72. To prawdziwy skarb mieć takiego małżonka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Raport, który otrzymał Katashi, wcale nie wyglądał tak, jak król sobie wyobrażał.

Liczył, że po prostu okaże się, że żołnierze Sadao nie byli dobrze wyszkoleni. Że wysłał ich na wojnę, ale prezentowali zbyt małą siłę, żeby zagrozili Youcie. W ten sposób okazałoby się, że władca Kano podjął tragiczną decyzję, ale wszystko dałoby się jeszcze naprawić.

Katashi mógłby zwrócić się do Sadao, zaoferować mu swoją pomoc, oczywiście nie za darmo. Wygrałby całą tę niedorzeczną wojnę z Shiwą, przywrócił istnienie Seio, a przy okazji uzależniłby od siebie obydwa te królestwa. Dużo korzyści, niewiele strat, a wygrany konflikt sprawiłby, że w oczach znienawidzonych szlachciców może w końcu stałby się dobrym królem. Trochę by to co prawda trwało, ale być może już w ciągu najbliższych pięciu lat Razan bardzo by się wzmocniło i Katashi mógłby skupić się całkowicie na wewnętrznych reformach.

Ale sytuacja prezentowała się inaczej. Raport otrzymał od jednego z najbardziej zaufanych żołnierzy. Makoto wstąpił do wojska według rodzinnej tradycji i tak jak jego przodkowie charakteryzował się niezwykłą lojalnością wobec władcy. Jeśli on pisał o dziwnej, niewyjaśnionej sytuacji, która uniemożliwiała walkę, to rzeczywiście na polach musiało dziać się coś naprawdę dziwnego.

W tej sytuacji prawdopodobnie nawet najlepsi żołnierze ledwo radzili sobie z tymi niezbyt utalentowanymi po stronie Shiwy. Youta grał nieczysto, zupełnie bez jakiegokolwiek honoru, ale przecież nie każdy władca musiał mieć jakikolwiek moralny kręgosłup. Katashi podejrzewał, że gdyby mógł zwiększyć swoją władzę w nieuczciwy sposób, prawdopodobnie też by to przynajmniej rozważył – ale z pewnością byłby z tym dużo dyskretniejszy, tak, aby nikt nie mógł go o cokolwiek oskarżyć.

Youta zaś dyskretny nie był wcale. O tym Katashi przekonał się już jakiś czas temu, mając świetny dostęp do jego wielu prywatnych rozmów. Znał ich przebieg dzięki ludziom, którzy od lat służyli w pałacu króla Shiwy, jednocześnie jednak przekazując władcy Razan wszystkie ważne informacje.

A ostatnie trzydzieści lat stanowiło okres wielu nieukrytych wyjątkowo dobrze tajemnic. Tajemnic, o których wiedzieli nieliczni, a wśród nich znajdował się Katashi. Jednocześnie jednak nikt w dalszym ciągu nie wiedział o informacjach, które gromadził władca Razan i które mógł w każdej chwili wykorzystać. Czuł się czasami, jakby znajdował się na widowni rozgrywającego się przedstawienia – mógł ze spokojem obserwować aktorów, ale ci nie zdawali sobie sprawy, że byli obserwowani.

Ujawnienie się było ryzykowne. Do tej pory nie chciał zwracać na siebie uwagi, dobrze czuł się na swojej pozycji. Zajmował się swoimi sprawami i jedynie kontrolował, czy sytuacja się nie zmieniała. Teraz tak się stało i poważnie rozważał, czy nie pokazać, że także miał coś wspólnego z tą żałosną grą, jaka rozgrywała się w pałacu w Shiwie przez ostatnie lata.

Spojrzał jeszcze raz na cały raport, na wszystkie spisane na szybko informacje. Zagryzł wargę, zastanawiając się, co zrobić.

Dwie kolejne przegrane bitwy nie wróżyły dobrze. W takim tempie Kano mogło już za dwa czy trzy miesiące zacząć tracić swoje aktualne tereny, a wszystko to przejmowała Shiwa. Katashi nie mógł pozwolić na wzmocnienie się wrogiego królestwa, nie jako władca Razan odpowiedzialny za całe swoje królestwo.

Gdzieś podświadomie wiedział, że nienawiść do Shiwy, wszystkich jej mieszkańców i władców była trochę przesadzona. Od dwustu lat Razan nie mieszało się w konflikty, więc dawne zbrodnie powinny zostać wybaczone, zamiast pielęgnować je w środku. W końcu żaden z żyjących ludzi nie mógł już ponosić odpowiedzialności za czyny popełnione kiedyś. To było całkiem logiczne.

Ale konflikt zaczął się już między Starożytnymi. Między dwójką przyjaciół pragnącą złączyć ze sobą plemiona i utworzyć silne państwo. Katashi – chociaż jego wiara nie była specjalne silna – czuł, że Akai musiał kiedyś wierzyć w dobre zamiary swojego przyjaciela. A później pojawiła się Omega, która skłóciła ich i zmusiła do działań przeciwko sobie. Obydwoje zawinili, ale żaden mieszkaniec Razan nie mógł wybaczyć śmierci pierwszej Starożytnej, zwłaszcza jeśli było to zupełnie niehonorowe zagranie.

Cóż, władcy Shiwy nigdy specjalnie nie zwracali uwagi na swój honor.

W końcu wstał i podszedł do biurka. Zrobione było z ciemnego drewna, ale nie miało zbyt wielu zdobień, tak jak życzył sobie król. Przez chwilę się jeszcze wahał, nim zajął miejsce w fotelu i sięgnął po pióro, aby zamoczyć je w atramencie.

Nawet lubił pisać. Kiedy już opanował, jak kreślić litery, by te wyglądały przyjemnie dla oczu, robił to całkiem często. Wypisywał większość swojej korespondencji samodzielnie – tylko w ten sposób miał pewność, że wszystko zostanie przekazane w taki sposób, jak tego chciał. Nigdy nie potrafił zrozumieć, czemu jego ojciec zawsze dyktował komuś, aby spisywał jego listy. W ten sposób przecież traciło się kontrolę nad zawartością wiadomości.

Pisał powoli, starając się jednak nie zdradzić zbyt dużo. Tyle że wiedział o sytuacji i mógł ją dość szybko rozpowszechnić. Miał świadomość, że to mogło bardzo wpłynąć na poparcie Youty, więc nikt raczej nie chciał w ten sposób ryzykować. Ale jeśli tylko Shiwa wycofałaby się z konfliktu, a Seio odzyskałoby swoje ziemie, Katashi na pewno zadbałby o bezpieczeństwo tej tajemnicy. Nie zdradziłby ani słowa i wszystko jeszcze mogło skończyć się dobrze i przyjemnie.

List nie był długi, ale też nie o to chodziło. Taką korespondencję mógł wymieniać z Akirą – dalej z lekką satysfakcją irytując w ten sposób Kenshina – a nie z człowiekiem, z którym właściwie nie chciał mieć nic wspólnego. Chociaż, jak na ironię, i tak łączyło ich więcej, niż ktoś mógłby przypuszczać.

Cicho westchnął, przez chwilę żałując, że nie mógł jeszcze spytać się Amano o zdanie. Lubił z nim konsultować swoje pomysły, zawsze wtedy czuł się pewniejszy swoich decyzji. Dodatkowo podejrzewał też, że Omega ucieszyłaby się z takiego rozwoju sytuacji, skoro konflikt może zostać zatrzymany taką jedną, niedługą wiadomością.

Chociaż pewnie Amano trochę denerwowałby się na Katashiego, że tak długo zwlekał z działaniem.

Ale zawsze łatwiej by było porozmawiać, a teraz nie mogli tego zrobić. Katashi naprawdę chciał, by sytuacja wróciła do stanu sprzed ich konfliktu. Wtedy mogli razem żartować, opowiadać sobie o wszystkim i czuć się w swoim towarzystwie komfortowo. A to zniknęło i czuł, że już nigdy nie wróci. Bo wiedział, że nie będą mogli być już po prostu przyjaciółmi. A każda inna opcja była zła.

Mogli stracić kontakt. Amano mógł wyjechać, kształcić się, rozwijać. Może za kilka lat Katashi otrzymałby od niego list z podziękowaniem za otwarcie drogi na inne życie. A może byłoby to zaproszenie na ślub Amano z kimś, kto był w stanie o niego zadbać. Oczywiście, że Katashi by nie pojawił się na tej ceremonii – nie chciałby patrzeć na przyjaciela składającego z kimś innym przysięgę małżeńską.

Problem polegał jednak na tym, że Katashi nie chciał go jako swojej Omegi. Bo czuł, że chłopak zasługiwał na kogoś dużo lepszego. Kogoś, kto będzie umiał zadbać o niego, o dzieci. Król Razan nie był w stanie się zaangażować w taką relację, nie był w stanie wychować potomka, którego nie skrzywdziłby swoim zachowaniem. Wiedział o tym i dlatego nie mógł pozwolić, by ich narzeczeństwo przeszło o poziom dalej.

Cicho westchnął i przesunął jeszcze raz spojrzeniem po tekście. Na dłużej zatrzymał spojrzenie na nakreślonym imieniu mężczyzny, który miał otrzymać ten list. Ozuru. Wynik zamieszania sprzed lat, do którego naprawdę łatwo można było nie dopuścić. Ale Ozuru chodził po świecie i komplikował wiele spraw, którymi w końcu musiał zająć się sam król Razan.

Uśmiechnął się lekko i zdecydował się dopisać jeszcze krótką notatkę już poniżej oficjalnej treści listu.

Brakowało naprawdę niewiele, a bylibyśmy jak bracia. Jeśli to Starożytni doprowadzili do tego wszystkiego, musisz przyznać, że mają wyjątkowe poczucie humoru.

***

Hayata widział w lustrze piękną Omegę ubraną w olśniewający strój, który na każdym powinien robić wrażenie.

Kremowy przód z długimi, białymi rękawami, zwężanymi przy nadgarstkach złotym materiałem. Na ramionach i przy szyi błyszczące zdobienia. Następnie schodzące przez całą jego talię dziwne, jakby złote sznurki, których nawet nie potrafił nazwać, ale dodawały ciężkości temu wszystkiemu. Pas w tym samym kolorze. Miał założone białe spodnie, a w pasie dodatkowo obwiązany biały, sięgający ziemi materiał. Do tego wszędzie pojawiały się złote zdobienia, biżuteria. Włosy, w które także coś wpleciono, zupełnie zmieniając mu fryzurę.

Widoczna w lustrze Omega była naprawdę piękna, ale Hayata wcale nie widział w tym siebie.

Cicho westchnął, starając się jednak w żaden sposób nie zepsuć pracy dwóch służących, które od dobrych kilku godzin pomagały mu to wszystko założyć i dbały o jego wygląd. Z pewnością bardzo się starały i ktoś inny wyglądałby w tym zachwycająco, ale Hayata po prostu czuł się źle i nie wyobrażał sobie, że miałby zrobić w tym chociaż krok, nie mówiąc o tańczeniu na balu.

Do ślubu zostało jeszcze trochę czasu. Przez trwający konflikt na razie mieli poczekać ze swoim związkiem, co było właściwie dobre. Hayata miał przynajmniej więcej czasu, by zrozumieć, jak zmieni się jego życie. Kenta zostanie królem, będzie decydował o losach Funi w najbliższych latach. A Hayata? Miał być Królewską Omegą, kimś wspierającym swojego małżonka i zajmującym się swoimi obowiązkami.

Tyle że ta kwestia była dość sprzeczna. Czasami słyszał, że przede wszystkim nie powinien za bardzo zwracać na siebie uwagi. I o ile nie będzie chodził w takich strojach, był w stanie to robić. Mógł siedzieć cicho, pozwolić Kencie decydować o wszystkim, a samemu na całe dnie zaszywać się w bibliotece. W końcu było tam tyle ciekawych pozycji, że do końca życia i tak nie miał szans ich doczytać.

Z drugiej jednak strony czasami docierała do niego informacja, że miał być odpowiedzialny za los Omeg w całym Funi. Że powinien dbać o nie, zastanawiać się, czego potrzebowały. Rozważyć kwestie związane z edukacją, ich prawami, sytuacją, w jakiej żyły. A później powinien przedstawiać swoje sugestie Kencie, najlepiej już jako gotowe rozwiązania na wszystkie te kwestie społeczne.

Tylko skąd Hayata miał wiedzieć, czego chciały żyjące w całym państwie Omegi, skoro on sam nawet nie wiedział, czego teraz pragnął. Poza zdjęciem z siebie tego stroju – to była prosta potrzeba, którą chciał spełnić jak najszybciej.

Kiedy myślał o tym, że miał podejmować jakieś decyzje, strach praktycznie go paraliżował. Bał się, że popełni błąd, że coś źle zrozumie, że jego ewentualny pomysł okaże się okropnym rozwiązaniem. Nie wiedział, jak sobie radzić, sam dopiero uczył się życia w pałacu, nie nadawał się na Królewską Omegę, która miała wpływ na sytuację w królestwie.

Jedyne, w czym obydwie wersje jego przyszłego życia się zgadzały, była kwestia potomka. Miał obowiązek mieć z Kentą dzieci, ale ta zgodność wcale nie poprawiała mu humoru. W dalszym ciągu pamiętał, jak jego matka raz chciała porozmawiać z nim o tym wszystkim. Usiadła obok niego i zaczęła cicho mówić, wręcz szeptać – że gorączka jest stanem, kiedy bardzo chce się być blisko Alfy. Że wtedy należy pić specjalne ziołowe mieszanki i unikać innych ludzi, aż ma się męża. Wtedy już nie wolno było pić tych ziół, a podczas gorączki dochodziło do zbliżenia, które prowadziło do ciąży. Czym ów zbliżenie miało być, Hayata już nie miał okazji się dowiedzieć.

Teraz kiedy powoli zbliżał się już jego ślub, czasami wracała do niego ta myśl i strach, że zupełnie nie będzie wiedział, co zrobić, aby ten potomek się pojawił.

– Książę na pewno będzie zachwycony – stwierdziła nagle służąca, odsuwając się od niego na jakieś dwa kroki. – Jeszcze bardziej się zakocha.

– Jak się kogoś kocha, można się bardziej zakochać? – spytał z lekkim wahaniem Hayata. Znowu spojrzał w lustro, ale dalej nie czuł się dobrze z tym wszystkim, co miał na sobie.

– W tak pięknej Omedze na pewno. – Zaśmiała się druga. – Oby ten ślub odbył się jak najszybciej. To będzie tak wyjątkowa ceremonia.

– Myślę, że każda jest wyjątkowa – stwierdził ostrożnie Hayata. Na chwilę przed oczami stanął mu moment, kiedy Isao i Tarou składali przed sobą przysięgi w świątyni. – Jeśli ludzie się kochają, to musi być wyjątkowa.

– Tylko jak często zdarza się, żeby to ktoś z miłości wychodził za mąż? – westchnęła pierwsze służąca i lekko pokręciła głową. Zaraz podeszła znowu do Hayaty i poprawiła trochę materiał na jego ręce. – Moja siostra wyszła za jakiegoś starszego szlachcica. Strasznie mu się podobała i długo przekonywał naszych rodziców, obiecywał pieniądze, jakieś ziemie dla rodziny, sama do końca nie wiem, bo byłam jeszcze dzieckiem. Ale ślub wzięli, dzieci nawet mają, trójkę tak dokładnie. Ale co z tego, jak on to jest okropny chłop? Z domu jej nawet nie pozwala wychodzić, bo mówi, że jej nie ufa, że nie zdradzi. A sam wieczorami ciągle w tych karczmach, pije, w bójki się wdaje. A później jeszcze ma do niej pretensje, pewnie ją bije, ale mi nie mówiła... – na chwilę zamilkła, a później spojrzała na Hayatę i szeroko otwarła oczy, jakby zaskoczona. – Na Starożytnych, przepraszam, nie powinnam tego mówić w takim momencie! Ostatnio u niej byłam i tak mi to ciągle chodzi po głowie, ale bardzo przepraszam, już nie będę wspominać.

Hayata słuchał tego w milczeniu. Ten opis był tak przerażający, ale jednocześnie całkiem znajomy. Od razu pomyślał o ojcu, któremu zawsze starał się nie wchodzić w drogę i po prostu go unikać. Może sytuacja była inna, bo jego rodzice nie opuszczali zazwyczaj lasu, ale to musiał być podobny związek.

– Książę jest inny, to prawdziwy skarb mieć takiego małżonka – dodała zaraz druga, brzmiąc naprawdę wesoło. – Na pewno będzie dbać, w końcu o tak piękną Omegę to Alfy by toczyły pojedynki. Dobrze, że nasz książę był pierwszy z propozycją małżeństwa.

– Czuję, że będę z nim szczęśliwy – stwierdził jedynie Hayata.

Bo to była prawda. Nie uważał siebie za piękną Omegę, nie uważał, że ktokolwiek mógłby zwracać na niego uwagę. Wiedział, że zainteresowanie Kenty musiało być jakimś cudem i powoli zaczynał to doceniać. Być może właśnie się zakochiwał, bo coraz częściej dochodził do wniosku, że czuł się przy nim dobrze. Tak najprościej w świecie dobrze.

Kiedy kilka godzin później wyszedł ze swojej komnaty, miał już na sobie coś dużo skromniejszego, choć nadal ładnego. Za drzwiami zaś stał Kenta – z szerokim uśmiechem i wyjątkowo rozpuszczonymi, opadającymi na ramiona włosami.

– Myślałem, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz – jęknął niezadowolony książę, ale zaraz cicho się zaśmiał. – Nie chciałem wchodzić, bo będę mieć niespodziankę, jak będziesz wyglądać na ślubie.

– Jeszcze nie jestem pewien, czy chcę, żeby to był ten strój – przyznał z lekkim wahaniem Hayata. – Jest trochę zbyt... zdobiony?

– Musisz mieć coś, co ci się będzie podobać. Wtedy mi też będzie.

Kenta objął go i krótko pocałował. Hayata z lekkim wahaniem sięgnął wtedy dłonią do jego włosów, dalej lekko zaskoczony tą zupełnie inną fryzurą.

– Dlaczego nie są spięte? – spytał, jakoś tak bezmyślnie owijając sobie kosmyk wokół palca. Zaraz też poczuł dziwne zawstydzenie, mając wrażenie, że jednak nie powinien tego robić. Zapiekły go policzki, więc szybko cofnął rękę i odwrócił spojrzenie, starając się nie reagować na śmiech Kenty.

– Zepsuł mi się warkocz i nie chciało mi się już tego naprawiać. Ale możesz mi z tym pomóc.

Hayata lekko zagryzł wargę i skinął głową. Chwilę później siedzieli już obok siebie w sypialni Omegi. Chociaż plan zakładał zajęcie się włosami księcia, bardziej skupiali się na pocałunkach i cichej rozmowie, której żadne nie chciało przerwać.

I w tym prostym czasie spędzonym razem Hayata widział, że musiało łączyć ich coś wyjątkowego. I być może – ale tylko być może – właśnie w takich momentach czuł, że kochał Kentę, nawet jeśli te słowa jeszcze wydawały mu się zbyt poważne. Ale na pewno nie chciałby nigdy zmienić tej rzeczywistości na żadną inną.

Tu czuł się dobrze.


Z przyjemnością odrywam się od notatek o greckich poleis, żeby dopisać dla was jeszcze notkę przed publikacją rozdziału. Rozdziału, w którym po raz pierwszy pojawia się imię Ozuru. jednego z trzech ważnych bohaterów, którzy nie mieli okazji pojawić się osobiście w żadnym rozdziale. Nie chcę zdradzać zbyt dużo, ale mam naprawdę wielką nadzieję, że list Katashiego wzbudził w was lekkie zainteresowanie tą postacią.

Swoją drogą, Ozuru był dla mnie strasznym problemem jeszcze niedawno. To znaczy, kiedy pisałam pierwsze rozdziały "Amano" mniej-więcej wiedziałam, co powinnam pisać o tej postaci, ale były w tym małe niejasności, które bardzo mi przeszkadzały. I dopiero niedawno, może jakiś miesiąc temu, udało mi się zebrać to wszystko w jedną, logiczną całość, bez żadnych dziur, o które jako czytelnik na pewno bym pytała. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro