Rozdział 16
Nawet się nie zorientowałam gdy wylądowaliśmy przed domem. Cały czas myślałam, nie, nie myślałam - marzyłam. Do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk uderzania dłoni o dłoń.
Spojrzałam na schody i zobaczyłam klaszczącą Amelię z dumnym uśmiechem na twarzy.
-Nieźle.
-Miałam dobrego nauczyciela. - Daniel uśmiechnął się do mnie.
-Nauczyciel nie ma nic do gadania gdy uczennica wszystko potrafi. - Roześmiał się a Amelia najwyraźniej stwierdziła że jest niepotrzebna.
-Gołąbeczki pamiętajcie tylko że już przerwa.
Weszliśmy do domu i poszłam jeszcze do sali ''lekcyjnej'' którą specjalnie przyrządzili wkładając tam dwa biurka, krzesła i tablicę. Wzięłam torbę i już miałam wyjść gdy Daniel zastąpił mi drogę.
-No więc jak? - Zapytał i zamknął drzwi.
-Co jak?
-Odpowiesz mi? Nie naruszam twojej sfery i jest przerwa....
Faktycznie jej nie naruszał. Staliśmy jakiś metr od siebie a moje ciało z jakiegoś powodu chciało skrócić ten dystans.
-Czemu chcesz to wiedzieć? - Zaczęłam gorączkowo szukać rozwiązania.
Zrobił minę jakby myślał nad tym ale tylko się zgrywał. Wiedział czego chce i po co.
-Jestem ciekawski.
-A ja skryta.
Roześmiał się jakby usłyszał dobry żart.
-Już ci w to wierzę.
-To tak jak ja tobie.
-Jestem starszy.
-I co z tego?
-Starszym się ustępuje.
-Miejsca w autobusie...
-Nie tylko. No powiedz.
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich Amelia. Daniel spojrzał na nią a ona się uśmiechnęła.
-Przeszkodziłam? - Spytała słodko a ja miałam wrażenie że zrobiła to specjalnie.
-Nie. - Odwarknął.
-No cóż musimy pogadać Alice.
Obeszłam Daniela i wyszłyśmy z sali. Po chwili byłyśmy w moim pokoju.
-Dzięki. - Powiedziałam i opadłam na łóżko.
Amelia podeszłą do drzwi których wcześniej nie zauważyłam przez duże podobieństwo do okien i wyszła na mały balkon.
-No chodź.
Wyszłam za nią i patrzyłam jak skacze. Nie chciałam zostać w tyle więc zrobiłam to co ona. Po chwili byłyśmy na ziemi przed domem i biegłyśmy w stronę lasu.
Ustałyśmy dopiero na polanie gdzie przedtem ćwiczyłam skoki.
-I jak tam lekcje? - Zaczęła ale obie wiedziałyśmy że nie o to jej chodzi.
-Dobrze. O co chodzi?
-Zachowujecie się tak jakbyście się zakochali.
-Przecież on nie może...
-Tak myślałam ale on się tak zmienił.... Od czasów Emily nigdy się tak nie zachowywał.
-Wtedy był młody.
-No właśnie! - Prawie krzyknęła. Można było pomyśleć że jest zazdrosna co bardziej by wypadało ale ona raczej była w niebo wzięta. - Jak to w ogóle możliwe? On się zachowuje jak jakiś gówniarz...
-To nie moja wina. - Usprawiedliwiałam się bo nie dochodziło do mnie że ona nie ma pretensji. Bo jak to w ogóle możliwe? Inne by mnie już chciały udusić...
-Twoja, twoja. - Powiedziała wesoła po czym wyglądała jakby sobie o czymś przypomniała. O czymś co sprawiło że w jednej sekundzie stała się smutna.
-Co się stało? - Zaniepokoiła mnie.
-Nic, nic. - Zaczęła mnie spławiać.
Co mogło ją tak przybić? Najpierw świergocze o tym jak bardzo Daniel się zmienił a potem... BOOM i jest smutna. Hmm...
-Chodzi o to że mogę umrzeć? - To pierwsze co mi przyszło do głowy.
Spojrzała na mnie a ja poczułam się głupio. Wcale nie jestem pępkiem świata i nie musi chodzić o mnie....
-Tak.
No może jednak jestem pępkiem świata.
-Nie martw się... - Zaczęłam ją pocieszać ale jakoś nie skutecznie.
-Słuchaj głęboko wierzę że przeżyjesz ale wiem że gdy Daniel zaczyna się tak zachowywać nic go nie powstrzyma a jeśli powtórzy się historia to nie wiem jak tym razem go z tego wyciągniemy.... Nie chcę być niemiła ale jeśli umrzesz to będziemy mieć naprawdę z nim problem. Gówniana sprawa.
-Niestety nie mogę ci pomóc...
Teraz już obydwie stałyśmy smutne.
-Może jednak możesz. - Powiedziała i na jej twarz wróciło szczęście. - Ale to raczej nie będzie miłe...
-Co mam robić?
-Jeśli chcesz mu pomóc odsuń go od siebie.
-Co? - Prawie krzyknęłam.
Zrobiła skruszoną minę.
-Alice to nie tak że chcę was rozdzielić. Byłoby super gdybyście razem byli ale jeśli nie pożywisz się w ciągu najbliższych trzech dni nie znajdziemy ci pokarmu i najprawdopodobniej umrzesz.
Najpierw mnie zamurowało ale gdy się otrząsnęłam zrozumiałam ją. Ja też nie chciałabym aby ktoś kogo znam od młodości cierpiał... A do tego i tak pewnie nie zgadną czym się żywię i umrę. No chyba ze wcześniej się dowiedzą i zabiją..
-Jak mam to zrobić? - Spytałam w końcu.
Nie miałam zamiaru smucić Daniela. Amelia która zapewne nie chciała przedstawiła mi jasno sytuację. Prawdopodobieństwo że umrę rośnie z każdym dniem i tym samym w ciągu tych trzech dni mogę solidnie wkurzyć Daniela aby się do mnie nie przywiązywał.
-Może powiedz że nie chcesz go znać?
-Jesteś pewna że go to nie zaboli?
-Zaboli. - Przyznała. - Ale lepiej gdy teraz pocierpi te trzy dni a później jeśli się stanie tak jak chcemy możecie być razem.
-Dobrze. Ale twój plan nie jest dopracowany...
-Co się dziwić skoro wymyślam go na poczekaniu? - Powiedziała jakby miała do mnie pretensje po czym uspokoiła się i dodała: - Przepraszam. No to co trzeba poprawić?
-Nie poprawić ale skoro ma mnie znienawidzić to może zmieńcie mi nauczyciela...
Amelia puknęła się delikatnie w głowę po czym zaczęła przeszukiwać w myślach listę wampirów którzy by się nadawali.
-Został wam tylko taniec? - Potaknęłam. - Spytam się kto by chciał... A poza tym jak mu to powiesz to pewnie sam się z kimś zamieni. A no i jeszcze miał po ciebie jeździć do szkoły...
-Co?
-Nie chcieliśmy już fatygować Darka... No więc może ja będę cię odbierać. Zgadzasz się?
-Jasne. Kiedy mam mu to powiedzieć?
Amelia zaczęła się zastanawiać.
-Najlepiej po lekcjach. Dzisiaj kończysz na historii której uczę ja więc zaraz po tym pójdziesz do Daniela i mu to powiesz.
-A jak spyta czemu?
-Wymyślisz coś. A poza tym dużo nie będziesz musiała kłamać bo odwiozę cię do domu.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na zegarek. Za chwilę zaczyna się kolejna lekcja....
-Musisz iść. - Powiedziała Amelia.
Uśmiechnęła się do mnie smutno i tylko tyle widziałam bo po chwili biegłam do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro