Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Dzisiaj skaczemy. - Oznajmił mi po czym stanął blisko mnie. Zbyt blisko. - Wyjaśnisz mi? Wczoraj jakoś dziwnie się śpieszyłaś.

Czułam jego oddech na mojej twarzy i nie mogłam się skupić aby coś wymyślić. Tak bardzo mnie rozpraszał. Jego usta, oczy, nos, włosy, policzki... Moje myśli wirowały a ja nie mogłam nic z tym zrobić. W końcu mrugnęłam próbując wybić się z transu.

-Robisz to specjalnie? - Zapytałam szukając sposobu aby się chociaż na chwilę odsunął.

Pytanie trochę go zdziwiło ale nie odsunął się.

-Co?

-Jesteś za blisko. Nauczyciel nie narusza prywatnej przestrzeni uczennicy.

Uśmiechnął się tak jak zwykle. Boże jak ja to lubiłam...

-Nawet jeśli jest ulubiona?

Zatkało mnie. Poczułam że jeśli za chwilę się nie odsunie będzie ciężko się powstrzymać. Czemu był taki seksowny?

-Nawet.

Odsunął się o jakieś pięć centymetrów.

-Jeszcze?

Choć tu bliżej - pomyślałam.

-Jeszcze. - Odpowiedziałam.

Tym razem zrobił krok w tył i mogłam spokojnie odetchnąć.

-Więc teraz odpowiesz?

-Więc możemy zacząć lekcję.

Mruknął coś pod nosem, a dokładnie to ,,punkt dla ciebie'' i odszedł jeszcze dalej nie patrząc na mnie. Czy to miało mnie zaboleć? Bo chyba działało... Ale nie mogę tego po sobie pokazać.

-Stań prosto a ręce weź delikatnie do góry tak abyś po skoku miała łatwiej wylądować na nogach. - Zrobiłam o co kazał. - A teraz podskocz i pomyśl o miejscu gdzie chcesz doskoczyć.

Podskoczyłam i znalazłam się na czubku drzewa. Spojrzałam na dół i nie mogłam uwierzyć że nawet z takiej odległości tak dobrze go widzę. Chyba powinnam naprawdę pójść do psychologa...

-A teraz zeskocz! - Krzyknął z dołu.

-Jak?

-Tak samo i lepiej ugnij kolana!

Zamknęłam oczy i... to zrobiłam? Otworzyłam je i zobaczyłam że nadal stoję na drzewie. Zdenerwowałam się. Czemu tak się boję? Jestem wampirem nic mi się nie stanie. Skoczyłam z drzewa i poczułam jak spadam. Co ja zrobiłam?! Przecież wczoraj robiłam się o zwykłe drzewo.... A teraz spadam z jakichś 10 metrów.... Zabije się!

Zanim zdążyłam krzyknąć wylądowałam na ziemi z wielkimi oczami i patrzyłam na siebie szukając obrażeń. Nic? Nic mi się nie stało?

O mało nie zaczęłam tańczyć w miejscu ze szczęścia.

-Dobra a teraz skaczemy do domu. Tylko dokładnie wyceluj bo wpadniesz w okno.

Nic nie mówiąc podskoczyliśmy i same chęci uniosły nas nad koronami drzew. Czułam się jakbym latała. Szumiało mi w uszach od prędkości i oczy lekko zachodziły mi łzami od tego że miałam je otwarte. Spojrzałam w dół i nie mogłam uwierzyć w to że jeśli trochę że obniżę dotknę czubków tych wysokich i wiecznych roślin! Wspaniałe uczucie! Nigdy nie sądziłam że odważę się wsiąść do samolotu który jako tako zapewniał mi ochronę a teraz bez niczego byłam w górze i się nie bałam! Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na Daniela który przybliżał się do mnie. Na początku myślałam że we mnie uderzy ale gdy znalazł się jakieś pięć centymetrów ode mnie zaczął znowu kierować się do przodu.

Chciałam coś powiedzieć ale słowa nie chciały wydostać się z mojego gardła. Potrafiłam tylko niemo poruszać ustami a stwierdziłam że to głupie więc tylko się do niego uśmiechnęłam co wyglądało o wiele lepiej.

Odwzajemnił uśmiech a ja żałowałam że nie mogę go dotknąć. Już dostatecznie narobiłam sobie nadziei. A Amelia mnie uprzedzała....

Ale uprzedzała mnie też o tym że on nie może się we mnie zakochać a wyglądało to kompletnie inaczej.... Muszę z nią porozmawiać. Może jest jakaś szansa...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro