5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n; przepraszam, zapomniałam wczoraj dodać;;

***

Była sobota, kiedy Minho po raz pierwszy sfrustrowany wstał z fotela, niemalże rzucił tanim romansidłem o podłogę i powiedział:

— Wyjdziemy gdzieś kiedyś? Nudzi mi się.

Eliza popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Może i przyzwyczaiła się do jego obecności, ale do takich wybuchów już nie. Potrzebowała kilku sekund, by dotarło do niej, o czym mówił.

Nie spodziewała się tego. Nie miała w ogóle pojęcia, że Minho może wychodzić z jej domu. Chociaż... wcześniej była zdziwiona, że był w stanie wyjść z jej pokoju. Z jakiegoś powodu uważała, że, tak jak duchy, nie może opuścić jednego miejsca.

Jak widać, myliła się, bo chłopak stał w przedpokoju już sekundę po tym, jak zgodziła się gdzieś wyjść, tak bardzo chciał się stamtąd wyrwać. W sumie, to mu się nie dziwiła — sama mimo wszystko wolała gdzieś wyjść, niż ciągle siedzieć w domu. Nawet, jeśli znowu spędzała czas samotnie.

Ale teraz nie była sama. Teraz miała Minho, swojego anioła stróża.

Chciała wierzyć, że będzie chronił ją przed samotnością.

— Pospiesz się — głos chłopaka wyrwał ją z rozmyślań. Stał oparty o futrynę drzwi wejściowych i patrzył na nią niecierpliwym wzrokiem, kiedy zakładała trampki. — Nie mam co czytać, chodźmy do biblioteki wypożyczyć kilka książek.

Uśmiechnęła się mimowolnie. To było miłe, że jej potrzebował. W końcu tylko ona mogła go zobaczyć, sam nie był w stanie zrobić wiele w miejscach publicznych. Podejrzewała, że ktoś tam na górze mógłby kazać mu wrócić, jeśli w Los Angeles nagle zaczęłyby lewitować różne przedmioty.

Czuła się dobrze ze świadomością, że jest komuś potrzebna. Nawet, jeśli był to chłopak, który nie powinien istnieć.

Szli chodnikiem i rozmawiali. Eliza opowiadała mu o Los Angeles, pytała o książki, które chciałby wypożyczyć i nie zwracała uwagi na innych, dopóki nie musieli przejść na drugą stronę ulicy. Dopiero wtedy zauważyła, że ludzie dziwnie jej się przyglądają.

Zmarszczyła brwi.

— Dlaczego oni tak na mnie patrzą? — zapytała Minho, patrząc na niego zdezorientowana.

— Bo ze mną rozmawiasz, a oni mnie nie widzą — wytłumaczył, wzruszając ramionami.

Cholera.

— Nie wiedziałaś, że mogę po prostu czytać ci w myślach?

W tamtym momencie miała ochotę go uderzyć.

Nienawidzę cię.

On jedynie uśmiechnął się półgębkiem.

***

Z trudem powstrzymywała łzy. Wiedziała, że powinna być silna. Nie potrafiła jednak puścić tych uwag mimo uszu. Dlaczego po raz kolejny trafiały prosto w jej serce? Dlaczego znowu dawała się zranić, chociaż tak bardzo obiecywała sobie, że już nigdy więcej na to nie pozwoli? Dlaczego znowu była taka słaba?

— I jak, spotkałaś swoją bratnią duszę? — zapytał jej rówieśnik, który najbardziej ze wszystkich ją nękał. — A, no tak, zapomniałem. Przecież ona nie żyje!

Zacisnęła mocno powieki.

Nie płacz, nie płacz, nie płacz, błagam cię, do cholery jasnej, nie płacz...

Nagle usłyszała huk, a zaraz potem litanię przekleństw.

Otworzyła oczy i zamrugała kilkakrotnie, by odgonić słone krople, które zamazywały jej widok. Zdumiona zobaczyła leżącego na korytarzu szkolnym nastolatka.

— Jeśli jakoś cię to pocieszy, to jestem prawie pewien, że ten gość wyląduje w piekle.

Wzdrygnęła się i odwróciła w stronę, z której dobiegał głos. Stał tam Minho, z grobową miną wpatrujący się w osiemnastolatka, który podnosił się z podłogi.

Ty to zrobiłeś? — zapytała, w ostatniej chwili powstrzymując się od wypowiedzenia swojego pytania na głos. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiła.

— Yhm, należało mu się — przytaknął. — Tak szczerze, to walnąłbym go jeszcze w twarz, ale niezbyt mogę.

Kąciki jej ust drgnęły lekko.

Chodźmy stąd.

***

Pogoda była wręcz idealna. Czerwcowe słońce nie grzało zbyt mocno, po niebie płynęło kilka śnieżnobiałych obłoków, a Eliza czuła się o wiele lepiej, niż kilka minut temu. Na plaży było już wiele osób, więc bez zastanowienia udali się na jej bardziej oddaloną część. Chciała odpocząć, odetchnąć świeżym powietrzem i popatrzeć na ocean. Potrzebowała tego i obecności swojego anioła stróża.

Ale wtedy Minho upadł na kolana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro