⭐Rozdział 27. Co się z tobą dzieje Barton?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 27
CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE BARTON?

***Miranda

Szarpie włosy w bezsilności i wpatruje w blat biurka, na którym oparte są moje łokcie.
Resztki kaca tłuką się w mojej czaszce, a ja już marzę o tym by znowu się napić i zapomnieć.
Parę minut wcześniej wróciłam z miejsca, zbrodni, a właściwie znalezienia zwłok.
Kolejna ofiara tego psychola.
Mam już dość tej bezsilności. Sprawdziliśmy wszystkie zgłoszone, jak i skradzione auta marki podanej przez świadka. Z tymi zarejestrowanymi jest jeszcze gorzej. Tak popularna marka i model jeździ po ulicach Nowego Jorku w ilościach kosmicznych. To jak szukanie igły w stogu siana. W mojej głowie wciąż krąży jedna możliwość. Jeden sposób, by dopaść tego świra. Niestety nie zdołam przekonać do niego przełożonych.

- Nadal nic? - unoszę do góry głowę. Tyra stoi przede mną z zaplecionymi na piesi ramionami. Jej pytanie nawet odrobinę nie wyrażało troski, czy zmartwienia. Czysty sarkazm. Brakuje jej tylko ironicznego uśmiechu.
Na samą myśl o takim, przypomina mi się wczorajsza noc i Jared, który ze mnie zakpił. Zaciskam pięści, pozwalając, żeby gniew zalał moje ciało. Nie wiem czy to przez Jareda, czy sama Tyra wywołuje te uczucia, ale już dłużej nie utrzymam ich na wodzy. Wiem, że wczoraj nie powinnam podrywać zajętego faceta. Tym bardziej, że szanuje Claire i jej współczuję, ale Jared ma w sobie coś takiego.. eh. Nie ważne. Potrząsam głową, by oderwać się od tej myśli i przenoszę wzrok na Tyrę, która nadal tkwi przy moim biurku. Tylko po to, żeby mnie sprowokować.

- A nie wiesz? Myślałam, że śledzisz postępy - odpowiadam arogancko. - A zapomniałam. Przecież ty nie jesteś śledczym.

- Może i nie, ale jak już nim zostanę nie będę siedzieć na dupie i czekać aż winny sam się do mnie pofatyguje.

Nie wiem jak udało mi się tak szybko podnieść i chwycić ja za poły kurtki, ale już po chwili dociskam ją do swojego biurka niemal nad nią zawisając.

- Nie masz pieprzonego pojęcia o czym mówisz ty...

- Barton! - krzyk komendanta sprawia, że puszczam Tyrę, która mimowolnie opada na blat biurka.
Dopiero teraz zauważam, że wokół zebrała się grupka widzów.
Jednak nikt nie interweniował. Hmm.. jakie to typowe.

- Do mojego biura! - bez słowa udaje się na dywanik. Odprowadzona wzrokiem współpracowników i środkowym palcem wymierzonym we mnie przez Tyrę. Jakie to dojrzałe.

- Co się z tobą dzieje Barton? - szef opiera się o biurko przeszywając mnie wzrokiem, nie tyle wściekłym co troskliwym.
Siadam w fotelu przed biurkiem i wzdycham. Co mam mu powiedzieć? Że chce złapać tego zwyrola, a nie mam żadnego punktu zaczepienia?
Że rozważam już wystawienie mu Claire, żeby tylko wyszedł z ukrycia?

***Claire

- Nie chce zapeszać, jeśli tak to mogę nazwać, ale uważam, że robisz niesamowite postępy. - Doktor Nesson uśmiecha się do mnie ciepło. Jego słowa rozlewają się po moim sercu przyjemnym ciepłem. Tak bardzo chcę, żeby ten wewnętrzny koszmar się już skończył. Rany zewnętrzne już dawno się zagoiły. Pogodziłam się nawet z tym, że to co miałam zarezerwowane dla kogoś bliskiego, odebrał mi on. Zostają koszmary. Mimo, że jest ich coraz mniej i być może już zawsze będą wracały, to chce przestać się już bać.

- Zamyśliłaś się - stwierdza doktor N.

- Tak. - Wiem, że nie oczekuje ode mnie nie wiadomo jakiej odpowiedzi. Za to go lubię. Nie naciska. Pozwala na naturalny bieg myśli i wypowiedzi. Doktor Hadson był niecierpliwy. Każde moje zamyślenie dogłębnie analizował.

- Wie pan, że on jest w Nowym Jorku, prawda? - pytam, a właściwie stwierdzam.
Kiwa głową potwierdzając.

- To naturalne, że się boisz, wiesz o tym.

- Tak.

- Nie będę ci wciskał, że nigdy cię nie znajdzie, albo że w ogóle nie szuka. Bo nie mam pojęcia jak jest, a dawanie fałszywej nadziei nie ma sensu. - Zaczyna. Cóż chyba jednak nie to chciałam usłyszeć. - Mogę ci powiedzieć, że jest szereg ludzi, którzy zrobią wszystko co w ich mocy, by cię chronić.
Kładzie dłoń na mojej i lekko ściska w geście dodania otuchy. Z jego oczu bije taka pewność, że pierwsza część jego wypowiedzi nie wydaje się już być tak niepokojąca.
Na myśl o osobach, które się o mnie troszczą przed oczami widzę twarz Jareda.
Potrząsam lekko głową, by odegnać jego obraz, co nie uchodzi uwadze Nessona.

- Coś cię niepokoi? - przechyla lekko głowę, jakby w ten sposób mógł się lepiej skupić i wejść do mojej głowy.

- Nie. Nic. Wszystko w porządku - Odpowiadam. Już widzę jak mi wierzy.
Przez chwilę milczy, jakby rozważał, czy drążyć ten temat. Ostatecznie wzdycha, co robię i ja, tyle że z ulgi.
Zanim podzielę się z nim moimi uczuciami sama muszę się z nimi uporać. Jak to możliwe, że myśląc o Jaredzie biorę pod uwagę jakieś uczucia?
Może to tylko pociąg fizyczny?
Co by się nie wydarzyło dwa lata temu, nie czuje się zepsuta. Wiem, że nie każdy mężczyzna chce mojej krzywdy. Tylko czemu te wszystkie wnioski i uczucia pojawiły się wraz z Jaredem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro