Anioł

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Za pomoc w redagowaniu ,,Anioła" dziękuję bardzo Sayuki_Dragneel oraz Black_rock666 (i Lucy_56 za spełnienie prośby o przeczytanie i ocenienie ;))! Gdyby nie ta pierwsza, dialog brzmiałby nie tak, jak powinien, a gdyby nie druga, moglibyście to odebrać inaczej niż w moim zamyśle i nie dodałabym tego dzisiaj. Dziękuję Wam, kochane!
(I dziękuję też mojej mamie pomoc z ułożeniem fabuły!)

~~~

Wyglądał jak anioł. Jego twarz była tak idealna i nieskazitelna, jakby nie należała do człowieka. A przynajmniej ja tak twierdziłam. Jego włosy były w kolorze jasnego blondu, a oczy przypominały zamarznięte jezioro. Pan Bóg naprawdę postarał się przy jego wizerunku.

Ciężko powiedzieć, że się przyjaźniliśmy czy choćby kolegowaliśmy. Znaliśmy się jednak, w końcu byliśmy w jednej klasie, i śmiem twierdzić, że nikt z naszego otoczenia nie poznał go bliżej, niż ja. W końcu cała reszta nie była do niego pozytywnie nastawiona.

Miał po kilka czarnych kulek w uszach i srebrną obręcz w dolnej wardze. Uwielbiał skórzane kurtki, ćwieki, glany i łańcuszki, niejednokrotnie nosił motywy z krzyżami czy księżycami. Wyzywali go od satanistów, a on po prostu słuchał glam rocka, metalu oraz gotyckiego rocka i miał gdzieś zdanie innych. A tak przynajmniej wszystkim się zdawało. Bo który mistrz sarkazmu i plucia jadem bierze cokolwiek do siebie?

Mijaliśmy się na ulicy dosyć często. Kiedy ja zmierzałam na przystanek w drodze na warsztaty, on szedł w przeciwną stronę z słuchawkami w uszach i rękami w kieszeniach swojej ulubionej kurtki, którą zimą zmieniał na elegancki płaszcz. Przez ten właśnie płaszcz w szkole nazywany był wampirem czy według bardziej kreatywnych hrabią Szatanulą. Dlatego, że szkole nosił ksywkę Szatan, chociaż na imię miał Paweł. Wracając do naszych spotkań, zawsze, kiedy się mijaliśmy, posyłaliśmy sobie krótkie, połączone z uniesieniem kącików ust spojrzenia. Nie byłam w nim zakochana, ani nic z tych rzeczy, nie jestem nawet pewna, czy gdyby nie to, co dla mnie kiedyś zrobił, zwróciłabym na niego uwagę w innym niż wygląd kontekście.

Nazywałam go Aniołem nawet, kiedy sięgnął po alkohol, choć nie wyglądał już wtedy tak dobrze. Wiedziałam o tym, że pije, bo często wracał Bóg wie, skąd, albo chwiejąc się na nogach, albo trzymając butelkę piwa, wina czy okazyjnie wódki. Unikał wtedy moich spojrzeń i chodził drugą stroną ulicy. Kilka razy nawet wylądował na posterunku policji.

Niedługo później zaczął używać silnych perfum, które i tak nie zawsze maskowały zwykle jeszcze świeżą woń tytoniu. Czułam to nader wyraźnie, siedząc przed nim w ławce.

W tym paląco-pijącym okresie bardzo często przychodził do szkoły posiniaczony. Podbite oczy czy siniaki na brodzie i policzkach były normą, zdarzył się złamany nos, a raz warga była rozcięta i spuchnięta do tego stopnia, że przez tydzień nie zakladał kolczyka. Od chłopaków słyszeliśmy, że całe jego chude ciało pokrywają siniaki, dlatego zawsze ćwiczył w dresach, a zamiast krótkiego rękawa nosił bluzę zakładaną przez głowę. Nazywali go agresywnym i niebezpiecznym. A on zamykał się w sobie coraz bardziej. Przestał w ogóle się odzywać, a w szkole posypały się jedynki.

Patrzenie na to, jak mój Anioł upada coraz niżej było strasznie bolesne. Bałam się jednak, że mnie odrzuci i powie, że nie chce żadnej pomocy, bo ilekroć ktoś z nauczycieli pytał, czy wszystko z nim w porządku, jego odpowiedzi nie należały do przyjaznych. Wiedziałam jednak, że nie jest taki zepsuty, za jakiego mają go wszyscy wokół i chciałam mu pomóc za wszelką cenę. On też kiedyś mi pomógł, miałam więc okazję, aby spłacić swój dług.

Pierwszy raz poza szkołą spotkaliśmy się już drugiego dnia roku szkolnego. Właśnie wtedy mój autobus postanowił nie przyjechać, a ja zmuszona byłam wracać pół drogi pieszo, przez co zdążyło zrobić się ciemno. Odcinkiem drogi, którą wtedy podążałam, był chodnik między drzewami. Ten niby-lasek nigdy nie był oblegany przez ludzi, z tego względu było tam nader cicho i spokojnie. Na moje nieszczęście, kilku pijanych mężczyzn postanowiło zabalować akurat tam, a moja asertywność, krzyki i protesty nie miały dla nich najmniejszego znaczenia. Gdyby nie mój Anioł, nie skończyłoby się to dobrze.

Przechodził tamtędy wracając kolejny raz Bóg wie, skąd i oderwał ode mnie jednego z mężczyzn, po czym złapał moją rękę i biegiem stamtąd zniknęliśmy. Weszliśmy do jednego z bloków, który okazał się tym jego. Modliliśmy się w duchu, aby winda przyjechała jak najszybciej, bo zbulwersowani pijacy postanowili za nami pójść.

Przeczekałam w jego pokoju ponad godzinę, aż do przyjazdu taty wracającego z pracy. Mieszkanie było puste, ale powiedział, że to dlatego, że mama ma nocki. Paweł zaopiekował się mną jak prawdziwy gospodarz, chociaż przeglądając szafki w poszukiwaniu herbaty wyglądał, jakby tam nie mieszkał. Otwierał wszystko po kolei, drapał się po głowie i przepraszał, że trwa to tak długo.

Właściwie, nie chciałam herbaty, a sądzę, że miał zamiar ją zrobić głównie po to, aby zająć się jej piciem, zamiast rozmawianiem. W końcu pierwszy raz widzieliśmy się ledwo dzień wcześniej, a ja już naruszyłam swoją obecnością jego prywatne, utrzymane w czerni i szarościach królestwo pełne plakatów rockowych i metalowych zespołów.

Na biurku trzymał schludnie ułożone płyty, na nich zaś ustawione było jego zdjęcie z kobietą na tyle do niego podobną, że musiała być jego matką. Na półkach stało dużo różnych książek i wcale nie były to tylko paranormalne cudeńka i horrory, ale także znane tytuły z psychologii czy z fantastyki, w tym wszystkie dotychczasowe tomy Gry o Tron. Oprócz tego, nie dało się nie zauważyć, że wzory i cytaty na ścianach pisane i rysowane były ręcznie. Zastanawiałam się, czy ktoś mu je zrobił, czy to jego dzieło.

Pomimo tego, że tę herbatę jednak udało mu się znaleźć i zrobić, i tak zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.

Siedziałam na ozdobnej pufie z flagą Wielkiej Brytanii, a mój Anioł na obrotowym krześle, tyłem do swojego biurka. Było nam trochę niezręcznie.

- Tak w ogóle, to dziękuję za pomoc - odezwałam się, splatając ręce na cieplutkiej od zawartości filiżance. - Gdyby nie ty... - nie musiałam kończyć, przecież wiedział.

- Nie ma za co. - Nie patrzył na mnie, ale uniósł kącik ust do filiżanki. - Radzę ci nie chodzić tamtędy, lepiej obejść ten lasek sąsiednimi ulicami, niż ich spotykać.

- Często tam siedzą? - Wzięłam łyk ciepłego, cytrynowego płynu.

Pokiwał kilkukrotnie głową i odstawił w połowie puste już naczynie na swoje biurko.

- Chodzę tamtędy codziennie, w końcu mnie nie zaczepiają - powiedział, po czym wstał, podszedł do okna i odgarnął firankę. - Zadzwoń do rodziców, żeby ktoś po ciebie przyjechał, bo chyba nie zamierzają się stąd ruszyć.

- Nie wiem, czy ktoś da radę - rzuciłam pod nosem z przejęciem. Mama nie miała samochodu, dopóki tata nie wracał z nocnej zmiany. Wystukałam numer do ojca.

- Najwyżej cię odprowadzę - zaproponował między pierwszym a drugim sygnałem.

Nasza późniejsza rozmowa dotyczyła samych neutralnych tematów, ale jednak nie miała problemu z tym, aby jakoś się rozwijać. Później gadaliśmy ze sobą tylko czasami, kiedy niezbyt nam się spieszyło, a gdzieś po drodze się spotkaliśmy.

Ostatecznie jednak Paweł nie musiał mnie odprowadzać, o czym już wiecie. Tata, któremu całą sytuację wytłumaczyłam jeszcze przez telefon, zwolnił się z pracy i przyjechał tak szybko, jak dał radę. Mój Anioł został niemalże wyściskany za pomoc, chociaż ojciec pytał później żartem, czemu zadaję się z satanistami.

No cóż. To było zanim Paweł zaczął upadać. Jego palenie i picie trwało około dwóch, może trzech miesięcy. Później przez dwa tygodnie nie było go w szkole, a ja zaczęłam się martwić. Dlatego też, kiedy wracając ze sklepu go zauważyłam, postanowiłam sprawdzić, dokąd pójdzie.

Poszedł pod fabrykę. To właśnie za nią często ,,zbuntowana młodzież" umawiała się na kieliszek albo na fajkę. Idąc skrótami do centrum często można było ich zobaczyć. Zamiast paczki osób była tam tylko jedna, która ewidentnie na niego czekała. A właściwie - czekał. Był to Vizir, osiedlowy diler, który często pałętał się pod naszą szkołą. Dostał ten idiotyczny przydomek przez wiadome skojarzenie prochów z proszkiem do prania.

Usiedli razem na zimnym murku, uprzednio zgarniając z niego śnieg, i wzięli do rąk przyniesione przez Pawła puszki z piwem. Ja zaś kucnęłam za ścianą fabryki, zza której dość dobrze słyszałam ich rozmowę.

- Wpadasz po towar? - zapytał na powitanie Vizir, a po tym, co dodał, domyśliłam się, że Paweł pokiwał głową: - Mówiłem, że ci się spodoba. Totalna ucieczka od problemów.

- Jedyna radość, jaką jeszcze mam - parsknął mój Anioł, a ja poczułam ukłucie w sercu. Powinnam była zdecydować się na pomaganie wcześniej. Jak wiele musiał cierpieć, skoro takie słowa podają z jego ust?

Rozmawiali ze sobą jeszcze jakiś czas. Głównie mówił Vizir, opowiadając o ludziach, których nie znałam, aż w końcu zapytał go, co mu sprzedać.

- Daj heroinę.

Głos Pawła nie brzmiał pewnie. Był jakby figlarny i ciekawy. Jeśli Vizir zdobywał klientów po alkoholu, to nie dziwi mnie, że tylu ich miał.

- Powiem ci tylko, że jest lepiej, niż z marysią. O wiele. Dasz sobie radę sam wstrzyknąć? - Na samą myśl się wzdrygnęłam. Cholerne narkotyki.

- Jakoś dam, nie martw się. Ile za nią chcesz?

- Masz jeszcze za darmo, w końcu jesteśmy kumplami, co nie? - uznał Vizir, po czym oboje się zaśmiali. - Dobra, trzymaj się młody i daj znać, jak ci braknie.

- Dzięki - rzucił Paweł i to był właśnie moment, w którym zmuszona byłam zerwać się ze swojego miejsca i zakamuflować w innym.

Szłam później za popijającym po drodze Aniołem aż do jego domu, gdzie to pod samą klatką postanowiłam do niego podbiec i jakoś przemówić mu do rozumu.

- Cześć, Paweł. - Zrównałam z nim krok w progu klatki, co właściwie nie było takie trudne. Nie szedł szybko.

- O, hejo, Aurelko! - Był wstawiony. To było widać, słychać i niestety też czuć. Nigdy nie zwracał się do mnie skrótami, byłam po prostu Aurelią.

- Mogę się do ciebie wprosić? - zapytałam, wchodząc za nim do windy i wciskając odpowiedni numer piętra, bo on pomylił się o jedno. Normalnie bym się nie wpraszała, ale sytuacja nie należała do typowych. Winda ruszyła.

- Jasne, pewnie... - zaśmiał się. Słaba głowa, albo mocne piwa.

Mój Anioł miał mały problem z trafieniem kluczem do dziurki, ale ostatecznie je otworzył i wpuścił mnie do środka pierwszą.

Byłam tam ponad rok wcześniej, ale wszystko pozostało takie samo, jak wtedy. Niezbyt wiedząc, co począć, usiadłam na kanapie z widokiem na kuchnię, próbując uporządkować w głowie, co chcę powiedzieć. Za bardzo jednak skupiłam się na swoich myślach i jakimś cudem przegapiłam moment, w którym Paweł stanął przy kuchennym blacie, wyciągnął zakupione strzykawki i szukał miejsca, w które wbić igłę.

- Co ty robisz?! - wykrzyczałam, w sekundę znajdując się przy nim i wyrywając mu strzykawkę z ręki. - Nie wolno łączyć alkoholu z narkotykami! Chcesz się zabić?!

- I tak nie mam dla kogo żyć - parsknął, opierając się dłońmi o blat. Jasne włosy opadły mu na oczy. Po chwili spojrzał na mnie mętnym wzrokiem. - Skąd wiesz, że nie wolno? Brałaś?

Spiorunowałam go wzrokiem. Tak naprawdę robiłam o narkotykach pracę dodatkową na chemię. Heroina uzależnia już od pierwszej dawki, dlatego nie mogłam mu pozwolić na wstrzyknięcie sobie tego świństwa.

- Nieważne. Oddaj - polecił, wyciągając rękę w moją stronę.

- Nie - powiedziałam twardo, a on spowolnionymi przez alkohol ruchami usiłował odebrać mi strzykawkę. Bez większego namysłu wstrzyknęłam zawartość do zlewu i odkręciłam kran.

- Co ty zrobiłaś?! - Teraz to on się zdenerwował i zajrzał do zlewu, jakby mógł jeszcze cokolwiek ocalić. - To moje życie i ja decyduję, co będę robił, a nie ty!

- Nie będę patrzeć, jak się staczasz! - Korzystając z jego nieuwagi sięgnęłam po torbę, gdzie były jeszcze dwie strzykawki, szklaną stłukłam przed nim w zlewie, na co zacisnął zęby i do ostatnich kropel drugiej walczył, by mi ją odebrać.

- A co ty niby możesz wiedzieć? - warknął w moją stronę, odsuwając się gwałtownie, kiedy jego narkotyki spłynęły do kanalizacji. - Masz ojca w separacji, który cię leje? Matkę, którą widzisz raz w tygodniu, o ile w ogóle jest w domu? Wiesz, jakie to uczucie, kiedy wszyscy cię nienawidzą, wyśmiewają i roznoszą na twój temat cholerne plotki?!

- Nie możesz myśleć w ten sposób! - Wyrzuciłam ręce w powietrze, chociaż dopiero teraz zrozumiałam, w jakiej był sytuacji. Było o wiele gorzej, niż się spodziewałam. Przymknęłam oczy i wypuściłam powietrze, po czym powiedziałam: - Masz dla kogo żyć.

- Śmieszne - zaśmiał się z pijacką wesołością i patrząc na mnie, jakby z przebłyskiem świadomości, zaczął wymieniać: - Przyjaciele? Ups, nie mam. Rodzice? Mają mnie w dupie. Nauczyciele? Najchętniej by mnie wyrzucili z tego przeklętego budynku. Nikomu na mnie nie zależy.

- Mnie na tobie zależy!

Zamarł.

- Naprawdę? - Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.

- T-tak - odpowiedziałam. Zależało mi na tym, aby wrócił na prostą. Nie chciałam, aby marnował sobie życie, mając ledwo siedemnaście lat. Zależało mi na nim w sposób, w jaki każdej dobrej osobie powinno zależeć na innych.

Zapadła dłuższa cisza przerywana tylko naszymi oddechami. Paweł przerwał ją, mówiąc:

- Ale nasze imiona do siebie nie pasują...

W tej oto chwili się załamałam i rzuciłam pod nosem przeciągłe przekleństwo, kręcąc głową.

- Aurelko?! Ty przeklinasz! - rzucił z wyrzutem i spojrzał na mnie jakbym co najmniej zabiła mu psa. - Tobie nie wolno przeklinać.

- A tobie nie wolno pić, palić ani ćpać. - Splotłam ręce na piersiach.

- Wolno. - Spapugował moją pozę, unosząc podbródek.

- Nie - powiedziałam głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Masz przestać.

- Ale co przestać?

Moje ręce opadły wzdłuż ciała i głęboko westchnęłam. Nie. Nie było szans na przeprowadzenie jakiejkolwiek rozmowy, kiedy był w takim stanie.

- Najlepiej połóż się już spać, Aniołku - poleciłam, a na moje określenie przekrzywił głowę w bok.

- Aniołku, ale chyba upadły - zabrzmiało to jak przejaw trzeźwości. Ale zepsuł to, śmiejąc się zaraz po tym. - Moje życie jest do dupy.

Zaśmiał się ponownie, a ja czułam się okropnie, bo nie wiedziałam, jak mu pomóc.

- Porozmawiamy o tym rano, a teraz kładź się spać - powiedziałam stanowczo, a on podniósł się chwiejnie.

- Już się robi, mamo! - Zasalutował i udając się do pokoju, w ubraniu zaległ na łóżku. Zasnął prawie od razu. Zostawiłam mu na biurku kartkę z prośbą o telefon. Spojrzałam jeszcze na spokojną, anielsko przystojną twarz i wyszłam z pokoju, a potem również z mieszkania. Pozwoliłam sobie zabrać klucze, nie mogłam go przecież zostawić śpiącego z otwartymi drzwiami.

Następnego dnia około szóstej dostałam SMS-a od Pawła z pytaniem, czy śpię. Odpisałam, że wkrótce u niego będę. Wyszłam z domu z samego rana, mówiąc rodzicom, że jestem umówiona.

- Cześć - powiedział, otwierając mi drzwi z niepewnym uśmiechem. - Tak trochę mnie uwięziłaś, mama wraca dopiero za półtorej godziny i nie mogłem nawet wyjść do sklepu po chleb.

Był jakby przygnębiony i wyglądał nienajlepiej. Ale wciąż jak anioł.

- Wiem, przepraszam. - Weszłam do środka, od razu ściągając płaszcz i wieszając go na jednym z haczyków. - Nie mogłam zostawić cię śpiącego z otwartymi drzwiami na całą noc.

- Dzięki za troskę - rzucił niby żartem, ale brzmiało to szczerze.

- Ile pamiętasz z wczoraj? - zapytałam, siadając na ozdobnej pufie, a Paweł zatrzymał się w progu i oparł ramieniem o futrynę.

- Właściwie, to prawie wszystko - odparł z westchnięciem, a ja pokiwałam głową. Nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. - Dziękuję... dziękuję, że pozbyłaś się tych narkotyków.

- Myślałam, że będziesz o to zły - stwierdziłam, nie patrząc na niego.

- Miałaś rację, że gdybym je wziął, to mógłbym się więcej nie obudzić. - Przeszedł przez pokój i usiadł na skraju łóżka. - Poza tym, wracałbym po więcej, to nie to samo co marihuana.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy, porządkując myśli. Miałam wrażenie, że w pewnym sensie Paweł się obudził, że to, co wczoraj zrobiłam, zmusiło go do zastanowienia się nad sobą.

- Dlaczego zacząłeś pić? - zapytałam, przyglądając mu się z uwagą. W końcu od tego wszystko się zaczęło.

- Widzisz... - westchnął. - Trafiłem na najmniej odpowiedniego człowieka w najmniej odpowiednim momencie. - Skrzywił się. - Niepotrzebnie zwierzyłem mu się ze swoich problemów, a on wyciągnął do mnie dłoń. Szkoda tylko, że po to, aby ściągnąć mnie na dno.

- Skoro wiesz, że to cię niszczy, dlaczego tego nie rzucisz? - Zmrużyłam oczy, a Paweł zastanawiał się przez chwilę.

- To wszystko odrywa od problemów - wyznał i właściwie, takiej odpowiedzi się spodziewałam. - Pijąc zapominam, paląc niweluję stres, a sięgając po narkotyki chciałem zyskać trochę radości. Nawet, jeśli tylko urojonej. A rzucić... jest ciężko.

Właściwie, to go rozumiałam. Najgorsze było to, że w dalszym ciągu nie miałam pojęcia, co mogłabym w tej chwili zrobić.

- Czego zawsze chciałeś? - zapytałam, chcąc znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

Mój anioł uniósł kącik ust i oparł się plecami o ścianę, przesuwając między palcami kosmyki odrobinę zbyt długich włosów.

- Patrząc na to pytanie przyziemnie, to zawsze chciałem mieć tatuaż - uznał w końcu. - Ale jakby ojciec go zobaczył, to by mnie powiesił - parsknął wpół wesoło.

- A za kolczyki nie powiesił? - Uniosłam brew. Sądząc po jego podejściu, chyba akceptował swój los, a po prostu nie radził sobie z nim samotnie.

- Za ten próbował. - Zagryzł srebrną obręcz i posłał mi uśmiech w stylu ,,nie dałem się".

- Kiedy masz urodziny? - Trochę zdziwił się na to pytanie, ale po chwili odpowiedział:

- Dwudziestego siódmego stycznia. Dlaczego pytasz?

- Będziesz miał osiemnaście lat - zauważyłam, a on bez zrozumienia skinął głową. - Chodzi mi o to, że nie będzie ci wtedy potrzebna zgoda rodziców i że przynajmniej z formalnego punktu widzenia, nie będą mogli ci tego zakazać. Nie namawiam cię do buntowania się, ale uważam, że każdy powinien być sobą.

- W zasadzie masz rację - zgodził się ze mną. - Z przyjemnością bym się wyprowadził nawet w tej chwili, tylko jeszcze nie mam, za co.

To ostatnie zdanie podsunęło mi pewien pomysł.

- Mam propozycję - zaczęłam, a Paweł spojrzał na mnie zaciekawiony. - Mama mojej koleżanki ma własną restaurację i myślę, że z chęcią przygarnęłaby jakiegoś nowego kelnera.

Mój Anioł przekrzywił głowę i wygladało na to, że poważnie się nad tym zastanawia.

- Ale mam warunek - dodałam, przez co ponownie skupił całą swoją uwagę na mojej osobie. - Musisz przestać pić. Palić też, ale w tym przypadku przede wszystkim pić, bo w stanie nietrzeźwym to cię nie przyjmą.

- Nie wiem, czy dam radę - westchnał, ale teraz przynajmniej wiedziałam, że ma jakąś motywację. - Ale postaram się.

Jeśli zdobędzie pracę, zdobędzie pieniądze, a mając pieniądze, będzie mógł kupić mieszkanie i się wyprowadzić.

- A czy to... - niedbałym ruchem wskazał na swoją twarz i uszy - ...nie będzie przeszkadzać?

Pokręciłam głową, wprawiając w ruch kosmyki moich włosów.

- Ona sama ma kolczyk w brwi, a to nie jest przeciętna, ekskluzywna restauracja, raczej dość klimatyczne miejsce. Jak już trochę zarobisz, to dwudziestego siódmego stycznia pójdziemy zrobić ci tatuaż. - Puściłam mu oczko, na co uśmiechnął się szeroko.

Oduczanie go picia nie należało do zadań prostych, jednak nie wpadł jeszcze zupełnie w alkoholizm i chyba tylko dlatego obeszło się bez pomocy lekarza. Czas od zakończenia lekcji do późnego wieczora, a później do rozpoczęcia jego zmiany spędzaliśmy razem, abym mogła mieć na niego oko. Przy okazji, razem się uczyliśmy i odrabialiśmy prace domowe. Byłam szczęśliwa, kiedy zamiast jedynek pośród jego ocen zaczęły się pojawiać trójki i czwórki. Kiedy dostawał piątkę, to ja stawiałam podczas naszych wypadów do McDonalda.

Przyznawał mi się, że czasem wracając do domu kupował puszkę piwa, ale później zdarzało się to coraz rzadziej, aż w końcu pod koniec grudnia przestał całkowicie pić. Obiecanego dwudziestego siódmego stycznia poszliśmy razem do salonu tatuażu. Wrócił z niego, nosząc na łopatce wspaniałego feniksa z rozłożonymi skrzydłami, na znak jego własnego odrodzenia się z popiołów. Tamtego dnia powiedział mi też, że nie pali już trzeci tydzień, za to ciągle wsuwa słonecznik.

Jeśli chodzi o nas, zostaliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Według ludzi ze szkoły byliśmy uroczą parą, ale postanowiliśmy nie wyprowadzać ich z błędu, bowiem sami nie byliśmy pewni, czy nasz status wkrótce się nie zmieni. Mój Anioł już nie pił, nie palił ani nie sięgał po narkotyki. No i zdał ze średnią równą cztery!

Vizir trafił do więzienia po zgłoszeniu, do którego namówiłam Pawła. Ten człowiek zbyt wielu ludzi doprowadził do ruiny, aby spokojnie chodzić sobie po świecie. I chociaż zapewne i w nim tliło się jakieś światełko dobroci, oboje cieszyliśmy, że spotkały go zasłużone lata odsiadki.

Czasami, aby komuś pomóc trzeba jedynie chcieć i nie bać się wyciągnąć ręki. Nie wolno też oceniać ludzi jedynie po tym, jakimi ich widzimy, bowiem takie obrazy nie ukazują wszystkiego i niejednokrotnie są błędne. Starajmy się nie dzielić ludzi na dobrych i złych, bo nikt z nas nie jest ani krystalicznie czysty, ani doszczętnie zły. Wszyscy jesteśmy po prostu różnymi odcieniami szarości. Być może Vizir pieniądze ze sprzedaży prochów przeznaczał na rehabilitację swojej młodszej, niepełnosprawnej siostry? Ja tego nie wiem, ale wiem, że jego rodzina nie była bogata, a dziewczynka z wózka inwalidzkiego stanęła o kulach.

Czasami to nie my wybieramy miejsce i sytuację, w których się znajdujemy. Niejednokrotnie to los zalewa nas falą nieszczęść i problemów. Wszyscy radzimy sobie z nimi inaczej, albo nie radzimy sobie wcale. Każdy z nas czasem upada, trzeba po prostu umieć się podnieść. Powstrzymajmy się od oceniania nieznanych nam osób i skupmy na tym, aby samemu jakoś przysłużyć się temu światu i po prostu czynić więcej dobra, niż zła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro