51. Omegi muszą trzymać się razem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy jest się Królewską Omegą, jedną z najważniejszych osób w całym królestwie, podejmującą wpływające na życie tysięcy ludzi decyzje, przebywającą stale w towarzystwie króla, dalej jest się tylko Omegą. To smutna, ale jednocześnie najprawdziwsza prawda o świecie, która nie pozwala na to, by hierarchia chociaż minimalnie się zaburzyła.

Akira zdawał sobie sprawę z tego już w momencie przyjmowania tak wysokiego tytułu. Właściwie wiedział już wcześniej – wtedy, kiedy odmawiał po raz kolejny na propozycję małżeństwa, tak długo, aż nie miał wyboru. Później musiał zgodzić się i zaakceptować swoją dalej nic nieznaczącą rolę.

Mógł oszukiwać siebie i innych – pięknie się uśmiechać, wzniośle mówić o prawach Omeg. Powtarzać długo układane hasła i niewiele znaczące historie o tym, jak bardzo czasy zaczęły się zmieniać. Ale sam zaczynał tracić wiarę w to, o czym mówił tak głośno.

Zazwyczaj o tym nie myślał. Kenshin traktował go zaskakująco wręcz dobrze – prawie jak równego sobie, jakby Akira wcale nie był tylko tą osobą, której potrzebował do urodzenia odpowiedniego potomka. Ale zdarzały się także momenty, podczas których okrutna rzeczywistość uderzała go z taką siłą, że wręcz nie radził sobie z własnymi myślami.

Pragnął się położyć i zasnąć. Stracić na chwilę świadomość wszystkiego, a obudzić się dopiero w lepszym świecie, takim, który traktowałby go poważnie.

Jednak nie miał takiej możliwości. Zamiast tego sumiennie wypełniał swoje obowiązki, godnie reprezentując swoje królestwo. Wyglądał pięknie, zwracał na siebie uwagę, uśmiechał się grzecznie. W głowie starał się ułożyć plan, jak przetrwać następne godziny, nie dając sprowokować się do niepotrzebnej dyskusji.

Teraz miał jeszcze czas. Zmierzali powozem do świątyni, on i Kenshin, obydwoje zamknięci we własnych myślach. Akira miał ochotę się do niego przytulić i zostać tutaj, nawet jeśli wcześniej ekscytowała go myśl o ceremonii. Teraz wręcz przeciwnie, nie chciał się tam pojawiać.

Sam nie wiedział, skąd tak wiele negatywnych uczuć wypełniających jego głowę. Mógł jedynie domyślać się pewnych zależności, chociaż wątpił, by aż tak poważnie podchodził do tego tematu. Faktem jednak była jego niechęć do przebywania w świątyni i oddawania się modlitwom.

Kiedy był dzieckiem, nie raz spędzał w świątyni długie godziny. Był wtedy pewien, że Starożytni pragną go wysłuchać i pomóc mu w każdej trudnej sytuacji. Z naiwnością powtarzał w myślach kolejne formułki, nie raz dodając od siebie coś więcej, coś wyjątkowego, co miało sprawić, że na pewno zostanie zauważony.

Później sytuacja uległa zmianie. Nigdy nie miał wybitnie dużo szczęścia, chociaż zawsze umiał doceniać przyjemne szczegóły. Może i jego matka była wiecznie nieobecna, ale za to posiadał przyjaciela opiekującego się nim. Może i musiał uciekać z własnego królestwa, aby nie stać się kolejną wykorzystaną przez jakiegoś żołnierza Omegą, ale miał szansę rozpocząć naukę w najlepszej akademii.

Może i został zmuszony do ślubu, ale przecież miał męża, z którym darzyli się prawdziwą miłością.

Ta ostatnia, gorzka myśl zakorzeniła się w jego umyśle. Jechał ze swoim małżonkiem, który nie dał mu możliwości podjęcia wyboru, aby być obecnym na ceremonii połączenia ze sobą dwóch naprawdę szczęśliwych osób. Kiedy obserwował Isao czuł się wręcz zazdrosny. Widział radość w jego oczach, słyszał ekscytację w głosie chłopak. I czuł się z tym naprawdę fatalnie.

Sam przed swoim ślubem płakał i pił uspokajające zioła, aby nie popłakać się w trakcie składania przysięgi. I chociaż udało mu się zrobić fantastyczne wrażenie na wszystkich, czuł się tam najbardziej niepotrzebną osobą. A czujne, wręcz mordercze spojrzenie Kenshina tylko go w tym upewniało.

Teraz musiał znowu udawać, ignorując wrażenie, że wszyscy dookoła niego potrafili być bardziej szczęśliwi.

– Wszystko w porządku? – spytał w końcu Kenshin.

– Tak – odparł z lekkim wahaniem, starając się uśmiechnąć. – Trochę mnie to stresuje, nic więcej. Takie zagrożenie jest męczące.

– Nie pozwoliłbym cię skrzywdzić – stwierdził od razu król Touto. Lekko się przy tym wyprostował, jakby samą swoją postawą chciał pokazać swoją siłę. – Zobaczysz, że nic się nie stanie.

Akira lekko skinął głową, odwracając spojrzenie.

Była jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mu spokoju i tak bardzo wpływała na jego samopoczucie. Na razie nie chciał jeszcze o tym mówić, samemu nie będąc pewnym sytuacji, nawet jeśli kusiło go, by się odezwać. Pragnął wyrzucić już z siebie te kilka słów, które – miał nadzieję – ucieszyłyby Kenshina, ale na razie udawało mu się milczeć.

To jeszcze nie było nic pewnego. Zwykłe podejrzenia, dość duży zbieg okoliczności, nic więcej. Bo czy naprawdę mógł spodziewać się dziecka po tej jednej spędzonej ze swoim małżonkiem gorączce? I to po takim czasie, gdy nawet nie miał jak liczyć, że będą rodzicami?

Dlatego nie chciał jeszcze nic mówić. Milczał, udając, że nie zauważa u siebie aż nazbyt typowych reakcji. Chciał poczekać do momentu, w którym medyk jasno potwierdzi jego przypuszczenia. Dopiero wtedy mógł powiadomić Kenshina, że w końcu będzie miał potomka.

Z jednej strony Akira sam się z tego cieszył. Pragnął dziecka, na którego opiece mógłby się skupić. Kiedy myślał o małym biegającym po pałacu stworzeniu, z trudem powstrzymywał uśmiech. Z drugiej jednak wiedział, że to zmuszało go do zachowania się w odpowiedni dla Omegi sposób. Powinien skończyć z wykładaniem na uczelni i mieszaniem się w podejmowanie w królestwie decyzje, a skupić na wychowywaniu następcy tronu.

A na takie ograniczenia naprawdę nie chciał się godzić, nawet dla Kenshina.

Wysiedli z powozu przed świątynią. Akira cicho westchnął, patrząc na okazały budynek starej świątyni. Jasny, spory budynek, podtrzymywany w wielu miejscach ozdobnie rzeźbiony kolumnami, robił naprawdę dobre wrażenie. Mimo dekoracyjnych elementów dalej miał w sobie coś surowego, co pasowało do całej architektury Kano.

Wręcz machinalnie złapał się ramienia Kenshina, nawet jeśli wiedział, że zaraz będzie musiał zostać bez opieki męża. W świątyniach Omegi i Alfy zajmowały zupełnie inne miejsca.

Zatrzymał się po dwóch krokach, gdy kątem oka dostrzegł drugi powóz i wysiadającego z niego Amano. Uśmiechnął się lekko, widząc znaną mu Omegę, ale coś w samej jego sylwetce wydało mu się niepokojące.

– Zaczekasz chwilę? – Akira zerknął na Kenshina. Ten lekko uniósł brwi, widocznie zdziwiony, ale skinął głową na znak zgody.

Akira potrafił wiele rzeczy, ale zignorowanie cierpienia innej Omegi stanowczo wykraczało ponad jego możliwości.

– Amano? Wszystko w porządku? – spytał, podchodząc do chłopaka. Widział, jak ten podnosi na niego zaskoczone spojrzenie i wyciera oczy. Musiał wcześniej płakać, a i teraz z trudem hamował łzy, czego nie potrafił ukryć. – Co się stało?

– Ja... Katashi wie... – Głos drugiej Omegi załamał się przy tych kilku słowach.

Akira cicho westchnął. Już wtedy, kiedy sam dowiedział się prawdy, podejrzewał, że okłamywanie tej Alfy nie było dobrym pomysłem. Jednak nie był dobrą osobą do pouczania w takich sprawach, przez jego usta przecisnęło się dużo więcej nieprawdziwych słów, które musiał później prostować.

– Jesteś dla niego ważny – zauważył jedynie, nie wiedząc, co innego powinien powiedzieć.

Właściwie, tego też nie był pewien. Domyślał się jedynie, że ktoś z takim podejściem do życia jak Katashi raczej nie utrzymywałby bliskich relacji z Omegą, która nie była dla niego dość istotna. Jednocześnie jednak miał okazję poruszać z Alfą tematykę kłamstwa i nie wspominał miło takiej rozmowy.

Przez chwilę się wahał. Co zrobiłby na jego miejscu? Co zrobiłby, gdyby Kenshin nie wybaczył mu tak od razu tych kilku kłamstw?

Pewnie spróbowałbym udowodnić mu, że nie ma to dla mnie znaczenia – przeszło mu przez myśl.

– Amano, spójrz na mnie – powiedział już pewniej. Złapał dłonie przestraszonej Omegi, by przez to dać sygnał chłopakowi, że naprawdę go wspiera. – Życie żadnej osoby nie kończy się na jednej relacji. Jeśli Katashi uzna, że w jego oczach nie zasługujesz na wybaczenie, to tylko pokazuje, jakie on ma podejście, rozumiesz? Spróbuj z nim porozmawiać, ale nie płaszcz się przed nim. Możesz ułożyć sobie życie bez niego, bez jakiejkolwiek Alfy tak właściwie. Ja ciebie wspieram i w Touto zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce.

Amano skinął głową i słabo się uśmiechnął.

– Dziękuję, to... to dla mnie naprawdę wiele znaczy.

– Omegi muszą trzymać się razem, jak tego nie robimy, Alfy mogą nami zbyt łatwo manipulować – stwierdził Akira, prostując się przy tym bardziej. Sam też poczuł się nagle pewniej. Jakby myśli, które dręczyły go w powozie, teraz nagle przestały mieć znaczenie. – Zdradzić ci tajemnicę?

Amano spojrzał z lekkim zaciekawieniem na Akirę.

– Jeśli wasza wysokość uważa, że jestem jej godzien... – zaczął z wahaniem w głosie.

– To jeszcze nie jest pewne, dlatego wolę o tym nie mówić, ale... możliwe, że za niedługo Kenshin będzie miał potomka.

– Naprawdę?

– Ogłoszę to, kiedy będę już pewien. – Akira lekko skinął głową. – W Kajo zawsze był taki przesąd, jeśli zbyt wcześnie powiedziało się Alfie o dziecku, były większe szanse, że ciąża źle się skończy. Dlatego jeszcze z tym czekam.

– Mam nadzieję, że nic się nie stanie. To dobrze, że w Touto nie zostanie przerwana linia rodu. I... jeszcze raz bardzo dziękuję, spróbuję porozmawiać z Katashim.

– Tylko nie daj mu się w jakikolwiek sposób poniżyć – przypomniał Akira, a Amano lekko skinął głową. – Powinniśmy wejść już do świątyni.

Świątynia wewnątrz nie robiła wrażenia zdobieniami, obrazami czy rzeźbami, a przestrzenią. Od samego wejścia wgłąb wprowadzała ścieżka kolumn prowadząca prosto przed pomnik Nana, pierwszego założyciela kannyjskiej dynastii i jednocześnie najsilniejszego ze Starożytnych.

Po obu stronach rzeźby stały cztery specjalne fotele pełne różnych zdobień. Były to miejsca dla najważniejszych gości ceremonii. Dzisiaj miejsca po prawej zająć miała para królewska Kano, Sadao i Shigeo. Po lewej zaś zawsze zasiadała Omega i Alfa, które miały odmówić specjalną modlitwę do Starożytnych o dobro zawartego związku.

– Kto ma składać prośby do starożytnych w imieniu Omeg? – spytał nagle Akira, przypominając sobie o tym. – Wiadomo coś o tym?

Amano pokręcił głową.

– Nic o tym nie słyszałem.

Modlitwa na ślubie miała specjalny charakter. Zawsze tradycyjnie odmawiała ją najsilniejsza Alfa, w przypadku ślubów osób z rodzin królewskich starano się o obecność potomków Starożytnych. Dlatego tak wszystkim zależało na obecności Katashiego, jednej z dwóch Alf, które nosiły takie miano.

Brak Omegi mającej związek ze Starożytnymi odrobinę komplikował sprawę. Wtedy jednak wybierano kogoś czystego, niewinnego. Musiała być to Omega jeszcze niebędąca blisko z żadną Alfą, wtedy jej modlitwa miała większe znaczenie.

– Czy ktoś oprócz ciebie może to zrobić?

Amano otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale nie odezwał się. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale nie było innych opcji. Dzieci Sadao i Shigeo były jeszcze zbyt młode, a inne obecne Omegi były już raczej zaślubione. To czyniło z niego jedyną osobę mogącą wykonać to zadanie.

Spojrzał na chwilę na Katashiego. Siedział już na odpowiednim miejscu, jeszcze bardziej dumny niż zazwyczaj, z chłodnym spojrzeniem wbitym przed siebie.

– Nie dam rady... – stwierdził cicho Amano, odwracając spojrzenie.


Ten rozdział jest krótki w porównaniu z ostatnim, ale pisałam go przez praktycznie pełny tydzień, ciągle coś mi w nim nie grało. W efekcie wygląda tak jak teraz, a ja ostatnio mam dziwną blokadę pisarską w przypadku "Amano". Ale staram się ją rozwiązać!

Z pozytywnych wiadomości, muszę się pochwalić: Wczoraj pośród Osobliwych Recenzji pojawiła się recenzja "Amano" i to naprawdę miła. Nie wiem, jak wy, ale ja lubię czytać recenzje znanych mi opowiadań, aby zobaczyć, czy moje przemyślenia zgadzają się z innymi, więc jeśli macie ochotę, możecie tam zajrzeć.

Z powodu kolejnych próbnych matur (na które nie wiem, czy dam radę iść, choroba próbuje mnie powstrzymać), kolejny rozdział może znowu pojawić się z tygodniowym opóźnieniem, choć będę starała się do tego nie dopuścić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro