Rozdział 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez te kilka dni przygotowań miałam coraz większe nerwy. Martwiłam się czy na pewno wszystko mi wyjdzie i czego może chcieć ode mnie Wiktor. Jednak Sam uspokoił mnie że po przygotowaniach Daniela i Amelii będę prezentować się doskonale a ja sama nie muszę się martwić Wiktorem bo na balu nigdy nie pozwolono na wybuch jakichkolwiek sprzeczek. Uspokoiło mnie to na tyle że dzisiaj rano spakowałam się spokojnie i wybiegłam z domu rozglądając się za Danielem który podwiózł mnie pod mój drugi dom.

Wszyscy czekali na zewnątrz pakując się do wozów. Gdy tylko wysiedliśmy podleciała Amelia i Sam którzy wzięli ode mnie walizkę i zapakowali ją do jednego z dżipów.

-Jedziesz z Danielem! - Krzyknęła Amelia wpychając jedną z największych walizek.

-Tylko? Przecież zmieściłyby się jeszcze dwie osoby...

-Jeździmy dwójkami.

Uśmiechnęłam się do niej i podeszłam do Daniela.

-Wiedziałeś?

-Co?

-Że jedziemy razem.

Uśmiechnął się do mnie niewinnie.

-Nie, ależ skąd?

-Podły jesteś.

-Dlaczego? Nie chcesz ze mną pojechać?

Jego dobry humor zniknął.

-Nie no coś ty...

-Więc dlaczego tak mówisz...

-Jesteś słodki i w ogóle, ale...

-Ale co?

-Ale czasami mam zbyt wielką ochotę aby złamać moje zasady.

Słyszałam jego długi wydech i zobaczyłam że zaczął się uśmiechać.

-No więc mówisz że za bardzo cię kręcę?

Uśmiechnął się jeszcze szerzej gdy poczerwieniałam.

-Jedziemy już? - Spytałam widząc że inni już wsiadają.

-Jeszcze nie.

-Czemu?

-Musisz coś zjeść.

-Jadłam w domu owsiankę... - Spojrzałam na niego i się roześmiałam. - Głupia ja. Nie o to ci chodziło.

Wychylił szyję a ja spojrzałam na niego z przerażeniem.

-Nie jestem głodna.

-Musisz się napić abyś nie zgłodniała na balu... Zapamiętaj że tam będzie pełno wampirów...

-No dobrze. Ale usiądź i daj mi nadgarstek.

-Dlaczego?

-Łatwiej będzie ci go wyrwać.

-Nie bój się...

-A poza tym nie wiemy kiedy się zagoi... Na nadgarstku będzie łatwiej zakryć.

Spojrzał na mnie, pomyślał i w końcu wyciągnął nadgarstek. Ujęłam go w dłoń i po chwili kły wbiły się w jego skórę.

Z każdą kroplą coraz bardziej szumiało mi w uszach. Myślałam tylko o tym jak jego krew jest dobra i jak bardzo chcę aby cała znalazła się we mnie.

Oderwałam się od niego i z przerażeniem spojrzałam na twarz Daniela. Na szczęście nic mu nie było.

-Może teraz ty się napij?

Bez jego odpowiedzi chwyciłam go za rękę i powoli zaprowadziłam do kuchni gdzie nalałam mu w kubek krwi i podgrzałam ją w mikrofali. Pił z zadziwiającą szybkością.

Gdy skończył wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy przed siebie rozmawiając o zwyczajach balu.

-To nic nadzwyczajnego. Po prostu wchodzisz do największej sali w domu i zbieramy się tak aby środek został czysty. Potem wychodzi gospodarz zaczyna przemowę która zazwyczaj jest długa i męcząca aż w końcu wybiera jakąś dziewczynę i rozpoczynają poloneza.

-Ma to na piśmie czy co?

-Nie raczej nie wypada odmówić. Po za tym to wielki zaszczyt. Wiesz zostajesz wyróżniona spośród innych.

-Już zaczynam dygotać na tą myśl. - Powiedziałam ironicznie. Ciekawe czy faktycznie każda o tym marzy. Może i miło jest być wyróżnioną ale ja jednak wolę zostać nie zauważona.

-Moja wina? Ja tego też nie rozumiem... Mnie nikt nigdy nie wyróżnił...

Zaczęłam się śmiać a on uśmiechać.

-Amelia o tym marzy. Uwielbia to uczucie gdy staje na środku a inne patrzą z zazdrością. - Dodał.

-Amelia. - Westchnęłam.

-Co? - Spojrzał w moją stronę.

-Szkoda mi jej. - Westchnęłam opierając głowę na ręce. Za oknem powoli robiło się coraz jaśniej.

-Dlaczego?

-Sam ją rzucił...

-Miał udawać?

-Oczywiście że nie... - Spojrzałam na niego oburzona. - Nigdy nie chciałabym aby ktoś był z drugą osobą nieszczerze.

-Więc dlaczego jesteś smutna.

Odwrócił się tak że teraz spoglądał tylko na mnie a ja miałam ochotę krzyknąć aby patrzył na drogę. Zawsze tak robiłam gdy tata zaczynał przejmować się innymi sprawami niż droga. Jednak teraz się powstrzymałam.

-Nie żal ci jej? - Spytałam przyglądając się jego oczom. Boże jakie one były śliczne.. Normalnie jakbym patrzyła na kamień szlachetny.

-Kiedyś tak. Ale gdybyś też przeżyła z nią tyle lat wiedziałabyś że powoli jej przechodzi. - Powiedział tak spokojnie że miałam ochotę go uderzyć. Może i nie znam jej od początku tak jak on ale za to wiem co widzę. Chyba te dwa tysiące które ma na kącie sprawiają że zaczyna nie dostrzegać uczuć innych.

-Jesteś albo ślepy albo głupi. - Powiedziałam oburzona.

-Czemu mnie obrażasz? - Spytał zaskoczony moim wybuchem.

-Mówię prawdę.

-Może zmieńmy temat... I jak się czujesz w sukni?

Spojrzałam na niego z chęcią mordu. I jak się czujesz w tej sukni? A jak mam się czuć? Suknia to suknia.

-Zmieńmy temat? Dlaczego? Boisz się o tym rozmawiać?

-Nie po prostu nie chcę abyś była smutna.

Odwrócił się aby widzieć drogę a mnie to jeszcze bardziej zdenerwowało. Rozmawiam z nim a on tak po prostu się odwraca!

-Nie jestem smutna. - Powiedziałam twardo.

-Świetnie.

-Jestem wkurzona.

-Na mnie? - Zapytał zdziwiony jakby został o coś niesprawiedliwie osądzony.

-Nie na Świętego Mikołaja....

Spojrzałam w okno znudzona tą rozmową. Przejeżdżaliśmy przez las który dziwnym cudem nie był ani trochę taki jak ten przy ich domu. Było tu tyle samo drzew iglastych co liściastych a kolor obydwu nie budził we mnie zachwytu. Nie dało wyczuć się w nim tego życia, tej iskry która tak zachwycała mnie w tamtym.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro