11. Rozmowa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

IAN

Rzuciłem peta na ziemię i przydepnąłem butem, rozgniatając go. Stałem oparty o samochód, wpatrując się w budynek baru Maximus znajdujący się po drugiej stronie ulicy. Nie miałem pojęcia, co mnie podkusiło, żeby po powrocie do Fallbron tu przyjechać, ale tak się stało, że wsiadłem do auta i obrałem drogę w kierunku baru.

Obserwowałem, jak co rusz ludzie wychodzili z, lub wchodzili do parterowego budynku. Drzwi praktycznie się nie zamykały, ale nie dziwiło mnie to, bo był poźny piątkowy wieczór. Przetarłem dłońmi twarz, zastanawiając się, co dalej robić. Wejść, czy nie wejść? Gdybym pojawił się w środku, to Ashley mogłaby sobie pomyśleć, że przyjechałem specjalnie do niej, a tak naprawdę chciałem zobaczyć, jak to miejsce wyglądało bez Samanthy i przekonać się o tym, czy będąc w środku, poczuję się swobodnie.

Po chwili odbiłem się od auta i ruszyłem w kierunku baru. Przeszedłem na drugą stronę ulicy, a gdy znalazłem się przy drzwiach, przepuściłem grupkę nastolatków wychodzących z budynku i wszedłem do środka, a za mną trzasnęły drzwi. Rozejrzałem się po sali, po czym ruszyłem w stronę stolika, który zazwyczaj zajmowałem, gdy przychodziłem tutaj w czasie zmiany Samanthy. Na szczęście właśnie się zwalniał, więc nie byłem zmuszony do tego, żeby kogoś wyrzucać.

Zająłem miejsce i chwyciłem leżącą na stole kartę dań, chociaż i tak wiedziałem, co zamówię. Przeniosłem wzrok przed siebie, gdy podeszła do mnie kelnerka. Jessicę kojarzyłem z moich wcześniejszych pobytów w barze i miałem wrażenie, że ona też mnie pamiętała, bo była dziwnie zestresowana na mój widok.

— Dobry wieczór, co podać? — odezwała się, gdy stanęła przy stoliku.

— Jest Ashley? — zapytałem, na co dziewczyna przytaknęła.

— Już po nią idę.

— Nie trzeba — odparłem, a ona popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. 

Zapewne pamiętała to, jak zazwyczaj dopytywałem o Sam, jednak nie chciałem, żeby podchodziła do mnie Ashley. W sumie to nawet nie wiedziałem, dlaczego o nią zapytałem. Może po prostu chciałem sprawdzić, czy mnie nie okłamała?

— Poproszę burgera z szarpaną wołowiną i ostrym sosem, a do tego Colę zero. — Złożyłem zamówienie, które dziewczyna zanotowała.

To było danie, które kiedyś poleciła mi Samantha i może nie gustowałem w nim, bo wolałem steka, to mimo wszystko chciałem znowu je spróbować. Chciałem poczuć się jak kiedyś.

— Oczywiście. Coś jeszcze? — Pokręciłem głową, więc kelnerka odeszła.

Rozejrzałem się po sali, dostrzegając, że miejsce, które zazwyczaj zajmował Donovan, było puste, jakby ludzie bali się usiąść. Jakieś licealne dzieciaki cisnęły się przy za małym stoliku, byleby nie dostawić tego, przy którym kiedyś siedział Gabriel. Zastanawiałem się, czy zawsze tak to wyglądało, bo było to trochę niedorzeczne. Ludzie omijali ten stolik, jakby ciążyła na nim jakaś klątwa.

Moje zamówienie zostało przyniesione pół godziny później, ale nie zrobiła tego Jessica, a Ashley, która zauważyła mnie w międzyczasie. Wcześniej nie odważyła się, żeby podejść, jednak co rusz spoglądała w moim kierunku, posyłając mi nieśmiałe uśmiechy.

Postawiła przede mną burgera i Colę, po czym usiadła naprzeciwko. Zdziwiłem się, bo przecież Samantha kiedyś mówiła, że nie mogą dosiadać się do klientów. Najwyraźniej ona nie miała zamiaru respektować tej zasady, a ja zastanawiałem się, kiedy dostanie za to opieprz.

Przeniosłem wzrok na jej usta pomalowane wściekle czerwoną szminką i miałem wrażenie, że wcześniej jej nie miała na wargach. Najwidoczniej, gdy przeszła na chwilę na zaplecze, to postanowiła je pomalować.

Przełknąłem mocniej ślinę, gdy moje myśli poszły w absurdalnym kierunku, bo zacząłem się zastanawiać, jak ten kolor wyglądałby na moim kutasie.
Powinienem skupić się na pomszczeniu Samanthy, a tymczasem moje myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku i dotyczyły nic nieznaczącej dla mnie dziewczyny, ale przerwa od seksu powodowała, że głupiałem. Pomyślałem, że powinienem załatwić sobie jakąś dziwkę, abym mógł rozładować napięcie i chyba już nawet wiedziałem, po kogo zadzwonię. Zabawa z bliźniaczkami dałaby mi to, czego potrzebowałem.

— Nie było cię na siłowni, ale do baru jednak przyszedłeś. — Uśmiechnęła się lekko, poprawiając włosy, a ja cicho westchnąłem.

— Jestem głodny, to przyszedłem — mruknąłem i upiłem łyk Coli.

— Na pewno tylko o to chodzi? — zapytała, puszczając mi oczko. 
— Nie mogę za długo siedzieć, ale... może później byśmy porozmawiali? — Uniosłem brwi, słysząc to pytanie. 

Dziewczyna nie owijała w bawełnę i nie ukrywała zainteresowania mną. Pewnie, gdybym ją spotkał przed poznaniem Samanthy, to z chęcią widziałbym ją w moim łóżku, oczywiście tylko na chwilę, ale dzisiaj miałem ważne zadanie do wykonania, więc nie mogłem się rozpraszać.

— Później?

— Zawsze przesypiasz całą noc? — Kompletnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo pozwalała sobie na coraz więcej.

Najchętniej powiedziałbym jej, żeby spadała. 

— Bo wiesz, dzisiaj będę musiała się tłuc po robocie autobusem, co w sumie jest średnio bezpieczne — mówiła dalej, spoglądając na mnie badawczo.
— Nie chciałoby ci się dzisiaj robić za taksówkarza? Odwdzięczę się potem — dodała, zagryzając wargę, przez co mój wzrok mimowolnie powędrował na jej usta, a to oczywiście nie umknęło jej uwadze.

— Sorry, spotykam się potem ze znajomym. Nie dam rady — mruknąłem, po czym zacząłem jeść burgera, żeby jej pokazać, że nie miałem ochoty na kontynuację tej rozmowy.

— Serio? — zapytała, na co przytaknąłem, przełykając jedzenie.
— Szkoda. A jutro co robisz? — Przekląłem w myślach, bo dziewczyna była najwyraźniej z tych, co nie odpuszczą, póki nie osiągną zamierzonego celu, a ona niestety przyczepiła się do mnie.

— Nie wiem jeszcze. — Wzruszyłem ramionami. — Pewnie będę odpoczywał.

— Może byśmy gdzieś wyskoczyli po południu? — Ashley zdecydowanie zaczęła mnie irytować. I to bardzo. Chciałem, żeby już zostawiła mnie samego, bo chciałem w spokoju zjeść.

— Klienci czekają. — Kiwnąłem głową, po czym wgryzłem się w burgera, a ona zrobiła niezadowoloną minę i wstała z miejsca

W końcu — pomyślałem.

Gdy dziewczyna odeszła, przyglądałem się jej chwilę, karcąc się w myślach za to, że przyjechałem do tego baru. Doskonale wiedziałem, że ona będzie o tej porze, więc mogłem uniknąć tego spotkania, a i tak postanowiłem wybrać się do Maximusa, który nawet nie był mi po drodze. 

Kwadrans później poprosiłem o rachunek, który przyniosła mi Jessica, a ja od razu zapłaciłem, zostawiając napiwek i ruszyłem do wyjścia. Po tym, jak opuściłem budynek, sięgnąłem po papierosa, którego zapaliłem, idąc do samochodu.

— Ian! Zaczekaj! — Odwróciłem się, słysząc damski głos, który mnie wołał. 

Zrobiłem niezadowoloną minę, gdy zobaczyłem Ashley. Podbiegła do mnie z uśmiechem na twarzy, chociaż ja okazywałem jej zniechęcenie.

— Chciałeś odjechać tak bez pożegnania? — zaśmiała się, na co wzruszyłem ramionami, opierając się o maskę auta, a ona zmarszczyła brwi, spoglądając za mnie.
— To twój samochód? — zapytała ze zdziwieniem, na co przytaknąłem. — Aha, a Jeep? — Zmrużyłem oczy, przyglądając się jej, po czym wstałem.

Niewątpliwie była blacharą, że aż tak bardzo zależało jej na tym, jakim samochodem jeździłem. Chyba sądziła, że będzie wozić się ze mną, ale nawet nie przewidywałem tego, żeby przewieźć jej starym gruchotem, o którego się opierałem, bo on był tylko na moment.

— A co? To auto jakieś gorsze? — Zmieszała się, gdy o to zapytałem.

— Nie, skądże, takie... urokliwe — odparła, po czym pomrugała powiekami i przeniosła wzrok na mnie, uśmiechając się lekko. — Proszę — powiedziała nagle, podając mi jakąś karteczkę. — Mój numer telefonu. Zadzwoń — dodała, stając na palcach, żeby cmoknąć mnie w policzek, a potem tak po prostu odeszła. Zanim weszła do baru, odwróciła się jeszcze i machnęła do mnie dłonią.

Pomrugałem powiekami, wyrywając się z letargu, bo jej zachowanie kolejny raz wprawiło mnie w osłupienie i zacząłem się zastanawiać, dlaczego zainteresowała się właśnie mną. Wokół niej na pewno było wielu rówieśników, którzy zapewne chętnie by się z nią umówili, a ona uczepiła się mnie. 

Przeniosłem wzrok na karteczkę i wpatrywałem się przez chwilę w rząd cyferek, by następnie zgnieść papier, i rzucić go na ziemię. Nie potrzebowałem jej numeru telefonu, bo nie zamierzałem się z nią kontaktować.

Westchnąłem ciężko, podchodząc drzwi od strony kierowcy i zająłem miejsce. Zacisnąłem na dłonie na kierownicy, spoglądając na fotel pasażera oraz wycieraczkę, po czym uśmiechnąłem się do siebie, widząc potrzebne mi dzisiejszej nocy przedmioty.

Gdyby Zion wiedział, że postanowiłem wprowadzić swój plan w życie, to zapewne próbowałby mi go wybić z głowy, ale wiedziałem, że aby odkryć prawdę o tym, co stało się z Samanthą, musiałem podjąć bardziej radykalne kroki.

Kumpel sam chciał, żebym wziął się w garść, więc postanowiłem to zrobić, ale na swój sposób, którego on nie podzielał, twierdząc, że sprowadzę na siebie tylko kolejne kłopoty. Jakoś nie przejmowałem się tym, więc odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku dzielnicy Tronnel.

*

Ustawiłem samochód w ślepym zaułku, a gdy wyszedłem z niego, oparłem się o murek i zapaliłem kolejnego papierosa, obserwując dom, znajdujący się kilkadziesiąt metrów dalej.

Zamożni z tego miasta mieli to do siebie, że budowali się na obrzeżach, byleby metry się zgadzały i basen było gdzie wykopać. Mało ich obchodził monitoring, a zazwyczaj tego już nie było poza centrum. Może i mieli swój prywatny dookoła posesji, ale nie sięgał on na ulicę, a już na pewno nie do tego miejsca, w którym ja stałem, co akurat było mi na rękę.

Rzuciłem papierosa i przydepnąłem go, przysypując piachem, po czym schowałem się lekko, gdy zauważyłem, że chłopak zatrzasnął furtkę od ogrodu. Zerknąłem na komórkę, było po drugiej w nocy. Pożegnał się ze swoją dziewczyną, po czym ruszył w moim kierunku.

Naciągnąłem kominiarkę na twarz, żeby mnie nie rozpoznał, gdyby niespodziewanie obejrzał się do tyłu i chwyciłem kij bejsbolowy, czekając aż minie zaułek, w którym się schowałem.

Musiałem opanować nerwy, żeby za mocno mu nie przypierdolić, bo przecież  nie chciałem go zabijać, a jedynie ogłuszyć, żeby potem ocucić w innym miejscu i spokojnie porozmawiać.
No dobra, może nie spokojnie, ale na pewno porozmawiać. W sumie to tak naprawdę od niego będzie zależało, jak to wszystko się potoczy.

Poprawiłem dłonie na kiju, słysząc wyraźniejsze kroki. Chłopak był coraz bliżej mnie. W końcu minął zaułek, a ja wyszedłem z niego i bezszelestnie ruszyłem za nim, by po kilku metrach przywalić mu w głowę. Padł od razu, przez co na mojej twarzy zagościł mały uśmiech. Wziąłem go, podniosłem i przerzuciłem sobie przez bark, po czym ruszyłem w stronę samochodu, gdzie wrzuciłem do bagażnika, a po zatrzaśnięciu klapy, zająłem miejsce za kierownicą, uniosłem kominiarkę na włosy i ruszyłem w podróż do Riverby. 

Do starego sierocińca.

*

Zacisnąłem zęby, gdy zaparkowałem samochód i omiotłem wzrokiem budynek. Stał nadal, chociaż ściana szczytowa trzymała się na ostatnich oparach, co zapewne było pokłosiem niedawnych wstrząsów, jakie nawiedziły Fallbron oraz okoliczne miejscowości. Przymknąłem oczy, gdy uderzyły we mnie wspomnienia z porwania przez Terrence'a Samanthy.

Bałem się wtedy, że nie uratuję jej na czas i ten bydlak ją zgwałci, a potem zrealizuje swój chory plan sprzedania jej do burdelu. Była niewinna i tylko przeze mnie znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji, którą na szczęście w porę udało się opanować.

Niestety potem znowu wszystko spieprzyłem i teraz przyjechałem w to miejsce, żeby przesłuchać chłopaka, aby dowiedzieć się tego, kto stał za śmiercią dziewczyny.

Wysiadłem z samochodu, wyjmując z niego bezprzewodową lampę, którą zaświeciłem i zaniosłem do środka, po czym ustawiłem na korytarzu przy wybranym przez siebie pomieszczeniu, a potem zaniosłem resztę potrzebnych mi przedmiotów.

Na koniec zsunąłem kominiarkę na twarz, otworzyłem bagażnik i wyciągnąłem z niego wciąż nieprzytomnego chłopaka. Przeniosłem go do środka, gdzie posadziłem na krześle i od razu przywiązałem, a na głowę założyłem mu worek jutowy.

— Ej! Pobudka, parszywcu! — krzyknąłem, kopiąc go jednocześnie w nogę, ale ani drgnął.

Skrzywiłem się, ciężko wzdychając, by po chwili sięgnąć po jeden z baniaków. Odkręciłem go i zacząłem wylewać jego zawartość na chłopaka. Na szczęście lodowata woda szybko go otrzeźwiła. Zakasłał, stęknął, a na koniec przeklął i gdy w pełni odzyskał świadomość, zauważając swoją beznadziejną sytuację, zaczął krzyczeć, szarpiąc się przy tym.

— Zamknij mordę, bo i tak nikt cię tu nie usłyszy — syknąłem, na co uspokoił się trochę.

— Kim jesteś? — zapytał zdezorientowany, nadal szarpiąc się na krześle.

Kręcił głową, jakby chciał mnie zlokalizować, co mu utrudniałem, bo bezszelestnie krążyłem wokół niego.

— Moje imię i nazwisko i tak nic ci nie powiedzą — odparłem, uśmiechając się pod nosem.

Oczywiście, gdybym się przedstawił, to wiedziałby z kim miał do czynienia i w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł, ale nie chciałem go stresować już na początku rozmowy. Zapewne od ojca wiedział, od kogo powinien trzymać się z daleka.

— Wypuść mnie! Czy ty wiesz, kim w ogóle jestem? — wykrzykiwał, na co przewróciłem oczami.

Nienawidziłem typków, którzy powoływali się na jakieś wpływowe osoby tylko po to, aby coś ugrać i wystraszyć potencjalnego rozmówcę.

— Synem komendanta Woodsa — odpowiedziałem pewnie, a chłopak przestał się kręcić na krześle.

— Czego chcesz?

— O! I to pytanie mi się podoba — odparłem zadowolony, że zaczął współpracować. — W końcu przechodzimy do konkretów. Wystarczy, że udzielisz mi informacji na dwa proste pytania, a włos ci z głowy nie spadnie.

— O jakie informacje ci chodzi?

— Kim jest Aron?

— Aron? Jaki Aron? — dopytywał ze zdziwieniem, czym na chwilę wybił mnie z rytmu, ale potem doszło do mnie, że chłopak po prostu blefował.
— Nie znam nikogo takiego.

— Nie rób ze mnie debila, bo się wkurwię! — krzyknąłem, przykładając mu bejsbola do głowy, a on momentalnie skulił się w sobie.

Wiedziałem, że broń zrobiłaby na nim większe wrażenie, ale Zion nadal mi jej nie oddał. Twierdził, że zrobi to, jak przestanę się upijać.

Jednak chłopak i tak się wystraszył, bo w sumie, jakbym porządnie mu przywalił, to byłby trupem po pierwszym uderzeniu, a zapewne na jednym by się nie skończyło. Gdybym wpadł w furię, tłukłbym go tak, że zostałaby z niego jedna wielka, krwawa plama.

— Ale ja naprawdę nie znam żadnego Arona! — mówił spanikowany.

— I co? Mam uwierzyć, że obcym pożyczasz furę? — dopytywałem wściekły, bo nienawidziłem, gdy ktoś robił mnie w konia.

— Jaką furę?

— Cadillac z wielkim orłem na masce należy do ciebie, prawda?

— Prawda! — krzyknął, gdy znowu poczuł kij przy głowie. To zdecydowanie powodowało, że stawał się bardziej skory do rozmowy.
— Ale co ma z tym wspólnego jakiś Aron?

— A ma i to bardzo dużo, bo dwukrotnie widziałem go za kierownicą twojego samochodu.

— Nie! To jakaś pomyłka! Ja nie pożyczałem samochodu żadnemu Aronowi! — Westchnąłem ciężko, gdy zrozumiałem, że chłopak jednak nie chciał współpracować.

Zacząłem się zastanawiać, kim był ten cholerny Aron, że młody Woods nie chciał go wydać. Czyżby to jakiś synalek ważnej osoby?

— Kurwa, Callum, myślałem, że inteligentny z ciebie gość i szybko się dogadamy, ale widzę, że muszę użyć innych środków perswazji — powiedziałem, odkładając bejsbola.

Chwyciłem w dłonie drugi baniak i odkręciłem go.

— Co? — zapytał zdezorientowany, a ja w tym samym momencie zacząłem go polewać.

— Kurwa! — krzyknął, czując ciecz na swoi m ciele. — To benzyna? To benzyna! Ja pierdolę! Przestań, człowieku! Ja naprawdę nie znam żadnego Arona! Błagam, nie zabijaj mnie! Błagam! — wykrzykiwał, płacząc przy tym, gdy oblewałem go paliwem.

Po chwili odrzuciłem pusty baniak, wpatrując się w chłopaka. Szlochał, mając spuszczoną głowę, na której w dalszym ciągu miał założony worek. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się nad jego reakcją, bo myślałem, że wizja podpalenia rozwiąże mu język, ale nie zanosiło się na to. Zachowywał się, jakby naprawdę nie znał tego całego Arona.

— Przecież go, kurwa, widziałem, jak prowadził twój samochód. Brał udział w nielegalnym wyścigu — powiedziałem, na co on uniósł głowę i zaczął kręcić nią na boki, żeby mnie zlokalizować.

— Jedyną osobą, której pożyczałem samochód, była moja siostra, a nie żaden Aron — odparł, a ja zamyśliłem się na chwilę.

— Hmm, czyli to ją muszę zaprosić na rozmowę.

— Nie, zostaw ją w spokoju! — wykrzyknął, poruszając się nerwowo.

— Zostawię, jeśli podasz mi nazwisko tego całego Arona i to, gdzie go znajdę.

— Ale ja nie znam żadnego Arona. Naprawdę — jęknął, po czym kolejny raz zapłakał z bezsilności.

Zacisnąłem zęby, by po chwili uśmiechnąć się pod nosem, gdy wpadłem na pewien pomysł. Wyjąłem komórkę z kieszeni i odblokowałem ją.

— Podaj numer telefonu swojej siostry — powiedziałem, szturchając go w głowę, ale chłopak milczał i robił to stanowczo za długo. 

— No już! Bo cię podpalę! — pogroziłem mu, na co od razu wyrecytował numer bez żadnego zająknięcia, chociaż obawiałem się, przez stres będzie go dukał godzinami.

— A teraz posłuchaj — odezwałem się — połączę ją z tobą, a ty grzecznie zapytasz o tego całego Arona. — Callum pokiwał nerwowo głową, na co uśmiechnąłem się pod nosem.

— I żebyś niczego nie kombinował w czasie rozmowy, bo w dłoni trzymam zapalniczkę, którą w każdej chwili mogę cię podpalić, a potem i tak dopadnę twoją siostrę. Zrozumiano?

— Tak — odparł drżącym głosem.

— A zapomniałem dodać, że jak nie odbierze, to i tak cię podpalę — zaśmiałem się, a chłopak zaczął nerwowo kręcić głową.

Dotknąłem opuszkiem palca zieloną słuchawkę, po czym rozległ się dźwięk nawiązywanego połączenia.

— Halo? — Zacisnąłem zęby, gdy po kilku sygnałach usłyszałem głos dziewczyny, która odebrała telefon

— Masz szczęście — syknąłem.

— Demi, to ja Callum.

— Czemu dzwonisz z zastrzeżonego? I tak jakoś... dziwnie brzmisz — powiedziała jego siostra. 

Pewnie miał przytłumiony głos przez worek, ale przecież nie mogłem mu go zdjąć z głowy, bo widziałby za dużo. Miałem zamiar zrobić to dopiero po powrocie do Fallbron, jeśli oczywiście dowiem się tego, na czym mi zależy.

— Chodzi o Arona.

— O Arona? Jakiego Arona — dopytywała, ale w jej głosie można było usłyszeć zmianę. Zdenerwowała się.

— Tego, który jeździł moim samochodem — odparł chłopak, na co dziewczyna cicho westchnęła i umilkła na dłuższą chwilę. Czyli coś było na rzeczy. Na pewno go znała.

— Skąd o nim wiesz? Coś mu się stało? — Zaczęła dopytywać, a ja poruszyłem się niespokojnie.

— Demi, w co ty się wpakowałaś? Jechałaś z nim w nielegalnym wyścigu! Naprawdę pożyczałaś ode mnie samochód tylko po to, żeby potem dawać go Aronowi? Chcesz, żebym miał problemy?

— Nie, Callum, oczywiście, że nie chcę dla ciebie problemów, ale... to mój chłopak. Chciałam mu pomóc.

— Twój chłopak? — zapytał ze zdziwieniem, a ja przewróciłem oczami. Nie miałem zamiaru ani czasu na słuchanie takich pierdół. Chciałem tylko wiedzieć, gdzie dorwę tego człowieka.
— Długo z nim jesteś?

— Od wakacji. 

— I facetowi, którego znasz zaledwie dwa miesiące, dajesz mój samochód? A jakby go ukradł?

— Kurwa — warknąłem cicho, przez co Callum wzdrygnął się na krześle.

— To, kim jest ten Aron? — zapytał, na co odetchnąłem ciężko. W końcu przeszedł do konkretów.

— Nie mogę ci powiedzieć, obiecałam mu to. On... musi się jeszcze ukrywać, ale niedługo na pewno się ujawni i wtedy ci go przedstawię. Ale będziesz w szoku. — Zmarszczyłem czoło, słuchając dziewczyny. 

Jej słowa brzmiały tajemniczo i niepokojąco zarazem. W kościach czułem, że ten facet jeszcze namiesza, więc tym bardziej chciałem go dopaść. Gdzieś się ukrywał. Pytanie tylko, gdzie i dlaczego? Miałem nadzieję, że siostra Calluma będzie współpracować, bo inaczej osobiście będę musiał z nią porozmawiać.

— Demi, kim on jest?

— Niech po prostu dalej będzie Aronem.

— Gdzie jest? — syknąłem cicho.

— A gdzie go znajdę? Muszę z nim pogadać — odezwał się od razu młody Woods.

— A niby o czym?

— Chciałbym wziąć udział w wyścigu i liczę, że wkręci mnie do towarzystwa. — Chłopak nieźle kombinował.

— Ojciec się wścieknie, jak się o tym dowie.

— A ty się tym przejmowałaś, jak jakiś czas temu jechałaś w tym wyścigu? — zapytał, na co mruknęła coś niezrozumiałego.

— Jechaliśmy tylko raz. Chciał zobaczyć swoją sio... znaczy znajomą, która też tam była — odparła zdenerwowana, a ja zacisnąłem zęby.

Już wtedy kręcił się wokół mojej Samanthy. Poprzysiągłem sobie, że na pewno go dorwę, chociażbym miał przeszukać cały kraj. W końcu go dopadnę, wyciągnę z nory, w której się ukrywał i zajebię. Będę pastwił się nad nim tak długo, że tylko i wyłącznie badanie DNA będzie wchodziło w grę, żeby go zidentyfikować.

— Jak nazywa się ten Aron i gdzie go znajdę? Demi, mów. — Poganiał ją.

— Nie mogę — odparła dziewczyna, a potem od razu się rozłączyła. Ścisnąłem telefon w dłoni i schowałem go.

— Demi! — krzyknął jeszcze rozpaczliwie Callum, chociaż komórkę już miałem w kieszeni.

— Ups, chyba siostra cię nie kocha — powiedziałem zły.

— Błagam, nie rób mi niczego. Sam słyszałeś, że ja nic o nim nie wiem. Błagam — jęczał, na co ciężko westchnąłem.

Nie wiedziałem, co zrobić z chłopakiem. Myślałem, że dostanę konkretne informacje, a tymczasem jego siostra nic nie powiedziała. Wkurwiło mnie. Pstryknąłem zapalniczką, przez co chłopak się wzdrygnął. Pewnie już widział siebie w płomieniach i w sumie ja też go w nich widziałem, ale musiałem się opanować. Zion by mi głowę urwał, gdyby się dowiedział, że spaliłem syna komendanta. W Fallbron zapewne rozpętałoby się piekło, bo Woods nie spocząłby, dopóki nie dorwałby zabójcy syna.

— Nic ci nie zrobię. Odwiozę cię do domu, a ty masz nikomu nie mówić o tym, co się wydarzyło. Rozumiemy się? Inaczej znowu się spotkamy i ojciec cię nie uratuje — syknąłem wściekły.

— Nikomu nic nie powiem. Ani słowa. — Zgodził się ochoczo na warunki, a ja chwyciłem bejsbola.

— Nie miej mi tego za złe — powiedziałem i kolejny raz przywaliłem mu kijem, przez co stracił przytomność.

Odwiązałem go, ale tym razem nie przerzucałem go sobie przez bark, bo nie chciałem, aż tak bardzo cuchnąć benzyną, więc zacząłem go ciągnąć po ziemi za ręce, a potem wsadziłem na tylną kanapę, uważając, żeby mieć z nim jak najmniejszy kontakt i obrałem drogę do Fallbron.

*

Przy wjeździe do miasta czekał na mnie jeden z moich ludzi, który miał robić za taksówkarza i dostarczyć chłopaka pod dom. Gdy się zatrzymałem i wysiadłem, przykleił na dach znaczek Ubera.

— Wiesz, co powiedzieć jak go odstawisz do domu? — zapytałem, na co przytaknął. — Potem podrzuć samochód na szrot, a rano się go pozbędą.

— Jasne. — Noah usiadł za kierownicą auta, którym byłem w Riverby, a ja zająłem miejsce w moim Jeepie podstawionym przez niego.

Nie wróciłem od razu do mieszkania. Przez kilka godzin krążyłem po mieście z uczuciem porażki, bo rozmowa zakończyła się fiaskiem i nie dowiedziałem się niczego istotnego. Jedynie tego, że ten cały Aron teraz się ukrywał, ale niedługo miał się ujawnić, co niby będzie szokiem. Tylko nie wiedziałem dla kogo? Dla Calluma, czy też dla innych? 

Postanowiłem, że nie odpuszczę Demi i przyczaję się na nią, żeby wypytać o tego jej chłopaka. Jednak wiedziałem, że będę musiał z tym chwilę poczekać, bo zapewne teraz brat będzie jej pilnował. Na pewno po jakimś czasie odpuści, gdy uzna, że zagrożenie minęło, a wtedy ja ponownie zakłócę spokój Woodsom.

Do siebie wróciłem po szóstej rano. Usiadłem przy stoliku, rzucając na niego komórkę i zapaliłem papierosa, po czym przetarłem twarz. Byłem znużony oraz zmęczony życiem. Siedziałem w mieszkaniu, zastanawiając się, jakby wyglądało moje życie, gdyby wciąż była tu Samantha.

Brakowało mi jej obecności, bo jakoś tak inaczej mi się wracało, gdy wiedziałem, że ją zobaczę. A teraz znowu byłem tutaj zupełnie sam, jedynie z jej rzeczami. Kosmetyki stały na półce w łazience, a ubrania, książki oraz inne jej przedmioty, które zabrała z domu, były poukładane w szafie. Często patrzyłem na to wszystko, wyrzucając sobie to, co jej zrobiłem.

Zacisnąłem zęby i po chwili zgasiłem na wpół wypalonego papierosa, po czym wstałem z miejsca, żeby przejść do łazienki. Zatrzymałem się gwałtownie, słysząc dźwięk komórki. Wróciłem do stolika i zmarszczyłem brwi, widząc połączenie od Jasona. Gdy odebrałem, miałem wrażenie, że w tle słyszę policyjne syreny.

— Ian, gliny zjeżdżają pod fabrykę — powiedział, a ja wstrzymałem oddech, słysząc to.

************************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro