Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I hear my heart breaking tonight
Do you hear it too?
It's like a summer shower
With every drop of rain singing - I love you

Pink in the Night by Mitski

- Nawet zodiakary z naszej klasy mają więcej logicznych dowodów na swoje historie niż ty w tym momencie. Jesteś ścisłowcem i nigdy nie wymyśliłbyś czegoś takiego. Nie poznaję ciebie.

Kurapika spojrzał na Melody tak serio jak tylko potrafił. Jego szare oczy błyszczały ze zdeterminowaniem, a mimo to dziewczyna nie wierzyła mu.

- To nie jakaś bajeczka. Ja to wiem. Jestem pewien, że spłoniesz. Mam na myśli, że jeśli mnie nie posłuchasz to spłoniesz. Mój sen nie kłamie, nie ważne jak absurdalny by nie był.

- Nie jest absurdalny, - westchnęła Melody - ale bardziej brzmi jak dobry horror, czy thriller, a nie rzeczywistość.

- Ale...

- Nie zajmuj sobie tym głowy to przejdzie. - szatynka machnęła ręką - Wiesz, że nie wierzę w takie rzeczy. Daj mi spokój.

Kurapika popatrzył przeciągle na Melody, po czym westchnął zrezygnowany. Nie zamierzał zapomnieć o swoim koszmarze. Będzie przyjaciółce stale przypominać o wizji jej śmierci, aby uważała na swoje życie.

- Na razie może ci go dam.

- Mam nadzieję. - Melody przewróciła oczami, pewna tego, że Kurapika oszalał. Chciała wybić mu ten dziwny pomysł z głowy, bo wiedziała jak potrafił nadmiernie o czymś myśleć. Brzmiał bardzo przekonująco, więc był to dla niego ważny temat. O czymś takim nie można łatwo przestać myśleć. Szczególnie jeśli ma się słaby charakter to mogłoby się załamać widząc nawet wymyśloną śmierć przyjaciela. Jeszcze tak realistyczną jak opisywał to Kurapika. Płomienie liżące ściany budynku, duszący dym, zawalający się gruz, a pośród tego ona, zagubiona, ledwo żywa i jego poparzona ręka wyciągnięta w jej stronę.

- Gdzie idziesz? - Kurapika zaczepił Melody - Historię mamy piętro wyżej.

- Mam przepustkę. - pomachała kartką od sekretarki - Ojciec zwolnił mnie do domu, bym zajęła się psem. Nie może zostać sam w domu, bo by go rozniósł na kawałki.

- Oh, okej. - chłopak wzruszył ramionami - Uważaj tylko na ogień. Jest środek lekcji, więc nie będę mógł cię uratować. - powiedział pół żartem, pół serio. Melody udała, że tego nie słyszy, odwracając się w stronę wyjścia.

- Do zobaczenia jutro.

- Dzisiaj, bo dam ci notatki z lekcji.

- To do zobaczenia dzisiaj. - dziewczyna odeszła raźnym krokiem, a Kurapika powlókł się na lekcje. Starał się napisać wszystko co dyktowali nauczyciele, ale myślał o Melody.

Czy jeszcze żyje?

Nie był pesymistą, ale martwił się o przyjaciółkę i obawiał się o jej byle jakie podejście do tematu. On na jej miejscu też by nie uwierzył, ale musiała. Nie ważne jak durnie to brzmiało.

Jego rozmyślania przerwał dzwonek kończący ostatnią lekcję. Uczniowie schodzili do szatni w piwnicy, by pozbyć się mundurków i zamienić je na wygodniejsze ubrania, ale Kurapika poszedł tam tylko po swoje rzeczy. Podwinął rękawy koszuli, idąc przez majowy skwar, dając sobie odrobinę chłodu, gdy pędził do Melody.

Już zbliżając się do dzielnicy dziewczyny, widział dym unoszący się do słońca, lecz nie czuł jego swądu. Przyspieszył krok i prawie biegnąc, wpadł na podwórko domu przyjaciółki, gdzie przywitał go szczek jej psa. Skoczył na niego, liżąc Kurapikę po odsłoniętych rękach, chcąc sięgnąć jego twarzy. Machał ogonem i nie wyglądał na przestraszonego, czy nawet zaniepokojonego.

- Kurapika!? - chłopak ujrzał twarz Melody wychyloną zza rogu domu - Już jesteś? Dopiero pięć minut temu zakończyła się ósma lekcja. 

- Jaja sobie robisz? - zapytał podirytowany chłopak, patrząc na całą i zdrową przyjaciółkę

- Nie, grilla.

- Widzę właśnie. Przez ciebie prawie zeszłem na zawał. - podszedł do dziewczyny, próbując ściągnąć z siebie jej psa - Miałaś uważać na ogień, a ty przyspieszasz swoją majówkę i śmierć.

- A ty znowu o tym śnie. Daj sobie już spokój. Nic mi się przecież nie dzieje. - kucnęła, głaskając psa, by się uspokoił - I nie rozkazuj mi co powinnam, a co nie. Chodź, usiądź sobie na leżaku i się odpręż. Najlepiej ściągnij ten mundurek.

Kurapika nie miał innego wyjścia niż się zgodzić. Poszedł do łazienki, przebrać się na krótki rękaw. Postanowił spędzać jak najwięcej czasu z Melody, by ją chronić, więc nie mógł się na nią złościć i obrażać, czy tym bardziej izolować.

- Co chcesz zjeść?

- Zapakuj mi do domu. Zjem z mamą.

Melody westchnęła, przekładając mięso na grillu i odganiając psa zainteresowanego smakowitym zapachem.

Lubiła spędzać czas z Kurapiką; był mądrym i przystojnym chłopakiem, chociaż często miał własne "widzi mi się", czy "musisz to, musisz tamto". Nie często mówił o sobie, lub swoim toku myślenia, więc nie rozumiała jego zakazów i nakazów, jednak starała się mu ufać.

Czasami aż za bardzo, bo ludzie brali ich za parę - myśleli, że jest w nim zakochana na zabój.

Może i była, ale wolała zostać przyjaciółką, niż zostać odrzuconą. Znała Kurapikę, wiedziała, że jest wyrozumiały i nie zrobiłby tego, ale wciąż się bała jego braku w jej skromnym, jak na bogatą rodzinę, życiem.

- Podoba ci się ktoś ze szkoły? - Melody klapnęła na leżak obok chłopaka, a pies położył się na jej kolanach. Schowała już grilla na nieszczęście zwierzaka, który miał nadzieję na jakiś smaczny kąsek,

- Co to za pytanie? - zaśmiał się lekko rozbawiony Kurapika - Chyba nie. A tobie?

- Jest ktoś taki. - potaknęła

- Chcesz powiedzieć kto? - odwrócił głowę, patrząc w bezchmurne niebo

- Jest w szkole taka osoba. Ma blond włosy do ramion i wielkie, błyszczące oczy. Jest niewysoka, ale mojego wzrostu. Nie wiele osób ją lubi, ale mi się podoba. - w trakcie słów Melody, oczy Kurapiki rozszerzyły się powoli i spojrzał na nią, poznając swój opis. Ona jednak kontynuowała, pozbawiając przyjaciela teorii - Nie chodzi ze mną do klasy i jakbyś mógł myśleć, nie jest chłopakiem. Jest z 8C.

- Pakunoda?

Melody pokiwała głową, odwracając wzrok.

Zawahała się i teraz się posypało. Chciała mu powiedzieć, że jej się podoba, ale jego wzrok pozbawił ją na nadzieji. Oczy się jej zaszkliły i pociągnęła nosem, na co Kurapika poderwał się z miejsca, przytulając przyjaciółkę.

- Ej, dlaczego płaczesz? - zapytał, głaszcząc ją po plecach - Będziesz moją przyjaciółką, nie ważne kogo kochasz. Nie mogę ci tego zabronić. Ja też nie jestem do końca hetero. - powiedział, chcąc ją pocieszyć, ale uzyskał odwrotne działanie i Melody całkiem się rozkleiła. Wtuliła się w ramię Kurapiki, a zmartwiony pies zlizywał jej słone łzy.

Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili i odsunęła się od przyjaciela z zaczerwienionymi oczyma.

- Już wszystko w porządku? - zapytał, a ona tylko pokiwała głową

Miała dość. Po co go w ogóle zaprosiła? Była przytłoczona szkołą, nieodwzajemnioną miłością i jego gadaniu o ogniu oraz jej śmierci. Nie wierzyła w to, ale nikt nie chciałby codziennie słyszeć o swoim końcu, płomieniach, bólu i tym podobnych.

- Kurapika?

- Tak?

- Idź już do domu.

Chłopak pokiwał głową. Wziął zapakowane jedzenie i z niemym pożegnaniem wyszedł do domu. Rozumiał, że po takim wyznaniu potrzebuje prywatności i spokoju, szczególnie od jego napominania o śmierci. Miał nadzieję, że jutro przyjdzie do szkoły i nie będzie się przed nim wstydzić swojej inności. Nie miał zamiaru tracić przyjaciółki, a ona tracić jego.

Melody kochała Kurapikę, ale teraz nie chciała  go przy sobie. Nie chciała, aby widział jej słabość. Zamknęła się w swoim pokoju, zamykając drzwi na klucz i zasłaniając rolety, odcinając się od zewnętrznego świata. Pies drapał w zatrzaśnięte drzwi, za którymi jego pani się chowała, skulona i zapłakana. Miała dość swojej bojaźliwości, chciała umrzeć, nawet i spłonąć, w tak ulubionych przez Kurapikę, płomieniach.

Melody zrobiło się duszno i gorąco pod kocem oraz zamkniętych oknach, więc wstała by je otworzyć. Prawie się przy tym potknęła o swoje buty, przez zamazany od łez obraz, ale udało jej się uchylić okna i wrócić na łóżko.

Coraz gorzej oddychała i miała wrażenie, że będzie mieć atak paniki. Dawno go nie miała, Kurapika ją uspokajał zanim to miało nastać i teraz jeszcze bardziej jej to o nim przypominało.

- Bruno, cicho! Nie wolno szczekać w domu! - krzyknęła, ale pies nie przestał i zaczął jeszcze skakać na drzwi - Bruno, siad! Siadaj. - wytarła łzy i otworzyła drzwi - No co się dzieje?

Bruno skoczył na Melody z podkulonym ogonem i zaczął ja lizać po rękach, co chwilę odwracając się do tyłu, w stronę schodów na dół.

- Ktoś jest na podwórku? - zakaszlała, na co pies szczeknął - Co tak śmierdzi? - zmarszczyła nos, schodząc po schodach - Jezus Maria! - krzyknęła widząc pobojowisko na pierwszym piętrze. Wszędzie było zaczadzone i nowy dym cały czas wlatywał z parteru. Kiedy podeszła do zejścia piętro niżej, uderzył w nią żar ognia.

- A więc Kurapika miał rację - zginę wśród płomieni. - pomyślała

Jej pies coraz głośniej szczekał, przyprawiając ją o ból głowy, podsycany jeszcze przez ekstremalną sytuację.

Nie miała pojęcia co robić.

Ogień rozprzestrzeniał się szybko i zaraz dojdzie na pierwsze piętro.

Drugie było zbyt wysoko, aby z niego skakać, ale nie uśmiechało jej się wchodzić w środek ognia. Pobiegla więc na samą górę z psem plątającym się panicznie między nogami, by zadzwonić po straż pożarną i z nadzieją czekać, aż ją uratują.

-Gdzie jest mój telefon!? - Melody krzątała się nerwowo pokoju - Kurwa... - zaklęła, widząc go na dworze, leżącego na leżaku - Pierdolone szczęście. - usiadła załamana na łóżku - Zginę tutaj.

Melody nigdy nie przeklinała, ale obudził się w niej prymitywny instynkt, z którym nawet nie pomyślała walczyć. Panika powoli ją ogarniała, przyspieszając puls oraz oddech i mącą jej myśli. Nie była w stanie logicznie myśleć, a jej inteligencja na nic się nie zdała. Głaskała po prostu nerwowo psa, nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca.

Temperatura wzrastała coraz szybciej, a Melody myślała tylko o tym, że ktoś powinien już zobaczyć pożar. Jej sąsiedzi byli zapatrzonymi w siebie dupkami, ale mieli jeszcze ludzkie odruchy. Nawet jeśli nie to bali się o własny majątek i zawiadomią straż, aby ich domy nie ucierpiały.

Przynajmniej taką miała nadzieję...

- Bruno, nie możemy tak siedzieć. - Melody gwałtownie wstała, zrzucając psa na ziemię. Skulił się i skamlał cicho, czując ukryty strach swojej oani, która próbowała być dzielna - Nie wiem czy przeżyjesz jak cię rzucę w krzaki, ale masz większą szansę ze swoim lekkim ciałkiem, niż ja.

Dziewczyna złapała psa i wystawiła za otwarte na oścież okno. Przytuliła się do niego wcześniej,żegnając się na wszelki wypadek, gdyby któreś z nich nie przeżyło. Wychyliła się jak najbardziej, żeby zmniejszyć pęd spadania, po czym upuściła Bruno prosto w sprężyste krzaki. Rozległ się przeciągły szczek i pies ukazał się oczom Melody.

- Zaraz do ciebie idę. - zawołała, ale zwierzak ruszył w stronę bramy

Dziewczyna westchnęła i otarła pot z czoła. Było tak gorąco, że pot powoli parował, nie pozostawiając ciału najmniejszej ochłody i wysuszając skórę. Czuła jak płomienie za nagle cienkimi drzwiami, parzą boleśnie skórę jej twarzy i innych odsłoniętych części ciała. Ręka jej się trzęsła, kiedy złapała za rozgrzaną klamkę, szykując się do biegu. Twarz zasłoniła bluzą, którą przed chwilą wyciągnęła z szafy, by zasłonić drogocenną skórę i długie włosy.

- Raz, dwa, trzy... - odliczyła w myślach i ruszyła w piekło na ziemi

Od razu poczuła falę żaru, która otoczyła ją z każdej strony, ale starała się biec. Piekło ją całe ciało, wdychała już nie dym, a płomienie i czuła jak brakuje jej tlenu, by biec dalej. Poruszałą się na oślep, bojąc się otworzyć oczy, a ręce trzymała przy sobie, będąc pewna, że pod jej dotykiem rozwali się cały dom.

Melody wyczuła stopnia i spadła piętro niżej, zasypana przez gruz ze schodów. Nie miała siły by go odgarnąć, czy nawet ruszyć palcem. Była cała poparzona, roztopione ubrania przykleiły się do jej skóry, a ogień szalał w jej gardle i płucach. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje, już jej to nie obchodziło. Paliła się w każdym calu i chciała już umrzeć. Chciała płakać i schłodzić palącą się twarz łzami, lecz te nie płynęły. Każdy oddech bolał, jednak powoli, jeden nerw po drugim, przestawała odczuwać cokolwiek. Nie poczuła jak płomienie buchnęły, gdy dostały nową porcję powietrza, ani ulgi jaką mogła odczuć znajdując się na świeżym powietrzu. Słyszała jedynie z dala jęk straży pożarnej i karetek oraz szczek psa, lecz myślała, że to szum anielskich skrzydeł, sądzących jej los w zaświatach. Słyszała też płaczliwy głos, wołający jej imię, ale przed oczami miała tylko obraz blondwłosej postaci w jasnej szacie i wielkimi skrzydłami na plecach, roniąc na jej pospolitą twarz przepiękne, złote łzy, błyszczące jak najjaśniejsze gwiazdy zebrane wszystkie razem. Postać ta miała idealną porcelanową cerę, a gdy otworzyła oczy, błyszczały one nieznanym, lecz jakże przepięknym kolorem, tak, że Melody musiała odwrócić wzrok, oślepiona, osuwając się w ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro