, chociaż Amano coraz bardziej bał się, że wszystko między nimi może się zepsuć.

Drzwi jadalni otworzyły się, a do środka wszedł w końcu Katashi. Amano wstał, na co nawet z takiej odległości doskonale mógł dostrzec przewrócenie oczami przez króla. Właściwie, zupełnie nie wiedział, jak go traktować. Miał przecież do czynienia z władcą najsilniejszego królestwa, który dodatkowo był potomkiem Starożytnym. Przy nim Amano był zwykłą sierotą mającą dużo szczęścia w życiu, skoro w efekcie uzyskał – nie do końca sprawiedliwie – najwyższy tytuł szlachecki jakim mogła posługiwać się Omega.

Z drugiej jednak strony, na którą nacisk kładł Katashi, byli przyjaciółmi. A tak właściwie, balansowali na cienkiej granicy, pomiędzy taką relacją, a kochankami. Chociaż starali się jej nie przekraczać, jak inaczej można było nazwać to, co ostatnio zachodziło między nimi? Po tylu latach znajomości zbliżyli się do siebie stanowczo zbyt bardzo. I tak naprawdę żadne z nich nie próbowało bardziej na to wpłynąć.

– Wolałbym, jeśli już wstajesz, żebyś w takim razie witał mnie pocałunkiem. Przynajmniej miałbym z twojego dziwacznego zachowania jakieś korzyści – zażartował Katashi, siadając przy stole. Amano cicho westchnął, decydując się zostawić komentarz bez odpowiedzi. Miał wrażenie, że w tym momencie i tak nie wygrałby tej dyskusji.

– Rozmawiałem z Chamaru.

– Jesteś jego niedoszłą ofiarą, dobrze wiesz, co o tym sądzę.

Amano lekki skinął głową, na chwilę zamilkł. Chociaż przemyślał już wcześniej, co właściwie chciał uzyskać tą dyskusją, teraz sam nie był pewien, czy dobrze to przeanalizował. Może mógł to inaczej zapisać.

– Chciałem poznać jego motywy. Sądziłem, że ma powód, przez który da się to wyjaśnić...

– Nie, Amano. – Katashi spojrzał na niego z zaskakującą powagą. Odłożył sztućce i wyprostował się. Wyglądał, jakby miał zamiar powiedzieć coś naprawdę istotnego. – Nigdy nie ma sytuacji, która może usprawiedliwić coś takiego. To była próba gwałtu, nazwijmy rzeczy po imieniu. Nie ma znaczenia, że jest Omegą. Chciał cię wykorzystać i żadne słowa tego nie zmienią. Więc, proszę cię, nie psuj mi humoru taką rozmową. Zostanie skazany za próbę skrzywdzenia ciebie, za możliwy atak na moją osobę. I nie widzę innej opcji, niż pozwolić mu zażyć truciznę, bo dokładnie na to zasługuje.

Przez chwilę w jadalni zapanowała cisza. Amano czuł na sobie uważne spojrzenie przyjaciela, sam jednak wzrok miał utkwiony w swoich dłoniach. Chciał znaleźć rozwiązanie idealne dla wszystkich, a zamiast tego poczuł się, jakby w tym wszystkim istniała teraz jego wina. Katashi nigdy nie przemawiał wobec niego z takim chłodem. Nie był przyzwyczajony do tak dziwnego tonu.

Do ich uszu dotarło szuranie krzesła, dźwięk kroków. Amano dalej utrzymywał spojrzenie na swoich dłoniach, czując się winny tej sytuacji. Zepsuł humor królowi, mówił rzeczy, jakich najwidoczniej nie powinien. To w jakiś sposób zabolało go najbardziej.

– Amano, spójrz na mnie. – Katashi sam, jakby spodziewając się, że Omega i tak tego nie zrobi, złapał go delikatnie za podbródek i odwrócił jego głowę. Ich spojrzenia się spotkały. W oczach władcy Razan nie było gniewu czy irytacji, miał łagodny wzrok, jak gdyby chciał przekazać, że się martwi. I tyle wystarczyło, by jego przyjaciel poczuł, że w oczach zbierają mu się łzy.

Katashi złapał go za ręce. Dłonie Amano były delikatne, blade, te Alfy zaś nieco większe, ubrane aktualnie w ciemne rękawiczki. Przez chwilę znowu zapanowało między nimi milczenie.

– Nie chcę, żebyś znowu płakał – odezwał się znowu Król. Mówił spokojnie i powoli. – Zależy mi na tym, żebyś był szczęśliwy i bezpieczny. I zrobię wszystko, żeby tak było. Nie po to ryzykowałem życiem wyławiając się z rzeki, żebyś teraz czuł się w taki sposób.

Amano skinął głową. Z lekkim wahaniem zdecydował się w końcu wstać i przytulić do Alfy. Skoro i tak ciągle łamali te wszystkie zasady odpowiedniego zachowania, dalej już i tak nic nie mogło uratować ich dziwnej relacji. A taka drobna przyjemność była mu właśnie przyjemna.

Wtulony w Alfę obiecał sobie, że kiedy tylko wrócą z Kano, powie mu o wszystkim. I nie będzie już więcej tego przekładał, niezależnie od tego, jak bardzo obawiał się reakcji Alfy.

***

Hayata w myślach policzył już do trzystu dwudziestu sześciu. Dokładnie tylko powolnych i spokojnych oddechów zrobił, odkąd otworzył oczy.

Był sam. Z jednej strony było to całkiem uspokajające, nie chciał nawet myśleć o tym, że ktoś mógłby znajdować się obok niego. „Ktoś" od razu kojarzył mu się z obrzydliwym mężczyzną, który w taki okropny sposób potraktował go w mieście. Nie zrobił absolutnie nic, aby na to pozwolić, a jednak to się stało. I miał wrażenie, że mógł zachować większą ostrożność, a najlepiej wcale nie wyjeżdżać. I tak mu to nic nie dało, skoro znowu znajdował się w pałacu, w swojej komnacie, a jego bohaterem był Kenta.

Z drugiej jednak strony było coś bolesnego w fakcie, że obok wcale nie leżał książę. Uratował go, zabrał tutaj, położył się z nim – a mimo to go nie było. Tak, jakby jednak nie chciał być obok Omegi, która tak bardzo go potrzebowała.

Hayata wiedział, jak łatwo zawsze wpadał w panikę. Gdy działo się coś złego, jego myśli zaczynały krążyć, tworząc coraz większy mętlik w jego głowie. Nawet jeśli jednak zdawał sobie z tego sprawę, dalej na to pozwalał. Tak teraz, leżąc na łóżku i licząc oddechy, nie potrafił powstrzymać wniosków, jakie wyciągał z całej sytuacji.

Kenta zachował się odpowiedzialnie, uratował go, ale wcale go już nie chciał. Kto w końcu mógłby chcieć Omegę, która próbowała uciec i pozwoliła na taką sytuację. Może gdyby krzyczał, wyrywał się bardziej, wycofał w odpowiednim momencie... Zabrakło mu odwagi, a przez to cierpiał. Nie mógł wymagać, by po tym wszystkim książę chciał mieć z nim cokolwiek wspólnego, o ślubie nawet nie myśląc. Zniszczył to wszystko, więc teraz musiał cierpieć w samotności, znosząc strach i upokorzenie jakie czuł.

Zamrugał szybko oczami, chociaż to wcale nie odgoniło łez z jego oczu. Bał się. Miał wrażenie, że zaraz znowu znajdzie się w tym miasteczku i nikt wcale go nie uratuje. Że mężczyzna, którego nie znał, znowu będzie chciał go wykorzystać. Był wręcz pewien, że tak się stanie, skoro już raz znalazł się w tej sytuacji.

Chciał o tym nie myśleć. Jednak, niezależnie jak bardzo próbował skupić się na oddechach, nieprzyjemne obrazy z głowy wcale nie znikały. Trzysta czterdzieści osiem, trzysta czterdzieści dziewięć, trzysta pięćdziesiąt.

Wytarł oczy i podniósł się do siadu. Suchość w gardle była jedynym powodem, dlaczego właściwie rozważał wstanie z łóżka. Nikt jednak nie przyniósł mu herbaty czy chociażby wody, musiał więc o nią poprosić. Miał nadzieję, że gdzieś w pobliżu natknie się na służbę, ale uniknie konfrontacji z jakimkolwiek członkiem królewskim.

Ostrożnie przysunął się na skraj łóżka, pozwolił, żeby jego stopy dotknęły podłogi. Wciągnął powietrze do płuc i zastygł na kilka długich sekund. Dopiero po tym wypuścił powietrze.

Musiał myśleć logicznie – w pałacu nikt nie chciał go skrzywdzić. Nie mógł ulegać lękom, jakie teraz go atakowały. Jedynie spokój mógł sprawić, że będzie sprawiał wrażenie, że wszystko było z nim dobrze. Nie każdy musiał wiedzieć, w jak wielkiej rozsypce się znajdował.

Powoli wstał. Zrobił kilka kroków, czując się nieco pewniej. Dał radę się podnieść, a nawet podejść do drzwi. Mógł już to nazwać sukcesem, w końcu nie był nawet pewien, czy to go nie przerośnie. Jednak udało mu się, a w głowie pojawiła się nadzieja, że osiągnie swój cel – poprosi o herbatę, udając, że wszystko było w porządku.

Ostrożnie otworzył drzwi. Towarzyszyło temu krótkie, nieprzyjemne skrzypnięcie, na które mimowolnie się skrzywił. Z ulgą westchnął, kiedy nie dostrzegł nikogo na korytarzu. Zaraz jednak jego humor jeszcze bardziej się pogorszył – jeśli nie było tu nikogo, nikt nie mógł spełnić jego prośby.

Rozejrzał się w jedną i drugą stronę. Chwilę się wahał, nim zaczął iść w prawo. Miał nadzieję, że szybko wróci do komnaty. Aktualnie jedynie łóżko kojarzyło mu się bezpiecznie – w końcu tam mógł się całkowicie przykryć i ukryć przed całym światem. Może i nie był już małym dzieckiem, ale teraz nawet go to nie obchodziło.

Stanął przed schodami. Ostrożnie złapał się ozdobnej poręczy, zacisnął na niej dłoń. Była dość chłodna, jak zawsze, ale pierwszy raz zwrócił na to uwagę. Z lekkim strachem zaczął powoli schodzić niżej, jednocześnie nasłuchując, czy ktoś znajdował się na dole.

Zatrzymał się gdzieś w połowie. Suknia w stonowanej barwie zimnego błękitu i spięte w kok jasne włosy całkowicie skupiły jego uwagę. Nie chciał natknąć się na matkę Kenty, nie był gotowy na rozmowę. Starając się nie zrobić hałasu, odwrócił się, aby się wycofać.

– Hayata?

Cicho westchnął, zatrzymując się. Niezbyt chętnie zerknął na kobietę, zaraz jednak spuścił spojrzenie. Z pewnością nie był to jeszcze dobry czas na rozmowę, chociaż tylko on tak uważał.

– Myślałam, że jeszcze śpisz. Ale to dobrze, że już wstałeś, chciałam z tobą porozmawiać.

Lekko skinął głową, nic nie mówiąc. Nie miał odwagi powiedzieć, że właściwie to chciał już wrócić do komnaty. Nawet jeśli był narzeczonym księcia – o ile ten nie zerwał już tych zaręczyn – nie potrafił rozmawiać z obecną parą królewską. Zazwyczaj jedynie słuchał, co mają do powiedzenia, odzywając się, gdy był już do tego zmuszony.

Kobieta poleciła służbie przygotować mu herbatę, a później kazała mu gdzieś ze sobą iść. Nie chciał, w środku czuł, że powinien sprzeciwić się i powiedzieć, że nie miał teraz siły rozmawiać. Wyjście z komnaty kosztowało go zbyt dużo, ale udało mu się tylko dzięki myśli, że zaraz tam wróci. A zamiast tego szedł gdzieś za królewską Omegą, nie potrafiąc zwrócić uwagi na swój okropny stan psychiczny.

Nie zwrócił nawet uwagi o to, do jakiej komnaty z nią wszedł. Zajął miejsce we wskazanym fotelu, skupiając spojrzenie na swoich dłoniach. Czy mógł stąd jakoś uciec?

– Odkąd Kenta przyjechał, przez cały czas znajdował się w twojej komnacie. Kazałam mu zająć się jedną sprawą w stolicy, aby dał ci trochę odpocząć.

Nie odpowiedział. Poczuł jednak drobną ulgę, że książę wcale nie zostawił go tak po prostu. Skoro musiał wyjechać, może w innej sytuacji Hayata obudziłby się przy nim? Nie miał pewności, czy tak by było, ale ta myśl tworzyła w jego głowie całkiem przyjemny scenariusz.

– Krótko wyjaśnił mi, co się stało i domyślam się, że w pewnym stopniu to moja wina. Powinnam z tobą porozmawiać, żebyś tak bardzo nie brał do siebie całej tej sytuacji.

Hayata na chwilę przeniósł spojrzenie na okno. Dostrzegł kilka drzew z zielonymi liśćmi, przelatujące w kluczu czarne ptaki i kilka małych, białych chmurek na tle jasnego nieba.

– Wiem, że jako druga Omega możesz czuć się źle w tej relacji. Gdybym miała pewność, że mój syn w końcu wydorośleje, mogłoby być tak, jak on chce. Jednak na razie przez cały czas zachowuje się jak dziecko, które samo potrzebuje opieki. Zauważyłeś to, prawda?

Zawahał się. Może nie nazwałby tego w ten sposób – Kenta raczej wymagał, by poświęcać mu dużo uwagi. Słuchać jego opowieści, spędzać z nim czas. Może rzeczywiście nie był tą poważną Alfą, nie pasował do szablonu dobrego męża i odpowiedzialnego władcy. Ale właśnie taki mężczyzna zwrócił na niego uwagę i do takiego się już przyzwyczaił.

– Ja... – zaczął cicho i dość niepewnie. Nie lubił mówić, co myślał, zazwyczaj wzbraniał się przed tym. Teraz jednak słowa królowej sprawiły, że czuł wewnętrzną potrzebę, by powiedzieć, co chodziło mu po głowie. – Myślę, że książę Kenta, jeśliby musiał... zachowałby się poważnie i...

– To twój narzeczony, skarbie, już trochę go poznałeś – zauważyła Królewska Omega. Ktoś zapukał do drzwi, więc przerwali na chwilę rozmowę, aby służba mogła wnieść herbatę.

Filiżanka, którą Kenta wziął do rąk, była przyjemnie ciepła. Sam miał nieco zmarznięte dłonie, więc w myślach docenił to, że mógł je ogrzać. Para unosiła się nad gorącą cieczą, której delikatny, kwiatowy zapach do niego docierał.

– Po prostu... – zaczął znowu Hayata, czując się nieco pewniej. – Kenta zachowuje się trochę dziecinnie, to prawda... Ale uważam, że mógłby być dobrym i odpowiedzialnym władcą... Kiedy spędzam z nim czas, czuję się pewnie, że... że... mam kogoś, kto się mną zaopiekuje.

Mówił szczerze. Wiele razy o tym wszystkim myślał, o uczuciach, jakie łączyły go z księciem. Nie umiał powiedzieć, czy to miłość, czy jedynie jakieś zauroczenie, zainteresowanie. Wierzył jednak w swoje bezpieczeństwo przy Alfie i nawet teraz był w stanie w pełni mu zaufać. Tamta sytuacja była wynikiem jego głupiej decyzji, ale to, że Kenta wyruszył za nim i go uratował – nie dało się lepiej udowodnić, że musiało mu zależeć.

Nie umiał w pełni wyrazić, co czuł. Siedział jednak w wygodnym fotelu, popijał ciepłą herbatę, a natłok nieprzyjemnych myśli powoli znikał. Słuchał, co ma mu do powiedzenia królowa, starał się jakoś na to odpowiadać. To, jak cierpliwie czekała, aż ułoży sobie wszystko w głowie oraz to, że poważnie traktowała jego zdanie, sprawiło, że poczuł się lepiej. Jakby wreszcie znajdował się w odpowiednim miejscu i nikt nie uważał, że jest całkowicie niepotrzebny.

Teraz musiał jedynie poczekać, aż Kenta wróci.


Rozdział trochę dłuższy, a zarazem przełomowy. Otóż fabuła "Amano" dzieli się na trzy części i 41 rozdział zamyka pierwszą część tego opowiadania. Nie ma to bardzo dużego znaczenia, wszak wszystkie rozdziały chcę zamieszczać tutaj, ale chciałam was poinformować, że tak podział istnieje.

Stąd też przy tym zakończeniu, pytam się was oczywiście o wątek, rozdział, który najbardziej się wam podobał. To byłoby takie miłe podsumowanie tych 41 rozdziałów, które na razie pokazały część fabuły.

Na początku przyszłego tygodnia pojawią się oddzielające karty postaci dla tych, które w drugiej części odegrają znaczącą rolę, chociaż oczywiście wszystkie postacie, które się już pojawiły, dalej będą kontynuowały swoje wątki. Część, którą zakończyliśmy, nieoficjalnie nazwałabym "himitsu", co podobno z japońskiego oznacza "sekret", ale jeśli macie jakieś propozycje, z chęcią je poznam.

I, jeśli tylko nie padnę dzisiaj na fotelu dentystycznym, już w przyszłym tygodniu pojawi się pierwszy rozdział drugiej części "Amano", w końcu przed nami jeszcze wiele wydarzeń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro