73. To ryzyko, jakie chcę podjąć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Okej, mam wrażenie, że powinnam dodać jakieś minimalne ostrzeżenie przed rozdziałem? Coś w stylu "poniższy tekst może wywołać silne emocje"? Nie chcę też przesadzać, ale jeśli ktoś tak jak ja podchodzi dość emocjonalnie do rzeczy, które czyta i czuje się w jakiś sposób związany z bohaterami, to niech poczuję się ostrzeżony.

Amano mógł dalej udawać, że Katashiego właściwie nie było w jego rzeczywistości. Jeść samotnie obiady, spędzać dnie w bibliotece, poszerzać posiadaną wiedzę, ćwiczyć umiejętności magiczne. Z pewnością było to życie lepsze niż wielu Omeg, które w porównaniu z nim niemożliwie wręcz cierpiały. W końcu miał ciepłe posiłki, bezpieczne miejsce do spania, mógł nawet robić to, co chciał, nie pytając nikogo o zgodę.

Tylko dlaczego miał pozwolić sobie na marnowanie swojego życia?

Ta myśl pojawiła się u niego zupełnie nagle, jakby Starożytni sami włożyli ją do jego głowy. I była wręcz boleśnie prawdziwa – żyjąc w ten sposób, najzwyczajniej nie pozwalał sobie korzystać z tego, jaki świat miał na wyciągnięcie ręki. Bo skoro miał poświęcić się nauce, a nie założeniu rodziny, mógł robić to w zupełnie innym miejscu, zdobywając więcej wiedzy i przy tym pomagając jeszcze innym Omegom.

A zamiast tego dalej był tutaj. W pałacu, w którym zaczynał czuć się nieprzyjemnie. Wśród pustych ścian, bez możliwości odezwania się do kogoś, bez przyjaciela, na którego mógłby liczyć.

I im dłużej ta świadomość krążyła po jego głowie, tym bardziej czuł się zirytowany całą tą sytuacją. Kiedy wrócił z Kano był pewny, że Katashi miał na myśli jedynie kilka dni bez kontaktu. Tak, aby obydwoje mogli poukładać w głowie wszystkie myśli, aby zrozumieli, jakiej relacji właściwie chcieli, czego oczekiwali od życia. Przerwa była dobra, a w dziwnie napiętej atmosferze między nimi niezwykle potrzebna. Ale minęło kilka dni, później kolejne kilka. Zrobił się z tego tydzień, drugi i kolejne, nieprzyjemnie długie tygodnie. Rozmowa jednak nie nadchodziła i wydawało się, że nigdy do niej nie dojdzie. Że do końca życia będą udawać, że druga osoba nie istniała.

Nie był całkowicie pewny swoich uczuć wobec Katashiego, ale ułożył sobie to wszystko w głowie. Był gotów spróbować stać się najważniejszą Omegą w życiu króla Razan. Stworzyć z nim rodzinę, która z pewnością będzie odbiegać od tych wszystkich normalnych rodzin, ale będzie tą ich, tą wyjątkową. Wierzył, że razem sobie poradzą, w końcu przez tyle lat dzielili się swoim wsparciem i nigdy tego nie żałowali.

Ale był też gotów po prostu stąd wyjechać. Myślał o Touto, o podjęciu studiów, być może o jakieś szczególnej pomocy Akirze. Albo o podróżowaniu i wspieraniu biednych, nieradzących sobie w życiu Omeg. O uczeniu ich podstaw magii, o zadbaniu, by ich poziom życia chociaż trochę wzrósł. Z pewnością uratowałby przed okropnym losem przynajmniej część napotkanych ludzi. A w życiu podobno chodziło o to, by robić dobre rzeczy, przynajmniej taką wiedzę czerpano z zapisków Starożytnych.

Teraz obydwa te scenariusze chciał przedstawić Katashiemu. I poznać jego wizję, aby wiedzieć, którą drogą powinien podążać. Żadna z nich nie zakładała jednak czekania, aż król Razan w końcu znajdzie tę magiczną chwilę i zdecyduje się z nim porozmawiać. A skoro ta nie nadchodziła, Amano sam postanowił ją stworzyć, odnajdując Katashiego i przerywając mu w jakimś nieszczególnie ważnym spotkaniu.

Wszedł do sali, w której powinien znaleźć przyjaciela. Król oczywiście tam był, skupiony na rozmowie z jakimś żołnierzem. W pełni umundurowany mężczyzna słuchał władcy, jedynie kiwając głową i zgadzając się z jego kolejnymi słowami. Amano właściwie nie miał pojęcia, co to był za żołnierz i jaką rangę mógł mieć. Zapewne jednak musiał być jakimś dowódcą lub generałem, inaczej nie znalazłby się w pałacu. Jednak Omegę to tak naprawdę nie obchodziło – wystarczyła wiedza od Ayamiego, że było to nieszczególnie istotne spotkanie, które można było przerwać. Dlatego Amano tu przyszedł.

Kiedy tylko Katashi go dostrzegł, przerwał rozmowę i spojrzał na niego widocznie zaskoczony. Przez ułamek sekundy wyraźnie dało się zobaczyć jego szeroko otwarte oczy i wysoko uniesione ze zdziwienia brwi. Zaraz jednak znowu przybrał tę samą, poważną maskę, ale po tylu latach znajomości Amano był w stanie wychwycić takie rzeczy z pewną satysfakcją.

– Wasza wysokość, nie chcę przerywać, ale mieliśmy porozmawiać – stwierdził spokojnie, podchodząc do króla i stając obok żołnierza. Wiedział, że takie przerywanie może nie należało do najbardziej kulturalnych, ale ignorowanie przez całe tygodnie przyjaciela raczej też nie.

– Oczywiście, pamiętam o tym. Jednak, jak widać, jestem teraz dość zajęty – zauważył ostrożnie Katashi.

– To bardzo pilne.

Słuchający ich żołnierz dość szybko zorientował się, jak bardzo był niemile widziany w tym pomieszczeniu. Zaraz też zrobił to, co wydawało się najlepsze – pokłonił się i, mówiąc coś o nieprzeszkadzaniu, zdecydował się wyjść, zanim gniew Katashiego by do niego dotarł.

W ten sposób zostali sami.

Przez chwilę panowała między nimi uciążliwa cisza. Milczenie pełne uważnego obserwowania się, szukania odpowiednich słów po tygodniach unikania się, kiedy nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Teraz znowu mieli porozmawiać i żadne zdanie nie wydawało się odpowiednie, aby zacząć.

Kiedyś było łatwiej – ciągle ze sobą rozmawiali, wymieniali się spostrzeżeniami. Potrafili poświęcać na to naprawdę wiele godzin, a jeśli nastawała między nimi cisza, nie była krępująca. Zbyt komfortowo czuli się w swoim towarzystwie. Teraz to zniknęło.

– Nie jestem pewien, czy to odpowiedni moment – stwierdził w końcu Katashi.

– Ale ja tak. Przepraszam, ale nie chcę czekać przez całe życie, aż w końcu będziesz mógł ze mną porozmawiać – zauważył Amano. Nie starał się ukrywać swojej irytacji, ale też nie pozwalał sobie na pretensje. Bo nie chodziło o to, aby się przypadkiem teraz pokłócili. Mieli poważnie porozmawiać, podjąć niezwykle ważne decyzje. Do tego potrzebowali spokoju i czystej atmosfery między nimi. – Minęło sporo czasu, wiem, jak chcę, by wyglądało moje życie. I chciałbym wiedzieć, jak ty na to patrzysz.

Katashi cicho westchnął, na chwilę odwrócił spojrzenie. Zaraz jednak znowu skupił wzrok na oczach Amano. Na twarzy króla nie było widać nawet cienia charakterystycznego uśmiechu. Musiał nie czuć się komfortowo, co było dość oczywiste. Został przypięty do muru, nie mógł uciec. Musiał w końcu zmierzyć się z konsekwencjami całej sytuacji, jaka między nimi się pojawiła.

Obydwoje musieli.

– Więc mów. Ważne jest dla mnie, co ty czujesz.

Amano przez chwilę jeszcze się wahał. Tyle razy układał w głowie to, co chciał powiedzieć. Powtarzał sobie cały ten monolog w myślach, dokładnie przygotowywał się do tej rozmowy. Ale teraz, kiedy stał naprzeciw króla, brakowało mu słów, a wszystko mieszało się ze sobą.

– Widzę... widzę dwa wyjścia – zaczął w końcu. Splótł ze sobą dłonie, starając się na szybko ułożyć w głowie kolejne zdanie. I następne. Aż przekaże Katashiemu wszystko, co chciał powiedzieć. – Udzielisz mi swojego wsparcia w wyjeździe do Touto. Zacznę się uczyć, być może znajomość z Akirą pozwoli mi znaleźć tam swoje miejsce. Chciałbym pomagać ludziom, zwłaszcza dzieciom bez rodzin. Kiedyś to ty wyciągnąłeś do mnie rękę i sprawiłeś, że moje życie nie stało się koszmarem, teraz ja będę mógł ratować w ten sposób innych. Wydaje mi się to dobrym rozwiązaniem.

Zerknął na Katashiego. W jego ciemnych oczach kryło się coś dziwnego, jakby strach, którego nie zdążył w pełni ukryć za maską, jaką przyjmował. I cierpienie – król wcale nie musiał odpowiadać, wizja przedstawiona przez Amano bolała go i nie potrafił już nawet udawać, że było inaczej.

Ale Amano nie kłamał. Naprawdę uważał to za dobry pomysł, zwłaszcza ten fragment o dzieciach. Czasami zastanawiał się, co by było, gdyby Katashiego nie było nad rzeką. Czy wtedy utopiłby się wyczerpany z powodu braku sił na ratunek? A może jakimś cudem by przeżył, ale dalej błąkałby się po lasach, szukając ratunku? Czy ktoś by go znalazł, czy pomógłby mu w jakiś sposób? A może wykorzystałby jego naiwność?

Scenariuszy było naprawdę wiele i każdy zakładający brak pomocy Katashiego był okropny. Ale wiele dzieci nie miało tego szczęścia, nie otrzymało pomocy, gdy tego potrzebowało. Amano mógł to zmienić i uratować przynajmniej część z nich, dać im szansę i odrobinę miłości, którą miał w sobie. To zawsze dużo zmieniało.

– A druga opcja?

– Zostanę z tobą. – Amano wziął nieco głębszy wdech i odwrócił głowę, aby nie patrzeć na mężczyznę. Mówienie takich rzeczy, tak poważnych, tak bardzo związanych z jego uczuciami, było niezwykle trudne. Brak kontaktu wzrokowego nie zmieniał tego bardzo, ale dawał minimalne poczucie większej pewności. Łatwiej też było zebrać myśli krążące po głowie. – Pozwolisz mi zostać przy twoim boku, być tą Omegą, z którą spędzisz resztę życia. Wiem, że jestem gotowy stworzyć z tobą rodzinę. Chcę tego. Chciałbym, żebyś zaakceptował mnie w swoim życiu.

Znowu zapanowała cisza. Amano nie miał odwagi znowu zerknąć na Katashiego, sprawdzić jego reakcji. Jednocześnie tak bardzo pragnął usłyszeć odpowiedź, poznać wyrok, na jaki czekał, a także nigdy nie dowiedzieć się, jaka była. W końcu od tego zależało teraz całe jego życie, szczęście, poczucie bezpieczeństwa. Chociaż był gotowy na odrzucenie, wiedział, z jak wielkim bólem będzie się to wiązało. Bo Katashi był dla niego ważny, naprawdę ważny. Nie mógł znieść odtrącenia bez jakiegokolwiek cierpienia.

– Myślę, że masz rację – powiedział w końcu Katashi. Mówił cicho, niezwykle spokojnie, jego głos brzmiał miękko, jakby wręcz uspokajająco. Zaraz też Amano poczuł, jak przyjaciel ujmuje jego dłonie, kciukami dotyka ich zewnętrznej części. Nawet nie wiedział, jak bardzo potrzebował tego dotyku, tej minimalnej bliskości.

– Czy...? – zaczął niepewnie, ale zaraz przerwał, czując zbyt mocny ucisk w gardle.

– Twój wyjazd będzie najlepszym rozwiązaniem.

Świat runął. Zawaliły się jego posady, wszystko to, co trzymało go w takiej wersji, jak jeszcze przed chwilą. Teraz nie było już nic, jedynie chaos i zagubione myśli. Z najczarniejszych mroków wyszły demony, a każdy z nich szeptał swoją własną, ironiczną myśl. Szyderstwa i brutalna prawda o Amano, o świecie. Wszystko zostało zniszczone, zmiecione na drobny pył. Jak kartka przerwana przez wściekłe dłonie, potargana na małe kawałki, których nie dało się już połączyć. Jak szklany kielich upadający na podłogę z powodu czyjeś niezdarności albo specjalnie, przez rzucenie nim podczas awantury. Świat runął i nie miał szans już się poskładać.

A mimo to dalej stali w pałacu. Bo jedyny świat, jaki runął, jaki zatrząsł się i zniszczył logiczny porządek, to ten w głowie księcia Sini. Został odrzucony. Miał wyjechać. Po tylu latach przyjaźni, po tylu latach pięknej relacji, usłyszał te słowa, których nigdy tak naprawdę nie chciał słyszeć.

Łzy spłynęły po jego policzkach.

Katashi zaraz starł je z niezwykłą czułością, tak, jakby wcale nie odpowiadał za wszystko, co właśnie się stało. Jakby wcale nie odrzucił Amano, jakby powiedział coś całkowicie innego. Jakby nie zdecydował się skończyć wszystkiego, co ich łączyło.

– Wiem, że to trudne, ale to najlepsze wyjście. Wierzę, że także zdajesz sobie z tego sprawę – kontynuował poważnie król, zadając swoimi słowami kolejne ciosy w sercu Amano. – Przez ten czas myślałem dużo o naszej relacji, o swoim życiu i o tobie. Wiem, że zasługujesz na kogoś, kto będzie umiał zadbać o ciebie, o twoje dzieci. Nie umiałbym nie skrzywdzić cię swoim zachowaniem.

Amano puścił dłonie Katahsiego i przetarł łzawiące oczy. Spróbował skupić się na jego słowach, wyciągnąć z nich jak najwięcej. Znaleźć lukę w tym wszystkim, argument, żeby jednak zostać. Żeby za chwilę móc poczuć przytulającego go ramiona i usłyszeć zapewnienie, że wszystko będzie w porządku. Przecież tak właśnie miało być – każda historia musiała prowadzić do szczęśliwego zakończenia.

– Jesteś pewien, że...? – zapytał jeszcze drżącym głosem.

– Nie wybaczyłbym sobie, gdybym za kilka lat nieświadomie skrzywdził cię tym, jaki jestem. Teraz możesz wyjechać i zacząć inne życie. To dla ciebie szansa i będę cię wspierał. Zawsze będziesz mógł przyjechać, nie zamierzam całkowicie zrywać z tobą kontaktu. Ale jeśli się zwiążemy, będziesz cierpiał i wyjazd nie będzie już ratunkiem. Musimy myśleć logicznie, nie przez wzgląd na własne uczucia. To zbyt egoistyczne.

– Ale...

– Kocham cię, Amano – powiedział w końcu Katashi.

Kolejne słowa były całkowicie niezrozumiałe, jakby mówione w jakimś zupełnie obcym dla nich języku. Ale te trzy Amano doskonale zrozumiał, nawet jeśli potrzebował kilkanaście razy powtórzyć je w myślach. Ale w końcu zrozumiał – Katashi go kochał. A to już dawało im szansę, w końcu miłość była niezwykle silnym uczuciem i żadne logiczne myślenie nie mogło go pokonać. Chciał w to wierzyć.

Zerknął znowu na Katashiego. Ten dalej coś mówił, coś tłumaczył. Amano wyłapał kilka zdań o wcześniejszym królu, o krzywdzie, z jaką mogłaby wiązać się ta relacja. Ale to nagle brzmiało niedorzecznie, bo przecież Katashi go kochał. Inne argumenty nie miały z tym absolutnie żadnych szans.

Dlatego zdecydował się na tak bezczelny gest i przerwał królewski monolog. Zrobił krok do przodu, stanął na palcach i w końcu pocałował Katashiego, zaskakując nie tylko jego, ale i siebie swoją odwagą. Wcale nie żałował.

Nie było iskierek, a przez jego brzuch wcale nie przeleciało stado motyli – jak to czasami czytał w powieściach poświęconych miłości dwójki prawdziwie zakochanych ludzi. Był za to spokój, który ogarnął go całkowicie, pozwolił przywrócić porządek w jego głowie i dał jasną wizję wspólnej przyszłości. Ogarnęło go ciepło i poczucie bezpieczeństwa, którego nigdy już nie chciał stracić. A wystarczyło, że na te kilka sekund ich usta się ze sobą zetknęły, że nagle byli ze sobą tak blisko w ten wręcz nieodpowiedni sposób.

Tego właśnie potrzebował.

– Jeśli mówisz, że mnie kochasz, uważam, że wszystkie twoje obawy nie mają tutaj znaczenia – stwierdził po chwili, gdy odsunął się już od Alfy. Sam był zaskoczony, z jaką łatwością znowu mógł formułować myśli, jak pewnie się czuł. Odzyskał siły, by prowadzić tę dyskusję, by walczyć o swoje szczęście. O ich szczęście.

– Nie możemy tak ryzykować – Katashi brzmiał tak bardzo niepewnie, jakby nawet sam nie wierzył w wypowiadane słowa. Choć najpewniej było to związane z szokiem, jaki dalej odczuwał po wcześniejszym pocałunku. Ale ta słabość była w tej dyskusji kluczowa, pozwalała, by Omega wkroczyła ze swoimi argumentami i wygrała.

– To ryzyko, jakie chcę podjąć – odparł pewnie Amano. – Wiem, że nie będzie łatwo. Naprawdę zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę. Pamiętam też twojego ojca, ale widzę, że wcale nie jesteś podobny do niego. Jesteś od niego lepszy nie tylko jako król, ale też jako człowiek. Chociaż udajesz, że jest inaczej, robisz wszystko, aby pomagać innym. Nie wierzę, że byłbyś w stanie mnie skrzywdzić. A jeśli kiedyś się tak stanie, to będzie moja wina, bo to ja cię do tego przekonuję.

– Amano...

– Proszę, daj mi powiedzieć wszystko. Znamy się od naprawdę wielu lat i nigdy nie poznałem nikogo, kto tak bardzo dbałby o inną osobę. Może nawet nie zdajesz sobie sprawy z wszystkiego, co robisz, ale codziennie okazujesz mi swoje uczucia. A ja teraz dopiero to rozumiem. Znam cię nawet lepiej, niż ci się wydaje. Wiem, że starasz się być jak najlepszy, ale chcę trwać przy twoim boku, bo zasługujesz na Omegę, która będzie umiała cię zrozumieć. Nie mówię, że zawsze mi to wychodzi, ale wydaje mi się, że w pewnym stopniu opanowałem tę umiejętność, że umiem stwierdzić, czego potrzebujesz, nawet jeśli o tym nie mówisz. To nie jest łatwe, ale jestem gotów zrobić wszystko, żebyś był szczęśliwy. Tylko mi na to pozwól. Kocham cię.

– Nie chcę, żebyś kiedyś tego żałował...

– Nie będę – zapewnił od razu Amano, delikatnie się uśmiechając. Widział wyraźnie, jak Katashi się przełamuje. Jak oblizuje wargi przed podjęciem decyzji, jak w końcu cicho wzdycha i lekko kiwa głową, w ten sposób się zgadzając. Zawsze tak robił, kiedy się przełamywał między dwoma bardzo trudnymi do wyboru opcjami. Ale też zawsze wybierał tą, która ostatecznie była lepsza.

– Wiem, że to nie jest dobre, ale twój brak w tym pałacu byłby dla mnie naprawdę trudny – powiedział z cieniem uśmiechu na ustach.

A później Amano w końcu poczuł obejmujące go ramiona, które zawsze utożsamiał z pełnym bezpieczeństwem. Ostrożnie wtulił się w mężczyznę, ze spokojem powtarzając sobie w myślach, że w końcu mu się udało. Dotrwał do momentu, w którym los pozwolił mu na szczęście u boku tego, u którego zawsze powinien być.

W końcu Starożytni nie bez powodu postawili ich na swojej drodze. To musiał być znak, na który wyjątkowo długo byli ślepi. Ale w końcu przejrzeli na oczy.

Teraz mogło być już tylko lepiej.


Nie wiem, czy powinnam tu cokolwiek dodać. Wszyscy na to czekaliśmy od pierwszego rozdziału z Katashim i Amano (czyli rozdziałem 3, jeśli dobrze pamiętam) i w końcu jest ta rozmowa, a nawet więcej. Cieszmy się ich szczęściem przynajmniej w tej chwili, bo chyba nikt nie podejrzewa, że teraz będzie już "żyli długo i szczęśliwie", prawda? To przecież dalej są moi bohaterowie, oni nie pozostają bez problemów.

Piszę do was zakopana pod pościelą z kolejną dawką lekarstw i mam wrażenie, że umieram w niektórych momentach. Nie wiem, jeszcze, co mi jest (nie mam pretensji do samych lekarzy, ale to, jak działają przychodnie to jakaś porażka), ale pierwszy raz podczas choroby nie myślę o tym, ile rzeczy powinnam nadrobić, a realnie odpoczywam, czym właściwie mogę się pochwalić. Przy perfekcjonizmie i wszystkim, co z nim związane, to sukces, jeśli się odpoczywa. Mam wrażenie, że gdyby rozdział był mniej emocjonujący, pewnie bym o nim na razie zapomniała, ale o czymś tak ważnym nie da się zapomnieć.

Jeszcze taka mała ciekawostka: Kiedy się coś czyta, zawsze jakieś fragmenty stylu autora_ki pojawiają się w sposobie pisania, przynajmniej na jakiś czas. To nie są wielkie elementy, ale zawsze lubię obserwować to u siebie. Ten rozdział pisałam pod koniec sierpnia, w trakcie lektury "Wstydu" Igi Zakrzewskiej-Morawek i mam wrażenie, że przez to zdania układałam odrobinkę chaotyczniej niż zazwyczaj. To oczywiście mi już przeszło, ale z kilku rozdziałów napisanych w trakcie czytania, w tym w szczególności widać, że coś trochę podświadomie wpłynęło na mój styl pisania. Jestem też trochę ciekawa, czy ktoś to zauważył, więc możecie napisać, czy też to dostrzegliście, czy to jedynie ja jestem aż tak wyczulona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro