69. Nawet nie wiesz, jak szczęśliwy jestem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kenshin obawiał się, że jeśli spędzi jeszcze chociaż kwadrans czekając na Akirę, ich sypialnia będzie wymagała gruntownego remontu.

Bo z wściekłości miał ochotę coś rozwalić i naprawdę z trudem się przed tym hamował.

Zazwyczaj naprawdę doceniał charakter swojego małżonka. Lubił w nim tę pewność siebie, tę chęć do stawiania na swoim. Zakochał się w nim właśnie przez to, jak wyjątkową Omegą był, nawet jeśli przeczuwał, że to małżeństwo nigdy nie będzie łatwe.

Gdy go poznał, czuł, że w końcu znalazł kogoś idealnego. Miał dość kolejnych, praktycznie identycznych Omeg, które zachowywały się tak samo. We wszystkim mu przytakiwały, próbowały wkupić się w jego łaski, czasami jedynie nieśmiało próbowały wyrażać swoje zdanie.

Akira był zupełnie inny, a jego niepowtarzalny charakter stanowił coś naprawdę wyjątkowego.

Ale teraz co najwyżej Kenshin mógł przeklinać kłótliwość swojego małżonka. Bo ten spędził praktycznie cały dzień z jakimś innym mężczyzną, z Alfą, której król Touto przecież nawet nie znał. Słyszał o nim dosłownie kilka szczątkowych informacji – że to Koya opiekował się kiedyś Akirą, że był dla niego ważny, że wyjechał walczyć w obronie Kajo.

Nie chciał, by Akira poświęcał swój czas komuś innemu. I ani świadomość przysiąg złożonych wobec Starożytnych, ani istniejąca pomiędzy nimi więź nie sprawiała, że Kenshin był w stanie się uspokoić. Oczywiście, że ufał ukochanej Omedze, ale nie miał nawet odrobiny pewności, jak zachowa się ten zaginiony przyjaciel, który pojawił się tutaj znikąd.

Król Touto nawet nie mógł się o to pokłócić. To nie tak, że pragnął awantury, ale nie chciał biernie znosić czegoś takiego. A do tego był zmuszony przez stan Akiry. Bez samej ciąży jego ukochany bardzo łatwo się denerwował, ale teraz, kiedy za kilka miesięcy miał urodzić ich dziecko, już zupełnie nie można było powiedzieć mu złego słowa. W końcu mógłby za bardzo się tym przejąć i stracić ciążę, a to byłoby ciosem, po którym już by się nie podniósł.

Tylko ta myśl hamowała Kenshina i sprawiała, że dalej cierpliwie czekał. Księżyc już dawno zamienił się miejscami ze słońcem, a większość ludzi korzystała z tego czasu, żeby odpocząć. Było późno, a Akira dalej wolał rozmawiać z zaginionym przyjacielem, niż położyć się ze swoim mężem.

Najbardziej irytująca była ta bezsilność – bo tak naprawdę Kenshin nie mógł zupełnie nic zrobić.

Kiedy Akira w końcu zdecydował się wrócić, wyglądał inaczej. Nie była to duża, widoczna zmiana, jednak król Touto od razu dostrzegł różnicę. Chłopak uśmiechał się szeroko, a przy tym jego oczy wydawały się delikatnie błyszczeć. Nie tak, jak podczas gorączki, ale tak, jakby ogarnęło go niezwykłe szczęście.

– Sądziłem, że nie skończysz tego spotkania – mruknął Kenshin. Widok tak innego Akiry sprawił, że dużo łatwiej było mu nad sobą panować. W końcu żadna zakochana Alfa nie chciała nigdy swoim zachowaniem niszczyć szczęścia tej wyjątkowej Omegi. A Król Touto jak najbardziej zaliczał się do tych zakochanych Alf, tych szalenie zakochanych, które były w stanie zrobić naprawdę wiele dla ukochanego.

Nawet przeboleć cały dzień spędzony w towarzystwie kogoś innego.

– Wybacz, rozmawialiśmy z Koyą i... nie umiałem tego przerwać – wyjaśnił od razu Akira. Założył kosmyk włosów za ucho i zrobił kilka kroków do przodu.

Stali przed sobą, przez chwilę mierząc się spojrzeniami. Ale – chociaż Kenshin dalej czuł się zdenerwowany o tę sytuację – atmosfera wcale nie była napięta, wręcz przeciwnie. Akira samym swoim zachowaniem wydawał się zmieniać ją w coś magicznego, trudnego do uchwycenia.

– Nawet nie wiesz, jaki szczęśliwy jestem – dodał po chwili. Zaraz też zmniejszył dystans pomiędzy nimi, kiedy uniósł dłonie i objął nimi szyję Kenshina. Uśmiech nie schodził mu z ust.

– Nie wiem, czy chcę to słyszeć, skoro jesteś taki szczęśliwy po dniu, który spędziłeś z kimś innym – stwierdził spokojnie król Touto. Starał się, by w jego głosie nie było oskarżeń, aby nie wywołać tym awantury. Nie chciał psuć humoru chłopaka, choć niektóre słowa cisnęły mu się na usta i niełatwo mu było się powstrzymywać.

– Chcesz – powiedział jakby przekornie Akira.

Kenshin nie zdążył na to odpowiedzieć, bo zaraz poczuł, jak jego małżonek lekko go całuje.

– Chcesz słyszeć, że Omega, którą poślubiłeś, jest szczęśliwa. Wiesz dlaczego? Pierwszy raz w życiu wszystko układa się tak, jakbym chciał. Spełniają się moje marzenia.

– To przez powrót Koyi? – mruknął król Touto, ale jego słowa zostały całkowicie zignorowane.

– Jestem w miejscu, o jakim nigdy nawet nie marzyłem. Mogę wykładać na uczelni i spełniać marzenia. Dbam o bezpieczeństwo wielu Omeg, które tego potrzebują – wymieniał powoli Akira. W jego granatowych oczach przypominających wieczorne niebo kryły się jakby iskierki radości. – Mogłem znowu porozmawiać z przyjacielem, który wiele dla mnie znaczył. A do tego wszystkiego mam męża, który tak bardzo mnie kocha i który za kilka miesięcy będzie wspaniałym ojcem.

Na ostatnie słowa Kenshin nie potrafił nie zareagować. Jego ukochany był specyficzną Omegą, która rzadko kiedy tak wprost okazywała mu uczucia. Oczywiście, że było między nimi coś wyjątkowego, jednak rzadko sobie to mówili. Dlatego zawsze doceniał te chwile, gdy słyszał od Akiry takie słowa. One miały naprawdę wielką wartość, którą niedawno zrozumiał.

Czasami dalej myślał o tym, jak wiele cierpienia spotkało chłopaka, którego teraz trzymał w ramionach. I zawsze przerażała go ta wizja. Czasami czuł złość, że nie domyślił się wcześniej, najczęściej jednak dopadała go bezsilność, bo tak naprawdę nic nie mógł już zrobić. Więc kiedy widział go prawdziwie szczęśliwego – tak jak teraz – pragnął robić wszystko, co tylko mogło utrzymać dłużej ten uśmiech na jego twarzy.

– Nie mógłbym nie kochać tak wspaniałej Omegi – zauważył Kenshin, obejmując chłopaka, byle tylko mieć go chociaż trochę bliżej. – Ale dalej nie podoba mi się, ile czasu spędziłeś z tym swoim przyjacielem.

– Potrzebowałem trochę odpocząć od tej królewskiej etykiety. Nie wiesz, jak czasami ciężko jest mi się jej trzymać. – Akira westchnął i po chwili odsunął się od mężczyzny. Podszedł do okna i sięgnął do zasłony, by odsunąć ją i mieć lepszy widok na niebo. – Kiedyś naprawdę uwielbiałem patrzeć w gwiazdy, wiesz?

Kenshin zaraz do niego podszedł i zerknął na malujący się przed nim obraz. Nad nimi znajdowała się czarna przestrzeń pełna malutkich, jasnych punkcików. O nich król Touto wiedział właściwie niewiele – że niektóre z nich łączyły się w jakieś obrazki, że konkretne gwiazdy mogły wskazać odpowiedni kierunek. Jednak nocne niebo nigdy go nie fascynowało, nie na tyle, by poświęcać czas na obserwowanie je.

– Chodź ze mną do ogrodu – powiedział nagle Akira. I przez chwilę Kenshin myślał, że chłopak żartuje. Było późno, obydwoje byli zmęczeni. Co o tej godzinie mieli robić w ogrodzie?

– Jest ciemno – zauważył spokojnie. – Na pewno dobrze się czujesz?

– Będę się dobrze czuł, jeśli siądziesz tam ze mną.

Kenshinowi czasami zdarzało się robić rzeczy głupie czy nieodpowiedzialne. Zwłaszcza jako książę lubił ryzykować, miał też naturalną dla Alf chęć do popisywania się. Jeszcze kilka lat temu, zanim poznał Akirę, propozycja spędzenia czasu w nocy w ogrodzie wydawałaby mu się nudna i niespecjalnie ciekawa.

Ale teraz patrzył na to inaczej. Był królem odpowiedzialnym za swój naród. Był władcą, który każdego dnia podejmował decyzje wpływające na tysiące istnień. W końcu był też małżonkiem mającym pod opieką ukochaną Omegę. I jej jeszcze nienarodzone dziecko.

Teraz ta propozycja wydawała mu się szalona, zupełnie nieodpowiedzialna i nieodpowiednia. A mimo to, kiedy patrzył w oczy Akiry, w te granatowe tęczówki pełne nadziei, nie potrafił odmówić i zachować się racjonalnie.

Bo przecież ponad wszystkimi obowiązkami zawsze stawiał chęć uszczęśliwienia swojego małżonka za wszelką cenę.

Czarne niebo górowało nad nimi, gdy usiedli wygodnie na jednej z ławek, w pobliżu różanych krzaków. Akira, otulony swoim ulubionym szalem, opierał się o ramię Kenshina i z zadowoleniem obserwował małe punkciki, które łączył w różne obrazki.

– Dopóki nie musiałem uciekać z Kajo, obserwowanie nieba chyba było moim ulubionym zajęciem – stwierdził w pewnym momencie. Mówił cicho, nawet jeśli dookoła nich nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć tę rozmowę. – Chyba dlatego, że to samo niebo znajduje się nad każdym i w tej sytuacji nigdy nie czułem się gorszy...

Kenshin zerknął na ukochanego. O czasach, zanim się poznali, rozmawiali dość niewiele. Akira sam kiedyś stwierdził, że nie chciał poruszać tego tematu, więc tego nie robili. Tak jak z wieloma innymi rzeczami, o których nie potrafili rozmawiać.

– Nie byłeś gorszy.

– Nie zakłamuj prawdy. Komnata, w której spałeś, była większa od całego mojego domu. Wiem, w jak okropnych warunkach żyłem, pamiętam momenty, kiedy moim jedynym posiłkiem było ukradzione jabłko... Takich rzeczy nigdy nie zapomnę. Chcę, żeby nasze dziecko też mogło robić takie proste rzeczy – dodał zaraz chłopak i cicho westchnął. – Żeby mogło obserwować niebo, biegać po lesie, pływać w jeziorze. Ale żeby nigdy mu niczego nie brakowało.

– Nie będzie – powiedział od razu Kenshin. Wtedy też na siebie zerknęli, oboje, a samo to spojrzenie było jak złożenie pewnej obietnicy. – Będzie szczęśliwe, obydwoje będziecie. Zadbam o was.

To było coś oczywistego. Obowiązkiem Alfy było zadbać o swoją Omegę. A jednak na twarzy Akiry malowała się dziwna ulga, jakby dopiero tymi słowa Kenshin zdjął z niego pewien ciężar.

Miłość do Akiry była niezwykle trudna. Ale w tym wszystkim Kenshin dalej czuł, że właśnie tego chłopaka chciał już zawsze mieć przy swoim boku. Niezależnie od tego, ile jeszcze wyzwań stanie im na drodze.

A delikatny pocałunek złożony na jego ustach, gdy niebo przecięła spadająca gwiazda, był tylko dopełnieniem magicznej atmosfery znajdującej się między nimi.

***

Masami nigdy nie sądziła, że jej życie potoczy się w taki sposób.

Od dziecka starała się jedynie robić to, co od niej wymagano. Była cichym dzieckiem, którym chwalili się rodzice, zwłaszcza ojciec. Zawsze powtarzał, że ma śliczną córkę, którą kiedyś wyda za kogoś odpowiedniego i w ten sposób zadba o jej życie.

Robiła wszystko by pozostać tą grzeczną i śliczną dziewczynką, Omegą idealną. Uczestniczyła w lekcjach i starała się przyswoić każdą przedstawianą jej przez nauczycieli informacje. Malowała, grała na skrzypcach, umiała tańczyć i jak rozmawiać, jeśli już ktoś udzielił jej głosu. Wiedziała też zawsze, kiedy powinna milczeć.

Miała wziąć ślub z kimś postawionym wysoko, kto zapewniłby jej dobre życie. Z kimś, komu urodziłaby równie śliczne i posłuszne dzieci. I nigdy nie kwestionowała w tym swojej roli, nie próbowała tego zmienić.

A później postawiono ją przed faktem, że tym Alfą miał być sam książę. Kiedy się o tym dowiedziała, nawet nie umiała określić swoich uczuć. Poza jednym – strachem przed tym, że nie podoła zadaniu, które przed nią postawiono.

I miała rację – mimo miesięcy nauki jak zachować się w pałacu, w towarzystwie rodziny królewskiej, jak być Królewską Omegą, poniosła całkowitą porażkę.

Na myśl o powrocie do domu czuła, jak ściskał się jej żołądek. Już widziała oczami wyobraźni zawód w oczach rodziców, którzy z pewnością już wiedzieli, że ich córka wcale nie zdołała być taką Omegą, jakiej chcieli.

Powóz był już praktycznie przygotowany. Informację o zerwaniu zaręczyn Kenta przedstawił jej tak po prostu – że podjął taką decyzję i Masami musi się z nią pogodzić. Nie był przy tym złośliwy, jak to wcześniej się zdarzało, ale też widziała, że nawet przez ułamek sekundy nie obchodziło go, co właściwie dziewczyna musiała czuć.

Hayata powiedział jedynie ciche „przepraszam" i nawet nie próbował z nią rozmawiać. To nie tak, że oczekiwała długich wyjaśnień. Ale nawet nie wiedziała, co właściwie zrobiła źle, dlaczego nagle ma wracać.

I przez to czuła się jedynie gorzej.

Nie chciała wracać do domu. Nie chciała czuć, że wszystkich zawiodła. Nie miała siły mierzyć się z tą porażką. Kiedy widziała, jak Hayata jest blisko z Kentą, tak naprawdę zazdrościła mu jedynie bliskości jakiejś Alfy, nie samego księcia, którego tak przecież nigdy nie chciała.

Tyle że nie miała innego wyjścia. Nie mogła nie wrócić, nie mogła pojechać gdzieś indziej. Sama nie miała szans sobie poradzić, nie w tym świecie, w którym była jedynie podporządkowaną wszystkim nakazom Omegą.

Chociaż... mogła zrobić jedną rzecz, której być może nie powinna. Mogła złamać kilka zasad i nie wrócić od razu, zatrzymać się na chwilę w jednym miejscu, które raczej nie było dla niej, ale mogła znaleźć tam przecież kogoś, kto pomoże jej zabrać w sobie wystarczająco odwagi, aby wrócić do domu.

Tak, to był całkiem dobry pomysł.

Zerknęła na mężczyznę, który miał prowadzić powóz i cicho wyjaśniła mu, gdzie chciałaby, by na chwilę się jeszcze zatrzymał. Widziała to zaskoczenie na jego twarzy, ale nie miała zamiaru mu tego tłumaczyć – może i nie była już narzeczoną następcy tronu, ale dalej miała wystarczająco wysoki status społeczny, by nie musieć tego robić.

Przed wejściem do powozu zerknęła jeszcze na chwilę na Kentę i Hayatę, ale ich widok zbyt ją bolał. Rozumiała, że musieli się naprawdę kochać, jednak przez to teraz to ona cierpiała i bała się najbliższych kilku godzin. Bo sama nie zrobiła nic, co mogłoby zdenerwować księcia, on po prostu musiał jej nie chcieć.

W końcu zajęła miejsce w powozie i wytarła oczy. Nie chciała się popłakać, nawet jeśli z trudem panowała nad emocjami. Próbowała jednak skupić się na tej małej nadziei – po zatrzymaniu powozu powinna znaleźć chłopaka, który samym swoim uśmiechem potrafił poprawić jej humor.

Nawet nie wiedziała, kiedy zleciała jej cała podróż. Skupiona na swoich myślach oderwała się dopiero wraz z zatrzymaniem się całego powozu. Ręce jej się trzęsły, gdy ostrożnie z niego wysiadła, starając się, by nie stanąć przypadkiem w błocie.

Mała wieś należąca do jej rodziny. Mieszkali tu chłopi, których czasami widywała przy pracy. Głównie na polu albo przy zwierzętach, jednak niektórzy pracowali także w jej domu. Wśród nich był właśnie on, chłopak, który każdego ranka dbał o to, by kucharki miały wszystkie potrzebne do przygotowania posiłku rzeczy.

Miał szeroki uśmiech, bliznę na policzku i roztrzepane, jasne włosy. I zawsze, gdy akurat widział Masami, zagadywał ją tak po prostu, poświęcając jej te kilka minut. Często się śmiał, a czasami i ona śmiała się z nim. A później resztę dnia spędzała, myśląc o nim i zastanawiając się, czy następnego dnia też będzie mogła z nim porozmawiać.

Teraz czuła, że tylko on mógł jej pomóc. Chciała, żeby tak jak wcześniej opowiedział jej coś zabawnego, co poprawi jej humor. Skoro wcześniej robił tak codziennie, teraz z pewnością mógł to zrozumieć.

Rozejrzała się dookoła, zastanawiając, gdzie właściwie powinna go znaleźć. Zrobiła kilka kroków do przodu i zatrzymała się przy małym, drewnianym, w wielu miejscach zniszczonym płocie. Musiała się teraz dobrze zastanowić, gdzie go znaleźć.

Po chwili do jej uszu dotarł dźwięk, jakby ktoś śpiewał. Skupiła się na nim – to musiała być jakaś ludowa piosenka, której zupełnie nie znała. Brzmiała na prostą, dokładnie taką, jaką mogła się spodziewać słyszeć w takim miejscu.

Nie musiała też szukać daleko, by znaleźć śpiewających i nucących ludzi. Znajdowali się w pobliżu, przy sporym ognisku. Stanęła w oddali, obserwując ich – wiele osób klaskało, śpiewało, niektórzy tańczyli.

A pośród nich ten, którego szukała. Tyle że nie sam, a z dziewczyną, która śmiała się i obracała tak, jak ją prowadził. Melodia przyspieszyła, a wraz z tym oni, obserwowani przez większość zgromadzonych.

Wyglądali na szczęśliwych, musieli się dobrze bawić. Razem, bez Masami, bo ona przecież nie była im wcale potrzebna. Nie chciał jej, tak jak Kenta, tak jak każdy inny.

Chciała odejść, ale nie potrafiła oderwać od nich spojrzenia. Pasowali do siebie tak bardzo, musieli tworzyć szczęśliwą rodzinę. Taką, o jakiej zawsze marzyła.

A kiedy ludzie przestali śpiewać, ci także stanęli. Tylko po to, by się pocałować, na co wszyscy zaczęli klaskać. A z oczu Masami popłynęły łzy, których już nie umiała powstrzymać.

Nie było nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić. Nawet jednej zainteresowanej jej losem osoby.

Nikogo.

***

Czasami Shigeo zastanawiał się nad tym, co właściwie czuł do Sadao.

Zazwyczaj ta myśl przychodziła mu do głowy, kiedy miał okazję obserwować swojego małżonka. Jak ten rozmawiał z doradcami, z dowódcami wojskowymi, z innymi ludźmi, z którymi konsultował swoje decyzje.

Nie było między nimi tych wszystkich emocji, o jakich czasami mówiły Omegi, o których czytał w różnych wierszach. Tam zawsze te uczucia były zupełnie inne, wyraźniejsze, zupełnie dla niego niezrozumiałe.

Bo Shigeo nie reagował w ten sposób na Sadao. Od zawsze widział w nim tego odpowiedzialnego i opanowanego mężczyznę, który spokojnie potrafił podejść do tematu. Czuł się przy nim bezpiecznie i pewnie, ale czy to była miłość?

Z pewnością było między nimi coś wyjątkowego. Kiedy już się poznali, odkryli, jak dobrze im się czasami rozmawia. Nie było to często, jednak im wystarczało – czasami siadali obok siebie i po prostu zaczynali mówić, pewni, że druga strona słucha.

Większość dnia spędzali sami. Shigeo skupiał się na wychowaniu dzieci – dwójki wspaniałych Omeg, które zupełnie przypadkiem odnalazł i pokochał – a Sadao zajmował się wszystkimi królewskimi obowiązkami. Radził sobie z tym naprawdę dobrze i Shigeo zawsze był spokojny o ich sytuację. Dlatego nigdy nie pytał i nie myślał o tym.

Wiedział, że Sadao nie podjąłby złej decyzji.

Teraz też się nie martwił. Wojna, która rozgrywała się poza granicami ich królestwa, nie była jego sprawą. Musiał skupić się na Omegach, nawet jeśli ostatnio Sadao zaoferował, by spędzić trochę czasu z Shoutą. Shigeo sam czuł się przez to zaskoczony, ale później, gdy widział szeroki uśmiech na twarzy młodego syna, rozumiał, jak wiele drugi z rodziców musiał znaczyć dla tej dwójki dzieci.

Teraz też po prostu go obserwował. Jak kończy rozmawiać z doradcą, jak wymieniają jakieś spostrzeżenia. Czasami naprawdę podziwiał ich, jak potrafili radzić sobie z presją, jaka musiała ich otaczać. Ale Alfy zawsze były silne i stworzone do takich roli – najpewniej dlatego sobie radzili.

Na chwilę złapali kontakt wzrokowy. Tyle wystarczyło, by przekazać sobie prosty komunikat – chcę porozmawiać. To było niczym ukryte hasło, które tylko oni znali. I doskonale wiedzieli, co wtedy zrobić.

Shigeo odwrócił się i skierował do sypialni. Tej wspólnej, w której kładli się razem. Oprócz tego Królewska Omega miała też swoją własną komnatę, ale Shigeo niespecjalnie był chętny zajmować ją na noc. Jeśli nie czuł wielkiego zmęczenia, wolał poczekać na małżonka. W końcu położenie się zaraz przy Alfie było bezpieczniejsze i wtedy czuł ogarniający go spokój. Sam zawsze miał wrażenie, że powinien być czujny, co często mu po prostu przeszkadzało.

Nie musiał czekać długo. Kilka minut później Sadao także wszedł do tej komnaty, która służyła im do odpoczynku. Chociaż król przez ostatni czas nie korzystał z niej tak, jak powinien – świadczyły o tym chociażby cienie pod jego oczami i malujące się na twarzy zmęczenie, którego już nie potrafił ukrywać.

– Wyglądasz na zmęczonego – zauważył szczerze Shigeo, obserwując uważnie Alfę. – Na pewno wszystko w porządku?

– Tak, po prostu ten konflikt jest wyczerpujący.

Shigeo się zawahał. To nie była jego sprawa, Sadao sam zawsze podejmował decyzje i wiedział, co robił. Omega nie powinna się wtrącać do tak poważnych tematów, nie powinna pytać.

Jednak mimo wszystkich obyczajowych nakazów, Shigeo czuł, że powinien się już zainteresować.

– Czy... czy wszystko idzie tak, jak planowałeś? – spytał w końcu.

Dłuższa chwila ciszy. Sadao na chwilę odwrócił głowę, wyglądał, jakby zbierał myśli, szukał odpowiedzi. W końcu cicho westchnął.

– Niestety – powiedział w końcu, siadając zaraz obok Shigeo. – Coś dzieje się na polach walki, co bardzo osłabia żołnierzy. Ale nikt nie potrafi tego wyjaśnić.

– W jaki sposób osłabia?

– Ciężko zebrać jakiekolwiek informacje – stwierdził poważnie król. Z bliska wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego, wręcz wykończonego całą sytuacją. – Według tego, co udało mi się dowiedzieć, wygląda to tak, jakby przed walką i w trakcie ich zdrowie bardzo się psuło. Czują się słabi, narzekają na silne bóle głowy, są nagle niezdolni do walki... Zresztą, nie rozmawiajmy o tym, nie chcę cię bardziej martwić.

Kiedy Shigeo o tym słuchał, od razu próbował znaleźć rozwiązanie. Może wśród żołnierzy przenosiła się jakaś choroba, może potrzebowali leczenia? Nawet chciał powiedzieć o tym Sadao, ale dalej czuł, że nie powinien się wtrącać.

Z drugiej strony, kilkukrotnie już obserwował Akirę, jak ten, nie przejmując się niczym, po prostu mówił, co myślał. Bez zwracania uwagi na nakazy, obyczaje, tradycje – robił to i nigdy nie żałował. I często też powtarzał, że Omegi zawsze powinny mówić, jeśli mają cokolwiek do przekazania.

Dlatego być może powinien spróbować?

– A jeśli to jakaś choroba? Może... może gdyby wysłać do nich kilku medyków, może udałoby się to rozwiązać? – zaproponował ostrożnie.

– Już o tym myśleliśmy. Shigeo, nie przejmuj się tym, poradzę sobie. Ale masz rację, jedynym logicznym rozwiązaniem jest jakaś choroba. Nie musisz zajmować tym myśli, powinieneś skupić się na dzieciach.

Sadao nigdy nie miał pretensji. To było coś, do czego Shigeo nawet po tylu latach nie potrafił się przyzwyczaić. Jego rodzice byli spokojni, ale często w ich głosie dało się rozpoznać zdenerwowanie. Teraz czasami kiedy rozmawiał ze swoim małżonkiem, dalej spodziewał się usłyszeć coś takiego i zawsze czuł się zaskoczony jego opanowaniem.

Bo Sadao po prostu stwierdzał fakty i nigdy go nie obwiniał. Tak jak teraz – sprawiał, że Shigeo wcale nie żałował, że zdecydował się zainteresować. Być może i nie wymyślił nic odkrywczego, ale dalej mógł spróbować. A jeśli mu się nie uda, mąż nigdy niczego od niego nie oczekiwał.

Tak samo było wtedy, gdy zrozumieli, że nie będą mieć własnych dzieci. Gdy mimo kolejnych prób, każdej gorączki spędzonej na staraniach o potomka, picia ziół i dbania o siebie, dalej ciąża się nie pojawiała. Shigeo był pewien, że to była jego wina. A później Sadao usiadł obok niego, tak jak siedzieli teraz i stwierdził wprost, że to z nim musiało być coś nie tak. Nie miał pretensji, nawet jeśli jako władca i Alfa związany tylko z jedną Omegą, miał do tego pełne prawo.

– Wszystko z nimi w porządku. Ale może już odpoczniesz? Wyglądasz na naprawdę zmęczonego.

– Wiem, nie chcę cię tym martwić. Obiecaj mi, że nie będziesz się tym wszystkim przejmować.

Shigeo lekko skinął głową, nawet jeśli była to trochę obietnica bez pokrycia. Bo kiedy chwilę później leżał już na łóżku, przytulając się do swojego małżonka, jeszcze przez dłuższą chwilę myślał o tym, co mogło się dziać tam daleko, na polach bitwy, co tak bardzo wpływało na żołnierzy.

Ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.


Czasami, kiedy zbieram już napisane sceny w całość, lubię dostzregać jak przyjemny kontrast tworzy się między pewnymi postaciami albo całymi parami. I ja naprawdę przy kreacji tego nie planowałam, więc teraz naprawdę jestem z tego zadowolona.

Ten rozdział, choć ważny, jest trochę przejściowy i zdaję sobie z tego sprawę. Ale chciałam wam pokazać Masami, która dostała trochę większą rolę niż bycie problemem dla Kenty i Hayaty. No i musiałam pokazać wam jeszcze, jak na ten moment wygląda cała sytuacja.

Po napisaniu tylu rozdziałów, dopiero w tym tygodniu zrobiłam sobie plan tego opowiadania. Głównie dlatego, że zaczęłam się martwić, czy uda mi się wyrobić ze wszystkim przed 100 rozdziałami. Nie zdardzę wam, jaka jest odpowiedź, ale powiem jedno - od przyszłego tygodnia zaczynam trochę przyspieszać z fabułą, coby nie rozciągać tego aż tak bardzo. Na zachętę dodam jedynie, że w 70 jedna ze scen będzie miała miejsce w Razan, a chyba wiele osób zastanawia się, co tamta para milczących przyjaciół właśnie robi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro