52. Starożytni, którzy światem władacie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– ...dlatego chciałbym, żebyś to ty w imieniu Omeg odmówił modlitwę.

Amano jedynie skinął głową, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa sprzeciwu. Właściwie to nawet nie mógł – Shigeo może i był miły, ale nie dawał mu przy tym innej możliwości. Przy tym nie wydawał dostrzegać się, jaki wewnętrzny koszmar przeżywał chłopak.

Odmówienie modlitwy przy innych ludziach, zwłaszcza postawionych tak wysoko już było stresujące. Tym bardziej że Amano nigdy nie uczył się na pamięć tych formułek, mając dziwne wrażenie, że Katashi wyśmiałby go za marnowanie czasu na coś tak bezużytecznego.

Ale teraz to wszystko nawet nie miało znaczenia. Koszmarem był fakt, że Katashi odmawiał modlitwę w imieniu Alf. A to oznaczało, że musieli siąść zaraz obok siebie. Zaś samo podejście do króla Razan wydawało się Amano wręcz niemożliwe, jakby otaczała go niewidzialna bariera, a przekroczenie jej oznaczało pewną śmierć.

Nie mógł się też nie zgodzić. Może mając wsparcie swojego przyjaciela, umiałby zdobyć się na taką uwagę, ale teraz jego sytuacja była trudna. Zakładając całkiem realny scenariusz, w którym nie pogodziłby się z Katashim, zostałby tak naprawdę bez opieki jakiejkolwiek Alfy i bez swojego miejsca. Co prawda, liczył na pomoc Akiry, ale wiedział też, że tak naprawdę nie miał prawa czuć się dobrze w odmiennym kulturowo Touto.

I, w przeciwieństwie do Królewskiej Omegi Touto, nie pragnął nigdy pełnej niezależności. To mogło być jedynie wyjątkowo problematyczne.

Ceremonia miała zaraz się rozpocząć. Gości było zaskakująco mało – oprócz rodów królewskich pojawiło się tylko kilku przedstawicieli szlachty. Przy wejściu, a także dookoła świątyni znajdowało się za to całkiem sporo żołnierzy gotowych do walki. Nawet tutaj dało się wyczuć ten nastrój zagrożenia.

Oprócz gości w świątyni znajdowało się także kilka młodych kapłanek i kapłanów, którzy mieli za zadanie swoim śpiewem umilić wszystkim całą ceremonię.

Amano jeszcze rozejrzał się dookoła, jakby szukał jakiegoś ratunku. Wiedział jednak, że nikt nie mógł wpłynąć na jego sytuację i musiał sam zmierzyć się z Katashim. Nawet jeśli ten promieniował tak niebezpieczną aurą, że każde inne zagrożenie wydawało się banalne.

Chłopak miał wrażenie, że gdyby wszyscy pilnujący ich żołnierze nagle zamienili się w posągi niezdolne do obrony, a następnie zaatakowano by świątynie, Katashi samodzielnie rozprawiłby się z każdym zagrażającym ich bezpieczeństwu, a przy tym dalej zachowałby identyczny wyraz twarzy.

Drżały mu dłonie i naprawdę pragnął się wycofać. Wiedział jednak, że jeśli chciał naprawić swoją relację z tą Alfą, nie mógł okazywać strachu czy słabości. Znał zbyt dobrze króla Razan, aby wiedzieć, jak należało się zachowywać, by móc się z nim mierzyć.

I, chociaż do tej pory Amano nigdy nie musiał stawać w opozycji do przyjaciela, teraz mógł wykorzystać swoje obserwacje. Musiał znaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby podejść do niego i postarać się zacząć rozmowę. A następnie wykazać się jeszcze większą dozą inteligencji, tak, aby król Razan chociaż na chwilę stracił przewagę. Jeśliby mu się to udało, miałby szansę cokolwiek zdziałać.

Spojrzał na Katashiego i dostrzegł, że ten też patrzy na niego. To był moment, w którym dla Amano cały świat dookoła stał się nic nieznaczącą plamą pełną obrazów i dźwięków, na które nie zwracał uwagi. Wszystko skupiało się na zajmującym już odpowiednie miejsce mężczyźnie, i jego chłodnym spojrzeniu przeszywającym Omegę.

Ale Amano nie był tchórzem, dlatego nie odwrócił głowy, nie okazał, jak bardzo go to bolało. Zamiast tego wziął nieco głębszy wdech i wyprostował się, ignorując instynktowną potrzebę schowania się przed niebezpieczeństwem.

A później, jakby wcale nie miał z tym problemu, powoli podszedł do władcy Razan, starając się przede wszystkim zachować spokój.

Każda rozmowa stanowi pewnego rodzaju grę – powiedział kiedyś Katashi, kiedy mieli okazję dyskutować podczas wspólnej kolacji. – Jeśli nauczysz się to tak traktować, później będziesz robić to bez zastanowienia. Dzięki temu nigdy nie będziesz martwić się, że nie będziesz wiedział, co powiedzieć.

Katashi też był przecież człowiekiem. A to oznaczało, że Amano miał szansę wpłynąć na niego tak, aby ten potraktował go poważnie. Musiał jedynie zmierzyć się z wyjątkowo trudnym przeciwnikiem. Ale takim, którego znał lepiej, niż jakiegokolwiek innego.

Czując się pewniej, chłopak podszedł do Katashiego. Z bliska dostrzegł, że władca Razan wydawał się jeszcze bardziej przerażający. Samo jego niezwykle chłodne, przeszywające spojrzenie sprawiło, że Amano przeszedł dreszcz i przez chwilę nie potrafił nic z siebie wykrztusić. Dopiero powtórzenie sobie w myślach, że to dalej był jego przyjaciel, sprawiło, że odzyskał część odwagi.

– Wasza wysokość – pokłonił się odpowiednio, pilnując, by głos nie zadrżał mu, gdy mówił. – Mam ten zaszczyt odmawiać dzisiejszą modlitwę w imieniu Omeg.

– Naprawdę? – Katashi zerknął na niego na chwilę. Uniósł przy tym brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, ale zaraz odwrócił spojrzenie, skupiając się na całej świątyni. – Jeśli mogę spytać, dlaczego akurat książę?

– Starożytni częściej wysłuchują niezamężnych, niewinnych Omeg.

Zawahał się. Katashi traktował go jak zupełnie obcego, zaczynając przy tym neutralną i aż nazbyt kulturalną rozmowę. Taką, która zupełnie nie pasowało do tego, do czego się przyzwyczaił – do drobnych żartów i nawiązań, które mogłyby być odrobinę nieodpowiednie, ale teraz naprawdę pragnął je usłyszeć.

Och, gdyby tylko Katashi znowu uśmiechnął się do niego i z przyzwyczajenia wręcz zaproponowałby mu ślub po raz kolejny, ile by oddał, by tylko to usłyszeć.

Teraz jednak musiał tolerować chłód i zupełny brak zainteresowania. Katashi ignorował go, kiedy zajął odpowiednie miejsce, a na jakąkolwiek próbę odezwania się reagował grzecznie, ale tak, że Amano coraz trudniej było spokojnie znosić zachowanie mężczyzny.

W świątyni znajdowali się już prawie wszyscy. Omegi zajęły odpowiednie miejsca, cicho dyskutując ze sobą. Szeptały o czymś na tyle głośno, by dało się to zauważyć, ale też na tyle cicho, aby nikt tego nie zrozumiał. Alfy stojące za nimi raczej nie podzielały tego entuzjazmu. Amano na chwilę zatrzymał spojrzenie na Kenshinie – był poważny, ale przy tym on sam przez cały czas obserwował swoją Omegę, najpewniej obawiając się o bezpieczeństwo Akiry.

– Powinniśmy porozmawiać – zauważył w końcu Amano, decydując się zignorować całą etykietę, do której jeszcze chwilę temu starał się stosować. Miał dość słuchania, jak przyjaciel tytułuje go odpowiednio, miał dość tak obojętnego traktowania.

– Świątynia nie jest odpowiednim miejscem do dyskusji na prywatne tematy. To miejsce kultu Starożytnych – Katashi odparł z identycznym co wcześniej chłodem. Amano zacisnął dłonie w pięści, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował z tego pomysłu.

Musiał najwidoczniej poczekać do balu.

Po bokach świątyni, ale na tyle w oddali, aby nikomu nie przeszkadzać, stały kapłanki i kapłani. To właśnie jednak ich głos oznaczał początek ceremonii. Śpiew, początkowo cichy, sprawił, że wszyscy zamilkli, całkowicie już skupiając się na wydarzeniach, jakich świadkiem mieli być.

Dopiero też teraz Amano dostrzegł samego Tarou. Nie miał okazji go poznać, ale na sam jego widok poczuł, jak delikatnie poprawia mu się humor. Nie umiał właściwie wyjaśnić, czym było to spowodowane, ale od mężczyzny biła specyficzna aura. Może była to jego pewna postawa, może oczy, których spojrzenie miało w sobie coś prostego.

Słyszał niewiele o żołnierzu, który miał poślubić księcia Seio. Podobno pochodził z chłopskiej rodziny i właściwie czystym przypadkiem znalazł się w tym miejscu. Ale nawet jeśli, wydawał się kimś całkiem odpowiednim, a przynajmniej takie robił wrażenie.

Tarou, tak jak tradycja tego nakazywała, klęknął przed pomnikiem Nany. Początek ceremonii ślubnej nakazywał Alfie w bezgłośnej modlitwie przyznać się przed Starożytnymi, jak wielu swoich zachowań się żałowało. Zazwyczaj była to też prośba, aby podjęta w świątyni decyzja odnośnie małżeństwa była słuszna.

Śpiew umilkł, dookoła zapanowała wręcz idealna cisza, którą wydawało się, że nic nie może przerwać.

Patrząc na skupionego na swojej modlitwie Tarou, Amano sam zastanowił się nad sobą. Czy gdyby miał teraz przed samymi Starożytnymi rozważać podjęte w ostatnim czasie decyzje, miałby czego żałować?

Pomyślał o wizycie w Touto, podczas której zrozumiał, kim naprawdę był. Pomyślał o trudzie, z jakim wiązało się okłamywanie Katashiego, gdy ten dopytywał go jakiekolwiek wspomnienia. A później o pojawieniu się Chamaru i całej tej sytuacji, wobec której dalej czuł pewnego rodzaju zagubienie.

Zamknął na chwilę oczy, czując delikatne pulsowanie z tyłu głowy. To był zbyt stresujący moment, aby zastanawiać się nad takimi rzeczami. Poza tym czasu i tak nie mógł cofnąć. Tak, jak nie potrafił powstrzymać tego, co zaszło między nim a inną Omegą w pałacu, tak nie mógł już zmienić biegu wydarzeń i powiedzieć Katashiemu prawdy.

W świątyni znowu zaczęto śpiewać. Inna melodia, dalej jednak głosy śpiewających Omeg były delikatne i stanowiły jedynie tło dla obserwowanych wydarzeń.

Amano otworzył oczy i spojrzał przed siebie. Dostrzegł wchodzącego do świątyni Isao. Na twarzy chłopaka widniał uśmiech, nawet jeśli zmuszony był sam podejść aż pod pomnik Nana, nieodprowadzany przez żadną Alfę.

Tradycja zazwyczaj nakazywała inaczej. Zazwyczaj Omegę odprowadzał rodzic, który w ten sposób przekazywał opiekę nad biorącym ślub. W tej sytuacji jednak najbliższym opiekunem dla Isao i tak był Tarou, więc chłopak sam powierzał żołnierzowi swoje bezpieczeństwo. Nie, żeby wyglądał, jakby się tym przejmował. Wydawało się, że nic nie mogło teraz zniszczyć jego szczęścia.

Śpiew towarzyszył Isao, kiedy przechodził przez świątynię, aż do zatrzymania się przed pomnikiem. Dopiero wtedy Tarou mógł skończyć swoją modlitwę i wstać, skupiając już całą swoją uwagę na Omedze.

– Ja, Tarou, wierny żołnierz królestwa Seio, gotów jestem przysięgać ci opiekę i bezpieczeństwo aż po kres swoich dni.

Amano rozszerzył nieco oczy, słysząc, jak sprytnie przekształcono formułkę, aby ukryć brak szlacheckiego tytułu. Nie przejmował się tym, ale przez chwilę zastanawiało go, jak pośród królewskich tradycji odnajdzie się osoba bez jakiegokolwiek tytułu.

– Ja, Isao, książę i następca tronu królestwa Seio z rodu Susen, gotów jestem przysięgać ci swoją lojalność i miłość aż po kres swoich dni.

Pieśń zmieniła się na kolejną. Z miejsca, jakie Amano zajmował, mógł doskonale obserwować biorącą ślub parę. Widział, jak Tarou łapie dłonie Isao. Sam ten gest miał w sobie coś wyjątkowego, był jednocześnie pewny i niezwykle delikatny, jakby już w samym tym dotyku obrazowała się ich relacja.

Czy mógłby widzieć się w takim miejscu? Czy dałby radę stanąć w ten sposób przed pomnikiem Akaia, pozwolić, by Katashi złapał jego dłonie, a następnie przyrzekać przyjacielowi tak wzniosłe wartości? Z jednej strony miał ochotę od razu zaprzeczyć swoim myślom, z drugiej jednak wizja ta przez chwilę jawiła się w jego głowie jakby niezwykle realna.

Z rozmyślenia rozbudził go dopiero fakt, że Katashi podniósł się ze swojego miejsca. Amano szybko zauważył, że był to czas na najważniejsze modlitwy, te, które występowały już bezpośrednio przed składanymi sobie przez parę małżonków przysięgami.

W całej świątyni zapanowała idealna cisza. Król Razan, chociaż powinien się już odezwać, odczekał dodatkowe kilka sekund, jakby chcąc upewnić się, że każdy z obserwatorów ceremonii był teraz skupiony na jego słowach.

– Starożytni, którzy światem władacie i nad nim sprawujecie opiekę, wysłuchajcie teraz próśb naszych. My, obecne w tej świątyni Alfy, zwracamy się do was, aby prosić, by...

Katashi nagle zamilkł, przerywając modlitwę. Amano, który skupiony był na obserwowaniu przyjaciela, mógł dostrzec, jak ten lekko marszczy brwi i prostuje się bardziej, niczym nabierając przy tym większej pewności siebie.

– Żądamy, abyście dzisiaj byli świadkami chwili złożenia najszczerszych obietnic przez zakochanych w sobie ludzi – powiedział już pewniej Katashi. Uniósł wyżej podbródek, jego spojrzenie musiało skupiać się na czymś znajdującym się wyżej. – Żądamy, abyście skierowali swoją opiekę na tych, którzy w tak pięknej chwili zwracają się do was. Żądamy, abyście wypełnili ich związek prawdziwą miłością i nauczyli ich kochać siebie. Żądamy, abyście prowadzili ich odpowiednią drogą, w której odnajdą siebie!

Z każdym kolejnym zdaniem głos Katashiego był głośniejszy, coraz pewniejszy. Roznosił się echem po świątyni, odbijał od ścian i wracał, przeszywając każdego swoim dźwiękiem. Większość Omeg spuściła głowy, Alfy odwracały spojrzenia. Zerwał się wiatr, który rozwiał włosy gości, aż dotarł do Isao i Tarou, zostawiając pod ich nogami dwa małe, zielone liście.

Kiedy Katashi zamilkł, przez dłuższy czas nikt nie potrafił nawet się ruszyć. Amano miał wrażenie, że od przyjaciela bije siła, jakiej jeszcze nigdy nie widział. Ale nawet w takiej sytuacji nie czuł strachu, choć miał wrażenie, że był jedynym, na którego modlitwa nie wpłynęła w aż taki sposób.

Dopiero kiedy wiatr całkowicie ucichł, Amano zdecydował się odezwać, aby odmówić własną modlitwę i chociaż spróbować pozbyć się tej dziwnej atmosfery, jaka zapanowała:

– Starożytni, którzy w swej nieskończonej mocy władacie światem i losem każdego człowieka, my, zgromadzone tu Omegi, błagamy, abyście w swojej wspaniałości zadbali o związek tych, którzy ośmielają się prosić was o opiekę. Aby w ich związek wstąpiły najszlachetniejsze uczucia, aby ich miłość była prawdziwa... – zamilkł na chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć. Zerknął na Katashiego, następnie na siedzące w pobliżu Omegi, z których tylko Akira znalazł w sobie na tyle odwagi, aby przestać wpatrywać się w swoje dłonie. – Aby ich relacja mogła opierać się tylko na szczerości i lojalności, a zaufanie między nimi nigdy nie zostało zniszczone. My, znajdujące się tutaj Omegi, prosimy was o wysłuchanie naszych modlitw i zadbanie o losy potrzebujących waszej opieki.

Kiedy skończył mówić, znów zerknął na Katashiego. Ich spojrzenia spotkały się i przez chwilę król Razan wyglądał tak, jakby zamierzał znowu uśmiechnąć się do Amano w dokładnie taki sposób, jak zawsze to robił.

Ale nic takiego nie nastąpiło. Minęła chwila, a Katashi znowu odwrócił spojrzenie, nie zaszczycając swojego przyjaciela nawet jednym pokrzepiającym gestem, który mógłby dać mu nadzieję.

***

Dłonie mu drżały.

Isao właściwie nie wiedział, czemu czuł się aż tak zestresowany. Chciał tego wszystkiego, czuł się pewien, a jednak miał wrażenie, że złe samopoczucie wykończy go jeszcze zanim zdąży złożyć swoją przysięgę.

Starał się skupiać na Tarou. To było uspokajające, gdy patrzył w oczy mężczyzny i czuł, że ten skupia się tylko na nim. Gdy ten trzymał go za dłonie, dając mu pewność, że jest bezpieczny. Gdy zwyczajnie w świecie był obok.

Isao miał ochotę się popłakać i nie umiał wyjaśnić tego w żaden racjonalny sposób.

Słowa wygłaszanych modlitw nie do końca do niego docierały. Czuł jedynie ciężką atmosferę, to, jak chłodny wiatr próbował rozwiewać mu włosy. Zacisnął wargi, starając się na to wszystko nie zareagować. Teraz gdy wszyscy na niego patrzyli, nie mógł poddać się emocjom, nawet jeśli najbardziej w świecie pragnął przytulić się do Tarou i nie odsuwać już od niego.

To była jego ceremonia. A on reprezentował teraz całe Seio, które przez to małżeństwo właśnie ratował. Musiał zachować się dorośle i dojrzale.

W świątyni zrobiło się cicho. Skończyła się druga z modlitw, ta w imieniu Omeg. Kątem oka na chwilę zerknął na zgromadzonych. Na patrzące na nich z obojętnością Alfy, na siedzące w pobliżu Omegi, dalej wpatrzone w podłogę.

Cicho westchnął, starając się trochę rozluźnić. Ciszę zastąpiła kolejna pieśń, do której jednak dołączył już śpiew niektórych gości.

Zerknął znowu na Tarou. Miał wrażenie, że czuje pulsowanie swojego serca nawet w opuszkach palców, a świadomość, że ta Alfa była przy nim, nieznacznie go uspokajało. Musiał przecież jedynie powiedzieć swoją przysięgę, nic więcej. Dokładnie tyle dzieliło go od pełnoprawnego określania się jego Omegą.

Pierwszy raz widział żołnierza w tak eleganckim stroju. Nawet w pałacu ubrany był prosto, nie nosząc absolutnie nic, co służyłoby do ozdoby. Płaszcz, który miał narzucony na ramiona, zupełnie mu nie pasował. Tak, jakby odbierał mu coś z bycia tą osobą, którą Tarou tak naprawdę był.

Isao nieznacznie pokręcił głową, mając wrażenie, że nie powinien tak myśleć. To dalej była ta sama Alfa, która uratowała go przed niechcianym małżeństwem. A najlepiej o tym świadczyły oczy mężczyzny, które dalej były identyczne jak wtedy, gdy siedzieli razem w lesie. Niezależnie od tego, co miał na sobie, to dalej był Tarou, choćby zmusili go do noszenia tkanin utkanych wyłącznie ze złota.

Na co pewnie nigdy by się nie zgodził – zauważył też w myślach Isao i nieznacznie uśmiechnął się, czując się minimalnie lepiej. Słowa pieśni powoli się kończyły, co też nakazywało mu się skupić. To teraz miał wypowiedzieć jedne z najważniejszych słów w swoim życiu.

– Ja, Isao, książę i następca tronu Seio, w twoje ręce swe serce oddaję i przysięgę składam przed Starożytnymi, władcami i ludem – zaczął mówić powoli. Zacisnął lekko dłonie, starając się sobie wyobrazić, że są w świątyni sami. Że tylko Tarou słucha jego przysięgi, bo to właśnie do niego ją kierował. – Przysięgam, że choćby mimo wszelkich przeciwności przez życie stawianych, moja miłość pozostanie wieczna. Przysięgam ci uczucie silne niczym największa siła Starożytnych oraz wsparcie przy każdej trosce. Przysięgam ci być szczęśliwym przy tobie i dbać o stworzoną przez nas rodzinę. Pragnę tylko tego i wznoszę do Starożytnych błagania, aby wysłuchali mej przysięgi i w całej swej łaskawości pomogli mi ją wypełnić.

Nie wiedział, kiedy zamknął oczy. Mówił powoli i spokojnie, skupiając się na kolejnych wypowiadanych przez siebie słowach. Myślał też o nich, starając się wyobrazić sobie przyszłość. Widział siebie i Tarou w pałacu, który zmuszony był opuścić. Widział siebie u jego boku i samo to wyobrażenie czyniło go szczęśliwego.

Niepewnie uchylił powieki, aby spojrzeć znowu na mężczyznę. Widział, jak ten na niego patrzy, ale na jego twarzy malowało się zaskoczenie, którego wcześniej nie było. Otaczała ich cisza, ale obydwoje wydawali się tym nie przejmować.

Tarou ścisnął jeszcze raz jego dłonie, nim puścił je, aby sięgnąć po specjalnie przygotowany materiał. Był cienki i mienił się we wpadającym przez okna świetle. Chwilę później Isao poczuł, jak jego ramiona zostają nim przykryte, co miało właśnie sugerować opiekę, jaką od teraz został otoczony przez Alfę.

– Ja, Tarou, wierny żołnierz królestwa Seio, przysięgam ci zawsze chronić cię przed niebezpieczeństwem. Być twoim wsparciem i dbać o każdą twoją potrzebę. Przysięgam sprawiać, byś był szczęśliwy już zawsze tak jak w dzisiejszym dniu. – Tarou na chwilę zamilkł. Lekko zmrużył oczy, jakby samym tym chcąc dać znać Isao, by teraz bardziej skupił się na jego słowach. – Przysięgam kochać ciebie i tylko ciebie, nawet kiedy śmierć nas rozłączy. I niech Starożytni będą świadkiem tych słów i ukażą swe surowe oblicze, jeśli słowa tej przysięgi kiedykolwiek zostaną złamane.

Isao zamrugał kilka razy, starając się powstrzymać cisnące mu się do oczu łzy. Chociaż chciał coś takiego usłyszeć i tak był zaskoczony. Ani w Kano, ani w Seio, nie wymagano od Alf przysięgania lojalności, był to jedynie ich wybór. Usłyszenie czegoś takiego na ślubie było tak naprawdę najpiękniejszą przysięgą, jaką można było usłyszeć.

Chwilę później Isao poczuł, jak Tarou całuje go w czoło. Wytarł kąciki oczu, aby na pewno się nie rozpłakać, choć i to niewiele dało. Uśmiechał się szeroko, szerzej, niż kiedykolwiek.

Omegi zaczęły klaskać, a kapłani i kapłanki zaczęli znowu śpiewać, tym razem ku ich chwale.

A Isao był pewien, że nikt nie zniszczy teraz jego szczęścia.


I w końcu ślub, na który tak wszyscy czekali! Przez długi czas zastanawiałam się, czyją perspektywę przyjąć przy ceremonii, aż w końcu doszłam do wniosku, że ta wersja pozwala opowiedzieć mi najwięcej. Choć z modlitwy i przysięg nie jestem pewni zadowolona, bardzo ciężko mi się je pisało, a i tak mam wrażenie, że nie są dobre.

Ogłoszenie i to dość istotne: Nie lubię zawieszać prac i tego nie mam raczej zamiaru robić. Jednak przez najbliższe miesiące, aż do końca maja wolałabym pozbyć się presji pisania rozdziału na każdy tydzień. Stąd też następuje drobna zmiana: rozdziały nie będą pojawiać się w każdy piątek, ale w te piątki, jeśli wcześniej znajdę chwilę, by coś napisać. Bez zbędnej presji będę się oczywiście starała o aktywność tutaj, ale nie chcę czuć wyrzutów sumienia, że nie mam czasu pisać. Po maturach wszystko powinno wrócić do normy, ale na tę chwilę wolę zastosować taką regułę. Mam nadzieję, że jednak dalej będziecie czekać na rozdziały, bo zaplanowana fabuła skrywa jeszcze trochę ciekawych wydarzeń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro