Rozdział XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Beth od kilkunastu minut stała na środku pomieszczenia i ze złością kopnęła w kolejną rzecz walającą się po podłodze. Warknęła gniewnie i oparła się rękoma o ramę łóżka a głowę spuściła na dół między ramiona, by wyrównać oddech i uspokoić myśli. 

- Kto mógł zabrać księgę? - zapytała sama siebie. - Kto o niej wiedział w obrębię Instytutu? - rzuciła kolejne pytanie. Tylko Isabelle, odpowiedziała sobie w duchu. - Nie to nie ona, nie po to ją dla mnie ukryła, aby teraz ją mi zabrać. - powiedziała ponownie do siebie. Wyprostowała się i zaczęła krążyć po pokoju.  Zaczęła odkładać wszystkie rzeczy, które wcześniej porozrzucała po całym pokoju podczas poszukiwań. Nadal zastanawiała kto, mógłby ją okraść. Po czym przypomniała sobie chwilę, gdy Magnus przy wszystkich powiedział aby ta przyniosła księgę do niego. 

- Czyli muszę zakładać, że oni wiedzą...- zastanowiła się na głos. Podrapała się po brodzie i jej myśli krążyły teraz nad pytaniem, kto chciałby jej zaszkodzić. 

- No jasne! - poderwała się na równe nogi i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wybiegła na korytarz i dyskretnie zbliżyła się do drzwi pokoju czarnowłosego. Zanim nacisnęła klamkę, rozejrzała się czy na korytarzu nikogo nie ma. A co do obecności Lightwooda u siebie, była przekona, że ten jest albo w sali treningowej albo przy raportach. Rzadko przebywał w swojej sypialni. Nie raz śmiała się, że w swoim pokoju tylko śpi. 

Upewniwszy się, że nikt jej nie zauważy, wkroczyła do pokoju Alec'a. Rozejrzała się po pomieszczeniu, wyglądało bardzo podobnie jak reszta pokoi w instytucie, przeznaczonych na użytek łowców. 

Wnioskowała, że czarnowłosy wyniósł jej księgę stosunkowo niedawno, więc liczyła, że jeśli nie umieścił jej w takiej skrytce, jak naszyjnik Clary to pewnie zdążył zaledwie położyć ją gdzieś na wierzchu w swojej komnacie. I nie pomyliła się. Po chwili poszukiwań znalazła ją, w dolej szufladzie komody stojącej przy parapecie. 

- Co za dupek. - mruknęła. 

W tym momencie usłyszała, że drzwi się otwierają. Odwróciła się w tą stronę i ujrzała niezwykle zaskoczonego Lightwooda. Ten w szoku podniósł wysoko brwi i wydał z siebie stłumiony dźwięk. 

- Następnym razem, jak już coś ukradniesz to schowaj to w lepszym miejscu. - syknęła wściekła Annabeth wskazując na księgę, którą teraz odłożyła na parapet. - Swoją drogą Lightwood. Co to ma do cholery znaczyć? Chciałeś mieć pewność czy nie szpieguję dla  wampirów? A może stwierdziłeś, że współpracuję z Valentinem i oszukuję czarodzieja z Brooklynu? - zapytała z przekąsem. 

- Musiałem sprawdzić co tak naprawdę ukrywasz. - odpowiedział chłodno Lightwood. 

- Co ukrywam? - podniosła jedną brew do góry. - I co? Ustaliłeś coś? 

Ten tylko westchnął ciężko. 

- Słuchaj, Valentine zagraża nam wszystkim, ty pojawiłaś się znikąd i po prostu.. - zaczął czarnowłosy również zdenerwowany. 

- Nie wierzę! - uniosła ręce w górę. - Ty naprawdę sądzisz, że jestem jego jakimś cholernym posłannikiem. - krzyknęła.  - I nie zakrywaj się obowiązkami! 

- Musiałem mieć pewność, że ty na pewno również nie będziesz dla nas zagrożeniem. - dziewczyna słysząc te słowa, posłała mu mordercze spojrzenie. - A całe te twoje zachowanie było zbyt tajemnicze, co niby miałem sobie pomyśleć? - W Beth aż się zagotowało. 

- I naprawdę sądzisz, że ja ci we wszystko uwierzę? Że niby sama sobie zapracowałam na takie traktowanie? - warknęła. Zbliżyła się do czarnowłosego. - Lepiej, powiedz o co ci tak naprawdę chodzi, Lightwood. W co ty pogrywasz?  

Alec milczał. Zacisnął mocno szczękę jakby powstrzymując się od wypowiedzenia słów, których mógłby potem żałować. 

- Nie chcesz znowu na to odpowiedzieć, okej. Ale trzymaj się z daleka ode mnie i moich rzeczy. Bo inaczej pożałujesz Alec. - warknęła po raz kolejny i zabierając księgę z parapetu ruszyła do drzwi. Jednak Lightwood złapał ją za ramię. Dziewczyna zmarszczyła brwi. 

- Chcę tylko wiedzieć, czy mam cię traktować jako potencjalnego wroga. - powiedział z trudem. 

- Pozwól, że sama o tym zdecyduję. - syknęła i wyszarpała swoje ramię z uścisku czarnowłosego. Wyszła szybko z jego sypialni i szybkimi krokami przemierzała długi korytarz. 

- Pieprzony idiota... - huknęła zła, gdy słyszała, że ten próbuje ją dogonić. 

- Beth! Zaczekaj! - zawołał ją. Ta jednak skręciła w kolejny korytarz w celu wyjścia z Instytutu. Nie miała zamiaru wysłuchiwać jego kłamstw i absurdalnych założeń. Jej złość jeszcze bardziej się spotęgowała gdy Lightwood w końcu dorównał jej kroku i złapał ją za ramię - To nie tak...- dziewczyna natychmiast wyrwała mu się. 

- A niby jak?! - syknęła lecz wciąż się nie zatrzymała. 

- Źle się wyraziłem..- westchnął. 

- O nie. - odwróciła się w końcu do niego i dźgnęła go palcem w pierś. - Tak się składa, że wszystko wyraźnie powiedziałeś. - warknęła.  Alec już chciał coś powiedzieć, gdy zauważyli, że miejsca treningowego, przy którym stali , wychyla się ciemnowłosa, dojrzała kobieta. Oboje spojrzeli po sobie i zdziwieni skierowali swoje kroki w jej stronę.

- Matko, witaj. - kobieta zerknęła na swojego syna i jego towarzyszkę. - Zaskoczyłaś mnie. 

- Powinieneś być gotowy. - uścisnęła czarnowłosego. - nie ważne, czy się spodziewasz , czy nie. 

- Jestem, jesteśmy. - odparł gdy Maryse już się od niego odsunęła i ruszyła w kierunku blondynki. 

- Witaj Annabeth. - uścisnęła dłoń dziewczyny. 

- Witam, Pani Lightwood. - odparła z uśmiechem blondynka, jakby kłótnie sprzed kilki minut, nie miała zupełnie miejsca. 

- Porozmawiamy o Instytucie później, teraz mamy większy problem. - odwróciła się do reszty zebranych w pomieszczeniu. Zaczęła krążyć pomiędzy Isabelle oraz Clary. - Jasny Dwór przestał się komunikować z Clave i nie znamy powodu. Zgaduję, że wciąż chowają urazę o to, że poprosiliśmy ich o wysłanie zwiadowców na poszukiwanie Valentine'a. Lecz nikt z królestwa nie chce nic powiedzieć. 

- Przyjaźnię się ze Seelie. - odparła Isabelle.

- Tak, znam twojego przyjaciela. - kobieta zbliżyła się do córki. - Isabelle, oddzielamy się od Podziemnych nie bez powodu. - stanęła naprzeciwko czarnulki. - złe posunięcie, złe słowo... Sądzisz, że istnieje takiego jak bunt bez ofiar? - Izzy zmarszczyła brwi. - Kto wie, o co się obrażą te kreatury. - Młodsza z rodu Lightwood spuściła wzrok. - Może powiedziałaś mu coś, co nie powinien wiedzieć? Może znieważyłaś jakiś ich idiotyczny zwyczaj? 

- Chwila, nie rozumiem. - przerwał wywód kobiety Jace, - obwiniasz Izzy, bo ma przyjaciela z podziemia? 

- Jeśli ktoś burzy naturalny porządek, ten się rozpada. - odparła wyniośle.

- Naturalny porządek? - powtórzyła Clarissa. - o czym pani mówi? 

- Mogę pomóc. Wiem jak rozmawiać z Faerie. - odezwała się po chwili milczenia Isabelle.

- Ma rację. - potwierdził siostrze czarnowłosy. - może spotkać się z Meliornem i dowiedzieć się co wiedzą. Mogę pójść z Izzy, jeśli chcesz. 

- Tym razem wolę, żeby Jace poszedł z nią. - poklepała Maryse blondyna po ramieniu. - Alec, zostaniesz z dziewczynami. - wskazała na Annabeth i Clarissę. - Chcę mieć je pod kontrolą. Fairchild już dosyć narobiła problemów. Z czego wiem, Lynn też sporo narozrabiała. 

Blondynka zmarszczyła brwi i ponownie rzuciła mordercze spojrzenie w stronę Lightwooda. Syknęła cicho przekleństwo pod jego adresem i mocniej ścisnęła księgę, którą wciąż miała w ręku.

- Może dlatego, że jeszcze kilka dni temu nie wiedziałam, że jestem Nocnym Łowcom - oburzyła się rudowłosa. 

- To były ekscytujące dni. - Beth zmarszczyła brwi w zdziwieniu. - Clave liczy na Lightwoodów, że utrzymają porządek. 

- Nie musisz mi tego mówić. - odparł Alec. - jeśli ta misja jest ważna dla Clave, to chcę być tym, który pójdzie z Isabelle. 

Maryse parsknęła śmiechem. 

- Jesteście tacy chętni do zrobienia, tego co chcecie. Czas się zmierzyć z prawdą. - podniosła głos. - życie nie polega na tym co chcesz zrobić, lecz na tym co musisz. - starszy Lightwood zmarszczył brwi. - dałam wam wasze zadania, wykonać je. Ty i ty. - wskazała na Jace i Isabelle. - za mną. 

Kobieta odwróciła się na pięcie i ruszyła w swoją stronę, a wskazani razem za nią.

- To było dziwne. - skwitowała Annabeth.

- Jak wkurzyłeś mamę? - zapytała Clarsissa.

- Gdybym miał zgadywać, nieupoważnione misje na twoją rzecz, nie spodobały się Clave. - powiedział i odszedł również w swoim kierunku. Blondynka wykorzystując nieuwagę czarnowłosego przemknęła po cichu do drzwi i miała zamiar się dyskretnie wynieść z budynku jednak nie zauważyła, że gdy tylko zmierzała w kierunku wyjścia, co nie uszło uwadze czarnowłosemu, ten szybko zawrócił i szybko stanął przed nią. Ta widząc go, gwałtownie się zatrzymała i westchnęła ciężko. 

- Odsuń się. - syknęła i ruszyła pewnym krokiem. Jednak ten ponownie zacisnął dłoń na jej ramieniu.

- Nie ma mowy, żebyś gdziekolwiek wyszła bez pozwolenia. Słyszałaś mam mieć na was oko. - powiedział twardo, co nie zrobiło wrażenia na blondynce. 

- Przykro mi, że ostatnio twoja matka nie była zadowolona z twoich potknięć, ale nie mam zamiaru siedzieć tutaj tylko dlatego, że chcesz się jej przypodobać. - powiedziała z przekąsem. 

Alec westchnął i przewrócił oczami. 

- Beth, nigdzie nie wyjdziesz. - powiedział chłodno. Dziewczyna podniosła brew do góry.

- Ah tak? A chcesz się przekonać? - rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Wyszarpnęła się mu i już miała ruszyć do przodu, gdy nagle podbiegła do nich Clary. 

- Chyba wiem jak znaleźć mamę. 

NOTATKA OD AUTORA

I kolejny! 

3/5

VM



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro