Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny ciemny pył opadł u jej stóp. Wymierzyła ponownie serię ciosów, ostrzem anielskim w nadchodzące kreatury, które rzucały się na nią, kalecząc jej przedramiona i pozostałe odsłonięte części ciała. Demonów nie ubywało. Mnożyły się w niezwykle szybki sposób. Były dosłownie wszędzie. Wlatywały nawet przed otwory, które jeszcze do niedawna były olbrzymimi oknami z pokaźnymi witrażami. Ściany nie były już pokryte cudownymi i czystymi freskami. W tamtej chwili, piękne ściany były już tylko wspomnieniem, bowiem teraz pokrywała je gruba warstwa szkarłatnej krwi Nocnych Łowców, którzy polegli, wymieszana z tą demoniczną. Podłoga, która była ułożona marmurowymi płytami została pochłonięta przez demoniczny popiół i ogień. Belki, które podtrzymywały strof strzelistego sufitu świątyni, opadały z niego. Tym samym zwalając powoli całą konstrukcję budowli. Śmierć i zniszczenie pochłaniało w zawrotnym tempie to miejsce. 

Tych, którzy jeszcze żyli, była tylko garstka. Wielu z nich miało świadomość, że niedługą dołączą do towarzyszy.

Blondwłosa rozejrzała się w rozpaczy po ciałach swoich bliskich. Z trudem powstrzymywała łzy, które chciały wydostać się spod jej powiek. Muszę być silna  powtarzała sobie niczym mantrę. Pokręciła zrezygnowana głową, nie rozumiała dlaczego i jakim sposobem demony tutaj wtargnęły. 

Dlaczego czary ochronne ich nie zatrzymały...

Zacisnęła mocno zęby i ostatkami sił odpierała kolejne ataki. Jej ruchy z każdym następnym ciosem zdawały się być coraz słabsze, brakowało jej już sił. Nagle poczuła piekący ból z boku. W miejscu, gdzie znajdywała się jej runa Parabatai.

Nie..

Złapała się za bolące miejsce i opadła gwałtownie na kolana. Zaciskając mocno zęby spojrzała przed siebie  i  zobaczyła moment, gdy ciało jej przyjaciółki bezwładnie opada na brudną podłogę. Widziała jak szkarłatna ciecz sączy się z rany na piersi, która okazała się być tą śmiertelną. Momentalnie wokół jej przyjaciółki utworzyła się ogromna plama krwi, która z kolei zaczerwieniła puklerz rozsypanych włosów na podłodze. Blondwłosa pokręciła załamana głową i wbiła swój wzrok tępo w podłogę. Tym razem łzy mimowolnie wydostały się spod jej powiek, kreśląc tym samym smugi na brudnych policzkach dziewczyny...

Po chwili ponownie spojrzała na ciało swojej Parabatai  i wbiła swój wzrok w jej otwarte,puste oczy. W jednej chwili zebrała w sobie resztę siły i ocierając krew wymieszaną z potem, zerwała się na równe nogi. Ruszyła w kierunku demona, który nadal krążył wokół jej przyjaciółki. Wyciągnęła swoje ostrze serafickie i uniosła je, gotowa do ataku, gdy nagle pojawiła się przed nią kobieta o kocich oczach, która wyciągnęła przed siebie otwartą rękę z niebieską łuną wokół palców.

- Florence?-zapytała zaskoczona  jasnowłosa i opuściła ostrze. 

- Musisz uciekać, Beth...-"- zaczęła czarownica poruszając palcami w taki sposób, że iskierki przeciskały się pomiędzy nimi.

-Nie... nie mogę.-pokręciła głową blondynka- oni..

- Oni nie żyją.-przerwała jej twardo. - A ty musisz uciekać dziecko. Nic nie rozumiesz. Masz potężną moc. Valentin'e nie może Cię dostać.- powiedziała szybko czarownica, widząc jak młodsza od niej chce ponownie zaprzeczyć.

- O czym ty mówisz?-pokręciła  zdezorientowana  Annabeth głową. 

Nagle poczuła za sobą silny podmuch wiatru, obejrzała się za siebie i ujrzała portal, który stworzyła kociooka. - Florence, co ty wyprawiasz?-zapytała drżącym głosem.

- To co muszę, przysięgłam Cię chronić.-oznajmiła i wcisnęła blondynce niewielką książkę do ręki.- Weź to, tam jest wszystko co powinnaś wiedzieć.

- Nie rozumiem...- zaczęła Beth. Pokręciła głową a w jej oczach ponownie pojawiły się łzy.

-Nie musisz...-przerwała jej szybko Florence. Odwróciła głowę by spojrzeć za siebie i z zrezygnowaniem spojrzała na blondynkę.- Kończy nam się czas.- westchnęła.

Beth wbiła wzrok w swoją towarzyszkę, miała wrażenie, że te słowa brzmią jak pożegnanie.

- Pewnie się już nigdy nie zobaczymy.. lecz pamiętaj słońce,że jesteś dla mnie jak córka- powiedziała łamiącym głosem kobieta.

Blondynka na jej słowa pokręciła głową i wyszeptała nie do końca zrozumiane słowa.

- Florence, niee...- głos uwiązł jej w gardle.

- Znajdź Magnusa Ban'e - powiedziała i odpechnęła łowczynię wprost do portalu.

- Nie!-krzyknęła Beth i zniknęła w magicznym otworze, który po chwili się zamknął. 

Kobieta jeszcze przez moment wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stała jej podopieczna.

-Wybacz, nie mogłam pozwolić Ci na śmierć.- wyszeptała gdy nagle poczuła rozdzierający ból w samym środku brzucha,który promieniował przez całe tułowie. Potem zauważyłą,że z jej rany wystaje anielskie ostrze, czuła oddech  swojego oprawcy na szyi. Gdy wyciągnął z niej oręż, ona natychmiast odwróciła się do niego twarzą. Nie zdążyła nic powiedzieć, gdyż z jej kącika ust poleciała strużka krwi i runęła ciężko na podłogę, wydając z siebie ostatni oddech...

                                                                                  ***

Alec Ligtwood przeglądał raporty przed stanowiskiem, w którym był wgląd na kamery znajdujące się u bram Instytutu. Na chwilę oderwał wzrok od papieru i skierował go na ekran. Zmarszczył brwi i z zainteresowaniem przybliżył widok z urządzenia. Bowiem zauważył zbliżającą się postać do bramy. . Była to jasnowłosa kobieta, szła chwiejnym krokiem w kierunku drzwi budynku. Bacznie się jej przyglądał bo nie był w stanie rozpoznać twarzy nieznajomej. Nie czekając dłużej na działania kobiety, opuścił swoje stanowisko i ruszył w kierunku wyjścia. Wziął ze sobą anielskie ostrze i po drodze spotkał swojego przyjaciela.

- Jace, chodź ze mną.- powiedział i ruszył przed siebie, nie oglądając się na Parabatai.

Zdziwiony blondwłosy natychmiast ruszył za Alec'em . Szybkim krokiem przeszli przez długi korytarz Instytutu i znaleźli się przy drzwiach, które po chwili otworzyły się z hukiem.

- Co, do..- zaczął Jace na widok postaci w wejściu. Była to kobieta z kamer. Cała pobijana, w popiole i krwi. Tej zaschniętej i tej świeżej,która sączyła się z jej ran. Nagle blondynka opadła na kolana a Alec natychmiast ruszył do niej, podtrzymając jej odsłonięte ramiona. Przyjrzał jej się dokładniej i zauważył,że oprócz ran, na jej ciele jest pełno czarnych znaków. Zmarszczył zdziwiony brwi i przeniósł wzrok na przyjaciela.

- Jedna z nas..- wyszeptali oboje w ty, samym czasie.

- Kim jesteś?- zapytał łagodnie Jace.

Blondynka zaczęła kręcić głową - Zaatakowano nas...- powiedziała ignorując pytanie chłopaka stojącego przed nią. Wzrok wbiła w podłogę.

- Kto?- tym razem głos zabrał Lightwood. Blondynka skrzywiła się a na jej twarzy pojawił się grymas.

- Instytut w New Jersey została zaatakowany.- poprawiła się.- A ja jestem jedyną..- przerwała, bojąc się wypowiedzieć następnych słów.

Przełknęła ślinę i w końcu spojrzała na swoich towarzyszy i wyszeptała ostatnie słowa zanim straciła przytomność.

- Jestem jedyną ocalałą...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro