Rozdział IX
W holu Instytutu echem rozchodziły się nerwowe i szybkie kroki Aleca. Szedł bardzo sprawnie z zaciśniętymi pięściami i nie zwracał nawet na nawoływanie swojej siostry z głębi korytarza. Isabelle miała problem nie tylko zwrócić na siebie uwagę swojego brata ale również aby go dogonić. Zrównała swoje kroki z nim dopiero przy centrum dowodzenia.
- Jakieś wieści od Clave? - zapytał starszy z rodzeństwa, kompletnie ignorując towarzystwo Izzy.
- Jeszcze nie, a dobijamy się od czterech godzin. - powiedziała Lydia. - Coś się dzieje. - dodała po chwili.
- Magnus powiedział, że Clave nadal nie wycofało zarzutów w kierunku Beth i szuka potwierdzenia swoich przypuszczeń i być może przez to utrudnia ze sobą kontakt. - odezwała się w końcu Isabelle.
- Martwię się. Sama widziałaś ją... - lekko załamał się głos czarnowłosemu.
- Beth nie była sobą. Znajdziemy ją i dowiemy się co zrobił jej ten drań. - szybko przerwała mu siostra.
- Nie czuję Jace'a przez więź Parabatai. Nie wiem jak ich zlokalizujemy. - powiedział z zrezygnowaniem mężczyzna.
- Alec, znajdziemy ich. - zapewniła twardo czrnulka. - Po aresztowaniu Hodge'a powiedział, że Valentine jest na statku. Dalej muszą być na wodzie.
- Pokaż drogi wodne Nowego Jorku. - zwrócił się Clary do Lydii. Wszyscy skierowali wzrok na rudowłosą. Nikt nie zwrócił wcześniej na nią uwagi. Nawet nikt nie był pewien w którym momencie dziewczyna weszła do pomieszczenia. Lydia tylko przytaknęła jej.
Jednak Alec nie mógł stać tak bezczynnie. Westchnął głośno i ruszył na środek.
- Dobra, słuchajcie! - zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych. - Całodobowa obserwacja Hudson i East River. - rozkazał i spojrzał na dwóch Nocnych Łowców stojących obok siebie. - Wy, znajdziecie coś dziwnego to od razu meldujecie to mi.
- Mam to pod kontrolą Alec. - odpowiedziała niezadowolona z podejścia czarnowłosego.
- To dlaczego jeszcze ich nie znalazłaś? - warknął groźnie Alec.
- Nie zapominaj, że Beth jest zbiegiem. I z tego co widzę współpracuje z Valentinem i utrudnia nam odnalezienie Jace'a. - odpowiedziała wyniośle.
- Beth nie jest żadnym zdrajcą. - ponownie warknął rozłoszczony słowami blondynki.
- Skąd masz pewność? Skoro Clave wydało decyzję to być może podejrzewali to już wcześniej? Nie uważasz, że pojawienie się tej przybłędy kompletnie rozregulowało waszą postawę i funkcjonowanie w Instytucie? - zapytała.
Alec na jej słowa zacisnął pięści. - Jak ty możesz tak mówić. Ona nie jest sobą! Ten drań coś jej zrobił! - powiedział podnosząc głos. Po czym wypuścił gwałtownie powietrze i odwrócił się z zamiarem wyjścia. Nie mógł słuchać tego wszystkiego.
- A po za tym jaką masz pewność czy nie wynosiła już wcześniej stąd informacje może nie jest pod żadnym jej wpływem? Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że tak szybko odnalazła się w towarzystwie Valentine'a? - dodała kąśliwie widząc rekację czarnowłosego.
Lightwood słysząc to, powoli odwrócił się w kierunku Brandwell i zacisnął zęby.
- Nie widziałaś jej, więc nie masz prawa tego ocenić. - powiedział twardo. Westchnął już kolejny raz i już miał wychodzić gdy zdał sobie sprawę z pewnej kwestii. - Ty! - wskazał na swoją rozmówczynię. - Ty od początku to planowałaś. Od początku chciałaś jej się pozbyć. Lepiej powiedz co nagadałaś Clave, że nie ma z nim kontaktu. A może komunikujesz się potajemnie i o niczym nas nie informujesz? - Alec mówił to z zacięciem w głosie coraz to bardziej zbliżając się do Lydii. - To ty od razu wydałaś wyrok na Beth. Ale dlaczego? Wytłumacz to. Natychmiast. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Nie muszę Ci się z niczego spowiadać. Dalej jestem głową Instytutu. Nie zapominaj z kim rozmawiasz. - Alec prychnął na jej słowa.
- Ależ wiem z kim mam do czynienia. Jedynym zdrajcą w tym miejscu to jesteś ty. - Warknął Alec. - Oto z kim mamy do czynienia! Głowa Instytutu, która knuje potajemne intrygi! - tym razem czarnowłosy powiedział to głośniej tak aby wszyscy obecni słyszeli. Zadziałało. Wszyscy zwrócili uwagę na wymianę zdań Lightwooda z Lydią.
- Jak śmiesz. Odejdź. - syknęła.
- A co? Na mnie też wydasz wyrok? - zapytał z przekąsem.
- To nie była prośba. Masz odejść.
- Świetnie! Nie mam zamiaru dalej z Tobą rozmawiać. - warknął. - Uważajcie, bo was też moż czekać osąd Clave z rąk naszej cudownej głowy Instytutu. - zwrócił się do reszty i wyszedł nerwowo z pomieszczenia.
Zacisnął dłonie ponownie w pięści. Obiecał sobie, że odnajdzie Jace'a oraz Beth. Miał tylko nadzieje, że na nic nie będzie jeszcze za późno.
Jeszcze wtedy nie wiedział, jak bardzo wszystko zacznie się komplikować i jak bardzo pomylił się...
Cień przepowiedni nie tylko krążył nad Annabeth ale także nad nim samym.
***
Szum wody dobiegł do umysłu Beth. Nie mogła uwierzyć, że słyszy coś zupełnie innego niż ciszę. Czuła jak jej ciało wiruje jakby się nad czymś unosiło. Nie mogła uwierzyć w to, że cokolwiek czuła. Mogła swobodnie zamrugać powiekami. Ale tylko tyle.
- Beth? - ujrzała blond czuprynę Jace'a. - To ty. - uśmiechnął się na widok prawdziwych oczu blondynki. Dziewczyna chciała coś powiedzieć ale nie mogła otworzyć nawet ust.
- Wiem, spokojnie. Tylko na chwilę wróciłaś. - wskazał na swoją dłoń. Dopiero wtedy zauważyła jak złota łuna unosi się wokół jego palców, które były dociśnięte do jej barku. - Nie mamy za dużo czasu bo Valentine zaraz wróci. Ale słuchaj, jesteśmy na statku. Znajdę jakieś wyjście żeby stąd uciec. - powiedział a Beth już czuła jak powieki robią jej ciężkie a szum wody oddala się.
- Nie zostawię Cię. - tyle zdążyła usłyszeć zanim ponownie objęła ją pustka.
Blondyn puścił bark blondynki.
- Zabiorę Cię stąd. Obiecuję - powiedział twardo. Ale ona już tego nie mogła usłyszeć.
Nagle zjawił się Valentine. Zmarszczył brwi by zaraz po tym uśmiechnąć się szeroko.
- Jak tam moje dzieci? - zapytał z ogromnym uśmiechem.
NOTATKA OD AUTORA
No i mamy kolejny! Ja go tu tylko zostawię i zapowiem, że następny pojawi się jeszcze w tym tygodniu!
Trzymajcie się!
VM
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro