Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Pov Michael

Jak co rano, punkt 5:00 wstałem, by wyłączyć dzwoniący już od kilku minut budzik. Westchnąłem cicho, przecierając zmęczony twarz i spojrzałem za okno, patrząc na to wyidelizowane miejsce, które Bóg nazwał niebem...

Chociaż wyglądało to strasznie martwo… Na początku też wydawało mi się, że to dobry pomysł, ale teraz już sam nie wiem co myśleć, ta monotonność, świat w którym każdy jest taki sam, w którym nie ma seksu, homoseksualistów, nikt się w nikim nie zakochuje.

Ludzie tu po prostu istnieją i są idealni, założe się że nawet za bardzo nie myślą. Skrzywiłem się patrząc na nieszczęsne dusze ludzi i wstałem z miękkiego łóżka, otoczonego baldachimem.

Żyć nie umierać, co nie? Chyba tak mówią śmiertelnicy… Szczerze mówiąc, oni chyba mieli lepiej od nas wszystkich, mieli wybór i dobrze się przy tym bawili, chciałbym być jak oni… Piękny, młody i nie ponoszący żadnej odpowiedialności, to by było całkiem urocze.

Podszedłem do lustra i uśmiechnąłem się krzywo do własnego odbicia. Anioł niczym z obrazka, wysoki, szerokie bary, wąska talia, niezbyt umięśniony, ale ma się czym pochwalić.

Kasztanowe włosy, oczywiście, błękitne oczy a także męska, przystojna, ale mimo wszystko, łagodna anielska twarz. Gorzej być nie mogło, prawda, tato? Musiałem być idealny jak te wszystkie twoje marionetki!

Jeszcze raz zmierzyłem się wzrokiem i prychając ruszyłem do łazienki by przygotować się do pracy, jak codziennie zresztą. Wziąłem prysznic, umyłem zęby, uczesałem, ogoliłem i takie tam, jak każdy uczciwy człowiek zresztą, bo przecież nie mogłem użyć magii, tatuś by się wkurzył… Skoro o tatusiu mowa, od dawna zastanawiałem się czy nie upaść i nie bawić się w piekle jak każdy upadły.

To na pewno byłaby lepsza opcja, ale Gabe byłby wściekły i raczej nigdy w życiu więcej nie spojrzał by mi w oczy. Ale w sumie, ja już sam nie lubiłem patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Przetarłem zaparowaną szybę, łazienkowego lustra i nie ośmieliłem się w nie spojrzeć. Odbiłem się od zdobionej umywalki i ruszyłem do szafy, by najzwyczajniej w świecie, tak jak co dzień, nudno, przyodziać lśniącą, świecącą zbroję.

Chciałbym móc powiedzieć, że włożyłem ją gładko, bez żadnych niezdarności lub problemów, ale ostatnio się nie wysypiam, więc… No przewróciłem się ze zbroją kilka razy, ale w końcu założyłem to anielskie żelastwo na siebie i byłem gotowy by udać się do pracy. Westchnąłem ciężko sięgając jeszcze po magiczny miecz Archanioła Michała! I wyszedłem z domu, nawet go nie zamykając. Bo kto w tym idealnym świecie by kradł, co?

Chciałem już kierować się w stronę bramy, gdy drogę zagrodziła mi smuga światła, a zaraz po tym pojawił się przede mną mój ukochany braciszek Gabriel. Chyba jedyny powód w tym miejscu dla którego się uśmiecham.

– Bracie? – odezwał się aksamitnym głosem ten mały chłopiec, o dziewczęcej urodzie, złotych włosach no i oczywiście niebieskich oczach. Maluch promieniował wręcz szczęściem, ale w jego głosie można było wyczuć małą niepewność.

Kiwnąłem tylko głową na znam, że chłopak może mówić, więc ten zaczął.
–Nie wiem jakim cudem, ale ojciec… Uhh! – jęknął słodko i tupnął nóżką. Mój kochany braciszek…

– Lucyfer dostał przepustkę do nieba! – powiedział zaciskając oczy i pięści ze złości. Aż zrobił się czerwony, przyznam, nigdy nie widziałem go w takim stanie. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego pytająco.

– Jakim cudem dostał przepustkę? – szepnąłem dość przerażającym tonem, niepewny czy chcę to wiedzieć. Ale to poważnie była sprawa życia i śmierci…

Ale niekoniecznie moja. Przydało by się w tym miejscu trochę chaosu, a może być zabawnie. Chociaż jak na razie świętoszka trzeba udawać.
Gabriel się zaczerwienił.

- Um… Ja… No… - spuścił głowę zawstydzony. Jak uroczo.

- Wysłałem mu ją… Niechcący! – pisnął cicho. Boże… Mimo, że miał kilkadziesiąt tysięcy lat wyglądał na wyjątkowo dziecinnego osiemnastolatka, czasem mi się wydaje, że nigdy nie byłby w stanie znaleźć sobie kobiety.

- Więc raczej muszę się tym zająć? Co? – mruknąłem uśmiechając się do braciszka i czochrając jego złotą czuprynę, złapałem miecz za rękojeść i machając bratu, spacerkiem ruszyłem na pole bitwy. Mógłbym zrobić to szybciej, mignąć niczym strzała. Chociaż w sumie dlaczego mam iść tak bardzo wolno? Definitywnie pora przyspieszyć!

Pov Lucyfer

Lucyfer pukał palcami w blat hebanowego stołu. Czekał od piętnastu minut w swoim biurze aż Lilith, jego sekretarka, przyniesie mu pozwolenie na wstąpienie do nieba. Nie ma co owijać w bawełnę, jego stosunki z mieszkańcami niebios były skomplikowane. Miał zakaz wstępu, on wszystkie demony i nieczyste istoty. Za to, że nie chciał robić za niewolnika dla ludzi! Zresztą sam Bóg nie był taki święty, te wszystkie ludobójstwa, paskudne choróbska i takie tam. Ale nie, to zawsze on był temu wszystkiemu winny. Wielki, zły Lucyfer. Zachciało im się czarnego charakteru, psia mać!

  - Lilith! - krzyknął na całe gardło, niemal je zdzierając. Był wkurwiony, a wkurwiony Szatan to nieszczęście dla wszystkich, ludzi i demonów.
 
  - Tak, panie Morningstar? - spytała czerwono-włosa wychyliwszy się zza framugi uchylonych drzwi. Jej okulary zerówki zsunęły się na czubek jej nosa gdy czekała wyczekująco na odpowiedź szefa.

  - Jak to co?! - warknął sucho, niech ta kobieta nawet nie liczy ma premię. - Moja przepustka, ta super ważna, dzięki której będę mógł wejść do nieba?- spojrzał znacząco na sekretarkę . Kurwa, niech mu tylko nie mówi...

  - Przyszła tydzień temu, w wersji elektronicznej - dodała unosząc brew i poprawiając szkła, jak niezmiernie bawiło ją droczenie się z jej szefem.

  - Eh? - spojrzał na nią zdezorientowany, przechylając głowę w bok, wyglądając przy tym jak szczeniak.

  - Co?! - Syknął spoglądając w telefon, kilka razy przesunął palcem po ekranie i zbladł.

  - Faktycznie, masz rację.
Demonica zaśmiała się.

  - Naprawdę, chcę premię - westchnęła teatralnie z uśmiechem na ustach i zniknęła za drzwiami.

  -Nigdy w życiu! - krzyknął żartobliwie. - I zdejmij te okulary! Nie potrzebujesz ich!
Miał ją, w końcu. W końcu ją miał!

  Dziwne było, że Lucyfer cieszył się z tak małej, nieistotniej wręcz, rzeczy. A jednak, dla niego była to sprawa życia i śmierci. W końcu chodziło o seks! Seks, ulubioną rzecz każdego demona. Seks, którego z jakiegoś, nikomu nieznanego, powodu nie mógł uprawiać.

  No dobrze, mógł, ale nie czerpał z niego przyjemności. Nieważne z jakim demonem czy człowiekiem by próbował. Nic. Kompletne zero. Zupełnie jakby wyczerpał swoje szanse na dobry stosunek i teraz musiał czekać aż te znowu się naładują, by mógł sobie poużywać.

  Najgorsze było to, że przez to nie mógł osiągnąć spełnienia, a co za tym idzie, był sfrustrowany i napalony. Cały czas. Na okrągło. Dwadzieścia cztery na dobę.

  Morningstar zaciągnął się tytoniem, po chwili wypuszczając powoli dym. Czekał skryty niedaleko bram nieba i obserwował.

  Nasłuchiwał czy jacyś piękni aniołowie, chętni na zabawę, nie idą. Najlepiej jakiś drobny i uroczy maluszek z niewinną twarzyczką. Albo. Może wolałby dziś kogoś wysokiego i napakowanego, kogoś komu pozwoliłby się zdominować? Uh, nie mógł się zdecydować. Ale cóż, pożyjemy zobaczymy, prawda?

  - Och? - przed oczami mignął mu chyba przed chwilą piękny aniołek. Tylko gdzie on, och, gdzie on podział się?
Zaczął machać głową w te i wewte, poszukując wzrokiem, jak miał nadzieję, swojej dzisiejszej zdobyczy.

  Nie ma go - pomyślał żałośnie. Czemu to zawsze on miał takiego wielkiego pecha? Co on światu takiego zrobił?
Zastanowił się przez chwilę, a może on po prostu potrzebował kobiety?

  Szybko potrząsnął głową próbując odgonić tą okropną myśli.
Śmiać mu się chciało. On? I jakaś kobieta? Z obwisłym biustem i przeruchaną waginą wyglądającą jak przeżuta szynka? O nienienie. Aż wzdrygnął się, wyobrażając to sobie.

  Obrzydlistwo. On nie, on podziękuje za to ładnie, ale kobiety były nie dość, że straszne to jeszcze obrzydliwe.
Westchnął cicho pod nosem. Może to i lepiej, że już tu nie mieszkał? Tylko jakieś dziwne myśli przychodziły mu do głowy.

  Wzruszył, zawiedziony, ramionami i ruszył do siebie. Przyjdzie jutro, poszukać swojego przystojniaczka.
Warknął przekleństwo pod nosem kopiąc w drzwi. Specjalnie włożył na podryw zajebiście obcisłe, skórzane spodnie, które teraz przyleciały ciasno do jego krocza drażniąc je, niemiłosiernie. Nie mógł sobie na to pozwolić.

  Nie mógł znowu sobie zwalić w samotności. A przynajmniej spróbować, bo nawet to mu ostatnio nie szło.
Kurwa, nie mógł tak dłużej. Był uzależnionym od seksu synem Boga. I co? Nawet zaruchać nie mógł? Co mu zostawało z takiego żywota? Gdy został strącony do piekła miał do wyboru dwie rzeczy. Ruchanie i zabijanie. Wybrał tę przyjemniejszą opcję i tak mu już zostało. Ba! Nie miał zamiaru nic z tym robić, podobało mu się tak jak było.

  Zanim to wszystko się zwaliło, oczywiście.
Nie wiedział co ma robić. Siedzieć i rwać włosy z głowy? Nie miał zamiaru psuć swojego nienagannego wyglądu. Musiał, po prostu musiał, znaleźć sobie kogoś kto mu pomoże. I najlepiej żeby miał ładną buźkę.

  Nie wiedział czy to kara Boska czy czyiś głupi żart, ale miał już tego po dziurki w nosie. Jutro, zrobi się na bóstwo, pójdzie do "raju" i weźmie sobie jakiegoś faceta. I koniec dyskusji.










•••Okej, więc piszę tą książkę z demonicbae
Ona pisze za Lucyfera, a ja za Michaela i będzie na tyle zabawnie że piszemy w dwóch różnych osobach, więc będzie zabawa. •••
Zapraszam do nowej i chyba pierwszej poważnej książki na tym profilu!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro