Rozdział 57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spuściłam głowę i zaczęłam się trząść. Jak to możliwe że nawet jako wampir odczuwam zimno? Temperatura tutaj musi być naprawdę niska skoro mam gęsią skórkę.

Dźwięk szurania po ziemi i już wiem że ktoś otworzył jakieś drzwi.

Spoglądam w górę i widzę wielką salę w kształcie pięciokąta foremnego z pięcioma olbrzymimi tronami. Osoby które na nich zasiadają nie wydają się zachwycone tym że im przeszkadzamy. Dopiero gdy patrzą na mnie i orientują się o co chodzi mężczyzna (a raczej chłopak w wieku jakiś 16 lat) spogląda na mnie wściekle czerwonymi oczami i uśmiecha się szelmowsko.

-Widzę że dotarła do ciebie wiadomość o twoim pierworodnym. - Przemawia głębokim basem a mnie znowu przebiegają ciarki. Coś jest z nim nie tak.

Złote pasemko opada mu na oczy a on gniewnym gestem odgarnia je do tyłu jakby nie miało prawa tego robić.

-Przyprowadźcie chłopaka. - Mówi rozkazująco w stronę dwóch kolejnych wielkich facetów a kiedy wychodzi znowu patrzy się na mnie. - Ciekawe z ciebie stworzenie. Niby wampir ale nie do końca. Szkoda że musisz zginąć.

Patrzy na mnie pustymi oczami a ja zastanawiam się co z nimi wszystkimi nie tak. Jakim cudem wampiry z tego otoczenia są wyżarte z emocji?

-Bo uwierzę że żałujesz. - Mruknęłam pod nosem.

-Oczywiście że żałuję. - Mówi z udawanym oburzeniem. - Byłabyś doskonałą wojowniczką, zabijałabyś bez żadnych skrupułów nawet najstarsze wampiry gdybyśmy ci to rozkazali.

Uśmiecha się szeroko a ja mam ochotę splunąć mu w twarz.

-Nigdy bym dla was nie zabijała. - Mówię zamiast tego i patrzę się w drzwi które otwierają się i wchodzi przez nie Serż podtrzymywany przez dwójkę strażników.

-Dlatego właśnie zginiesz. - Mówi z uśmiechem i słabym gestem rozkazuje strażnikom aby mnie pojmali.

W mgnieniu oka jestem przez nich podtrzymywana i niesiona do wyjścia.

Patrze już tylko na zdziwioną minę Serża ale nie śmiem się uśmiechać. Przynajmniej on będzie bezpieczny.

-Chcesz jeszcze czegoś? - Usłyszałam zza zamkniętych drzwi.

Nie usłyszałam jednak odpowiedzi Wiktora chociaż znając zdolności wampirze to pewnie nic nie odpowiedział i się zmył. A może to przez to że strażnicy spieszyli się trzy razy bardziej niż przy odprowadzaniu Serża. Może bali się że im ucieknę? Marne obawy.

Po kolejnym zakręcie otworzyli drzwi a ja dopiero teraz zauważyłam że poruszają się bezszelestnie. Trochę jak duchy.

Zanim zdążyłam się przestraszyć otworzyli drzwi i znaleźliśmy się na tak krętych schodach że nie mogłam pojąć czy skręcamy czy idziemy prosto i bałam się że zaraz spadniemy.

Gdy po chwili znaleźliśmy się na samym dole (nie zarejestrowałam kiedy to się stało) zobaczyłam rzędy klatek wysokości średniego człowieka. Trzy ściany były pełne, wyciosane z kamienia czarnego jak obsydian. Czwarta ściana przypominała więzienną celę. Tylko po co im one? Może trochę głupie pytanie biorąc pod uwagę to że wsadzają mnie do jednej z nich ale dlaczego jest ich aż tak dużo? Zupełnie jakby chcieli w niej zamknąć sporą wioskę ludzi..

Ku mojemu zdziwieniu (i uldze) rozpięli mi kajdanki po czym zamknęli klatkę i odeszli znikając w ciemności. Wszystko co widziałam było w zasięgu światła które wydzielało kilka małych świec. Czy oni nie słyszeli o elektryczności? No ale w sumie powinnam się cieszyć że zapalili te kilka świeczek..

Złapałam kraty w ręce i włożyłam głowę pomiędzy szczeble.

-I co ja mam teraz zrobić?

Ścisnęłam mocniej palce licząc na to że jakoś je rozerwę ale jedyne co zyskałam to szczypanie w miejscu w którym stykała się moja skóra ze skałą. Pomimo narastającego bólu trzymałam się ich mocno jakby oderwanie od nich miało zabrać mi resztki nadziei.

-Alice? - Usłyszałam niepewny szept. Podniosłam głowę i zaczęłam nasłuchiwać. Może tylko to sobie wyobraziłam? - Alice? - Powtórzył głos mocniej a w moich oczach pojawiły się łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro