Rozdział XIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Rozmawialiście? - zapytała sceptycznie Beth. Po opowieści Clary nie do końca chciało jej się wierzyć, że rudowłosa rozmawiała przez fioletowy wisiorek z Valentinem. Nie rozumiała dlaczego Clarissa chciała się najpierw podzielić tym faktem właśnie z nią. Beth starała się unikać jej towarzystwa jak tylko mogła. Przynajmniej do momentu aż znajdzie wytłumaczenie na szepty, które pojawiają się dziwnym sposobem w jej głowie gdy ta jest w pobliżu. Jednak od pewnego czasu słabły i była jakoś w stanie je znieść, co jednak było nadal uciążliwe. A po za tym, Beth twierdziła, że zachowanie Clary nie zawsze jest odpowiedzialne i nadejdzie taki moment, gdy każdy z nich poniesie za to słone konsekwencje i właśnie to martwiło a za razem drażniło ją w dziewczynie.   

- Wypowiedział moje imię. - spojrzała na blondwłosą. - powiedział matka za kielich albo za anielską Lyn. 

Beth przeklęła pod nosem i oparła się o ścianę. No pięknie, Valentine już stawia warunki, pomyślała.

- Kto tak powiedział? - zapytał Alec stojąc w drzwiach pokoju Clary. 

- Valentine - odpowiedzieli razem ruda i Jace, który również przed chwilą wszedł, by wysłuchać opowieści dziewczyny. 

- Skontaktował się z tobą przez naszyjnik? - Alec uniósł brew do góry. Po chwili odepchnął się od futryny i podszedł do Clary, wskazując na jej biżuterię. - w Instytucie? 

- Tak, zobaczyłam Dot.

- To fragment portalu. - powiedziała nagle Beth. - myślę, że dlatego ci go dała.

- Wiem, co widziałam. - przerzucała wzrok między trójką, przebywających u niej w pokoju. - moja matka żyje, jest nieprzytomna, ale żyje. 

- Gdzie? - dopytał Lightwood.

- Nie wiem. 

- Mówiłaś, że widziałaś ich. Czy coś się wyróżniało? Sprzęt, broń, fotografia... - ciągnął wysoki łowca.

- Nie pamiętam. - Clary wzruszyła ramionami.

- Alec, wyluzuj. - odparł Jace.

- Próbuję właśnie coś ustalić. - z powrotem spojrzał na rudą. - Clary, co dokładnie widziałaś? 

- Valentine ma moją matkę, tyle widziałam.

- Emocje tylko rozpraszają, należy je kontrolować..

- I jak ci z tym idzie? - Beth parsknęła śmiechem, na co Alec spiorunował ją wzorkiem.

- Mam chronić Instytut. - podniósł głos, wciąż przeszywając wzrokiem Beth. - jeśli Valentine obserwuje nas przez to - podniósł rękę, by wskazać na naszyjnik trzymany przez Waylanda, - to muszę go zamknąć. - czarnowłosy wystawił rękę do Jace'a - niech to zobaczę. 

Blondyn podał biżuterię swojemu Parabatai, a ten zaczął się jej przyglądać.

- Teraz jest we właściwych rękach. - powiedział i wyszedł z pokoju, razem z naszyjnikiem.  Beth posłała za nim zdziwione spojrzenie. 

- Hej, Alec.. - Clary ruszyła za łowcom.

Jace i Beth spojrzeli po sobie i pokiwali zgodnie głową, wspólnie po chwili dołączyli do rudowłosej. 

- Gdzie idziesz? - dopytała Fray. 

- Schować go gdzieś, gdzie nikt go nie użyje. - odparł obojętnie.

- Powinniśmy go wykorzystać. Aby dostać się do Valentine'a.

- Gdybym był Valentinem to kazałbym ci myśleć, że możesz uratować Joeclyn. - podszedł do schodów i stanął na wyższym podeście. -  i potem zwabiłbym Clary, a następnie zażądał Kielicha bądź Beth w zamian za jej życie. 

Lightwood kucnął na podłodze, pochylił się do przodu. Następnie przejechał stelą po runie, która znajdowała się w płytce podłogi, po chwili z dołu wychyliła się czarna skrzynka. 

- Jace ma rację. - potwierdziła słowa blondyna Clary. - Tak uratowaliśmy Simona przed wampirami. 

- Ta, wampirami. - przejechał po kolejnym symbole, tym razem na ścianie. Otwierając skrzynię całkowicie. - nudne, staroświeckie, skłócone ze sobą wampiry. - położył na najwyższej półce naszyjnik Clarissy. - Valentine to prawdziwe zagrożenie. - czarnowłosy sprawnie przejechał ponownie stelą po kolejnym wzorze, zmykając tym samym czarne pudełko. Jednocześnie podchodząc do Fray. - Czterech i pół nocnych łowców wraz z dziwadłem Annabeth,  nie da mu rady. 

Beth słysząc jakim określeniem ją obrzucił czarnowłosy otworzyła w zdziwieniu  buzię i zmarszczyła brwi. - Słucham? Jak mnie nazwałeś? - zapytała wyzywająco. 

Alec przewrócił teatralnie oczami. - Nie będę powtarzał, dobrze słyszałaś. 

- Ah tak? To teraz ty posłuchaj uważnie i zastanów się kto jest większym dziwadłem. - zaczęła zdenerwowana blondynka. 

- Beth, spokojnie.. - próbował zapanować nad gniewem dziewczyny Jace, jednak na marne. 

- Nie. - odparła twardo blondynka. Wciąż patrząc na wyższego z łowców. - Najpierw oskarżasz mnie o szpiegowanie,  nie ufasz mi, nie liczysz się z moim słowem i odkąd tutaj jestem masz wiecznie do mnie jakiś problem, a teraz co? Nazywasz mnie dziwadłem, ale chyba zapominasz, że ty też nim jesteś. Bo kto normalny wstydzi się uczuć do swojego Parabati? Ja też oddałam wspomnienie ze swoim i co? Nikogo nie naraziłam i nie przerwałam więzi! I to właśnie przez ciebie ktoś mógł stracić życie. - wytknęła czarnowłosemu poprzednią sytuację.  - Dlatego więc zastanów się co mówisz, bo pewnego dnia stracisz wszystkich. Bo jak wiesz, wypowiedzianych słów nie da się cofnąć. - wysyczała wściekła jak osa i nie czekając na jego odpowiedź ruszyła do swojej sypialni. Miała zamiar wziąć swoją księgę i natychmiast udać się do Magnusa. Nie chciała już do końca dnia oglądać czarnowłosego. 

- Cholerny dupek. - syknęła idąc jeszcze korytarzem.  Westchnęła ciężko i nadal wściekła ruszyła do swojego pokoju. Już chciała chwycić za klamkę, gdy zobaczyła, że jej drzwi nie zostały domknięte. Zmarszczyła brwi. - Przecież ja zawsze zamykam. - mruknęła cicho do siebie. Przekroczyła niepewnie próg i zaczęła się bacznie rozglądać. Jednak nic nie wskazywało, żeby ktoś tu był. Sprawdziła nawet w łazience i też pusto. Wzruszyła ramionami, stwierdziła, że najwyraźniej ten jeden raz zdarzyło jej się nie domknąć drzwi. Westchnęła i podeszła do okna. Oparła czoło o szybę, jej oddech tworzył białe obłoki na szkle. Beth zamknęła oczy i wsłuchała się w ciszę. Potrzebowała jej. Chwili ciszy w tym całym zawirowaniu jakie wprowadziła nie tylko Clarissa, ale i ona sama.

Po chwili otworzyła oczy i zwróciła swój wzrok na nocną półkę, na miejsce gdzie ostatnio zostawiła księgę od mentorki. Księgę, którą musiała jak najszybciej pokazać Magnusowi. 

Nagle Beth gwałtownie poderwała się i zbliżyła się do mebla.

- Gdzie ona jest do cholery? - rzuciła w ciszę ją otaczającą i gorączkowo zaczęła przeszukiwać pomieszczenie. Wywróciła wszystko z szaf, zajrzała do każdej szuflady, pod łóżko ale Księgi nigdzie nie było...

Wyglądało na to, że drzwi do jej pokoju zostały niedomknięte nie przez nią.

A przez kogoś..

NOTATKA OD AUTORA 

I jak? Co o tym sądzicie? Podzielcie się opinią. ♥

Jak podoba wam się kolejne starcie słowne naszych ulubieńców? 

2/5 

VM

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro