⭐Rozdział 28. Dołączysz?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 28
DOŁĄCZYSZ?

***Claire

Wychodzę z budynku. Rozmowa z doktorem Nessonem zawsze wprawia mnie w lepszy nastrój.
Mój uśmiech znika zastąpiony krwistym rumieńcem na widok Jareda opartego nonszalancko o pobliską latarnię. Wspomnienie wewnętrznych uczuciowych rozterek, które chwilę temu nawiedziły mnie w gabinecie psychologa, powracają ze zdwojoną siłą.
Biorę głęboki wdech, by się opanować. Na szczęście Jared nie patrzy w moją stronę i mam na to kilka chwil. Powoli do niego podchodzę.

- Możemy już wracać - Oznajmiam.
Mężczyzna przenosi na mnie wzrok i niezwykle leniwie zaciąga się papierosem, którego zaraz potem gasi.
Bez odpowiedzi, czy jakichkolwiek innych słów, rusza z miejsca.
Nie widząc innego wyjścia zrównuje się z nim.
Od kilku dni, a właściwie od jego wyjścia do baru, jest jakiś inny.
Mówi tylko tyle ile musi, nie rzuca uszczypliwych uwag. Nie żebym jakoś cierpiała z tego powodu, jednak ta moja wścibska strona chętnie zajrzała by do jego myśli. Kiedy ja się tak do niego przyzwyczaiłam?

***Teo

- Claire no proszę.. - chodzę za nią i marudzę już dwa dni. - No co ci szkodzi?
Przewraca oczami na moje słowa, bo jakby tylko chciała znalazłaby co najmniej dziesięć tysięcy argumentów przeciw mojemu pomysłowi. Na szczęście nie robi tego, jedynie zbywa mnie po raz kolejny.

- Teo, ja na prawdę nie mam ochoty na jakiekolwiek świętowanie - smutek w jej głosie jest prawie namacalny. Rozumiem ją. Wszystkie te policyjne doniesienia o tym zwyrolu muszą dawać jej nieźle w kość, ale jak teraz się załamie to już nawet ten jej terapeuta nic z tym nie zrobi. Wiem, nie znam się na tym, ale umartwianie się też jej nie pomoże. Mam nawet wrażenie, że jej nastój udzielił się Jaredowi. Jest jakiś dziwny, jak nie on.

- Claire tylko raz w życiu kończy się dwadzieścia jeden lat - Stwierdzam. - To jak wygrana w pokera, albo w Black Joka.

- Black Jacka, Teo - poprawia mnie.

- Jeden pies. - Macham ręką. - To jak? Zgadzasz się?

Nie wiem czy moja słodka minka, czy fakt, że ma już mnie dość sprawia, że kiwa lekko głową.
Podskakuje do góry z głośnym "yess" i chwytam ją w pasie by wyściskać.

- To będą najlepsze urodziny jakie kiedykolwiek miałaś - mówię wprost do ucha roześmianej przyjaciółki.

***Jared

Całe to wyjście uważam za poroniony pomysł. Urodziny. Ja swoich nie świętuje już od dobrych piętnastu lat.
Rozglądam się po klubie w którym Teo postanowił to wszystko wyprawić. Słyszałem jak Claire nalegała, by wyglądało to bardziej kameralnie. Sam bym tak wolał mógłbym w spokoju siedzieć w pokoju i nie mieszać się w to, a tak muszę niańczyć ich wszystkich.
Zawieszam dłużej wzrok na Claire. Jej rumiane od alkoholu policzki i wesoły uśmiech nie sięgają tych dużych czarnych oczu.
Czy nikt tego nie widzi? Są aż tak pijani?
Odpalam kolejnego papierosa, by oderwać tym moje myśli od tej dziewczyny. Nie powinienem o niej w ogóle myśleć. Kurwa! przecież ja u niej pracuję! Chociaż chce mi się śmiać, bo jak do tej pory nie wziąłem od niej ani centa. Nadal nie wiem jak się z tym uporać. Mieszkam u niej, a staram się jak mogę ograniczać czas spędzony wspólnie. Śmieszne. Przez nią staje się miękki. Wszystko na nic. Wszystkie starania by nie myśleć. Ciągle wraca w moich myślach i snach.

Nagle jak na komendę wszyscy siedzący w loży podrywają się do góry.
Pierwszy Teo, a za nim dwie przyjaciółki  Claire, jak i sama dziewczyna, kierują się w stronę parkietu.

- Dołączysz? - zaskakuje mnie pytanie jednej z przyjaciółek solenizantki.
Chyba znów zbyt mocno się na nią zapatrzyłem.

- Może później - burkam i popijam moją cholerną colę. Nawet piwa nie mogę ogarnąć!

- No dalej..nie daj się prosić - muska moją dłoń. Kolejna szuka okazji by mnie poderwać. Prycham i przenoszę wzrok na parkiet. Towarzystwo dobrze się bawi.

Kładę dłoń na plecach dziewczyny i popycham ją w stronę parkietu. Trochę relaksu mi nie zaszkodzi, no nie?
Dziewczyna od razu łapie rytm i z szerokim uśmiechem zaczyna się o mnie ocierać w tańcu.
Jej mały tyłek wręcz wciska się w moje krocze, na co mój fiut nie potrafi być do końca obojętny, o co z pewnością jej chodziło. Chwytam jej biodra, by docisnąć ją mocniej do siebie. Szukam chwilowego zapomnienia.
Dziewczyna się obraca i zachęcająco uśmiecha. Jak jej było? Brie? Nie to ta druga. Mniejsza z tym. Gdy próbuje mnie pocałować, odsuwam głowę. W tej samej chwili napotykam spojrzenie Claire. Już nie tańczy, tylko stoi i patrzy na mnie. Z jej dość zamglonego wzroku nie potrafię nic odczytać.
Widząc, że i ja na nią patrzę automatycznie chwyta za rękę druga przyjaciółkę i ciągnie do baru.
Nie wiem czemu, ale tracę całe zainteresowanie tańcem jak i moją partnerką, po czym wracam na poprzednio zajmowane miejsce. Kolejna próba pozbycia się niechcianych uczuć poszła się jebać.
Mimowolnie szukam jej w tłumie, tym razem z przyczyn czysto zawodowych. W końcu jestem jej ochroniarzem.
Odnajduje ja siedzącą przy barze i pochłaniającą alkoholu z Brie i Teo.
Mógłbym powiedzieć jej, żeby tyle nie piła, ale nie jestem jej ojcem.
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać na koniec tego wszystkiego.

Dochodzi druga w nocy. Litry wypitej coli dają o sobie znać. Niechętnie kieruje się do toalety. Chyba nie zdążą niczego odwalić w tym czasie..

*** Claire

- Och serio?! - chwytam za ramię Brie i próbuje odciągnąć od blondwłosej dziewczyny. Teo tylko się przygląda całej sytuacji, zamiast mi pomóc, chociaż to on po części jest sprawcą całego zamieszania.

- Brie! Daj spokój! - przekrzykuje muzykę. Jednak moje słowa nie docierają do przyjaciółki. Od chwili jak zobaczyła tę dziewczynę siadającą na kolanach Teo, mało jej nie zabiła. Wiem, że to alkohol teraz odgrywa główną rolę, ale nie mogę jej pozwolić na bójkę.
Patrzę gniewnie na Teo, ale ten nie rozumie, albo nie chce zrozumieć co się właściwie dzieje.
Tracę siłę z każdym szarpnięciem się przyjaciółki w moich ramionach. Gdzie do cholery jest Jared, gdy jest potrzebny?!
Na myśl od razu przychodzi mi jego widok z Leą, tańczących swój namiętny taniec. Pewnie teraz jest z nią.. dziwne ukłucie w piersi sprawia, że tracę czujność, co Brie natychmiast wykorzystuje, by wyrwać się z moich ramion i dopaść do blondynki, która nie wiedzieć czemu nadal przy nas jest.
W ostatniej chwili moja przyjaciółka zostaje odciągnięta od swojej niedoszłej ofiary, przez ramiona owinięte wokół jej tali.

- Nawet do kibla nie można iść, żebyście czegoś nie odjebali?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro