13. Kłamca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

SAMANTHA

Przymknęłam oczy, z których nieustannie spływały łzy i westchnęłam ciężko. Było mi tak źle na myśl, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam. Zostałam sama i to na dodatek w ciąży, i nie wiedziałam, czy potem w ogóle będę miała gdzie się podziać. Prokuratorka twierdziła, że nie wiadomo, czy cokolwiek dostanę, nawet jeśli okaże się, że szkielet, który ponad tydzień temu został wykopany pod fabryką, był Jessici, bo nie ma pewności, że to właśnie trójka mężczyzn, którą wskazałam, miała coś wspólnego z jej śmiercią. Na razie czekali na wyniki badań DNA. Myślałam, że będą szybko, ale najwyraźniej im się nie spieszyło.

Czułam się oszukana przez Russell, bo zaczęła się wycofywać ze swoich słów. Przychodziła dzień w dzień, bombardując mnie zdjęciami i naciskając, żebym wskazała kogoś, kogo zabił Ian. Czasem podnosiła na mnie głos, że nie mówię całej prawdy i go kryję, i jeśli nie zacznę współpracować, to postawi mi jakieś zarzuty, a gdy groziłam, że zgłoszę jej zachowanie względem mnie, to tylko mnie wyśmiewała. Zaczęłam wątpić w to, że ktoś by mi pomógł, gdybym faktycznie chciała złożyć skargę. Nawet nie wiedziałam, komu miałabym ją przekazać, bo w końcu komendant z nią współpracował, więc raczej mnie by nie pomógł. Pomyślałam przez chwilę o Loganie, ale jego nie chciałam w to mieszać. Był lekarzem i nie prowadził tej sprawy. Jednym słowem znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Oczywiście mogłam zacząć współpracować i wydać Iana, ale nie potrafiłam się przemóc, żeby to zrobić. Coś mnie blokowało i być może w dalszym ciągu było temu winne głupie uczucie do niego.

Byłam już tym wszystkim psychicznie wymęczona. Miałam dość pomiatania mną, a przez stres nasilały mi się bóle brzucha. Logan wciąż powtarzał, że mam się tak nie denerwować, ale jemu łatwo było to mówić, bo to nie on musiał mierzyć się z Russell. Z powodu tych bóli zabrał mnie na kolejną wizytę do ginekologa, ale lekarka nie widziała żadnych nieprawidłowości. Znowu usłyszałam, że mam się nie stresować.

Od Adama trzymałam się z daleka od czasu, gdy na mnie napadł. Unikałam go jak ognia, chociaż on przepraszał mnie rzewnie, twierdząc, że nie wie, co w niego wstąpiło. Okazywał skruchę, ale nie ruszało mnie to. Nie wierzyłam mu już w ani jedno słowo czy też gest. Chciałam, żeby trzymał się ode mnie z daleka, więc przysyłał Reya na przeszpiegi.

Kolega z pozorną troską wypytywał o moje samopoczucie, a potem namawiał, żebym pogodziła się z bratem, bo przecież jesteśmy rodziną i powinniśmy się wspierać. Drażniły mnie te słowa, a jeszcze bardziej drażniło mnie to, gdy schodził na temat mojego dziecka i aborcji. Ono było tylko moje i nie miałam zamiaru nikomu tłumaczyć się ze swoich decyzji. Doskonale wiedziałam, że najbardziej Adama interesował ten temat i Rey pewnie potem wszystko mu mówił, co ode mnie usłyszał. Zapewne, gdybym ich wtedy nie podsłuchała, to wierzyłabym koledze w jego dobre intencje, bo aktor był z niego świetny, ale teraz patrzeć na niego nie mogłam.

Wciąż dopytywał, kiedy będę miała zabieg i namawiał mnie, żebym jak najszybciej się na niego umówiła, a potem moglibyśmy spróbować jeszcze raz stworzyć związek, bo on wierzył, że na pewno nam się uda. Wszystko się we mnie przewracało, gdy tego słuchałam, ale starałam się zachowywać tak, jakbym nie wiedziała o jego układzie z moim bratem. 

Poza tym Rey był też skarbnicą wiedzy na temat tego, co się działo u Iana. Wypytywałam go o niego, a on chętnie opowiadał o tym, jak widuje go na mieście, roześmianego, co rusz z inną kobietą u boku. Podobno zmienił Jeepa na jakieś sportowe auto i znowu bierze udział w nielegalnych wyścigach. Rey mówił, że nawet był w jego dzielnicy i widział moje rzeczy w kontenerze na śmieci. Ian wyrzucił wszystko, co do mnie należało. Taka to była miłość z jego strony.

Słuchałam tego, pielęgnując w sobie coraz większą nienawiść do Walsha. Potrzebowałam takich słów, żeby go znienawidzić, a potem wcielić swój plan w życie i go zniszczyć, chociaż nie wiedziałam, czy jego da się zniszczyć, skoro i tak nie miał serca ani sumienia. Jednak chciałam spróbować. Nie miałam nic do stracenia. Tylko jeszcze nie wiedziałam, jak dokładnie to zrobić.

Szybko wytarłam oczy i policzki z łez, gdy usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili ktoś wszedł do pomieszczenia, w którym leżałam.

— Cześć — powiedział Logan. 

Odwróciłam się w jego kierunku, uśmiechając się krzywo.

— Cześć.

— Jak się czujesz? — zapytał, a ja lekko wzruszyłam ramionami.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Prawdę? Czy lepiej przemilczeć to, co działo się w mojej głowie?

— Psychicznie widzę, że nie bardzo, a fizycznie? Jak ręka? Nadal się upierasz, że dasz radę bez tabletek przeciwbólowych? — dopytywał, siadając na łóżku.

Uniosłam się i oparłam plecami o poduszkę, którą poprawiłam, żeby było mi wygodniej.

— Nie jest najgorzej. Jakoś... daję radę — powiedziałam, cicho wzdychając.

Świadomie zrezygnowałam z leków, żeby nie faszerować nimi dziecka. Najgorsze były pierwsze dni. Ramię tak mnie rwało, że chyba wolałabym, żeby mi je odcięto. Raz już prawie się złamałam i chciałam poprosić o tabletkę, ale jakoś to przetrzymałam, chociaż łatwo nie było.

— Obciążałaś dzisiaj nogę? — Przytaknęłam, a on popatrzył na nią.

— Tak, było lepiej niż wczoraj, ale wolę chodzić z kulą — odparłam, na co uśmiechnął się lekko.

Nie korzystałam już z wózka, co w sumie i tak byłoby niemożliwe po napaści brata, który znowu zadał mi mnóstwo cierpienia, bo nie dałabym rady odpychać się sama, gdy ramię tak potwornie bolało. 

Logan powiedział, że rany w miarę ładnie się goją i mogę zacząć korzystać z kuli, co mi w sumie pasowało. Dostałam ją i zabierałam na spacer, żeby w razie czego móc się na czymś podeprzeć. Nadal miałam zakładane jakieś specjalistyczne opatrunki, bo wiele miejsc gorzej się goiło, więc musiałam uważać, żeby tego nie naruszyć. W tym momencie moja noga wyglądała jak jeden wielki strup z sączącymi sie gdzieniegdzie miejscami. Bałam się blizny, która zostanie, bo wiedziałam, że wtedy już żaden facet nie będzie mnie chciał. Zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie mi ciężko ułożyć sobie życie, mając dziecko, ale jeszcze gorzej będę miała, gdy moja noga będzie pokryta wielką blizną. Będę brzydka, więc nikt nawet na mnie nie spojrzy.

— Jasne, bez pośpiechu. — Przytaknął, uśmiechając się lekko. — Pokaż ramię — dodał, po czym założył jednorazowe rękawiczki i zaczął zdejmować opatrunek, żeby obejrzeć ranę.
— Goi się ładnie. Jutro powinniśmy zdjąć szwy — powiedział, a ja odetchnęłam ciężko. 

Obserwowałam, jak zmieniał mi bandaż. Robił to delikatnie i staranie. Zdziwiłam się, że nie poprosił o to pielęgniarki, bo zazwyczaj ona tym się zajmowała, ale najwidoczniej dzisiaj nie przyjechała. Wpatrywałam się w jego twarz, by po chwili uciec wzrokiem na bok, gdy zerknął na mnie, bo chyba wyczuł, że zbyt nachalnie mu się przyglądałam. Poprawiłam się na łóżku, gdy skończył swoją pracę i zaczął wszystko sprzątać, a następnie wrócił do mnie.

— Jutro zejdziesz do pokoju na parter. Już prawie jest gotowy, tylko łóżko muszą jeszcze skręcić — odezwał się po chwili, na co przygryzłam wnętrze policzka.

— Na parter? — zapytałam smutno.

Logan uprzedzał mnie o tym, że w końcu będę musiała opuścić salę, w której teraz leżałam, ale bałam się być tak blisko brata. Przerażało mnie to. Co najdziwniejsze ostatnio lepiej dogadywałam się z Coreyem niż Adamem. Patel, gdy tylko widział mnie przed ośrodkiem, podchodził i zaczynał rozmowę. Czasem miałam wrażenie, że specjalnie przesiadywał w swoim oknie i wypatrywał mnie. Myślałam, że będzie wypytywał o Iana, ale nie. Zazwyczaj dopytywał tylko, co u mnie i jak mijają mi dni tutaj. Ot, taka kurtuazyjna pogawędka.

— Spokojnie, Arona nadal obowiązuje zakaz zbliżania się do ciebie. — Wytłumaczył od razu, ale jakoś nie pocieszały mnie te słowa. Wątpiłam w to, że będzie przestrzegał zakazu.
— Jak będzie trzeba, zaczniemy zamykać drzwi przecinające korytarz, ale nie ma już potrzeby, żebyś zajmowała tę salę.

— Rozumiem.

— Nie cieszy cię to za bardzo? — zapytał, lustrując moją twarz.

Przygryzłam wnętrze policzka, spoglądając na chwilę za okno, po czym przeniosłam wzrok z powrotem na Logana.

— Po prostu się boję — powiedziałam szczerze.

— Zastanawiam się, czy nie skierować go na jakieś badania psychiatryczne — odezwał się, na co zmarszczyłam brwi. — Być może izolacja źle wpłynęła na jego psychikę i coś zaczyna się z nim dziać. Wcześniej czasem wszczynał bójki z Coreyem, ale nie sądziłem, że będzie w stanie zaatakować ciebie. W głowie mi się to nie mieści, bo przecież wie, że dzięki tobie może uniknąć więzienia, a mimo wszystko próbował cię udusić. To nie jest normalne — dodał, a ja westchnęłam cicho.

Może miał rację, że Adamowi, coś poprzestawiało się w głowie, bo najpierw był w grupie Donovana, a teraz w izolacji, ale to i tak nie sprawiło, że zaczęłam go postrzegać jako chorego, przez co nagle wybaczę mu to, co zrobił. Najpierw perfidnie do mnie strzelił, a potem nie dość, że wbił palce w ranę, powodując jej ponowne otwarcie, to jeszcze dusił poduszką. Było to dla mnie niedorzeczne.

Zacisnęłam zęby, spoglądając na Logana, bo miałam jeszcze jedno pytanie, ale nie nie wiedziałam, czy mi na nie odpowie. Jednak mimo wszystko postanowiłam zaryzykować.

— A wiesz coś na temat wyników badań DNA tych szczątek, które znaleźli? — zapytałam niepewnie.

— Russell u ciebie nie była? — Logan spojrzał na mnie, marszcząc czoło, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy.
— Spotkałem ją, gdy wyjeżdżała spod ośrodka i chwilę rozmawiałem. Myślałem, że jak zawsze przyjechała do ciebie.

— Nie, u mnie jej nie było.

— To może u Arona i Coreya — odparł, zamyślając się na chwilę.

— To już coś wiadomo?

— Tak — powiedział, przyglądając mi się. — To szkielet Jessici. — Wstrzymałam oddech, słysząc to.

Niby zależało mi na tym, żeby w końcu ją odnaleźć, ale jednak myśl, że naprawdę nie żyje, była dla mnie porażająca.

— Niedługo rodzice będą mogli ją pochować. Odzyskali ją dzięki tobie — dodał.

— Szkoda, że nieżywą. — Westchnęłam ciężko.

— Nie masz wpływu na przeszłość — odezwał się, przyglądając mi się z uwagą.

Chwycił mnie za dłoń i zamknął ją w swoich rękach, a mnie było miło, że próbował mnie jakoś pocieszyć. Tylko on był dla mnie serdeczny i robił to bezinteresownie, ale w sumie ode mnie nie zależał jego los.

— Wiesz, przestaną teraz wyprzedawać majątek na detektywów — mówił dalej, na co popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. — Nie wiedziałaś, że Palmerowie brali kredyty, a gdy potem spotkali się z odmową, to zaczęli sprzedawać wszystko, co mogli, żeby nadal szukać córki? — Zaprzeczyłam ruchem głowy, gdy o to zapytał.

— Szukali jej nawet w Ameryce Północnej, a teraz podobno zbierali środki, żeby opłacić podróż detektywa do Europy, więc nie zadręczaj się tym, jak skończyła się jej historia, bo ty nie miałaś na nią żadnego wpływu. — Kiwnęłam głową, a on uśmiechnął się lekko, spoglądając przez chwilę na mój brzuch.
— Teraz musisz zacząć myśleć o sobie i o dziecku — dodał, ściskając mocniej moją dłoń, jakby chciał mi dodać otuchy tym gestem.

— Nie wiem, czy dobrze robię, decydując się na urodzenie tego dziecka. — Westchnęłam cicho, po czym zacisnęłam zęby i spuściłam wzrok, gdy uświadomiłam sobie, co powiedziałam.

Nie powinnam mówić mu takich rzeczy, bo to nie był jego problem. Jednak z drugiej strony nie miałam z kim pogadać o swoich wątpliwościach. Zostałam z tym sama i nie wiedziałam, co robić, a czas uciekał.

— Dlaczego masz jakieś wątpliwości?

— Rey mówi, że potem nikt nie będzie mnie chciał. Będę sama do końca życia — odparłam nieśmiało. — Jeszcze ta przeklęta noga.

— Nie słuchaj tego, co mówi Rey — powiedział, spoglądając na mnie wymownie. — On na razie patrzy na wszystko pod kątem zabawy, bo tylko to się dla niego liczy. Owszem ty też powinnaś się jeszcze bawić, ale dziecko nie przekreśla tego, że w przyszłości nie trafisz na jakiegoś wartościowego faceta. Może nastąpi to szybciej, niż ci się wydaje, bo przecież dużo kobiet związało się z kimś, mając jedno dziecko, a nawet kilkoro. — Przytaknęłam, zamyślając się chwilę, bo w sumie miał rację. 

— Więc głowa do góry, na pewno wszystko się ułoży, ale... jeśli zmienisz decyzję co do aborcji, to powiedz, skontaktuję cię z lekarką. Masz na to jeszcze trochę czasu. Jednak nie podejmuj tej decyzji pod wpływem nacisków osoby, która nie powinna wypowiadać się na ten temat. — Westchnęłam cicho, a Logan podniósł się z łóżka.

— A teraz chodź, pokażę ci pokój, w którym od jutra zamieszkasz. — Przytaknęłam, a gdy usiadłam na łóżku, lekarz podał mi kulę i ruszyłam za nim.

Zjechaliśmy windą, po czym wyszliśmy z niej, a ja z niepokojem rozejrzałam się po korytarzu. Na szczęście Adama nigdzie nie było. Szłam ramię w ramię z Loganem, mijając po drodze drzwi, o których mówił. W sumie to chyba czułabym się bezpieczniej, gdyby faktycznie je zamykali. Brat nie miałby do mnie wtedy takiego łatwego dostępu. W ostatnim tygodniu, gdy widział mnie przed ośrodkiem i próbował się do mnie zbliżać, to zawsze groziłam, że zacznę krzyczeć, więc pasował i z odległości przekazywał mi to, co miał do powiedzenia, jednak bałam się, że teraz może być inaczej.

Gdy weszliśmy do pokoju, zacisnęłam zęby, widząc to samo, co u Adama. Łóżko, które czekało na złożenie, biurko z krzesłem i regały wypełnione książkami. Zero radia, telewizji, czy innych mediów.

— Jest szansa na jakiś telefon? Komputer? — dopytywałam, spoglądając na Logana, ale po jego minie domyślałam się, że mogę o tym tylko pomarzyć.

— Niestety nie. To, co tu jest, to wszystko, z czego możesz korzystać — odparł, a ja na poważnie zaczynałam się zastanawiać, skąd Adam miał dostęp do takich rzeczy. Nawet posiadał broń, o czym najwidoczniej też nikt nie wiedział.

— Bez telewizora?

— Telewizor jest w głównej sali do wspólnego użytku. — Skrzywiłam się, słysząc to.

Widziałam go tam, ale jakoś nie wyobrażałam sobie korzystać z niego, gdy w każdym momencie mógł pojawić się mój brat.

— Za to o książki możesz prosić bez ograniczeń. Kupią ci, jakie będziesz chciała. — Przytaknęłam, wzdychając lekko, bo nic innego mi nie pozostało.

— A jakieś radio chociaż?

— Zapytam.

— Dziękuję — odparłam, uśmiechając się krzywo. Miałam wrażenie, że kolejne tygodnie, a nawet miesiące będą dla mnie męką.

— Wracasz ze mną na górę, czy zostajesz jeszcze na chwilę?

— Zostanę. Może też przejdę się po lesie, skoro innej rozrywki tutaj nie ma.

— Tylko się nie przemęczaj. Nie forsuj nogi — powiedział i opuścił pomieszczenie, a ja przeszłam do biurka, po czym odsunęłam od niego krzesło, żeby usiąść, i kolejny raz rozejrzeć się po pomieszczeniu.

Siedziałam jakiś czas w pokoju, przeklinając swój los. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że tak dałam się oszukać i zmanipulować Ianowi, który zniszczył moje życie. On teraz się bawił, a ja wegetowałam w jakimś durnym ośrodku, bo życiem tego nie można było nazwać. Słowa Logana o tym, że na pewno wszystko się ułoży, jakoś mnie podbudowały, ale obawiałam się, że to będzie tylko na chwilę i że za jakiś czas znowu najdą mnie czarne myśli, co do mojej przyszłości.

Westchnęłam ciężko, by po chwili stanąć na nogi i wyjść z pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu, po czym wyszłam przed ośrodek, gdzie usiadłam na ławce. Odetchnęłam głęboko rześkim powietrzem, bo po wczorajszym deszczu ładnie pachniało lasem i to chyba był atut tego miejsca. Szkoda tylko, że jedyny.

— Cześć. — Wzdrygnęłam się, słysząc głos Coreya.

Stanął przy mnie  z rękoma w kieszeni i przyglądał mi się z uwagą. Miałam wrażenie, że chyba wcześniej płakał, bo oczy miał dziwnie podpuchnięte. A może to alergia?

— Mogę? — zapytał, kiwając na ławkę, a ja nieśmiało przytaknęłam.

Nie mogłam rozgryźć tego faceta. Niby wiedziałam, że to przestępca, ale był nad wyraz spokojny. Nie to, co mój brat, przed którym odczuwałam strach. Przy Coreyu teraz tego nie czułam, chociaż wcześniej nieźle mnie nastraszył. Co ciekawe on tak na mnie nie naciskał, żeby powiedziała policji o tym, co widziałam, będąc z Ianem, jakby mu na niczym nie zależało.

— Dziękuję — powiedział po chwili ciszy, na co zmarszczyłam brwi,  nie rozumiejąc go.

— Za co?

— Za oddanie Jessici — odparł, a ja zacisnęłam zęby, zamyślając się na chwilę.

On naprawdę musiał bardzo ją kochać i nawet po tylu latach nie była mu obojętna. Widać było, że przybiła go informacja, że kości spod fabryki należały do niej. Być może gdzieś w głębi duszy liczył na to, że dziewczyna jakoś cudownie się odnajdzie, chociaż po tylu latach większość mieszkańców Fallbron już i tak ją pogrzebała.

— Czyli już wiesz?

— Tak, Jodie u mnie była. — Westchnął, przecierając twarz dłońmi. — W sumie potwierdziła tylko twoje słowa z przesłuchania, bo przecież mówiłaś, że ona nie żyje. Niby był czas, żeby się z tym oswoić, a jednak... — Zaciął się, spoglądając przed siebie.

Wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać, chociaż chyba nie chciał tego robić w moim towarzystwie.

— Nigdy nie wybaczę sobie tego, że nie udało mi się jej ochronić — zaczął mówić dalej — nie zasługiwała na taką śmierć. Przeklinam Iana za to, że sprowadził tamtych ludzi do grupy. Ostrzegałem go przed nimi, ale on zawsze był najmądrzejszy. Ale teraz... sam poczuł smak straty — dodał, zawieszając się na chwilę.

— Kogo stracił? — zapytałam, marszcząc brwi, bo nie rozumiałam do końca jego słów.

— Ciebie.

— Chyba nie obeszło go moje zniknięcie — mruknęłam pod nosem.

— Skąd takie przypuszczenia? — Spojrzał na mnie, a ja wzruszyłam ramionami.

Przecież pewnie doskonale wiedział od mojego szkolnego kolegi, co teraz Ian robił w Fallbron, jak żył pełnią życia.

— Rey powiedział mi, że kolejny raz zmienił samochód, żeby móc brać udział w wyścigach, dalej imprezuje i zabawia się z innymi kobietami, więc... — Wzruszyłam ramionami, spoglądając na niego. Nie potrafiłam dokończyć swojej wypowiedzi, bo głos zaczął mi się łamać.

— Rey to kłamca — powiedział pewnie, a ja zacisnęłam usta, słysząc to.

— Dlaczego tak uważasz?

— Po prostu to wiem. To kłamca. — Powtórzył, wstając na nogi i patrząc cały czas przed siebie na rozległy las.

— Wiesz coś na temat Iana? — zapytałam.

Corey popatrzył na mnie, mrużąc oczy, po czym przeniósł wzrok z powrotem na drzewa i zaczął iść przed siebie.

— Powiedz mi coś! Nie odchodź! — krzyczałam za nim, przez co zatrzymał się, ale nie odwrócił w moim kierunku.

— Ian wcale nie ma nowego samochodu — odparł i ruszył dalej przed siebie, a ja prychnęłam pod nosem.

Akurat auto najmniej mnie z tego wszystkiego interesowało. Chciałam, żeby mi powiedział coś o kobietach, z którymi Walsh się zadawał. Pewnie wyrywał je wszystkie w klubie, bo tam mógł przebierać do woli. Zapewne niejedna chciała się znaleźć w łóżku przystojnego szefa Imperium. Nie wspominając o dziewczynach, które tam pracowały. Obstawiałam, że żadnej nie przepuszczał. Wszystko się we mnie gotowało na myśl, że byłam tak głupia i dałam mu się omotać.

Patel szedł w kierunku lasu i po chwili w nim zniknął, a ja poprzysięgłam sobie, że porozmawiam z nim, gdy wróci, bo chciałam, żeby powiedział coś więcej o Reyu i jego kłamstwach.

*

Stałam pod drzwiami pokoju Coreya i zacisnęłam usta, zastanawiając się, czy zapukać. Chciałam z nim porozmawiać na temat tego, co wcześniej mi powiedział. Miałam nadzieję, że opowie mi, co jeszcze działo się u Walsha, bo chciałam skonfrontować to z tym, co usłyszałam od Reya.

W końcu zdobyłam się na odwagę i zapukałam, ale nikt się nie odezwał. Zapukałam ponownie i znowu nic. Cisza. Ostrożnie nacisnęłam klamkę, po czym zajrzałam do jego pokoju. Skrzywiłam się, bo Coreya nie było w środku. Rozejrzałam się dyskretnie po pomieszczeniu, ale nie zauważyłam w nim niczego nadzwyczajnego. Było wszystko to samo, co u mnie, czy u Adama.

Westchnęłam i zamknęłam drzwi, po czym ruszyłam do wyjścia z ośrodka. Gdy znalazłam się na zewnątrz, zastanawiałam się, dokąd mógł pójść Corey, bo najwidoczniej nadal nie wrócił ze spaceru po lesie, co w sumie było trochę zaskakujace, bo powoli zapadał zmrok. Zacisnęłam usta, postanawiając go poszukać. Nie wiedziałam, czy dobrze robiłam, bo może chciał być sam, ale musiałam z nim porozmawiać.

Po przejściu sporego kawałka zatrzymałam się, przymykając oczy, ponieważ zaczęłam odczuwać ból nogi. Logan nie kazał mi jej nadwyrężać, więc stwierdziłam, że przejdę się jeszcze trochę i wrócę, żeby nie zrobić sobie krzywdy.

— Corey! — zawołałam, rozglądając się po lesie, bo przecież chyba nie odszedł aż tak daleko.

Jednak z drugiej strony pomyślałam, że może dokądś pojechał. Nie miałam pojęcia, skąd mógł mieć samochód i gdzie go trzymał, ale przecież wcześniej był w Fallbron, i w Rowgate, więc miał taką możliwość.

— Corey! — krzyknęłam ponownie, ale on nie odpowiadał.

Szłam wytyczonym szlakiem, z którego bałam się zejść, żeby się nie zgubić, bo powoli zaczynało się ściemniać. Po chwili przystanęłam, spoglądając w kierunku zagajnika, gdy usłyszałam w nim jakiś szelest. Ewidentnie ktoś tam był. Niepewnie ruszyłam w tamtym kierunku, zastanawiając się, czy mógł tam siedzieć Patel. Zeszłam z drogi, żeby podejść od boku, bo stwierdziłam, że tak będzie bezpieczniej w razie, gdyby był tam jednak ktoś inny niż były przyjaciel Iana.

— Corey? — odezwałam się, po czym stanęłam w miejscu, gdy doszło do mnie, że jego tam nie ma. 

Zdecydowanie hałasowało coś innego. Przełknęłam mocniej ślinę, przestawiając kulę, a potem zrobiłam krok do tyłu. Zaczęłam się cofać, wpatrując się cały czas w krzaki, bo bałam się, co tam mogło być. Nie zwracałam już nawet uwagi na to, dokąd szłam, zależało mi tylko na tym, żeby w miarę szybko stamtąd odejść, nie potykając się o coś po drodze. Miałam wrażenie, że przez nerwy serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Po chwili odetchnęłam z ulgą, zauważając zwierzę, które wyszło z zagajnika, a po chwili uciekło w popłochu, gdy mnie zauważyło.

— Sarna. To tylko sarna — zaśmiałam się pod nosem, kręcąc głową.

Moja wyobraźnia jak zawsze pracowała na najwyższych obrotach, wyobrażając sobie to, że za chwilę ktoś mnie napadnie, a tam siedziało tylko pospolite zwierzę. Ian miał kiedyś rację, że za dużo dziwnych filmów naoglądałam się w swoim życiu. 

Westchnęłam ciężko i cofnęłam się jeszcze o krok, spoglądając w dalszym ciągu za uciekającą sarną. Nagle zastygłam w bezruchu, czując, jak coś dotknęło mojego karku. Stałam jak sparaliżowana, nie wiedząc, co robić.

 — Corey, to ty? — zapytałam nieśmiało, w calszym ciągu czując, jak coś ocierało się o mój kark, przez co skuliłam barki, przełykając mocno ślinę.

Jednak nikt się nie odezwał. Odruchowo zrobiłam niewielki krok do przodu, po czym postanowiłam odwrócić się, żeby zobaczyć, z kim lub z czym miałam do czynienia. Przez głowę przeszła mi myśl, że może Adam za mną poszedł, a teraz mnie straszył. To by było w jego stylu.

Gdy się odwróciłam, z przerażeniem patrzyłam na nogi znajdujące się tuż przed moją twarzą. A raczej stopy. I może nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że spoglądałam na buty znajdujące się przede mną, a przecież nie leżałam na ziemi. Te nogi nie dotykały podłoża. One zwisały.

Oddychałam ciężko, stojąc nieruchomo. Broda zaczęła mi drżeć, a w oczach pojawiły się łzy, a gdy nieśmiało spojrzałam w górę, otworzyłam usta, jakbym chciała krzyczeć, jednak byłam w takim szoku, że z mojego gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Stałam jak sparaliżowana.

Znalazłam go.

Znalazłam Coreya, którego ciało bezwładnie zwisało z gałęzi.

Wpatrywałam się w niego z przerażeniem, czując, jak robiło mi się coraz goręcej i słabiej, aż przed moimi oczami pojawił się mrok.

*

— Samantha.

Powoli otwierałam oczy, czując, jak ktoś gładził mnie po policzku oraz dłoni, a po chwili zobaczyłam Logana, pochylającego się nade mną. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, prostując, gdy zauważył, że zaczęłam wracać do siebie, a ja nieśmiało rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam. Znowu byłam w swojej sali, do której trafiłam po wypadku na motocyklu Iana.

— Samantha, słyszysz mnie? — Przytaknęłam na pytanie Logana, na co posłał mi nieśmiały uśmiech. — Pamiętasz, co się stało?

— Znalazłam Coreya — wyszeptałam. — Czy on naprawdę? — zapytałam drżącym głosem, mając głupią nadzieję, że może to był tylko jakiś straszny sen.

— Niestety tak. — Logan przytaknął, na co zacisnęłam zęby. — Na łóżku zostawił krótką informację, że idzie do Jessici, bo już wie, gdzie jej szukać — dodał po chwili, a ja zaczęłam spazmatycznie płakać, bo wiedziałam, że to wszystko moja wina.

— Spokojnie. — Mężczyzna ścisnął moją dłoń, patrząc na mnie z przejęciem.
— Samantha, spokojnie. Pamiętaj o dziecku, nie denerwuj się — mówił cały czas łagodnym tonem głosu.

Podziwiałam go za spokój i opanowanie, ja zdecydowanie nie potrafiłam podejść do tego tak, jak on, chociaż praktycznie nie znałam Coreya. Jednak widok wiszącego go na drzewie wstrząsnął mną.

— To moja wina, że on się powiesił — wyłkałam po chwili.

— Przestań, co ty opowiadasz.

— Gdybym nie wskazała Jessici, to by jej nie znaleźli, a on by nadal żył.

— To nie twoja wina, rozumiesz? Nie twoja wina. — Logan przytulił mnie i trzymał mocno w swoich ramionach.

Gdy uspokoiłam się po czasie, to odsunął sie ode mnie i chwycił moją twarz w dłonie, po czym starł łzy z policzków, wpatrując się w zapłakane oczy.
Dziwnie się poczułam, gdy to zrobił. Nagle zabrał dłonie i przeczesał palcami włosy, jakby do niego też doszło to, że te gesty były niestosowne. Ewidentnie, gdzieś zatarła się pomiędzy nami relacja pacjent-lekarz, a to nie powinno mieć miejsca.

— Jak go tam znalazłaś? — zapytał po chwili, a ja kolejny raz cicho zapłakałam.

— Chciałam z nim porozmawiać o tym, co wcześniej mi powiedział. Gdy nie znalazłam go w pokoju, poszłam do lasu, bo ostatni raz widziałam go, jak do niego wchodził. Znalazłam go przez przypadek. Słyszałam, jak coś hałasowało w zagajniku i myślałam, że to był on, ale potem się okazało, że jednak nie. Cofałam się, a potem... jego stopa dotknęła mojego karku... — mówiłam drżącym głosem, a z moich oczu nieustannie spływały łzy. — Boże, to moja wina — dodałam, kryjąc twarz w dłoniach.

— Wcale nie. Nie obwiniaj się o to.

— Nie mogę uwierzyć w to, że on to naprawdę zrobił — powiedziałam, wzdychając ciężko, gdy już trochę się uspokoiłam.

Myślałam, że Corey to silny facet, a tymczasem on targnął się na swoje życie. W głowie mi się to nie mieściło i zastanawiałam się, jak bardzo musiał być przybity, żeby takie coś zrobić. Przecież nie podejmuje się decyzji z dnia na dzień, żeby odebrać sobie życie.

— Nikt z nas nie może w to uwierzyć. Nawet nie zauważyliśmy, że coś się z nim działo. Idealnie się maskował. Nie wiemy też, skąd wziął linę. To wszystko będzie teraz wnikliwie sprawdzane — odparł Logan i nastała długa cisza.

— Jak trafiłam z powrotem do ośrodka? — zapytałam cicho, gładząc dłońmi narzutę, którą byłam okryta, po czym spojrzałam na mężczyznę.

— Podniosłem alarm, gdy zauważyłem, że nie ma cię w pokoju. Przed odjazdem chciałem zapytać, czy czegoś jeszcze nie potrzebujesz. Potem okazało się, że Coreya też nie ma. Poszedłem wraz z trzema dyżurującymi policjantami was szukać. Jego zauważyłem pierwszego, a potem ciebie leżącą na leśnej ściółce. Myślałem, że ty też... — powiedział, zawieszając się na końcu.

— Adam wie?

— Tak i jest wściekły. — Zacisnęłam zęby, słysząc to, bo obawiałam się, że znowu będzie się na mnie wyżywał.

Zapewne też doszedł do wniosku, że to moja wina, a ja na samą myśl o tym, znowu zapłakałam, przez co Logan kolejny raz próbował mnie uspokoić.

— Wykrzykiwał jakieś brednie, ale nie warto zaprzątać sobie nim głowy. — Jego słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie będę miała łatwo z bratem i byłam wdzięczna Loganowi, że niczego przede mną nie ukrywał. Przynajmniej wiedziałam, czego mogę się spodziewać. 

— Komendant Woods i prokurator Russell chcieli z tobą rozmawiać, ale już im zapowiedziałem, że najwcześniej jutro koło południa, więc masz trochę czasu na odpoczynek — dodał po chwili.

— Dziękuję.

— Mogę ci jeszcze przekazać, że zdecydowali o waszym przeniesieniu do Fallbron. Chcą mieć ciebie i Adama bliżej.

— Do Fallbron? — zapytałam ze zdziwieniem, bo nie miałam pojęcia, gdzie mogliby nas tam trzymać.

— W północnej części na obrzeżach miasta jest wydzielony spory teren, który też jest otoczony lasem. Nie tak rozległym, jak ten, ale zawsze coś. Pośrodku znajduje się parterowy budynek z kilkoma pomieszczeniami. Tam was mają umieścić. — Zacisnęłam dłonie w pięści, słysząc to. 

Miałam wrócić do Fallbron i być bliżej Iana, chociaż on nie będzie miał o tym pojęcia. Nie wiedziałam, jak wytrzymam z tą świadomością, że on będzie tak niedaleko mnie, zabawiając się z innymi kobietami.

— Ogólnie, jak się czujesz? Czego ci potrzeba?

— Niczego nie potrzebuję — odparłam, wzdychając cicho. — Jedź do domu. W końcu taki miałeś zamiar.

— Zmieniłem plany. Wolę być na miejscu, jakbyś czegoś potrzebowała. — Uśmiechnął się lekko, ale nie chciałam, żeby zostawał dla mnie. Miał swoje życie, na pewno ciekawsze od siedzenia na odludziu.

— Jedź, rodzina będzie niepocieszona, że zamiast spędzać czas z nimi, to siedzisz tutaj.

— W domu i tak nikt na mnie nie czeka, bo mieszkam sam — powiedział, wzruszając ramionami. — Zostanę. Może będziesz mnie potrzebowała. — Posłał mi nieśmiały uśmiech, a ja przytaknęłam, bo sama siłą go nie wyrzucę.

***********************************

Kolejny rozdział będzie przeskokiem czasowym o miesiąc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro