53. Na pewno jest coś takiego, co we mnie doceniasz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tarou czuł się tym wszystkim psychicznie zmęczony, nawet jeśli największe wyzwanie było dopiero przed nim. Bal, na którym naprawdę bardzo nie chciał być.

Czy on jako jedyny w tym towarzystwie myślał logicznie? Szykowała się krwawa wojna, a wszyscy władcy zebrali się po to, żeby spędzić kilka godzin na tańczeniu i jakichś bezsensownych rozmowach. Czy to samo w sobie nie brzmiało głupio?

Dodatkowo naprawdę nie umiał odnaleźć się w takim towarzystwie. Wzięcie ślubu z księciem nie zmieniało nagle jego mentalności – dalej był pochodzącym z chłopskiej rodziny mężczyzną, takim, który nie potrafił odnaleźć się wśród szlachty, o królach nie wspominając.

Już sam ślub mu się nie podobał. Wolał to, do czego przyzwyczajony był w swojej wiosce – proste pieśni śpiewane przez Omegi, krótkie składanie przysięgi, a później zebranie się, aby świętować. Słuchanie tych modlitw było dla niego bardzo niekomfortowe, zwłaszcza tej pierwszej, kiedy atmosfera stała się tak nieprzyjemnie ciężka.

Czy było to odczucie prawdziwej potęgi Starożytnych? Nie wiedział, sam nigdy specjalnie się na nich nie skupiał. W świątyni pojawiał się wtedy, kiedy tradycje tego nakazywały, nigdy też nie czuł wewnętrznej potrzeby, by skupiać się na modlitwach. Zawsze wolał po prostu działać i mieć nadzieję, że ktoś na górze patrzy na jego czyny przychylnie i nie rzuca mu zbyt wielu kłód pod nogi.

Zawsze też uważał, że modlitwa była sprawą Omeg. To one powinny udawać się do świątyni i prosić o to, żeby sytuacja nie była zbyt trudna. Alfy musiały zaś starać się realnie działać, a tylko wtedy naprawdę można było poprawić swoją sytuację.

Kiedy tak się na tym zastanawiał, to właściwie był pierwszy raz, gdy słyszał taką modlitwę u Alfy. Słowa były pełne dumy, a bardziej niż prośbą, stawały się dziwnym wyzwaniem. Nie miał pojęcia, dlaczego król Razan zachowywał się w tak niezrozumiały sposób, ale był pewien jednego – nie podobało mu się, by jego ślub traktowany był jako jakaś wewnętrzna walka innych władców.

Wsiadł do powozu i odetchnął głośno. Musiał skupić się na tym, by nie wypaść źle pośród innych władców. Może i był pewien, że będzie mylić kroki podczas tańca i nie umiał prowadzić tak kulturalnych konwersacji o niczym konkretnym, ale dalej chciał dumnie reprezentować swój stan i pokazać, że nie był od nich w niczym gorszy.

A nawet mógł uważać się za lepszego – Tarou całkiem przyzwoicie radził sobie przy ich warunkach życia, wątpił jednak, by którykolwiek z nich umiał odnaleźć się w rzeczywistości chłopskiej.

– Coś nie tak? – Isao wyrwał go z zamyślenia.

Tarou zerknął na niego zaskoczony. Omega siedziała przed nim, uśmiechając się przy tym. Chłopak rzeczywiście od momentu złożenia przysięgi nie ukrywał swojego zadowolenia, co było nawet całkiem urocze. Ten uśmiech naprawdę mu pasował.

– Nie, wszystko w porządku. Nie jestem przyzwyczajony do tak... – zawahał się na chwilę – niepotrzebnego wywyższania się.

– Hm?

– Nie zrozumiesz – stwierdził Tarou, lekko kręcąc głową. Widział, że Isao chce coś powiedzieć, więc postanowił go uprzedzić i zmienić temat: – Ładnie ci w kwiatach. Muszę pilnować, żeby nikt nie próbował się do ciebie za bardzo zbliżyć.

Tak jak się spodziewał – książę speszony odwrócił spojrzenie. Komplementy zawsze działały na Omegi, choć ten akurat był całkiem szczery. Wianek, który Isao miał na głowie dodawał mu uroku i naturalności, przez którą w pewnym stopniu przypominał mu o tym wszystkim, do czego był przyzwyczajony.

A przez to naprawdę chciał zabrać go do siebie i przeżyć ceremonię ślubną w całkowicie normalny sposób.

– Nie wyglądasz na zadowolonego – zauważył po dłuższej chwili młodszy chłopak. Zmarszczył przy tym lekko brwi i wysunął lekko wargi do przodu, chcąc okazać w ten sposób swoje niezadowolenie.

To jednak sprawiło, że Tarou nie potrafił powstrzymać cichego parsknięcia.

– Jestem tym zmęczony – wyjaśnił po chwili, cicho wzdychając. – Nie umiem się przyzwyczaić do tego wszystkiego, teraz jeszcze czeka nas ten bal, a i tak muszę bardziej skupić się na wojnie, żebyś mógł wrócić do swojego pałacu.

– Ale nie żałujesz, tak? – dopytał zaraz Isao.

– Hm? Czego?

– Tego ślubu. Bo wyglądasz tak, jakbyś był do tego zmuszony. Nie chcę, żebyś był ze mną tylko dlatego, że ci kazali.

Tarou lekko uniósł brwi. Po części rzeczywiście tak było – ta ceremonia odbyła się dlatego, że para królewska Kano podjęła taką decyzję. Gdyby podjęli inną, Tarou mogłoby tu nawet nie być. A gdyby nie doszło do tego ataku, nigdy nawet nie poznałby Isao i żadne z nich nie znalazłoby się w takim miejscu.

– Nie jestem z tobą dlatego, że ktoś mi kazał – stwierdził jednak, marszcząc brwi. – Gdyby sytuacja była inna, a ty mieszkałbyś gdzieś w pobliżu, pewnie bym się o ciebie starał, o ile ktoś by mnie w tym nie ubiegł. Jesteś głupi, jak myślisz, że składałbym taką przysięgę tylko z przymusu.

– Za to ty jesteś niemiły – zauważył Isao, ale widocznie już poczuł się lepiej.

– Jak zaczniesz myśleć, to zacznę być dla ciebie miły. Jak gadasz głupoty, to nie będę udawał, że jest inaczej.

Isao skrzyżował ramiona i odwrócił głowę, jakby obrażony. Mimo to Tarou mógł widzieć u niego ten lekki uśmiech, przez co nie musiał przejmować się humorem chłopaka.

I swojego małżonka, chociaż jeszcze nie potrafił przyzwyczaić się do tego określenia.

– Ale chociaż raz powinieneś mi powiedzieć coś miłego... Na pewno jest coś takiego, co we mnie doceniasz, prawda?

Tarou lekko uniósł brwi. To nie tak, że nie widział w Isao zalet. Chłopak był naprawdę ładny i całkiem inteligentny. Umiał postawić na swoim, a jeśli mu na czymś naprawdę zależało, to robił wszystko, by to osiągnąć. Może i czasami był lekko irytujący, ale nie tak, by nie dało się z nim wytrzymać.

Potrafił też być naprawdę uroczy, a Tarou już automatycznie zwracał uwagę na jego stan, czując się źle, gdy nie był pewien, czy Isao nic nie zagrażało.

– Nie jesteś aż tak męczący, jak mógłbyś być – stwierdził jednak z naturalną dla siebie złośliwością.

Nie lubił mówić bez powodu miłych rzeczy. W jego domu zawsze na co dzień unikało się takiego słodzenia sobie nawzajem. Każdy po prostu musiał się starać, ale wtedy wyjątkowy i rzadko słyszany komplement był jeszcze bardziej doceniany.

Kiedy ostatni raz był w domu i opowiadał, jak radził sobie w wojsku, miał okazję poczuć się właśnie w taki sposób. Nie usłyszał wtedy nic konkretnego, ale jego ojciec klepnął go wtedy w ramię ze spojrzeniem, które mówiło wystarczająco dużo. I bardzo motywowało, by starał się jeszcze bardziej.

– Tarou! – jęknął z niezadowoleniem Isao, powodując śmiech u Alfy. – Powinieneś bardziej mnie doceniać, jestem twoim mężem. I chciałbym, żebyś mówił mi takie wyjątkowe rzeczy, wiesz? Ja przykładowo bardzo lubię to, że nigdy nie udajesz kogoś innego. Nawet jak teraz jesteśmy pośród innych władców, to nie udajesz, że jesteś jak oni, ale przez to jesteś lepszy.

Przez chwilę Tarou milczał. Ciężko było powiedzieć, co właściwie czuł? Zadowolenie, dumę? Coś dziwnego rozpierało go od środka, jakby dodając mu niezwykłej energii.

– Ja tam nie wiem, czy to dobrze. Widać, że nie nadaję się do tej roli.

– Nadajesz. Przez to na pewno będziesz naprawdę dobrym władcą – dodał pewnie Isao.

Przez chwilę w ciszy patrzyli sobie w oczy, nim Tarou pochylił się i sięgnął ust chłopaka.

– Dobra, niech ci będzie. Ale nie przyzwyczajaj się, nie będę za tobą chodził i ci powtarzał, że jesteś cudowny. Ale trzymasz się zaskakująco dobrze mimo tego, co się stało. W sensie większość Omeg by się pewnie załamała po tym wszystkim, a ty tu siedzisz i jeszcze poprawiasz mi humor. To jest, nie wiem, godne podziwu?

Mówił szczerze, trochę przy tym się jednak plącząc. Nie umiał w pełni wyjaśnić, co myślał, ale już wcześniej to zauważył. Isao wbrew wszystkim swoim humorkom, był naprawdę silną Omegą i przeżył wiele. Zasługiwał teraz na spokojne życie, choć na to musiał jeszcze poczekać przynajmniej przez jakiś czas.

Zerknął na swojego małżonka, ale zaraz poczuł, jak ten przytula się do niego. To było trochę zaskakujące, jednak nie myślał o tym. Objął pewnie chłopaka, starając się dać mu to poczucie bezpieczeństwa, jakiego potrzebował.

Może i ten ślub był dziwny, a bal zapowiadał się wyjątkowo męcząco, ale chyba był w stanie przeżyć to wszystko dla tak wyjątkowego księcia, jak ten, którego trzymał teraz w ramionach.

***

Aż do momentu pojawienia się Kenty, życie Hayaty było po prostu spokojne. Pełne wieczorów z książkami, dbania o rośliny, godzin obserwowania deszczu w całkowitej ciszy.

A później nagle pojawił się książę wraz z całym chaosem, barwnymi opowieściami, ekscytacją związaną nawet z naprawdę błahymi rzeczami oraz propozycją małżeństwa. To wszystko całkowicie odwróciło życie Hayaty – przestał już być żyjącą w lesie, chowającą się przed innymi Omegą. Stał się kimś stojącym u boku następcy tronu tak potężnego królestwa jak Funi, kto po cichu marzył, by stać się tą jedyną istotną dla księcia osobą.

Z jednej strony polubił to nowe życie, pełne zamieszania i robienia wielu nowych rzeczy, z drugiej jednak nie raz sytuacja zaczynała go przytłaczać. Zwłaszcza od momentu, kiedy ramiona Alfy przestały już być ostoją, a niezrozumiały strach ogarniał go za każdym razem, gdy Kenta znajdował się zbyt blisko.

Teraz jednak wiele by dał, by móc się zwyczajnie wyciszyć. Ostatnie godziny jazdy powozem z niepewnością, czy nie spóźnią się na ceremonię, były zbyt stresujące. Udało im się, ale to wcale nie sprawiło, że Hayata poczuł się chociaż minimalnie lepiej.

Właściwie miał wrażenie, że było jeszcze gorzej.

Kenta nie wyjaśnił mu zbyt dużo. Miał zająć miejsce pośród Omegi i skupić się na ceremonii. To wydawało się proste. I aż do momentu gdy dość niepewnie usiadł na jednej z poduszek, czuł, że może sobie poradzić.

A później zaczęła się ceremonia. Dookoła było stanowczo zbyt dużo ludzi, by mógł poczuć się komfortowo. Rozejrzał się, ale wystarczył ułamek sekundy, by jego spojrzenie skrzyżowało się z inną Alfą, aby spanikował. Skupił spojrzenie na swoich dłoniach, już wiedząc, że nigdy więcej nie powinien zgadzać się na uczestniczenie w takich wydarzeniach.

Tym bardziej że jeszcze przez chwilę czuł na sobie uważny wzrok mężczyzny, na którego sam spojrzał w najmniej odpowiednim momencie.

Nie znał tutaj nikogo, co tylko dodatkowo go stresowało. Gdyby była chociaż jedna Omega, z którą mógłby porozmawiać, pewnie poczułby się lepiej. Ale nie było nikogo takiego, a wszyscy wyglądali na ludzi, z którymi Hayata zwyczajnie nie zrównywał się poziomem.

Może i miał na sobie strój o wartości większej, niż potrafił sobie wyobrazić, może i jego wygląd był zadbany, ale sam miał nagle wrażenie, jakby nad nim unosiła się niewidzialna, drewniana tabliczka z napisem „Nie pasuję tutaj". W końcu to była wysoko postawiona arystokracja, członkowie rodzin królewskich. A on, chłopak mieszkający całe życie w lesie, nie powinien nawet próbować porównywać się z nimi wszystkimi.

Ceremonia ślubna była naprawdę ładna. Gdy obserwował tę dwójkę ludzi, którzy przed pomnikiem Starożytnego składali sobie przysięgi i obiecywali tak ważne w życiu rzeczy, sam na chwilę praktycznie zapomniał, gdzie się znajdował. W jego głowie pojawiła się wizja, gdzie mógłby znaleźć się w podobnej sytuacji z Kentą, choć domyślał się, że wtedy wszystko nie byłoby tak spokojne i dobrze rozplanowane.

Do tej pory starał się nie skupiać na samym ślubie. Samo bycie narzeczonym kogoś takiego jak następca tronu Funii było wyjątkowym uczuciem. Teraz jednak myśl o byciu jego małżonkiem, najbliższą mu osobą, wydawała się naprawdę przyjemna.

Starał się nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy ceremonia się skończyła, wyszedł ze świątyni tak, aby na pewno nikt go nie zauważył. Spojrzeniem przez cały czas szukał Kenty. Jak nigdy wcześniej, miał wrażenie, że wyjątkowo potrzebuje obecności Alfy. Pragnął przytulić się do niego i poczuć się z tym wszystkim pewnie.

Kiedy wyszedł ze świątyni, przez chwilę nie mógł znaleźć Kenty. Czuł, jak serce z nerwów bije mu trochę szybciej i mocniej, ale nigdzie nie potrafił dostrzec księcia. Dookoła było wielu innych ludzi, powozy, w dalszym ciągu panowało zamieszanie, a on chciał znaleźć tę jedyną osobą, na której mu zależało.

I niekoniecznie chciał nagle poczuć, jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu. Jednak tak właśnie było, a nie spodziewając się tego, podskoczył wręcz automatycznie. I wcale nie krył niepewności, gdy odwrócił się, aby zobaczyć, kto postanowił go tak zaatakować.

To był dokładnie ten szeroki uśmiech, który pragnął zobaczyć. Cicho westchnął z ulgą i bez większego wahania, jakby nagle zapominając o wszystkich tych obyczajach, zrobił to, co chciał – przytulił się do Alfy, zamykając przy tym oczy.

Kenta lekko objął go, śmiejąc się przy tym cicho. Wspomniał coś jeszcze o balu, ale Hayata właściwie go nie słuchał. Przez te kilka sekund potrzebował jedynie poczuć, że cała uwaga księcia poświęcona była tylko jemu, jakby był najważniejszą osobą na tym dziwnym zgromadzeniu.

Może i nie był, ale nikt nie zabraniał mu czuć się w ten sposób chociaż przez chwilę.


Niemożliwe staje się możliwe, a rozdział, którego byłam pewna, że nie napiszę w tym tygodniu - jednak powstał. Im więcej mam się uczyć, tym bardziej mam ochotę pisać, co z pewnością nie skończy się dobrze, ale przynajmniej jest nowy rozdział.

No i w końcu dopuściłam do głosu dwójkę ludzi, którzy wybitnie nie chcą uczestniczyć w tym zgromadzeniu. Cóż, sądzę, że razem z Yasuo tworzyliby trio najbardziej nienawidzących takich wydarzeń ludzi, nawet jeśli są to trzy kompletnie różne osoby. I raczej pod żadnym innym względem by się nie dogadali, ale tutaj jakoś wybitnie pasują. A następny rozdział będzie już balem, którego opisanie naprawdę mnie ekscytuje. Zwłaszcza, że to chyba oczywiste, że dojdzie do bardzo oczekiwanej konfrontacji, tylko jeszcze nie jestem pewna, w którym dokładnie rozdziale. Ale możecie tego wyzekiwać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro