12. Zdrada

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

IAN

Po telefonie od Jasona ochota na sen przeszła jak ręką odjął. Musiałem się dowiedzieć, po co policja postanowiła przyjechać na teren starej fabryki i to kilkoma radiowozami. Jason twierdził też, że z busa wyciągnęli jakiś specjalistyczny sprzęt. Mnie w tamtym momencie interesowało tylko to, czy coś zostało w fabryce. Kumpel twierdził, że zdążyli zabrać cały towar, a jeśli coś zostało, to co najwyżej śladowe ilości.

Miałem nadzieję, że gdy będą przeszukiwać budynek, to nie znajdą tam zbyt wielu moich śladów. Po stracie Samanthy nie byłem tam ani razu, więc to, co kiedyś tam zostawiłem, powinno być już zatarte. Jednak mimo wszystko miałem jakieś obawy.

W okolice fabryki podjechałem taksówką, a gdy kierowca odjechał, wyciszyłem telefon i pochylony zacząłem przedzierać się przez zarośla, żeby dotrzeć do miejsca, w którym siedział Jason. Przekląłem pod nosem, gdy zahaczyłem o jakieś wystające z ziemi korzenie krzaków i runąłem jak długi. Pozbierałem się, po czym rozejrzałem się dookoła, czy to nie sprawiło, że ktoś zainteresował się szelestem liści, a chwilę później ruszyłem dalej.

Im bliżej fabryki byłem, tym donioślejszy głos się niósł. Ostatnie metry szedłem na klęczkach, aż w końcu zauważyłem Jasona, który siedział w krzakach, obserwując wszystko dyskretnie. Podszedłem do niego i położyłem dłoń na barku, a on wzdrygnął się, przewracając się na plecy. Odetchnął z ulgą, zauważając, że to tylko ja.

— Kurwa, Ian, chcesz, żebym na zawał zszedł? — zapytał szeptem, a ja zaśmiałem się pod nosem, po czym spoważniałem. To nie był czas na żarty.

— Byli w fabryce?

— Nie. Na razie otoczyli teren taśmami i wyznaczyli co, kto sprawdza — powiedział, kiwając głową w ich kierunku. — Te urządzenia, które mają w rękach, to georadary.

— Georadary? Na chuj im one? — dopytywałem, marszcząc brwi.

Takiego sprzętu zazwyczaj używano, żeby zlokalizować coś pod ziemią, bez niepotrzebnego przekopywania ziemi. Czego mogli szukać w okolicy starej fabryki? Nie miałem pojęcia. Skarbu raczej tu nie znajdą. Czyżby szukali zwłok Samanthy?

— Szukają kości.

— Kości? Jakich kości?

— Szczątek Jessici Palmer — odparł Jason, a ja zastygłem w bezruchu, słysząc to.

O tym, że Jessica nie żyje, wiedzieli trzej psychole, którzy też już nie żyli, bo osobiście ich odstrzeliłem oraz ja i Sam. Na podstawie czego policja wysnuła wnioski, że Palmer była już trupem i dlaczego zaczęli szukać jej szczątek tutaj? Nie podobało mi się to, bo bałem się, że będą chcieli przyklepać tę zbrodnię właśnie mnie. Chociaż policja nigdy nie zrobiła nam tutaj nalotu, to doskonale wiedzieli, że my kontrolowaliśmy ten teren.

— Ta lalunia w tych obcasach tak powiedziała, jak Woods zarządził zbiórkę — dodał kumpel, a ja popatrzyłem na kobietę, która wzrokiem zabijała wszystkich wokół. 

Widać było po niej wkurwienie i byłem ciekaw, co takiego powodowało u niej aż takie nerwy. Gestykulowała zamaszyście rękoma oraz dokumentami, które w nich trzymała. 

— Kurwa, Ian, czemu oni jej tu szukają? I co im się stało, że po tylu latach to robią? — Wzruszyłem ramionami, słysząc pytanie kumpla.

— A skąd mam to wiedzieć? — mruknąłem. — Ale może od fabryki będą trzymać się z daleka.

— No, chyba że stwierdzą, że może ktoś ją tam zalał betonem i będą kuć.

— Bez przesady. — Pokręciłem głową, by po chwili zamyślić się, bo kumpel zasiał we mnie ziarno niepewności. Co, jeśli faktycznie tak zrobią?

— Na pewno wszystko zdążyliście wynieść? — zapytałem dla pewności, na co przytaknął.

— Kurwa, nie wyobrażasz sobie, jak się uwijaliśmy, gdy Jeckyll dał nam cynk, że gliny skręciły w drogę prowadzącą do fabryki — zaczął szeptać — oni szybko odjechali, a ja jeszcze przeleciałem po pomieszczeniach, a potem ukryłem się w tych krzakach. Jeszcze tu przy sobie mam ostatnie kilo koksu. — Wskazał na pakunek ze swojej lewej strony, a ja zrobiłem wielkie oczy.

— Pojebało cię? Chcesz, żeby nas psy wywęszyły?  — zapytałem, patrząc na niego z niedowierzaniem. 

Nie sądziłem, że był aż takim idiotą. Przecież gdyby wpuścili psy do fabryki, a te wywęszyły w niej ślady koksu, to od razu poszłyby w te krzaki za Jasonem.

— Nie ma żadnych psów.

— Jeszcze — mruknąłem, a on w tym samym momencie pociągnął nosem.

— Za to ty... benzyną zalatujesz trochę — odparł, a ja przewróciłem oczami. — Żeby ciebie nie wywęszyły.

— Musiałem z kimś pogadać.

— Stare metody zastraszania na podpalenie wracają? — Zaśmiał się pod nosem, gdy przytaknąłem.

— I tak nic nie powiedział. — Westchnąłem ciężko. — Gówno wiedział na temat, który mnie interesował — odparłem, po czym zmarszczyłem czoło, gdy rozległo się głośne pikanie. — Cicho bądź — szepnąłem, chociaż kumpel nic nie mówił.

W napięciu patrzyłem przed siebie, gdy policjant przesunął się z urządzeniem na bok, po czym dwaj inni chwycili za łopaty. Na początku kopali nie patrząc na nic, ale potem do akcji wkroczyli kolejni z jakimiś małymi łopatkami i pędzelkami. Wyglądali, jakby się bawili w archeologów. Woods ciągle coś do nich gadał, ale na tyle cicho, że nic nie słyszeliśmy, a ja nie byłem specjalistą od czytania mowy z ruchu warg.

— Ja pierdolę, znaleźli coś — odezwał się po chwili Jason, na co mruknąłem potakująco. — Ty wiesz, że będziemy musieli znaleźć sobie nową miejscówkę, jak oni ją tu faktycznie znajdą? — Spojrzał na mnie przez chwilę.

Zacisnąłem zęby, zastanawiając się, czy to właśnie nie był ten moment, chwila, żeby skończyć z tym wszystkim, bo i tak już nie wiedziałem, co się działo w grupie. Nie interesowało mnie już to, bo miałem ważniejszą sprawę na głowie. Priorytetem było dla mnie znalezienie Arona.

Szkoda tylko, że do takich wniosków doszedłem dopiero teraz. Zion skończył z tym, gdy tylko zapragnął ułożyć sobie życie z Adelynn. Ja nie potrafiłem tego zrobić, chociaż cholernie zależało mi na Samanthcie i zaprzepaściłem moment na to, aby odmienić swój los.

— Pod koniec miesiąca będę chciał z wami pogadać — powiedziałem, zastanawiając się nad tym, co przyszło mi do głowy. 

Czy naprawdę byłem na to gotowy? Co potem miałbym robić w swoim życiu? Nie wiedziałem, czy Imperium wystarczy mi do tego, żeby jakoś wypełnić swój czas obowiązkami i nie myśleć o powrocie do ciemnych interesów. 

— O czym?

— Potem dowiecie się wszystkiego — mruknąłem. — Kto ich tu mógł skierować? — Westchnąłem cicho.

— Co?

— Nic. Do siebie mówię — odparłem, zastanawiając się nad tym, jak mogli wpaść na pomysł, żeby tutaj przyjechać i to na dodatek z takim sprzętem. Coś mi tutaj nie pasowało i to bardzo.

— Nadal kopią.

— Przecież widzę — mruknąłem. — Cicho teraz.

— Pani prokurator! Zdaje się, że dziewczyna miała rację! Są kości! — wykrzykiwał Woods.

Zacisnąłem zęby, zastanawiając się, o kim mówił. Jaka dziewczyna ich tu przysłała i skąd mogła wiedzieć, że gdzieś tu będą jakieś szczątki. Ja sam nie miałem o tym pojęcia, bo nie dopytywałem tych psycholi o to, gdzie zakopali Palmer.

Przeszedłem ostrożnie kawałek dalej, bo chciałem usłyszeć jak najwięcej, a Jason po chwili dołączył do mnie.

— Możesz coś o tym powiedzieć? — odezwała się kobieta, spoglądając na mężczyznę pochylonego nad mogiłą.

— Na pierwszy rzut oka, widać, że kości należą do młodej kobiety. Czaszka nie jest duża, podobnie jak jamy oczodołów no i wały nad nimi nie są wydatne. Ponadto tutaj mamy zaokrąglone kształty kątów żuchwy. Miednica też jest typowo kobieca — mówił.

— Szczegóły poproszę w raporcie. Teraz skup się na konkretach — powiedziała prokuratorka, mając w dalszym ciągu niezadowoloną minę.

Wyglądała, jakby nienawidziła swojej roboty.

— Prawdopodobnie zginęła od kilku ciosów w głowę. Proszę zobaczyć na wgłębienia w czaszce. Musiała zostać czymś uderzona i to mocno. Po zachowanej gumie na kościach nadgarstkowych można przypuszczać, że ofiara miała związane ręce. Podejrzewam, że żyła, gdy została wrzucona do dołu i w nim prawdopodobnie zadano jej śmiertelne ciosy. — Zacisnąłem zęby, słuchając tego wszystkiego.

— Skąd te podejrzenia?

— Nogi są podkulone. To wygląda, jakby się skuliła albo chciała przewrócić się na bok. Gdy zabójca lub zabójcy układają swoje ofiary, to na wznak — tłumaczył, a kobieta patrzyła na niego wyczekująco. — Jedna osoba ciągnie swoją ofiarę, a potem ewentualnie spycha ją do dołu, ale to nie powoduje takiego ułożenia nóg — mówił dalej, demonstrując to — a, jak są co najmniej dwie osoby, to jedna chwyta pod pachy, druga za nogi i tak wrzucają zwłoki. — Prokuratorka przytaknęła na jego słowa.

— Będzie trzeba wezwać Palmerów na pobranie próbek DNA.

— Można też zidentyfikować ofiarę po karcie stomatologicznej — odezwał się mężczyzna, który wcześniej mówił o swoich przypuszczeniach.

— Nie — powiedziała stanowczo kobieta. — Wezwiemy ich. Niech już wiedzą, że mamy jakiś trop.

— A jeśli to nie będą jej kości? — wtrącił Woods, a prokuratorka wzruszyła ramionami.

— Przeszukajcie cały teren dokładnie! — krzyknęła po chwili. — Kto wie, co jeszcze kryje się pod tą ziemią — dodała, po czym odeszła od mężczyzn stojących nad wykopanym dołem i chwyciła za telefon. Najwidoczniej chciała już poinformować kogoś o znalezisku.

Wyciągnąłem komórkę i szybko napisałem wiadomość do Ziona z prośbą o spotkanie. Musiałem z kimś pogadać i liczyłem na to, że kumpel pomoże mi zrozumieć to, co działo się pod fabryką.

*

Gdy się przebudziłem, zrobiłem wielkie oczy, rozglądając się po wnętrzu, a po chwili zmarszczyłem brwi, słysząc donośne pukanie. Przetarłem dłońmi twarz i usiadłem na łóżku, po czym spojrzałem na podłogę, gdy usłyszałem brzęk szkła. Westchnąłem ciężko, widząc puste butelki, które przewróciłem stopą, a po chwili zaczęła docierać do mnie rzeczywistość. Po powrocie do mieszkania i braku jakiejkolwiek odpowiedzi od Ziona na mojego SMS-a umilałem sobie czas, popijając piwo. Chciałem wypić jedno, a patrząc na to, co miałem przy łóżku, to skończyłem na ośmiu. Znowu trochę przeholowałem. Trudno.

— Ian! — Przewróciłem oczami, słysząc krzyk kumpla, a potem kolejny raz rozległo się donośne pukanie. 

Wstałem więc na nogi i przeszedłem do drzwi, żeby mu otworzyć, bo obawiałem się, że zaraz mi je wywali z zawiasów. Zrobił tak jakieś trzy lata temu, gdy nie odzywałem się przez dłuższy czas. Ćpałem wtedy dość mocno i jakoś nie przejmowałem się tym, co działo się dookoła. Gdy w końcu udało mu się dostać do środka, to podobno znalazł mnie leżącego we własnych wymiocinach w kuchni na podłodze. Nie pamiętałem tego momentu, więc po prostu uwierzyłem mu na słowo. Nie miałem podstaw do tego, żeby mu nie wierzyć, bo nie oszczędzałem się wtedy, więc było to prawdopodobne.

— Serio? Znowu się upiłeś? — zapytał z wyrzutem, gdy otworzyłem.

Wzruszyłem ramionami i przeszedłem w głąb mieszkania, a kumpel zamknął drzwi, po czym ruszył za mną. Siedząc przy stole, wyciągnąłem papierosa, którego od razu zapaliłem. Zion usiadł naprzeciwko mnie i przyglądał mi się, mrużąc oczy.

Miałem wrażenie, że przez związek z Adelynn zrobił się święty. Kiedyś sam nie odmawiał czegoś mocniejszego, a teraz patrzył na mnie z wyrzutem, że wypiłem kilka piw.

— Najpierw wysyłasz SMS-a z prośbą o spotkanie, a potem się upijasz?

— Nic nie odpisałeś, to co miałem robić? — Wzruszyłem ramionami, wypuszczając chmurę dymu.

— Co? — Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. — Przecież napisałem, że będę najwcześniej po siedemnastej, bo do tej godziny będzie ekipa remontowa w Imperium. Kończyli dzisiaj tę antresolę — powiedział, a ja zmarszczyłem brwi.

Przeszedłem do sypialni po komórkę, a gdy wróciłem, usiadłem na krześle i zaciągnąłem się papierosem, wchodząc w wiadomości. Skrzywiłem się, widząc jego odpowiedź. Jakim cudem ją przegapiłem, skoro kilka razy sprawdzałem telefon? Jakieś zaćmienie miałem? Najwidoczniej.

— Okey, musiałem to jakoś przeoczyć — odparłem, rzucając urządzenie na stół, a on popatrzył na mnie, kręcąc głową.
— Skończyli robotę? — zapytałem zaciekawiony, chociaż prawda była taka, że nawet nie miałem pojęcia, że Zion już załatwił ekipę. Może mi o tym mówił, może nie, nieważne. Nie miałem zamiaru przyznawać się do tego, że kompletnie nie ogarniałem spraw.

— Tak. Klub będzie można otworzyć we wtorek, jak nadzór da zielone światło —  powiedział, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, robiąc skrzywioną minę. — Ty w ogóle wiesz, co się dzieje wokół ciebie? W tym mieszkaniu nadal wygląda jak w chlewie. Jak potrzebujesz pomocy, to powiedz, bo widzę, że lecisz w dół. — Westchnąłem cicho, słysząc to.

— Nie potrzebuję pomocy. Mam się świetnie — mruknąłem, strzepując popiół do dekielka.

— Właśnie widzę. — Posłał mi wymowne spojrzenie, na co tylko wzruszyłem ramionami. — O czym chciałeś pogadać? — zapytał, a ja zacisnąłem zęby.

Zastanawiałem się, od czego zacząć, bo Zion nie miał pojęcia o tym, że jakiś czas temu poznałem prawdę o Jessice. Wiedziałem, że będę mu musiał o wszystkim powiedzieć, bo być może on wpadnie na to, kim może być dziewczyna, która przysłała gliny pod fabrykę.

— Dzisiaj rano policja wykopała kości w okolicy starej fabryki. Prawdopodobnie Jessici Palmer — odezwałem się, na co popatrzył na mnie, marszcząc czoło.

— Czekaj, co? Jak przy fabryce? Skąd wiesz, że Jessici? — dopytywał zdezorientowany, a ja cicho westchnąłem, gasząc peta.

— Bo o niej mówili — mruknąłem, przecierając twarz dłońmi. — Będą wzywać jej rodziców, żeby pobrać DNA.

— Jessica nie żyje? Może to koś inny? Skąd od razu takie podejrzenia? — Patrzył na mnie zdezorientowany.

— Zion, ona naprawdę nie żyje — odparłem i opowiedziałem mu całą historię. 

Słuchał tego wszystkiego, cały czas kręcąc głową z niedowierzaniem. Miałem nawet wrażenie, że był na mnie tak samo zły, jak Samantha, że nie zapytałem o to, gdzie ta trójka zakopała jej zwłoki, zanim ich zastrzeliłem. Wtedy byłem naprawdę wzburzony tym, co usłyszałem od nich i nawet o tym nie pomyślałem.

Kumpel zmrużył oczy, gdy opowiadałem mu, o czym rozmawiano dzisiaj pod fabryką.

 — Nie mam pojęcia, o jakiej dziewczynie mówili — powiedziałem, przyglądając mu się z uwagą.

— No, ja też tego nie wiem. — Wzruszył ramionami, zamyślając się na chwilę.
— Może ktoś tak po prostu coś im podpowiedział, a oni to sprawdzili i przez to przywieźli ten sprzęt, żeby się nie namęczyć, gdyby miejsce okazało się błędne — dodał, na co cicho westchnąłem.

Sądziłem, że Nico pomoże mi jakoś rozwiązać tę zagadkę, ale najwidoczniej pomyliłem się, chociaż przez moment miałem wrażenie, że na jego twarzy pojawił się grymas, który mógłby wskazywać, że coś przyszło mu do głowy, ale skoro nie wypowiedział tego na głos, to najwidoczniej nie było to nic istotnego.

— No... w sumie — mruknąłem z niezadowoleniem. 

Przetarłem dłońmi twarz, wzdychając ciężko i zastanawiając się nad tym, co mnie jeszcze czekało. Odczuwałem jakiś niepokój związany z tym, że znaleziono te kości i wiedziałem, że jak gruchnie wieść, że to szczątki Jessici, to mieszkańcy Fallbron kolejny raz popadną w popłoch i będą zastanawiali się, czy taki sam los spotkał Samanthę, przez co będę na cenzurowanym. Nie zdziwię się, jeśli zaczną się plotki, że to ja zabiłem obydwie. Collinsowie byli zdolni do tego, żeby nagłośnić takie brednie, byleby zatruć mi życie.

— Zion — odezwałem się po chwili ciszy.

— No?

— Oddaj mi pistolet. Co to za gangster bez broni? — powiedziałem, a on tylko zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.
— Co znowu? — zapytałem poirytowany, widząc jego zachowanie.

— Nic, ale teraz mam potwierdzenie, że naprawdę od jakieś czasu nie myślisz — odpowiedział, przez co zmarszczyłem brwi.

Zupełnie nie wiedziałem, do czego zmierzał.

— A co to dla ciebie byłby za problem, żeby ogarnąć sobie coś nowego? Pstryknąłbyś palcami, to ktoś z grupy w podskokach załatwiłby ci gnata. Co więcej, sam mógłbyś ją sobie ogarnąć i to dowolny kaliber. Byłeś już w katakumbach? — Spojrzał na mnie wymownie, a ja westchnąłem cicho.

Oczywiście, że nie byłem, a on jak zawsze wszystko trafnie podsumował. Mogłem sam sobie załatwić broń, ale nie pomyślałem o tym. Szczerze mówiąc, to nawet nie chciało mi się wbijać tych danych z breloka do nawigacji, żeby odnaleźć to miejsce. Miałem już na to wyjebane.

— W poniedziałek musisz pojawić się w klubie — mówił dalej. — Będzie nadzór, jest do podpisania kilka papierków, trzeba zatwierdzić przelewy, no i przyjdzie parę osób na rozmowę o pracę. Dobrze by było, jakbyś był trzeźwy i w miarę przytomny. — Spojrzał na mnie wymownie, na co przewróciłem oczami.

— Sami faceci?

— Sami faceci.

— To dobrze. Nie potrzebuję większych problemów — mruknąłem pod nosem.

***

Odetchnąłem głęboko, stojąc na antresoli i spoglądając  z góry na bawiący się tłum. W końcu po kilku dniach przestoju Imperium mogło zostać na nowo otwarte. Na szczęście nadzór budowlany na wczorajszej kontroli nie widział już żadnego zagrożenia, więc w eter od razu poszła informacja, że we wtorkowy wieczór klub zostanie otwarty. Patrzyłem w kierunku baru i uśmiechałem się pod nosem, widząc pracowników, którzy uwijali się jak w ukropie. Co rusz przyjmowali nowe zamówienia, co mnie cieszyło. 

Obawiałem się, że po oskarżeniach rodziców Samanthy w moim kierunku interes mógłby pójść gorzej, ale najwidoczniej ludzie nie przejęli się tym. Skoro policja mnie nie zatrzymała, to nie byłem winny, chociaż, gdy rano tankowałem samochód, pracownik stacji obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem, co mnie wkurwiło, ale nie chciałem robić zamieszania. Normalnie wyciągnąłbym go zza kasy i wytłumaczył pięściami, że na mnie tak się nie spogląda. Co najwyżej to ja mogę tak patrzeć na kogoś.

— No, w końcu otworzyłeś tę budę, bo już myślałem, że będę musiał stworzyć coś swojego — zaśmiał się Eavan, gdy wszedł na antresolę, a potem się przywitaliśmy.

— Co tak późno?

— Dziewczyny nie chciały wypuścić mnie z łóżka — odparł.

Alani i Nandi zachichotały, siadając na kanapie.

— Co dziś pijemy? — zapytał, chwytając butelkę do dłoni, żeby przeczytać etykietę.  — Uuu, widzę, że w końcu prawdziwa szkocka, a nie te nasze amerykańskie siki — powiedział, kiwając głową, po czym spojrzał na swoje dziewczyny. — Kochane, chcecie, to zejdźcie na parkiet, tylko bez obściskiwania się z innymi. — Popatrzył na nie wymownie, a one ochoczo ruszyły na dół.
— Stwierdziły, że dzisiaj chcą potańczyć — mruknął, przenosząc wzrok na mnie. Rozlał alkohol i podał mi szklankę.
— Opowiadaj — dodał, rozsiadając się wygodnie na kanapie.

— O czym?

— O dzierlatce. Znalazłeś tego całego Arona? — zapytał, a ja zacisnąłem zęby.

— Nie — mruknąłem, spoglądając na niego zmrużonymi oczami. — Ty wiesz, że on jechał w tym wyścigu z córką komendanta Woodsa?

— Co? — zapytał zszokowany, podrywając się z miejsca.

Okrążył kanapy, po czym zdenerwowany ponownie usiadł i wypił alkohol.

— Tak ich sprawdziliście? — dopytywałem z wyrzutem. — Wóz należy do Calluma Woodsa, ale on nie miał pojęcia, że siostra potrzebowała auto do wyścigu. — Eavan spoglądał na mnie i widać było, że w środku gotował się cały z nerwów.

— Kurwa Brad dostanie zjebę. To on miał ich sprawdzić, gdy zgłosili się kilka dni wcześniej — syknął, rozlewając nam alkohol do szklanek. — Ale jak wiesz, z kim jechał, to możesz ją przycisnąć, to ci wszystko wyśpiewa.

— Na razie przycisnąłem Calluma, ale on nie miał o niczym pojęcia. Na nią też zapoluję, ale muszę trochę odczekać, bo brat pewnie będzie jej teraz pilnował.

— Jak chcesz, to mogę ci podesłać kogoś, kto jest skuteczny w przesłuchaniach — powiedział, uśmiechając się pod nosem.

Doskonale wiedziałem, kogo miał na myśli, ale nie chciałem nikogo do pomocy. Musiałem to wszystko rozegrać osobiście. To miała być tylko i wyłącznie moja zemsta.

— Nie, załatwię to sam — powiedziałem pewnie, na co przytaknął. — Dlaczego  Samantha tak cię interesuje? — zapytałem, upijając łyk whisky.

— Bo udało jej się ciebie usidlić. Nigdy nie sądziłem, że dożyję momentu, w którym zobaczę cię wpatrzonego w jakąś laskę, jak w obrazek — mówił, śmiejąc się pod nosem, na co przewróciłem oczami.

— Jak wtedy zadzwoniłeś, że ona pojedzie w tym wyścigu, to potem miałem ubaw, że Ian Walsh uległ namowie jakiejś dupy, chociaż wcześniej mordował ją wzrokiem. Szczerze, to myślałem, że w dniu wyścigu i tak ty usiądziesz za kierownicą, a jednak tak się nie stało. Szkoda tylko, że zjebała po całości — powiedział, wzdychając ciężko, a ja zamyśliłem się na chwilę.

Resztę alkoholu dopiliśmy w milczeniu, a mnie to nawet odpowiadało. Jego słowa o Sam sprawiły, że jakoś nastrój mi siadł i nie miałem ochoty, żeby ciągnąć jej temat.

Spojrzeliśmy w kierunku schodów, na których pojawiły się Nandi i Alani. Dziewczyny weszły na antresolę roześmiane i zmachane. Najwidoczniej poszalały na parkiecie. Zajęły miejsce obok Eavana, spoglądając na niego zalotnie.

— Eavan, chodź potańczyć — odezwała się Nandi, kładąc dłoń na jego udzie, po czym zaczęła ją przesuwać w górę, spoglądając wyzywająco w jego oczy.

— Dziewczyny, rozmawiamy  — powiedział, kiwając w moim kierunku.

Alani w tym momencie nachyliła się do jego ucha i coś szepnęła.

— No dobra, niech będzie. — Zgodził się, na co uniosłem brwi.

Przed chwilą nabijał się ze mnie, że Samantha urabiała mnie, jak chciała, a on sam tańczył, jak mu dziewczyny zagrały. Hipokryta. Wstali z kanapy, a Eavan spojrzał na mnie.

— Chodź też. — Kiwnął głową. — Nie będziesz tu sam siedział.

— Nie, dzięki. To nie dla mnie — mruknąłem, dopijając whisky, a po chwili przeniosłem wzrok na Nandi, która stanęła przy mnie. 

Dziewczyna, założyła dłonie na klatce piersiowej i spojrzała wyczekująco, a gdy odłożyłem szklankę na stolik, od razu chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła. Westchnąłem ciężko, wstając z kanapy, bo nie zanosiło się na to, żeby miała odpuścić.

Ruszyłem za nimi na dół, ale nie miałem zamiaru tańczyć, tylko podszedłem do baru i usiadłem na stołku. Gdy Shakur mnie zauważył, podszedł, pytając co podać. Zdałem się na niego, zaznaczając tylko, że drink ma być mocny.

Chwilę później postawił przede mną wysoką szklankę wypełnioną alkoholem. Upiłem łyk i zakasłałem lekko. Shakur zrozumiał moje polecenie aż nadto, bo zrobił takiego drinka, że wręcz wypalał mi przełyk.

— Cześć! — Wzdrygnąłem się, słysząc krzyk tuż przy uchu.

Spojrzałem w bok i uniosłem brew, dostrzegając Ashley, uśmiechającą się szeroko. Usta znowu miała pomalowane wściekle czerwoną szminką i ubrana była w obcisłą sukienkę. Dyskretnie spojrzałem na jej biust, ale dziewczyna chyba to wyłapała, bo od razu przerzuciła włosy do tyłu, odsłaniając dekolt.

— Ashley — wypowiedziałem jej imię, posyłając lekki uśmiech, chociaż średnio pasowało mi to spotkanie.

— Nie zadzwoniłeś. — Spojrzała na mnie z wrzutem.

— Gdzieś zgubiłem numer — odparłem, na co zacisnęła usta.

— Daj telefon, to od razu ci go wpiszę — powiedziała, a zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, wsadziła mi dłoń do kieszeni, wyciągając urządzenie. 

— Odblokuj — dodała, podając mi komórkę.

Westchnąłem ciężko, wpisując PIN, a Ashley od razu wyrwała mi telefon z dłoni. Dziewczyna chyba miała jakieś ADHD. Wpisała swój numer do kontaktów i z zadowoleniem oddała mi komórkę.

— Co ty tu robisz?

— Bawię się — odpowiedziała, chichocząc pod nosem.

Zwróciła głowę do tylu, a gdy zauważyła, że stołek obok się zwalnia, przesunęła go bliżej i wdrapała się na niego, opierając się przy tym o mnie. Czuła się bardzo swobodnie w moim towarzystwie. Może nawet za bardzo.

— Ile ty w ogóle masz lat? — zapytałem, bo sądziłem, że była w wieku Samanthy, ale wtedy nie mogłaby wejść do klubu. 

Uczulałem ochroniarzy na to, żeby dokładnie sprawdzali wiek imprezowiczów i nie mogli robić wyjątków. Co najwyżej ja mogłem zrobić dla kogoś wyjątek, ale w sumie Samanthy już nie było, więc mnie ta zasada już też nie dotyczyła.

— Dwadzieścia dwa — odparła rezolutnie.

Popijałem drinka, rozmawiając z dziewczyną, która spoglądała na mnie dziwnie. Jej wzrok się zmienił, gdy w końcu postawiłem jej drinka. Mogła wprost powiedzieć, o co jej chodziło, a nie kazać mi się domyślać. Nie była dla mnie nikim ważnym, żebym miał się przejmować jej potrzebami.

— Chodź, zatańczymy! — krzyknęła nagle, zeskakując ze stołka.

Zrobiła to tak gwałtownie, że zachwiała się i wpadła w moje ramiona. Chyba była już lekko wstawiona. Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając w moje oczy, gdy ją złapałem, a po chwili pociągnęła mnie w stronę parkietu.

Zmrużyłem oczy, dostrzegając Eavana tańczącego ze swoimi dziewczynami. Ocierali się o siebie tak, że wyglądali, jakby mieli zaraz zacząć uprawiać seks na środku parkietu. Zaśmiałem się pod nosem, kręcąc głową.

Nagle poczułem dłoń Ashley na swoim policzku. Odwróciła moją głowę w swoim kierunku, puszczając mi oczko, po czym obróciła się do mnie plecami i przysunęła bliżej, ocierając się pośladkami o moje krocze. Przełknąłem mocniej ślinę, gdy poczułem, że mój kutas twardnieje, więc odsunąłem ją lekko od siebie, z czego nie była zadowolona. 

Po chwili znowu się odwróciła, zarzucając ręce na barki. Uśmiechnęła się kokieteryjnie, lustrując moją twarz oraz drażniąc delikatnie kark, a ja wtedy przyciągnąłem ją bliżej siebie, na co zareagowała z zadowoleniem. Musiałem przyznać, że działała na mnie i to niesamowicie, przez co miałem ochotę zaciągnąć ją do kibla i zerżnąć. Wyglądała na chętną.

Przesuwała swoje ręce po moich barkach, ramionach i klatce piersiowej, a we mnie wszystko się gotowało. Po chwili położyła dłoń na karku i pociągnęła mnie lekko w dół, zbliżając swoje usta do mojego ucha.

— Może przejdziemy w jakieś bardziej ustronne miejsce? — zapytała, po czym z uśmiechem spojrzała w moje oczy.

Wydęła lekko wargi pomalowane czerwoną szminką, na których momentalnie skupiłem wzrok, a potem nie myśląc za wiele, pociągnąłem ją w stronę toalety za zapleczem. Trzymała się kurczowo mojej dłoni, gdy przedzieraliśmy się przez tłum. Nie opierała się w żaden sposób.

— Możemy tu być? — zapytała niepewnie, rozglądając się, gdy prowadziłem ją korytarzem.

— Tak, znam właściciela — mruknąłem, po czym uśmiechnąłem się, gdy w końcu znaleźliśmy się pod odpowiednimi drzwiami.

Gdy znaleźliśmy się w niewielkiej toalecie, dosłownie rzuciła się na mnie, całując namiętnie.

— Marzyłam o tym, odkąd zobaczyłam cię pierwszy raz — powiedziała między pocałunkami.

Chwilę później poczułem, jak zaczęła rozpinać guziki od mojej koszuli, a gdy to zrobiła, przejechała dłońmi po obnażonym torsie. Podciągałem wyżej jej sukienkę i włożyłem rękę w bieliznę. Jęknęła w moje usta, gdy zacząłem ją pieścić. Oddychała płytko, dobierając się do mojego rozporka, po czym zsunęła spodnie wyraz z bokserkami. Po omacku otworzyłem wiszącą na ścianie apteczkę, żeby wyciągnąć z niej schowane prezerwatywy, gdy Ashley uklęknęła i zaczęła zajmować się moim kutasem. Cały czas wpatrywała się we mnie prowokacyjnie liżąc go i ssąc, a ja po chwili odchyliłem głowę, czując, jak po moim ciele rozchodzi się przyjemny dreszcz.

— Wstań — mruknąłem, gdy w końcu udało mi się otworzyć prezerwatywę.

Założyłem gumkę, po czym kazałem dziewczynie odwrócić się tyłem i oprzeć o umywalkę. Gdy to zrobiła, odsunąłem majtki na pośladek i wszedłem w nią gwałtownie. Pisnęła głośno, a na jej twarzy zrobił się chwilowy grymas, ale gdy zauważyła, że cały czas obserwuję jej twarz w lustrze, to od razu uśmiechnęła się lekko.

Pieprzyłem ją od tyłu, wpatrując się w nasze odbicia. Dziewczyna jęczała cicho, a po chwili zaparła się o umywalkę, gdy chwyciłem ją za cycki i coraz mocniej posuwałem. Nie hamowałem się w ogóle. Chciałem się wyżyć i ona mi do tego posłużyła. Zrobiłem jeszcze kilka pchnięć, by w końcu z głośnym pomrukiem się zatrzymać. Odetchnąłem ciężko i jeszcze raz ruszyłem gwałtownie biodrami, na co Ashley pisnęła zaskoczona.

W końcu wyciągnąłem z niej kutasa, zdjąłem prezerwatywę i wrzuciłem do kosza, po czym odkręciłem wodę w kranie, żeby trochę się ogarnąć. Dziewczyna poprawiła bieliznę i sukienkę, spoglądając na mnie dziwnie.

— Coś nie tak?

— To... już wszystko? — zapytała niepewnie.

Doskonale wiedziałem, o co jej chodziło. Nie miała orgazmu i najwidoczniej domagała się, żebym skończył to, co zacząłem, ale nie miałem zamiaru. Nie obchodziło mnie to, co ona czuła. Najważniejsze, że ja się wyżyłem.

— A co by jeszcze miało być? — Spojrzałem na nią pytająco, na co wzruszyła ramionami. — Łóżka tu nie ma, żeby poleżeć, a jakoś nie mam ochoty na stanie z opuszczonymi do kolan spodniami i spoglądanie sobie w oczy.

Uśmiechnęła się krzywo, poprawiając włosy i w końcu wyszliśmy z toalety, kierując się w stronę głównej sali. Chciałem pozbyć się jej jak najszybciej.

— Potańczymy jeszcze? — zapytała, gdy dotarliśmy na parkiet.

— Sorry, muszę odnaleźć w tym tłumie kumpla i już się zwijamy. I tak mieliśmy wyjść już wcześniej.

— Zobaczymy się w ciągu dnia?

— Zadzwonię. Cześć — powiedziałem, po czym odwróciłem się od niej i ruszyłem przed siebie.

Zacząłem przeciskać się przez tłum, stwierdzając, że na antresolę wejdę od strony biura, bo nie chciałem, żeby Ashley zauważyła mnie na schodach. Gdy znalazłem się na górze, usiadłem na kanapie, po czym chwyciłem butelkę whisky i wlałem trochę do szklanki. Wychyliłem wszystko i od razu przyłożyłem wierzch dłoni do ust, krzywiąc się lekko, gdy poczułem gorycz w przełyku. Chwilę później przymknąłem oczy, odchylając głowę na oparcie, gdy zaczęly mnie ogarniać jakieś dziwne wyrzuty sumienia. 

Poczułem się, jakbym właśnie zdradził Samanthę, ale przecież jej już nie było, a ja nie będę przez to w wiecznym celibacie, jednak mimo wszystko naszły mnie myśli, że to, co wydarzyło się kilka chwil wcześniej, nie powinno mieć miejsca.

Popieprzone było to wszystko.

Na pewno znowu wracałem do początków, gdzie kobiety potrzebne mi były tylko do zaspokajania własnych potrzeb i nie liczyłem się z nimi. Może tak właśnie powinno być. Może takie życie było mi przeznaczone. Bez górnolotnych uczuć i w pojedynkę.

***********************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro