75. Za bardzo mnie rozpraszasz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To była dość dziecinna zachcianka, ale Katashi nie chciał iść spać tej nocy.

Miał ku temu powody i chociaż wiedział, że przesiedzenie tego czasu w ogrodzie było dość nieodpowiedzialne, zwłaszcza zważywszy na funkcję, jaką pełnił, jednak dalej wizja braku snu wydawała mu się dość atrakcyjna.

Przede wszystkim znaczenie miało to, że nie zamierzał po prostu bezczynnie siedzieć i myśleć o czymkolwiek. Obok siebie miał Amano, swojego narzeczonego, z którym przez ostatnie tygodnie tak bardzo brakowało mu kontaktu. Teraz to nadrabiali, od kilku godzin skupiając się jedynie na swoim towarzystwie.

Znajdowali się w ogrodzie, gdzie świat oświetlało im kilka postawionych obok świec. Ich małe płomyczki pozwalały zerkać im na rozgwieżdżone niebo i przyglądać się małym punkcikom nad nimi. Kiedy tu przyszli jeszcze nie potrzebowali ognia, ale słońce już dawno schowało się za horyzontem, robiąc miejsce księżycowi i gwiazdom. Nie przeszkodziło to ich rozmowie, a wręcz przeciwnie – w pewnym momencie ich dialog przeszedł na temat gwiazd, choć niespecjalnie długo się tym zajmowali. Bardziej skupieni byli na sobie i wszystkich sprawach, których przez ostatnie tygodnie nie mogli razem omówić.

Właściwie niewiele się między nimi zmieniło. Z perspektywy obserwatora dalej byli jak dwójka bliskich przyjaciół. Utrzymywali ten stosowny dystans, żartowali, choć ktoś uważny zauważyłby w tym pewną różnicę. Teraz ich potyczki słowne nie skupiały się na ewentualnych planach ślubnych, a na relacji, jaka między nimi panowała. I – o ile wcześniej przewagę zazwyczaj miał Katashi – tak teraz wydawało się, że to Amano wychodził na prowadzenie, odważniej, choć dalej ze śmiechem, poruszając ten temat.

Poza tym jednak wszystko było takie samo jak wcześniej. Spotykali się w jadalni podczas posiłków, zajmowali się własnymi sprawami, a później oddawali się wspólnej rozmowie. Nie zbliżali się do siebie bardziej niż wcześniej – oprócz momentu, kiedy wyjaśnili sobie wszystko, żaden nawet nie spróbował ponownie naruszyć przestrzeń drugiej osoby choćby jednym, nieśmiałym pocałunkiem. Jakby dalej czekali na odpowiednią sytuację, by jakkolwiek okazać sobie uczucia.

Ale brak chęci snu Katashiego nie wynikał jedynie z powodu trwającej nadal rozmowy. Było coś jeszcze, problem, który siedział mu z tyłu głowy, ale o którym nie wspominał nawet Amano. Problem, przez który sama wizja położenia się i odpoczynku sprawiała, że zaczynał się stresować, choć rozsądnie wiedział, że było to całkowicie niedorzeczne zachowanie. W końcu nie miał ośmiu lat, aby czuć coś takiego.

W jego snach pojawiał się ojciec. Zdarzyło się to już któryś raz z rzędu, ale za każdym było równie nieprzyjemnie. W każdym z tych snów Katashi był zupełnie bezsilny, słaby, niezdolny nawet do słownej obrony przeciwko kolejnym zarzutom, które musiał wysłuchiwać. A te odnosiły się do wszystkiego, co obecny król robił, i były wypowiadane z niezwykłą ostrością w głosie.

Zawiodłem się na tobie. Nic nie potrafisz zrobić na tyle dobrze, żeby nie niosło to za sobą późniejszych konsekwencji. Ciągle podejmujesz złe decyzje. Nie nadajesz się na bycie królem Razan. Nie takiego syna chciałem mieć. Twoja matka może się jedynie wstydzić, że to właśnie ciebie urodziła.

Wysłuchiwał tego w milczeniu, nie potrafiąc zupełnie nic zrobić. Nie mógł się ruszyć, odezwać, jakkolwiek zareagować. Mógł jedynie patrzeć na swojego ojca, na jego oczy pełne zawodu. Nawet odwrócenie spojrzenia było niemożliwe.

A później pojawiała się jego matka. Z rozwianymi przez wiatr włosami stawała koło jego ojca, patrzyła na Katashiego, ale ten nie mógł zobaczyć jej twarzy. A później wypowiadała tym swoim ciepłym, kojącym głosem jego imię. I mówiła coś jeszcze, ale kiedy się budził, nigdy nie pamiętał słów tak ważnej dla niego kobiety.

Za to wszystko, co mówił ojciec, jeszcze przez długi czas wybrzmiewało w jego głowie.

Kiedy więc myślał o tym, by kolejny raz męczyć się z nieprzyjemnym snem, wolał już wcale nie śnić. A dzisiaj miał taką okazję, w końcu Amano nie wydawał się zmęczony, a zaintrygowany ich rozmową. Mówił dużo, wręcz zaskakująco dużo, a przy tym wydawał się szczęśliwy. Co prawda na jego ustach nie gościł uśmiech, ale wszystkie uczucia odbijały się w oczach Omegi. I nie dało się tego nie zauważyć.

– Prace nad uczelnią idą naprawdę szybko – zauważył chłopak, sięgając po filiżankę z herbatą. – To będzie wyjątkowe wydarzenie, kiedy uda się ją już otworzyć.

– Sam budynek to jeszcze nie wszystko. Dużo trudniejsza jest sama organizacja, aby Omegi mogły w niedługim czasie opanować jak najwięcej potrzebnych umiejętności, nie tylko magię leczniczą – stwierdził spokojnie Katashi, lekko się uśmiechając. Był całkiem dumny z faktu, że w Razan w końcu stanie uczelnia, gdzie będzie można kształcić młodych ludzi. To był jego główny cel, wręcz marzenie, które w końcu się spełniało. – W Touto za bardzo się na tym skupiają.

– Magia lecznicza jest najbardziej przydatna. I o niej wiemy najwięcej.

– Wiem, że Akira prowadzi swoje badania na temat magii starożytnych, pisał mi nawet o swoich odkryciach. Jak obydwoje będziemy mieć trochę więcej czasu i mniej obowiązków, możemy zobaczyć, czy jego spostrzeżenia mogą się do czegokolwiek nadać – zauważył Katashi, na chwilę zerkając na niebo. Miał wrażenie, że przed oczami mignęła mu spadająca gwiazda, ale nie zdołał się dobrze przyjrzeć. – W końcu w Touto są dość ograniczone zbiory ksiąg magicznych, jeśli porównać je z moją biblioteką.

– Najpierw ktoś musi odczytać te księgi, a większa część z nich jest dla nas nieczytelna.

Katashi skinął głową, doskonale pamiętając, jak czasami próbował zaglądać do tych niezwykle starych książek, których wcale nie powinien dotykać. Mimo strachu o to, że mógłby coś zniszczyć, i tak czasami je przeglądał, choć nic mu to nie dawało. Nie był w stanie odczytać tych wszystkich znaków, które – co zrozumiał nieco później – mogły być kluczem do sukcesu. W końcu starożytni zostawili im dużo informacji, jedynym problemem było dostanie się do nich.

– Pracowano nad tym, dopóki nie kazałem przerwać badań, aby zająć się kwestią ziół z Shiwy – wyjaśnił, przez chwilę żałując, że poruszył ten temat. Dalej nie był pewien, czy wspominanie o Chamaru nie naruszało pewnej rany, którą wszystkie te wydarzenia mogły spowodować.

– Odkryto coś ciekawego?

– Na razie są to szczątkowe informacje, nic przełomowego niestety.

Nie chciał wspominać o tym, co już wiedział. Nie było to dużo, ale stanowiło zbyt silne skojarzenie z wcześniejszymi wydarzeniami. Znał już nazwę ziół, których tamtego dnia użył Chamaru i wiedział, że mogły one spowodować dość nagle gorączkę u Omegi. Użycie ich wydawało się zupełnie nielogiczne, ale badania trwały i Katashi miał nadzieję na informacje, które wyjaśnią mu to wszystko.

Już otworzył usta gotowy zmienić temat rozmowy, jednak wtedy zorientował się, że zapach Amano był trochę zbyt słodki, w porównaniu z tym, do którego się już przyzwyczaił. Zmarszczył lekko brwi, niepewny, czy sam stał się bardziej wyczulony na jego bliskość, czy jednak coś było nie tak i powinni na to zareagować.

– To trochę niestosowne, ale czy nie zbliża ci się gorączka? – spytał, samemu starając się przypomnieć sobie, kiedy ostatnio unikali się właśnie z tego powodu.

Każda gorączka Amano oznaczała przynajmniej dwa dni bez jakiegokolwiek kontaktu. Pozwalało im to nie martwić się, że z powodu stanu Omegi którekolwiek z nich zrobi coś, czego nie powinni. Dystans sprawiał, że Katashi mógł dalej wykonywać obowiązki, zaś sam Amano był dużo spokojniejszy, kiedy dookoła nie znajdowała się żadna Alfa, której mógł tak bardzo pragnąć nawet mimo wypijanych zawsze ziołowych mieszanek.

– Nie jestem pewien, przez te wszystkie wydarzenia straciłem rachubę.

Katashi skinął głową. Sam zazwyczaj orientował się w sytuacji przyjaciela, już narzeczonego, ale teraz nie był w stanie wyliczyć, czy to już powinien być ten moment. Kiedy jednak po dłuższej chwili dalej czuł rozpraszającą go woń, zdecydował się wstać.

– Lepiej, jeśli wrócimy do pałacu. Wypijesz odpowiednie zioła i znowu przynajmniej na chwilę będziemy musieli się unikać. Musimy być ostrożni – stwierdził poważnie, nawet jeśli trochę mieszało mu to w planach.

W końcu liczył, że posiedzą tutaj jeszcze przynajmniej jakiś czas i pozwoli to Katashiemu bez wyrzutów sumienia uniknąć snu. Plan był praktycznie idealny, w końcu czy mógł spodziewać się, że chłopak tak nagle dostanie gorączki?

Ale najważniejszy był komfort Amano. Zawsze dbał o chłopaka, ale teraz musiał jeszcze bardziej skupiać się na jego uczuciach. W końcu byli już razem, a Katashi musiał udowodnić, że nadawał się na Alfę, z którą Amano będzie chciał spędzić resztę życia.

Powoli wrócili do pałacu. Szli w ciszy, tej z kategorii przyjemnych, kiedy nie potrzebowali odzywać się do siebie. Wystarczyło spojrzeć na drugą osobę i widzieć, że ta była zaraz obok. W takich chwilach słowa stawały się zbędne, wręcz mogły zepsuć przyjemną atmosferę.

Żeby dostać się do komnaty zajmowanej przez Amano, trzeba było przejść przez kilka różnych korytarzy. Mijali je w ciszy, jednak z każdą chwilą Katashi czuł, że zaczynało rosnąć w nim to naturalne pragnienie, by chłopak znajdował się dużo bliżej, niż do tej pory. Aby odległość między nimi się zmniejszyła, najlepiej całkowicie zniknęła.

W końcu się zatrzymał.

– Za bardzo mnie rozpraszasz – zauważył szczerze, przyglądając się przyjacielowi. Jednocześnie jednak nie krył subtelnego uśmiechu. Samo to, że mógł wypowiedzieć te słowa i nie zostać źle zrozumianym, było niezwykle przyjemne.

Amano odwrócił się do niego. Nie krył lekkiego rozbawienia tym komentarzem, jakby był wręcz zadowolony z całej tej sytuacji i wcale nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, jakim było znajdowanie się obok siebie w takiej sytuacji.

– To znaczy, że nie odprowadzisz mnie do komnaty? – spytał chłopak, przekrzywiając lekko głowę.

– Nie chciałbym, żeby zawładnęła mną chęć zostania z tobą – odparł szczerze. – Bezpieczniej będzie pożegnać się tutaj.

– Mogę cię o coś jeszcze spytać?

Katashi lekko skinął głową. Amano odwrócił na chwilę spojrzenie, jakby zbierając w głowie słowa i dopiero formułując w głowie pytanie.

– Kiedy obudziłem się w twojej sypialni, wspominałeś, że nie pozwoliłbyś, żeby ktoś oceniał mnie przez pryzmat tego, gdybym tamtej nocy stracił czystość przez Chamaru... Czyli nie ma dla ciebie znaczenia, czy Omega zbliży się do kogoś przed ślubem?

Władca Razan lekko uniósł brwi, nawet nie kryjąc zaskoczenia. Miał wrażenie, że to pytanie kryło za sobą coś więcej, że powinien doszukiwać się jakiejś głębi, albo jakiegoś planu, który mógł kryć się w błyszczących oczach Amano, ale nie umiał tego zrobić. Myśli miał dziwnie ciężkie, niełączące się ze sobą, jakby nagle ktoś odebrał mu możliwość analizy sytuacji.

Dlatego mógł jedynie odpowiedzieć. Całkowicie szczerze, tak jak zawsze czuł. Pomyślał o najbliższej mu Omedze, którą widział w objęciach Chamaru, pomyślał też o Akirze, z którym był tak blisko na chwilę przed jego ślubem. Odpowiedź wydawała się właściwie oczywista.

– Złamię ci serce, jeśli powiem, że nie zwracam na to uwagi? – spytał więc jedynie. Widział, jak Amano kiwa lekko głową, jak jego ramiona unoszą się przy cichym westchnięciu. Czuł, że coś jest nie tak, że coś mu umknęło, coś przeoczył, ale nie umiał powiedzieć, co to takiego.

Wiedział też, że nie powinien tego robić, jednak na chwilę zupełnie zignorował zdrowy rozsądek. Zmniejszył odległość między nimi, przyjrzał się dokładnie tym błękitnym oczom Amano, na chwilę pozwolił, by to spojrzenie całkowicie go pochłonęło. A później przeszło mu przez myśl, że chciałby pocałować chłopaka, tak po prostu. Więc zrobił to, sięgając na chwilę jego słodkich ust i przez tę sekundę czy dwie zupełnie się niczym nie przejmując.

Jednak nie stracił całkowicie możliwości logicznego myślenia. Chętnie zostałby tak z nim dłużej, złapałby go za rękę, może nawet objąłby go dla pewności, że Amano się nie odsunie, ale nie mógł tego zrobić. Sam więc zdecydował się na krok do tyłu i nieprzyjemny powrót do rzeczywistości.

– Wybacz, ale dokończymy tę rozmowę, kiedy sama twoją obecność nie będzie mnie aż tak rozpraszać – zadecydował, starając się jednak jeszcze uśmiechnąć. – Dobranoc, Amano. Śpij spokojnie.

– Ty także śpij dobrze, Katashi.

Słysząc to, odwrócił się już, żeby iść do siebie. Do komnaty oddalonej wystarczająco daleko, by obecność Omegi nie odbierała mu zmysłów, by przypadkiem nie zrobił czegoś, czego nie powinien robić. Musiał myśleć logicznie, zdroworozsądkowo, nie mógł pozwolić sobie na podobne sytuacje jak ten pocałunek sprzed chwili.

Amano nie był w stanie podejmować rozsądnych decyzji, więc król Razan musiał sam się tym zająć.

– Katashi?

Zatrzymał się. Poczuł, jak coś w jego głowie wręcz krzyczy, aby zignorował to wołanie i nie odwracał się do Omegi. Ale nie potrafił tego nie zrobić, nie kiedy chodziło o jego narzeczonego.

Kiedy tylko zerknął na chłopaka, zrozumiał, jak wielki błąd popełnił. Bo tym razem to Amano zmniejszył odległość między nimi, pewniej sięgając ust Katashiego. Zaraz też pojawił się pierwszy dotyk, dłoń na policzku, brak jakiegokolwiek dystansu. Zaczęła liczyć się jedynie bliskość i ten słodki zapach całkowicie zagłuszający zdrowy rozsądek.

Ten dalej tam był i krzyczał w głowie Katashiego, aby się zatrzymał. Ale był zbyt cichy i słaby, żeby chociażby zwrócić na niego uwagę, żeby zastanowić się nad jego ostrzeżeniami. Teraz zupełnie się nie liczył.


Jakieś dwa lub trzy tygodnie temu pisałam po rozdziale "Nadludzi", że w "Amano" pojawi się rozdział o podobnej nazwie, co tam wtedy. I o to właśnie on.

Swoją drogą, to był jeden z trudniejszych rozdziałów do napisania. Już dawno nie siedziałam tak długo nad tekstem, nie dłubałam w nim tyle, ciągle mając wrażenie, że coś jest nie tak. W pewnych momentach miałam ochotę go wyrzucić z całego planu, ale... jest jednocześnie zbyt ważny, żebym mogła to zrobić. No i ufam słowom mojej wspaniałej korektorki, że rozdział jest dobry, wystarczająco dobry, aby go opublikować. A jak trochę od "Amano" odpocznę, na pewno wrócę tutaj i napiszę go od nowa.

I na koniec chciałam jeszcze napisać, że "Amano" ma już ponad tysiąc gwiazdek, za co chciałabym bardzo podziękować. Każde wyświetlenie, każda gwiazdka i każdy komentarz są dla mnie dowodem, że ten czas, który spędzam nad pisanymi tekstami, to nie jest czas zmarnowany. Pisać zaczęłam dla siebie, ale nie ma nic przyjemniejszego, niż dzielenie się własnym pomysłem, a do tego potrzebni są czytelnicy. I naprawdę ucieszyłam się, gdy kilka dni temu odnotowałam we własnych statystykach, że ta liczba przekroczyła już tysiąc. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro