Rozdział X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alec rozłoszczony kolejnym nieudanym poszukiwaniem Valentine'a rzucił swój łuk na sam środek stołu, tuż przy panelu treningowym. Nie mógł uwierzyć w to jak Morgenstern potrafi się maskować i ilu udało mu się zdobyć zwolenników, którzy byli gotowi podciąć sobie gardło by tylko go nie wydać. Nie mógł uwierzyć w jego przebiegłość i to jak potrafi się zorganizować. Nie mógł też rozgryźć po co mu do tego wszystkiego Beth. Zacisnął dłonie w pięść na samo wspomnienie jej bladej, wręcz sinej twarzy. 

- Musi być sposób, żeby sprowadzić was z powrotem. - wyszeptał do siebie.

***

- Dzieci? - zapytał Jace jakby chciał się upewnić czy dobrze słyszał. Blondyn odwrócił się przodem do Valentine, raz jeszcze zerkając na nieobecną Beth. - O czym ty mówisz?

Jednak jego rozmówca tylko się uśmiechnął szeroko.  

- Jak to o czym. - prychnął. - Myślisz, że jesteś jedynym dzieckiem które wychowałem? 

Jace wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. 

- Aż tak wyjątkowy nie jesteś. Spójrz tylko na swoją siostrę. To ja pozbawiłem ją wspomnień z dzieciństwa. A teraz wróciłem po to, co moje. - wskazał palcem na Annabeth, wciąż bladą i jakby bez życia. 

- Nie rozumiem. - Jace pokręcił głową. 

Valentine głęboko się roześmiał. 

- Już Ci prezentuję. - powiedział i gestem naglił jednego ze swoich ludzi by przyprowadził rosłego mężczyznę. Kazał mu uklęknąć. - Annabeth, najdroższa podejdź tutaj. - Blondynka jak na zawołanie postawiła krok ale ręka Jace szybko zagrodziła jej drogę. 

- Beth, nie. Valentine co ty kombinujesz? - zapytał wściekły. 

- Ooooj przecież mówiłem, że zaraz ci pokażę. Nie przeszkadzaj bo nie lubię się powtarzać. - warknął zirytowany do Jace'a. - Beth nie słuchaj go i podjedź tak jak cię o to prosiłem. 

Beth posłusznie ruszyła do mężczyzny, tym samym strącając ramie Jace. Chłopak stał zdezorientowany i raz po raz patrzył na blondynkę z niepokojem. 

- A teraz również uklęknij. - zrobiła to. Mężczyzna stanął za nią i złapał gwałtownie za włosy, tak aby wyeksponować jej szyję. Następnie wyjął ostrze a Jace widząc to od razu wyrwał się do przodu, jednak drogę zagrodziło mu dwóch równie potężnych co ten który klęczał na przeciwko Beth. Valentine widząc zamieszanie uśmiechnął się i szybkim ruchem rozciął szyję blondynki. Z rany od razy wyleciała krew, która zaczęła spływać do Kielicha. 

- Cudownie... widzisz to? - zwrócił się do Jace'a. Ten zaczął się wyrywać widząc co się dzieje. 

- Ty draniu!- warknął tylko. 

- Anielska krew dotknięta demoniczną energią. - Valentine ciągnął dalej z zachwytem, kompletnie ignorując szamotaninę i dalsze wyzwiska Jace'a. Pogładził tylko po głowie Beth, gdy jej krew przestała lecieć. Następnie tym samym ostrzem rozciął sobie przedramię, tak by jego krew również skapywała do kielicha. Po czym odszedł od Annabeth i podsunął do ust naczynie mężczyźnie, który nadal posłusznie klęczał. Ten wypił całą zawartość. 

- Tak właśnie stworzymy synu całą armię!- powiedział donośnym głosem. - I mając piękną Beth, nie potrzebuję wszystkich darów Anioła, żeby wygrać! - dodał z gromkim śmiechem.

Mężczyzna, który wypił zaczął się przemieniać w coś na kształt ogromnego wojownika gotowego do walki. Natomiast Beth po tym wszystkim padła na podest statku wręcz nieruchomo. 

- Ty potworze.. - wycharczał Jace ze złością. 

Już wiedział do czego potrzebna jest mu Annabeth. Nie wiedział tylko, jak długo jej ciało wytrzyma to wszystko. 

Nie wiedział też, że przeznaczenie jego siostry wkrótce się wypełni.... 

***

- Alec, Isabelle znam sposób by znaleźć Jace'a. - powiedziała Jocelyn, która jakiś czas temu odzyskała przytomność. Ona również była zdeterminowana by znaleźć, bo wychodziła z założenia gdzie on tam i jej córka - Clary. Zniknęła po tym jak Dot wepchnęła ją do portalu. 

- Skąd to masz? - zapytała Isabelle, kiedy matka Clary wyciągnęła kamień z białą runą. - Tylko Żelazne Siostry mają dostęp do Adamasu. 

- Siostra Luke'a jest jedną z nich i powiedziała mu o starożytnym sposobie komunikacji przez więź Parabatai. - zatrzymała się na chwilę i spojrzała twardo na czarnowłosego. - Przez wasze połączone dusze. 

- Rozumiem. Chcesz abym pomógł znaleźć ci mojego brata po to byś znów próbowała go zabić. - podsumował Alec, wypominając niefortunną sytuację, gdy Jocelyn celowała do blondyna. 

- Nie. Chcę znaleźć Clary. - opowiedziała pewnie. 

- Clary zniknęła? - zapytała zaskoczona Isabelle.

- Porwała ją Dot. A więc Valentine musi za tym stać. - odpowiedziała czarnulce.

- Czemu mamy ci ufać? - zapytał Alec ze skrzyżowanymi ramionami. Nie mógł uwierzyć, że od tak ta kobieta znalazła rozwiązanie tej sytuacji, z którą oni walczą już od dłuższego czasu. 

- Słuchajcie, wiem ile dla was znaczy Jace. A Clary znaczy tyle samo dla mnie co dla was wasz brat. I zrobię wszystko by ją odzyskać. - zapewniła rodzeństwo. 

Alec potarł oczy ze zmęczenia, jeśli to był jedyny sposób by zlokalizować dwie z ważniejszych osób w jego życiu to musiał zaryzykować. W to, że Jace sobie poradzi nie wątpił. Martwił się o Beth. Nie wiedział w jakim stanie mogą ją zastać gdy już ją odnajdą.

- Jeśli to jedyne wyjście, to się zgadzam - skwitował Alec. 

- Poczekaj Alec, musimy znać ryzyko. - przerwała Izzy. 

Jocelyn westchnęła ciężko. 

- Nie będę ukrywać, że ryzyko jest ogromne. - odpowiedziała krótko. 

- To znaczy? - zapytała Isabelle twardo. 

- Parabatai, który nawiązuje kontakt... - przerwała żeby nabrać powietrza. - Może to oddziaływać na jego ciele i umyśle. 

- Izzy, jest dobrze. - próbował uspokoić siostrę Alec. 

- Nie, nie podoba mi się to. - powiedziała rozgoryczona czarnulka.- Co masz na myśli, że oddziałuje? W jaki sposób?

- Nie jesteśmy pewni. - pokręciła głową Jocelyn. - Z paru osób, które się tego podjęły, niezbyt wiele ich wróciło by o tym opowiedzieć. - dokończyła na jednym tchu. 

- Zapomnij, on tego nie zrobi... - warknęła Isabelle.

- Nie słuchaj jej. - przerwał siostrze.

- Nie Alec. Straciłam przez Valentine Beth i Jace'a. Nie zamierzam stracić również Ciebie. - powiedziała smutno.

- Sama słyszałaś, że nie mamy wyboru by ich odnaleźć. - powiedział, próbując przekonać siostrę do swojego zdania. 

- Ale tak myśleliśmy, zanim dowiedzieliśmy, że możesz umrzeć! - zbeształa Alec'a. - Wstawaj, wychodzimy. - powiedziała i złapała go za ramię. 

Ten się wyrwał jej i złapał się nerwowo za głowę. 

- Izzy, ty nie rozumiesz. - powiedział płaczliwie. - Oni mnie potrzebują. A ja nie mogę...- załamał mu się głos. Wziął głęboki wdech.

- A ja nie mogę żyć, bez niej. - dokończył na jednym tchu. - Tyle nie zdążyłem jej powiedzieć i żałuję tego jak ją traktowałem bo chciałem się wszystkiego wyprzeć. Natomiast teraz boję się, że już mogę nie mieć na to okazji. A ona nie może odejść bez moich tłumaczeń... 

NOTATKA OD AUTORA

Ja tylko to tutaj zostawię. Piszcie co sądzicie! Dziękuję tym co są tutaj i nie zapomnieli!  ♥

VM 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro