Rozdział 4
Spojrzałam w stronę łazienki i zobaczyłam stróżkę wody, która kończyła się przy moich stopach. Jestem tu jakąś godzinę, a już zdążyłam nabrudzić.
- Sam! - Wydarła się. - A ty idź się ubrać. To, że Daniel dużo dziewczyn odpycha, nie oznacza, że odwróci wzrok.
Zaprowadziła mnie do pokoju po drugiej stronie korytarza.
- Masz tam czyste ciuchy. - Stwierdziła, pokazując mi rząd szaf.
- Skąd znaliście mój rozmiar? - Spytałam zaskoczona.
- Miałam całą noc na zakupy. - Uśmiechnęła się do mnie słodko i wepchnęła mnie do środka.
- Całą noc? - Nie wychodziłam z otępienia.
- Jak już mówiłam, jesteś nasza śpiącą królewną.
Miałam jakieś miliard pytań o tę całą noc i śpiącą królewnę, ale zamiast tego powiedziałam:
- Dziękuję.
- Mam nadzieję, że ci się spodobają. - Powiedziała i zamknęła drzwi, pozostawiając mnie samą. Podeszłam do szaf. Świeże ciuchy stanowczo by mi się przydały.
Otworzyłam szafę i zobaczyłam kolorowe sukienki różnych długości. Zamknęłam ją i podeszłam do drugiej, w której powieszone były bluzki i koszule. Wyciągnęłam jasnoróżową na długi rękaw, z nieprześwitującego materiału, po czym sięgnęłam po ciemne dżinsy. Położyłam ciuchy na łóżku i zaczęłam się wycierać. Ręcznikiem owinęłam włosy i przypomniałam sobie o bieliźnie. Na szczęście Amelia o tym też pomyślała i na łóżku miałam jasny komplet. Szybko się uwinęłam i akurat po chwili zamek ustąpił, a do pokoju wszedł Daniel.
- Co ty robisz, ona się przebiera! - Krzyknęła Amelia, a on natychmiast zamknął drzwi, zanim w ogóle spojrzał w moją stronę.
- Już nie. - Odpowiedziałam spokojnie, powstrzymując śmiech.
Drzwi się otworzyły, a do pokoju wlały się trzy znane mi postacie.
- To prawda? - Spytał Sam, a ja tylko do niego kiwnęłam. - Będę musiał pojechać do starszyzny.
- Czemu? - Spytała Amelia, patrząc, a raczej próbując spojrzeć mu prosto w oczy, bo wzrok skierowany miał w dół z silnym skupieniem.
- Co to starszyzna? - Zapytałam kompletnie zbita z tropu.
- Piątka najstarszych wampirów decydująca o wielu sprawach, aby utrzymać jakąś równość w świecie. Dużo wiedzą i prawie nic nie ujdzie ich uwadze. - Wyjaśnił mi Daniel, siadając przy mnie. - Możliwe, że będą wiedzieć, dlaczego nie przyjmujesz krwi. - Mówił, w przeciwieństwie do Amelii nie zwracając uwagi na Sama, a na mnie.
- I dlaczego zobaczyłeś tę kobietę. - Dodał Sam. - W każdym razie, nie będzie mnie przez jakiś tydzień, ale ty możesz wrócić do domu, jeśli chcesz.
Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. W końcu mogłam wrócić.
- Ale pamiętaj, że niedługo i tak będziemy musieli sfingować twoją śmierć, bo zauważą, że się nie starzejesz.
- Kiedy wyjeżdżasz? - Zapytała Amelia.
- Kiedy będę miał pewność, że wszystko u Alice w domu jest w porządku.
- Czyli czy ich nie zjem? - Spytałam lekko zaniepokojona. A co jeśli coś mi odbije i ich wszystkich pozabijam?
- Dokładnie. - Odpowiedział z ojcowskim uśmiechem.
- To, czemu pozwalasz mi wrócić?
- Ponieważ ci na nich zależy a możliwe, że ty nie będziesz chciała się nimi posilić. - Wyjaśnił z miną mówiącą ''wszystko będzie dobrze''. - Więc wracasz?
- Oczywiście. - Odpowiedziałam z uśmiechem. Tak bardzo chciałam ich zobaczyć.
- Przebież się, to cię podwieziemy. - Powiedział, wskazując mi moje wczorajsze ubranie, które było czyste i świeże. Czyżby je wyprali?
- Teraz?
- Oczywiście. - Mówił do mnie, ale myśli błądziły po innym wymiarze. Martwił się i śpieszył. Tylko po co?
- A co im powiecie? Nie było mnie całą noc i ranek.
- Zgadzasz się na wersję z izbą wytrzeźwień? - Odpowiedział tak szybko, że poczułam się głupio.
- Co?
- Udamy policjantów i powiemy, że cały ten czas byłaś na izbie wytrzeźwień. Tak się upiłaś, że nie chciałaś nic powiedzieć. Nakażemy też wizyty u naszego psychologa.
- Psychologa? - Spytałam jeszcze bardziej zaskoczona. Nigdy nie potrzebowałam psychologicznej pomocy...
- Amelii. - Wyjaśnił, jakbym o to się pytała.
- Zostanę uziemiona! - Powiedziałam błagalnie. Nigdy nie robiłam nic, co mogłoby się skończyć szlabanem. Rodzice mnie za to zabiją...
- Ale codziennie po szkole będziesz u nas. - Stwierdził z zadowoleniem Daniel.
- Ale nici z rozrywek. - Oparłam się o tył łóżka z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
- Coś wymyślimy. - Odezwała się Amelia.
- Moi rodzice nie uwierzą, że Amelia jest psychologiem. - Złapałam się ostatniej deski ratunku.
- Potrafię się przemalować na trzydziestkę. - Odpowiedziała wesoło.
Już nie miałam żadnych argumentów. Otworzyłam usta, ale z powrotem je zamknęłam.
- Zgoda. - Powiedziałam w końcu. Bo co niby innego miałam zrobić?
- Idę zadzwonić do Darka i on cię odwiezie. - Stwierdził Sam, otwierając drzwi.
- Kto to?
- Policjant, który nam pomaga w różnych sprawach. - Stwierdził i wyszedł, a za nim Amelia. Naprawdę tworzą ładną parę. Szkoda, że im nie wyszło.
- Nie chcesz spędzać z nami czasu? - Spytał Daniel, gdy drzwi się zamknęły. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie wyszedł.
- Nie wiem. - Odpowiedziałam, podchodząc do moich wczorajszych ubrań.
- Polubiłaś nas. - Zadowolony rozciągnął się na łóżku. Miałam wrażenie, że nie ma więcej niż dziewiętnaście lat.
- Naprawdę masz dwa tysiące lat? - Spytałam, spodziewając się odpowiedzi „Ale dałaś się wkręcić!".
- Nie widać, prawda? - Odpowiedział z zadowoleniem.
- I to wcale. - Potwierdziłam, wzruszając ramionami.
- Co o nas sądzisz? - Zmienił temat, a ja usłyszałam w jego słowach ukryte znaczenie.
- O kimś dokładnie? - Co mi szkodzi się z nim podroczyć?
- Nie. - Odpowiedział, patrząc się na mnie swoimi błyszczącymi oczami. Wyglądały pięknie!
- Na początku, że jesteście świrami. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Wcale się nie dziwię. - Jego usta wykrzywiły się w uprzejmym uśmiechu.
- Później, że trafiłam do sekty. - Kontynuowałam, zachęcona jego zachowaniem, na co się roześmiał.
- To coś nowego. A teraz?
- Mam nadzieję, że tego nie pożałuję.
- Czego? - Zaciekawił się, a ja uśmiechnęłam się do niego uroczo.
- Że wam zaufałam.
- Nam wszystkim?
- Samowi, Amelii i nie do końca wiem co sądzić o tobie.
- Czemu? - Oburzył się. - A już wiem. Zabójczo przystojny, miły, inteligentny, uroczy...
- Skromny. - Zakończyłam za niego i zaczęłam cicho chichotać.
- Jakże mogłem zapomnieć! - Też zaczął się śmiać. - A tak naprawdę? - Spoważniał, jakby to była sprawa życia i śmierci.
- Słyszałam, że jesteś wybredny. - Odpowiedziałam z nutą zawodu, którego się nie spodziewałam.
- A co, zakochałaś się? - Spytał jeszcze bardziej zainteresowany.
- Wampiry nie kochają. - Odpowiedziałam zdziwiona. Jak mógł w ogóle o to pytać?
- I piją krew. - Odpowiedział równie szybko.
Uśmiechnęłam się do niego, widząc, w co gra. A niech mi będzie!
- Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. - Powiedziałam, odwracając się do bluzki, aby nie zobaczył mojego uśmiechu.
- Ale mnie ujrzałaś i...
- I znalazłam w tobie małe źródełko bezpieczeństwa. - Ucięłam. Nie wiadomo czemu jego pewność siebie trochę mnie teraz wkurzyła. Czy sądził, że może mieć każdą? Dla kogo jeszcze wykorzystywał takie teksty?
- Byłaś przerażona prawda? - Spytał, odpuszczając sobie swoją pewność siebie i zastąpił ją współczuciem.
- No nie, było widać? - Powiedziałam ironicznie, patrząc na niego zirytowana. Spojrzenie miał smutne. - Przepraszam. - Jęknęłam. Czy zawsze musiałam wszystko zepsuć?
- Ok.
- Naprawdę przepraszam. - Spowodował, że czułam się głupio.
- Ok.
- Co znaczy „ok" w twoim słowniku? - Spytałam lekko zirytowana. Jeśli po raz trzeci odpowie „ok", to go walnę.
- Nie wiem.
- Co? - Uniosłam brwi.
- A co teraz to oznacza? - Spytał, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Dobrze.
- O, czyli jednak wiedziałem. - Rozweselił się. - A tak naprawdę, to nie musiałaś przepraszać aż dwukrotnie.
- Ale chciałam.
- No dobrze. A więc rozmawiałaś z Amelią... - Powiedział z irytującą miną chłopaka mówiącą, że podoba się każdej.
- Nawet przy was...
- Nie o to chodzi. - Odpowiedział, uśmiechając się zabójczo. Czy normalnie dziewczyny też czują, jak ich kolana zmieniają się w watę? Na wszelki wypadek oparłam się krzesło.
- A o co?
- Rozmawiałyście o mnie. - Stwierdził, jakby nie mogło być inaczej.
- Stwierdziła, że mi się podobasz. - Odpowiedziałam, nie chcąc się bawić w głupie gierki.
- Hmmm. - Zaczął się uśmiechać.
- Ale tak nie jest. - Odpowiedziałam szybko, czując rumieńce na twarzy. Jednak mogłam się bawić w te głupie gierki!
Udał, że przestaje się uśmiechać, po czym znowu powrócił do swojej wesołej miny.
- Nie udawaj. - Odpowiedział z tym cudownym uśmiechem. - Widzę, jak się rumienisz.
- Czy widzisz, abym udawała? - Spytałam, udając zaskoczenie. Chyba nie wyszło mi to najlepiej... W każdym razie Oskara bym nie dostała.
- Tak.
- Co chcesz usłyszeć?
- Co? - Zdziwił się.
- Skoro już zadajesz takie pytania, to znaczy, że masz wytypowaną odpowiedź. Więc?
- Chcesz romantyczną czy uproszczoną wersję? - Spytał ze wzrokiem amanta. Czemu podoba mi się taka tandeta? Chyba naprawdę muszę odwiedzić psychologa.
- Po prostu powiedz. - Odpowiedziałam, tłumiąc złość. Nie złościłam się na niego, ale na siebie. A może jednak na niego? Eh, tego nie da się zrozumieć.
- Kiedy indziej. - Odpowiedział zagadkowo, co mnie zainteresowało.
- Dlaczego? - Spytałam słodko jakby od niechcenia.
-Chce coś sprawdzić. - Odpowiedział, nie dając się nabrać.
- Nie zamierzam być elementem dokumentalnym w twoim eksperymencie. - Żachnęłam się szybko z udawaną złością.
- Ale to bardzo miły eksperyment. - Ciągnął dalej z uśmiechem.
- Wolę nie brać w nim udziału. - Wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki w moim pokoju, gdzie szybko się przebrałam.
- Jak chcesz. W takim razie będziesz tylko pomocą naukową. - Powiedział mi przez drzwi.
- To konieczne? - Spytałam, wychodząc z łazienki i stając przy oknie.
- Obiecuję, że nie będziesz króliczkiem doświadczalnym. - Stanął za mną i dłonie położył na moich barkach, tak że po moim ciele przebiegły dreszcze.
- A kto będzie? - Spytałam, starając się to jakoś zakryć.
- Ja. - Szepnął mi do ucha, wywołując kolejne dreszcze.
- No dobrze. - Powiedziałam, bojąc się, że zaraz się rozpłynę. Kto wymyślił te głupie hormony?!
W tej chwili podjechał samochód policyjny, z którego wysiadł pulchny mężczyzna w granatowym mundurze.
- To Dariusz. - Odpowiedział na moje nieme pytanie i jednocześnie mnie puścił.
- Trochę inny od was. - Stwierdziłam z zaciekawieniem, obserwując mężczyznę.
- A co, marzyłaś o kolejnym przystojnym młodzieńcu? - Powiedział, udając rozmarzoną dziewczynę (przesadnie), uśmiechając się słodko i mrugając oczami.
- No nie mów, że ktoś mógłby być przystojniejszy od ciebie. - Zaczęłam chichotać, a on spojrzał na mnie, jakbym trafiła w samo sedno.
- Ja chciałem to powiedzieć. - Wydął usta i zrobił smutne oczy, na co odpowiedziałam mu śmiechem i ruszyłam do drzwi.
- Pa. - Pożegnałam się, wychodząc.
- Do zobaczenia. - Krzyknął za mną i jakimś cudem wiedziałam, że ma doskonały nastrój.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro