Śmierć z życiem || Percy x Nico
[Lekko alternatywna rzeczywistość z innymi miłostkami i innymi przyjaźniami. Lekko niedopowiedziana, z poetycką premedytacją. W imię wolności słowa. Jak się zakochano w rzeczywistości, w której się zakochano. I jak to niewiele trzeba?]
Żeby nie nazwać tego syndromem sztokholmskim, Percy użył słowa "zrozumienie". Rozumiał.
Że oczy tego chłopaka wyjawiły więcej oblicz gniewu, niż powinny w jego wieku.
Że obracał się wśród zmarłych więcej, niż wśród żywych. A zmarli nie są koniecznie najlepszymi nauczycielami manier.
Przeciętne życie półboga, czyli więcej niż ktokolwiek mógłby i powinien znosić.
Sam Percy widział za dużo - i choć to było w snach i wizjach, czuł się niemym współuczestnikiem losów Nico. I zbyt dużo mu było tego milczenia.
Zrozumienie i cierpliwość. Bo ktoś żywy musiał być przy tym zagubionym chłopaku, zanim ten zapomni własną krew i własne kości. I serce, przede wszystkim serce.
Ktoś musiał porozmawiać o - powiedzmy - życiu. Z synem Hadesa, tak. Tak się akurat, niefortunnie, złożyło.
I Percy się do tego nadawał jak... wiadomo, że nie. Ale był pod ręką. A czasem życie wybiera losowo i... trafia.
Zrozumienie, cierpliwość i przyjaźń. Bo ktoś żywy musiał zagościć w tym połowicznie wymazanym sercu di Angelo.
I uczucia, na końcu, w zwieńczeniu, w laurze. Bo to powinien być ktoś żywy i... cóż, ten warunek przedstawiał jeszcze większe trudności, bliski.
Olimp wie, jak Jackson się zakwalifikował.
Chyba na te oczy z wrodzonym w nie morzem. Ewentualnie uśmiech.
Tandetne kwalifikacje.
A okazały się długotrwałe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro