3. Luna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ARON

Stałem przy oknie i wyglądałem przez nie na pobliski parking, a Corey znudzony grał w coś na telefonie. Westchnąłem poirytowany, bo wkurzała mnie głośna muzyka dobiegająca z jego urządzenia. Odwróciłem głowę, spoglądając na niego, a gdy w końcu ogarnął, że mu się przyglądałem, przewrócił oczami i wyłączył dźwięk. Zazdrościłem mu beztroski, bo ja cały chodziłem w nerwach, a na dodatek Rey się spóźniał. Wiedziałem, że za chwilę wpadnie tu stary i narobi awantury, bo jego kilkudniowe milczenie nie zwiastowało niczego dobrego.

Przymknąłem oczy, mając już tego wszystkiego dosyć i chciałbym, żeby to się skończyło, a wiedziałem, że tak naprawdę dopiero teraz zacznie się prawdziwe polowanie na Walsha i miałem nadzieję, że pójdzie lepiej niż do tej pory. Popełniliśmy wiele błędów, które trzeba było naprawić i przekuć na nasz sukces, żeby uwolnić to miasto od zła. Długo zajęło mi dojście do takiego toku myślenia, bo przecież kiedyś sam należałem do grupy starego Donovana, ale potem widmo odsiadki skutecznie mnie zastopowało w dalszym rozlewie krwi i żądzy wielkich, łatwych pieniędzy. Teraz to wszystko należało do Walsha, więc trzeba było go usunąć.

Przeniosłem wzrok na drzwi, gdy do pomieszczenia wszedł Logan, kiwając głową, żebym do niego podszedł. Odbiłem się od parapetu i ruszyłem w jego kierunku z nadzieją, że w końcu usłyszę jakieś dobre wieści. Mężczyzna w białym kitlu stanął pod ścianą, ściskając w dłoni teczkę z dokumentacją medyczną, a we mnie wlała się nadzieja, że za chwilę rozwiąże się choć jeden problem. Przeszliśmy kawałek dalej, żeby nikt nam nie przeszkadzał w rozmowie.

— Co jest? Obudziła się? — zapytałem, ale on tylko przecząco pokręcił głową. Westchnąłem ciężko, zaciskając zęby, bo stan, w którym się znajdowała, trwał już zdecydowanie zbyt długo.
— To kiedy to nastąpi?

— Wkrótce. Trzeba czasu — odparł, a ja zrobiłem niezadowoloną minę. —  Ale mam ci coś innego do przekazania — dodał, po czym podał mi jeden z dokumentów z teczki.

Popatrzył na mnie niepewnie, przeczesując dłonią włosy, a ja zacząłem wczytywać się w tekst. Z każdym przeczytanym słowem moje oczy robiły się coraz większe. Pomrugałem powiekami, niedowierzając w to wszystko.

— Co? — odezwałem się zdezorientowany, przenosząc wzrok na Logana, a ten tylko wzruszył ramionami.

Zacząłem się zastanawiać, co robić, bo domyślałem się, że skoro przekazał mi te informacje, to chciał, żebym podjął jakąś decyzję. I mogła być ona tylko jedna.

— Pozbądź się tego — syknąłem, wciskając mu dokument do dłoni.

— Nie — powiedział stanowczo.

Patrzyłem na niego zdezorientowany, bo nie spodziewałem się tego. Myślałem, że tego właśnie ode mnie oczekiwał - podjęcia decyzji.

— Logan — mruknąłem, posyłając mu wymowne spojrzenie.

— Nie ty będziesz o tym decydował — syknął. — Przekazuję ci te informacje, bo jesteś rodziną, ale decyzja będzie należała do niej, gdy się obudzi — dodał, na co skrzywiłem się, zaciskając zęby. Nie podobała mi się ta odpowiedź.

— Nie musi o niczym wiedzieć — powiedziałem cicho, rozglądając się dyskretnie, czy nikt nas nie podsłuchuje. — Zapłacę, przecież wiesz, że mam pieniądze.

— Nie denerwuj mnie nawet — mruknął, a ja pokręciłem głową. Myślałem, że będzie bardziej przychylny mojej decyzji.

— Czemu to dopiero teraz wyszło? — zapytałem, po chwili, wyrywając mu dokumentację z dłoni i ponownie wczytałem się w to jedno mierzwiące mnie słowo. — Nie zrobiłeś wcześniej szczegółowych badań?

— Robiłem pobieżnie — powiedział spokojnie. — Skupiłem się na głównym problemie.

— Doktorek od siedmiu boleści — mruknąłem, posyłając mu niezadowolone spojrzenie.

Naprawdę nie mogłem przeboleć, że wcześniej tego nie zdiagnozował i najlepiej jakby od razu pozbył się problemu. Zacisnąłem zęby, zastanawiając się, jak to rozwiązać.

— Aron, bo ci zaraz przypierdolę — syknął zdenerwowany, a ja tylko przewróciłem oczami.

— Błagam, pozbądź się tego — jęknąłem, oddając mu papier. — Nikt nie musi wiedzieć, to zostanie tylko między nami — dodałem, patrząc na niego błagalnie.

— Powtórzę jeszcze raz: decyzja nie należy do ciebie. — Westchnąłem ciężko, wiedząc, że nic nie ugram.

Robił mi tylko pod górkę, a i tak miałem już wystarczająco dużo problemów, które tylko się piętrzyły.

— Aron! — Wzniosłem oczy, słysząc krzyk starego. 

Był nieźle wkurzony, chociaż nie zamienił z nami jeszcze nawet słowa, a zapewne, gdy to zrobi, jego gniew będzie jeszcze większy. Wszystko miało już się skończyć, a tymczasem pojawiły się nowe problemy. Miałem już tego po dziurki w nosie i byłem psychicznie wymęczony.

— Ja pierdolę, nie mam sił na rozmowę z nim. Znowu będzie po nas jeździł — powiedziałem, przecierając twarz dłońmi.

Zdawałem sobie sprawę, że to mnie oberwie się najbardziej, ponieważ to ja byłem w epicentrum wydarzeń.

— Bo spieprzyliście wszystko koncertowo — odparł Logan, posyłając mi wymowne spojrzenie.

— Wiem — przytaknąłem. Nie było sensu zakłamywać rzeczywistości.

Ruszyłem w kierunku niewielkiej sali, gdzie siedział Corey i miałem nadzieję, że Rey też już się pojawił. Gdy wszedłem do środka, Patel siedział jak na szpilkach, ale po tym, jak zobaczył, że to tylko ja, rozluźnił się. Za to Chambersa jeszcze nie było.

— Gdzie jest? — zapytałem, siadając obok kumpla.

— Poszedł zrobić sobie kawę — odparł, a ja przytaknąłem.

Po chwili spojrzeliśmy na siebie z Patelem, gdy stary wszedł do środka, bo z jego twarzy biło wkurwienie. Z impetem położył filiżankę z kawą na biurko, a ja zastanawiałem się, jakim cudem nie rozlała się nawet kropla, bo miałem wrażenie, że porcelana zaraz pęknie pod wpływem uderzenia o blat. Zdjął z głowy czapkę, odłożył ją na biurko i popatrzył na nas zmrużonymi oczami, po czym pokręcił głową.

— Debil — odezwał się, pokazując na mnie.

— Debil — mówił dalej, wskazując na Coreya i w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Rey. 

— O! Jest i trzeci debil! — wykrzyknął triumfalnie, na co młody przewrócił oczami i zajął miejsce koło nas.
— W końcu panie Chambers — dodał, posyłając mu wymowne spojrzenie, a ten uśmiechnął się sztucznie.

Mężczyzna westchnął ciężko, przyglądając się nam w milczeniu, po czym otworzył teczkę i wyciągnął z niej fotografie, które zaczął przypinać magnesami do wiszącej na ścianie tablicy. Uniosłem brwi, widząc, że zdjęcia przedstawiały trupy. Niektóre ofiary były mi dobrze znane.

— Gabriel Donovan, Greg McDowell, Threwor Murray, Augustin Olsen, Junior Phelps, Nolan Griffin, Taylor Wall, Finley Cotton, Lane Deleon i tajemniczy X z wraku spalonego samochodu — mówił, wskazując po kolei na każde ze zdjęć. Widoku szczątek ostatniego jegomościa mógł nam oszczędzić. Jakoś nie miałem ochoty przed obiadem spoglądać na zwęglone zwłoki.

— Dziesięć ciał, brak mordercy. — Zacisnąłem usta, gdy po kolei na każdym z nas zawiesił spojrzenie.

— Dalej jest jeszcze ciekawej — zaśmiał się ironicznie, wyciągając z teczki kolejne zdjęcia.

— Jessica Palmer — zaczął mówić, przyczepiając pierwszą z fotografii — Brock Bowen, Terrence Hunt, Randy Clark, Kai Morton, Vera Lamb znana jako Linda, Hannah Norman i w końcu Samantha Collins. — Przykleił ostatnie zdjęcie, a ja przełknąłem mocniej ślinę, wpatrując się w twarz uśmiechniętej brunetki.
— Osiem trupów i żadnego ciała ani mordercy.

— Osiem trupów? — zapytałem ze zdziwieniem, bo przecież te wszystkie osoby nadal miały status osób zaginionych. — I co w tym zestawieniu robi Samantha Collins? — drążyłem dalej.

— Bo jest poszukiwana. Byłeś w Fallbron? — zapytał, na co przytaknąłem. — No to widziałeś, co dzieje się na mieście — powiedział twardo, a ja spojrzałem na chłopaków z niedowierzaniem. Czułem, jakby chciał zrobić z nas idiotów.

— To do pierwszej grupy dorzućmy Adama Collinsa. Też nie zapuszkowano jego mordercy — odparłem, a Corey parsknął śmiechem. Przewróciłem oczami na jego reakcję.

— Przecież Collins jest — odezwał się, odwracając w kierunku tablicy. — O tutaj — dodał, wskazując palcem fotografię w rogu, a ja westchnąłem ciężko, spoglądając na zdjęcie. Nie dało się ukryć, że miał rację.

— Terrence na pewno nie żyje. Mówiłem przecież, że porwał Samanthę, więc pewnie Walsh go potem zabił — wtrącił Rey.

— A gdzie jest jego ciało? I skąd pewność, że to Walsh go zabił? — zapytał komendant, na co chłopak wzruszył ramionami.

— Poza tym serio, któryś z was myśli, że taka Palmer po siedmiu latach nagle znajdzie się cała i zdrowa? — dopytywał, zapierając się rękoma o biurko. Świdrował nas wzrokiem, ale ani ja, ani Corey, ani tym bardziej Rey nie odpowiedzieliśmy mu.

— Podobno mieliście zajebisty plan, żeby wsadzić Walsha do paki, a tymczasem mamy kolejne zaginięcie — mówił dalej, wskazując na zdjęcie Samanthy.
—  Nie wiem, co zrobiliście prokuratorce, że postanowiła dać wam jakiś pierdolony status świadków koronnych, a dwa miesiące temu wprowadzić wasz plan w życie, ale on poszedł się jebać. 

— Nie był taki zły — powiedziałem pod nosem.

To ja go wymyśliłem i wtedy wydawał się naprawdę dobry, ale nie przewidziałem kilku sytuacji, które potem miały miejsce, i przez które straciliśmy panowanie nad wszystkim.

— Nieeee, wcale — parsknął histerycznie. — Wystawić nastolatkę gangsterowi — zaśmiał się. 

—  Wam się nie dziwię, że poparliście ten pomysł — powiedział, wskazując na Patela i Chambersa — ale ty Aron? I jeszcze prokuratorka się na to zgodziła! Normalnie cyrk! — wykrzykiwał podenerwowany, po czym przeniósł wzrok na Patela.
— Corey, przyznaj się, że pukasz ją regularnie, to wtedy będę w stanie zrozumieć, dlaczego dała wam taki kredyt zaufania.

— Frankie... 

— Komendancie Woods — przerwał mi, gdy miałem coś powiedzieć.

Westchnąłem ciężko, bo sam zaproponował przejście na TY, a teraz nagle z tytułami wyjeżdżał, tylko dlatego, że był na nas wkurwiony.

— Teraz tym bardziej dobierzemy się Walshowi do dupy — powiedziałem pewnie.

— Tak? W jaki sposób? Macie w końcu jakieś dowody na niego? — dopytywał. Zacisnąłem zęby, denerwując się wewnętrznie, bo kpił z nas w najlepsze.

— Są tylko wasze słowa. Przypominam, że to wy macie postawione zarzuty zabójstwa — mówił dalej, wskazując na mnie i Coreya — a ty za dilerkę — kiwnął głową w kierunku Reya, który skrzywił się na te słowa. 
— Jak nie pogrążycie Walsha, wy pójdziecie siedzieć — powiedział, spoglądając na nas wymownie.
— I posuwanie pani prokurator w niczym nie pomoże — dodał, patrząc na Coreya.

— Komendancie Woods, proszę zważać na słowa. — Wyprostowaliśmy się wszyscy, gdy do pomieszczenia weszła Jodie Russell. — Na takie pomówienia jest paragraf.

Kobieta pewnym krokiem obeszła komendanta, puszczając oczko Coreyowi, po czym spoważniała i popatrzyła wymownie na Frankiego, który poczerwieniał na twarzy. Najwyraźniej nie spodziewał się prokuratorki, że pozwolił sobie na takie teksty na jej temat. Jednak w jednym się nie mylił, bo kobieta faktycznie utrzymywała intymne relacje z Patelem, a trwało to już jakieś półtora roku. Zupełnie ją omotał.

— Pani prokurator, przepraszam. Witamy w naszych niskich progach. — Ukłonił się Woods, a ja zaśmiałem się pod nosem.

— To, co dla mnie macie ciekawego po tej wielkiej akcji? Mówiłeś, że teraz tym bardziej dobierzemy się do Walsha, to czekam. Co macie? — dopytywała, spoglądając na mnie.

Pomrugałem powiekami, zastanawiając się, jak długo stała pod drzwiami i podsłuchiwała, że wiedziała, co powiedziałem.

— Będziemy mieli, jak najważniejsza osoba złoży zeznania — doprecyzowałem.

— Rozumiem, że Walsh nadal nie pojawił się na miejscu? — zapytała, a komendant zaprzeczył ruchem głowy.

Do tej pory nie mogłem zrozumieć, dlaczego Ian nie pojechał od razu do katakumb, ani nie pojawił się przy nich do tej pory. Przecież dostał w końcu dane, więc wystarczyło, żeby wprowadził je w nawigację, a ta doprowadziłaby go na miejsce. Czekał na to dwa lata, a gdy w końcu otrzymał to, na czym mu zależało, zignorował to. Nawet dziewczynę zostawił na drodze na pewną śmierć, bo najwidoczniej nie była dla niego aż tak ważna.

— Na razie nie, ale dwójka moich ludzi obserwuje cały czas teren — powiedział Woods, na co prokuratorka przytaknęła, jednak po jej minie było widać, że nie była zadowolona z odpowiedzi.

— Jego też ktoś w końcu zaczął obserwować? — dopytywała, spoglądając na Woodsa.

— Pani prokurator, z całym szacunkiem, ale pani po tych dwóch latach chyba nadal nie ma pojęcia, jakiego pokroju to jest człowiek. Raz-dwa się skapnie, że jest śledzony, więc to jest zbędne  — odparł komendant.

— Z waszych dotychczasowych słów wyłania się obraz osoby mocno skrzywdzonej w dzieciństwie z dużymi zaburzeniami osobowościowymi. Z jednej strony prymus z wielkimi ambicjami, a z drugiej bezwzględny morderca i handlarz narkotykami. Twierdzicie, że uważa się za zbawcę świata, bo według niego eliminuje osoby, które były zagrożeniem dla innych, więc od razu z listy jego ewentualnych ofiar możemy wykreślić Jessicę Palmer oraz Hannah Norman. Pierwsza  miała przed sobą świetlaną przyszłość, druga przeciętna, ale też w żaden sposób niepowiązana ze światem przestępczym — mówiła, wskazując na fotografie.

— Czemu tu wisi zdjęcie Collinsowej? — zapytała nagle, spoglądając na komendanta, a ten tylko wzruszył ramionami. Kobieta pokręciła głową, po czym przeniosła wzrok na nas.

— Tylko, panowie, mam z tym wszystkim jeden problem — dodała, spoglądając na nas wszystkich po kolei.

— Jaki? — zapytał Corey.

— Zero dowodów na jakiekolwiek jego przestępstwa — odparła pewnie, na co zacisnąłem usta, bo miała sto procent racji.

— No dobra, na narkotyki może coś się znajdzie, jak bardziej mu się przyjrzymy — mruknęła po chwili.

Pomyślałem, że w sumie można by, chociaż za to go przymknąć, ale wyrok pewnie nie byłby tak spektakularny, jak gdyby udowodniłoby mu się zabójstwo przynajmniej jednej osoby.  

— Twierdzicie, że on stoi za śmiercią tych osób — mówiła dalej, wskazując na tablicę, gdzie wisiały zdjęcia zwłok — a pan, komendancie Woods, twierdzi, że ci wszyscy nie żyją. — Pokazała dłonią drugą pulę fotografii.
— Widzieliście, jak kiedykolwiek pociągał za spust? — zapytała, spoglądając na naszą trójkę, a my zgodnie zaprzeczyliśmy. — No właśnie. — Posłała nam wymowne spojrzenie. — Z waszych wcześniejszych zeznań wynika, że byliście świadkami, późniejszego sprzątania trupów, ale nie macie dowodów, że to on zabijał tamte osoby. Nie wiecie nawet, gdzie szukać ciał. Jednym słowem po dwóch latach mamy jedno wielkie nic. Może uczepiliście się nieodpowiedniej osoby? 

—  Był prawą ręką Donovana — wtrącił Patel.

— Czyli bardziej rozdzielał zadania — odparła od razu. — Wy na czyje zlecenie strzeliliście?

— No, przecież pani prokurator wie, że na jego — powiedziałem, przez co spojrzała na mnie. 

— I wy naprawdę nie zauważacie tego, że on wcale nie musiał brudzić sobie rąk, bo miał od tego innych ludzi?  — zapytała.

Zacisnąłem usta, bo to, co mówiła, miało sens, ale byłem przekonany, że on też na pewno miał kogoś na sumieniu. Chociażby Hannah Norman, która bawiła się w jego klubie, a potem nagle przepadła.
Jednak w większości wysługiwał się innymi, przez co coraz bardziej wątpiłem w to, że uda nam się go pogrążyć, a jeśli tego nie zrobimy, będzie to oznaczało naszą odsiadkę. Denerwowałem się już na samą myśl o tym.

— Wbrew pozorom to inteligentny facet. W końcu chciał zostać lekarzem. Z zebranych o nim informacji wynika, że zabraknął mu jeden punkt, a na ratownictwie wiódł prym, był najlepszy na roku. Po latach nadużywania różnych świństw jego umysł może nie jest już tak lotny, jak kiedyś, ale nadal potrafi obrócić wszystko na swoją korzyść.

— To może trzeba by zatrzymać kogoś z grupy? — odezwał się Rey, a ja z ciekawością popatrzyłem na niego, bo ten pomysł nie był taki zły i mógłby się udać.

— Kogo i na jakiej podstawie? — zapytała Russel, spoglądając na niego, na co ten tylko wzruszył ramionami.

Ta kobieta zawsze potrafiła zgasić w człowieku najmniejszą iskrę nadziei, jaka się tliła. 

— Na jakiej podstawie, to nie wiem, ale Zion chyba jest teraz najbliżej niego.

— Zion? Kto to taki? — Popatrzyła z ciekawością na Chambersa, ale ten milczał, bo w sumie, to nie znał go za bardzo.

— Nico Simmons — odezwał się Corey. — Chodził z nami do szkoły. Dołączył do grupy Donovana, jak Ian wrócił do Fallbron po studiach. 

— A to ten — odparła, po czym pokręciła głową, jakby nie wierzyła w powodzenie tej akcji.

— Na pewno będziemy mieli na niego więcej, jak zostanie przesłuchany nowy świadek — odezwałem się niepewnie.

— Być może — mruknęła kobieta.

Spojrzałem na Patela, posyłając mu wymowne spojrzenie, bo było widać, że przestała w nas wierzyć. Corey wzruszył ramionami, jakby go to nie interesowało i być może nawet tak było. W końcu sypiał z nią od dawna, to jakby nie patrząc, miał na nią haka. Jej kariera ległaby w gruzach, gdyby społeczeństwo dowiedziało się, że prokuratorka sypiała z przestępcą objętym statusem świadka koronnego.

— Ktoś ma coś jeszcze do powiedzenia? — zapytała, skanując nasze twarze, ale nikt się nie  odezwał. — W takim razie żegnam, panowie — powiedziała, zbierając z biurka swoją aktówkę i ruszyła w kierunku drzwi.

Nagle zatrzymała się gwałtownie, a my rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu, gdy poczuliśmy lekkie wstrząsy. Przełknąłem mocnej ślinę, gdy przedmioty stojące na szafkach zaczęły drgać.

— Co się dzieje? — zapytała prokuratorka.

— Kurwa, to chyba trzęsienie ziemi — odezwał się komendant Woods, spoglądając na sufit, jakby patrzył, czy konstrukcja budynku wytrzyma wstrząsy, które na razie nie były mocne. Nie sądziłem, że trzęsienie nawiedzi nasz stan. Przecież nawet nie rozesłano żadnego ostrzeżenia o ewentualnym zagrożeniu.

— Trzeba uciekać z budynku! — Zarządził komendant, gdy wstrząsy się nasiliły.

— Luna! — wykrzyknąłem nagle i zerwałem się z miejsca, żeby do niej pobiec.

Przecież ona nie miała szans na ucieczkę. Przemierzałem korytarz, po czym szybkimi krokami pokonałem schody prowadzące na piętro. Przełknąłem mocnej ślinę, gdy ze ścian zaczęły spadać obrazy.

— Logan, co z nią?! — krzyczałem już z końca korytarza, gdy zobaczyłem lekarza wychodzącego z sali, który z przerażeniem rozglądał się dookoła.

Nagle zatrzymałem się gwałtownie i wpatrywałem się w stojącego nieopodal mężczyznę, zastanawiając się, czy faktycznie nie czułem już ruchów sejsmicznych. Zrobiła się cisza.

— Chyba już po — odezwał się niepewnie lekarz.

— Chyba tak — przyznałem mu rację, ruszając w jego kierunku. — Z Luną wszystko w porządku? — zapytałem, a on popatrzył na mnie niepewnie.

— Obudziła się — powiedział.

Zastygłem w bezruchu, słysząc to, po czym przełknąłem mocniej ślinę i od razu ruszyłem do sali. 

— Aron, lepiej jeszcze nie. Trzeba ją przygotować. — Logan próbował mnie zatrzymać, ale nie słuchałem go.

Liczyło się tylko to, że w końcu z nią porozmawiam. Wszedłem do pomieszczenia, przenosząc wzrok na łóżko, w którym leżała dziewczyna. Pielęgniarka krzątała się przy niej, ale gdy mnie zobaczyła odeszła na bok, do leżącej na stoliku dokumentacji i zaczęła ją uzupełniać. Czułem szybsze bicie serca, że za chwilę dziewczyna mnie zobaczy.

— Luna — odezwałem się, przez co popatrzyła na mnie.

Miałem wrażenie, że jej wzrok był nieobecny, ale po chwili zauważyłem, że oczy brunetki stawały się coraz większe. I niestety coraz bardziej przerażone.
Otworzyła usta, z których nagle wydostał się przeraźliwy krzyk i miałem  wrażenie, że z każdą mijającą sekundą był coraz głośniejszy. Uniosła się, patrząc na mnie z przerażeniem i drąc się wniebogłosy, a gdy chciałem chwycić ją za dłoń, zaczęła się odsuwać. Zrobiłem krok do tyłu, bo miałem wrażenie, że jeszcze chwila i wypadnie z łóżka. Pielęgniarka próbowała ją uspokoić, ale na darmo.

— Aron, wyjdź. — Logan podszedł do mnie i zaczął mnie przepychać w kierunku drzwi.

— Luna, wszystko będzie dobrze! — krzyknąłem, żeby wiedziała, że ma we mnie wsparcie. — Luna! — zawołałem kolejny, gdy lekarz już wypchnął mnie na korytarz.

— Zawołaj Chambersa! — krzyknął Logan do pielęgniarki, a ta wypadła z pomieszczenia i pobiegła po Reya. 

Kusiło mnie, żeby znowu zajrzeć do środka, ale Luna w dalszym ciągu krzyczała, więc postanowiłem jej więcej nie stresować. Chwilę później przybiegli pielęgniarka i Rey. Wymieniłem spojrzenia z chłopakiem, mając nadzieję, że zrobi tak, jak wszystko wcześniej ustalaliśmy. Stałem z zaciśniętymi zębami, czekając, aż krzyk dziewczyny w końcu ustanie i faktycznie po jakimś czasie zapadła cisza, jednak obawiałem się, że gdy ponownie wejdę do sali, to znowu wpadnie w szał. Postanowiłem czekać, aż Rey wyjdzie na korytarz i powie mi, co się dzieje. W tej sytuacji nie było innego wyjścia.

*******************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro