8. Trop

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

IAN

Sapnąłem głośno po ostatnim wyciśnięciu, odkładając sztangę, po czym usiadłem na ławeczce, chwyciłem ręcznik i wytarłem pot, który dosłownie lał się ze mnie. Po wielu dniach picia na umór tym razem postanowiłem rozładować napięcie na siłowni. Przynajmniej Zion nie będzie się czepiał, że nie wziąłem się w garść. Myślałem, że porządny wycisk na ciężarach pozwoli mi, choć na moment oczyścić głowę, ale oczywiście tak się nie stało.

To było kolejne miejsce związane z Samanthą i gdy tylko zobaczyłem sztangę na stojakach po drugiej stronie sali, gdzie trenowały jakieś dwie dziewczyny, uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie to, jak Sam chciała ściągać talerze z tak założonej sztangi po zrobieniu kilku przysiadów. Żałowałem potem, że zastopowałem ją wtedy, bo to mogło być ciekawe widowisko, ale mimo wszystko nie chciałem, żeby wybiła sobie zęby.

Zawsze była taka niezdarna i nieporadna, a do tego niewinna i to chyba mnie w niej urzekło, bo była tak inna od kobiet, którymi wcześniej się otaczałem. Nie zależało jej na pieniądzach oraz wygodnym i wystawnym życiu. Nie przeszkadzało jej nawet mieszkanie w ruderze, bo inaczej tej kamienicy nie dało się nazwać. Najzwyczajniej w świecie zależało jej na mnie, chociaż nasza relacja nie należała do najłatwiejszych. Niestety teraz już nie przekonam się o tym, jakby to wszystko potoczyło się dalej, bo przez swój błąd straciłem ją bezpowrotnie i nie było szans na cofnięcie czasu, żeby to zmienić.

Jej postawa wzbudzała w człowieku chęć zaopiekowania się nią i próbowałem to robić na swój pokręcony sposób, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Nie potrafiłem dać jej tego, czego ode mnie oczekiwała i co sam starałem się jej dać. Chciałem dla niej złagodnieć, ale nie szło mi z tym, bo nie umiałem okiełznać swojej prawdziwej natury. Tyle lat siedziałem w przestępczym świecie, że nie wiedziałem, co powinienem zrobić, żeby dać jej szczęście, na które niewątpliwie zasługiwała, chociażby przez swoją cierpliwość do mnie.

Zakochała się we mnie, chociaż byłem złym człowiekiem i na pewno tego nie planowała, tak jak ja nie planowałem odwzajemnienia tego uczucia. To się po prostu stało. Być może nasze losy potoczyłyby się inaczej, gdybym ja trzymał się swoich ustaleń, ale niestety... plan swoje, a życie swoje.

A potem nadszedł ten przeklęty dzień, w którym wyciągnęła pieprzony klucz z depozytu. Ten dzień zniszczył wszystko, a mnie rozpieprzył od środka. Potrzebowałem teraz kogoś, kto poskładałby mnie do kupy i zdawałem sobie sprawę z tego, że potrzebowałem Samanthy, bo tylko ona potrafiła do mnie dotrzeć, ale jej już nie było, i musiałem się z tym jakoś pogodzić.

— Cześć. — Wzdrygnąłem się, słysząc przy sobie miły kobiecy głos.

Odwróciłem się, zauważając przed sobą drobną blondynkę, która patrzyła na mnie śmiało, uśmiechając się lekko.

— Ashley jestem — przedstawiła się, wyciągając dłoń w moim kierunku, a ja ją uścisnąłem. Zacząłem się zastanawiać, czego ode mnie chciała.

— Ian.

— Tak sobie pomyślałam, że może pomógłbyś mi w asekuracji? — zapytała rezolutnie, na co uniosłem brwi. 

Na pewno nie miała problemów z interakcją z obcymi, bo wydawała się pewna siebie. Jednak zdziwiłem się, że podeszła do mnie, bo dzisiaj trzymałem się na uboczu w porównaniu z pozostałymi facetami obecnymi na siłowni. Wydawało mi się, że to powinno być czytelne dla innych, że nie chciałem towarzystwa, a mimo wszystko ta mała postanowiła przyczepić się do mnie.  

— Zawsze przychodziłam z kuzynem, ale dzisiaj nie mógł, a jednak chciałabym zrobić cały trening — mówiła dalej, obcinając mnie wzrokiem. — To tylko trzy serie — dodała, robiąc niewinną minę, a ja przytaknąłem.

— Jasne, nie ma sprawy — odparłem, na co bardzo się ucieszyła. 

— Dzięki — zapiszczała tak, że aż nieprzyjemny dreszcz przeszedł po moich plecach.

Zdecydowanie wolałem głos Samanthy, który był przyjemniejszy dla moich uszu. Ruszyłem za Ashley, gdy zaczęła iść na stanowisko, które zajmowała. 

— Długo już tu przychodzisz? — zapytała, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.

— Będzie ze dwadzieścia lat.

— Zacząłeś, jak byłeś jeszcze w pieluchach? — zachichotała, a ja zacisnąłem zęby z zażenowania. 

Nie skomentowałem tego głupiego żartu, bo nawet mi się nie chciało. Żałowałem, że zdecydowałem się jej pomóc, ale najwidoczniej asekurowanie małolat na siłowni było mi pisane. Najpierw była Sam, a teraz Ashley.

— Ja dopiero od miesiąca tu przychodzę i wolę mieć kogoś do pomocy — dodała, gdy stanęliśmy przy sztandze.

— Chłopaka trzeba było wziąć — mruknąłem.

— Gdybyś jeszcze jakiś był — westchnęła, ustawiając się przy sztandze. — Ciężko teraz o fajnego faceta, ale... może wkrótce to się zmieni — dodała, spoglądając na mnie zalotnie. Kolejny raz uśmiechnęła się lekko, na co westchnąłem cicho.

— Może się zmieni. — Wzruszyłem ramionami.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a ja spojrzałem na sztangę.

— Nie za duży ciężar? — zapytałem, bo jeśli twierdziła, że przychodzi tutaj dopiero od miesiąca, to według mnie brała na siebie zdecydowanie zbyt wiele.

— Chcę mieć szybkie efekty. — Kolejny raz zachichotała, a jej infantylny śmiech zaczął powodować u mnie irytację.

— Nie dasz rady z tym wstać — powiedziałem, posyłając jej wymowne spojrzenie, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

— Mimo wszystko chciałabym spróbować — odparła, ustawiając się pod sztangą.

Pokręciłem głową, stwierdzając, że niech robi, co chce. Chciała sobie rozwalić kolana, to mnie nic do tego, a zdecydowanie była na dobrej drodze do tego.

Przymierzyła się do sztangi, po czym uniosła lekko barki i gdy podniosła gryf, zrobiła dwa kroki w tył. Obserwowałem, jak zachwiała się pod naporem ciężaru, ale dalej nie przyznawała się do tego, że popełniła błąd, zakładając tyle na gryf. Pewnie zrobiła tak samo, jak Samantha kiedyś, czyli nie wliczyła ciężaru metalowego pręta. Zmrużyłem oczy, patrząc na wykonywany przez nią przysiad.

No to teraz będzie cyrk — pomyślałem sobie, widząc, jak chaotycznie poprawiła dłonie na gryfie. Już zaczęła się denerwować.

— Pomóc? — zapytałem od niechcenia, bo nie była skora do tego, żeby przyznać się do błędu.

— Nie, dam sobie radę — sapnęła, próbując wstać z przysiadu. 

Prychnąłem pod nosem, kręcąc głową i stając bliżej niej, bo czułem, że zraz będę potrzebny. Obserwowałem, jak dziewczyna walczyła sama ze sobą, żeby wyprostować kolana. Nagle zachwiała się, więc szybko chwyciłem za gryf, unosząc go lekko.

— Wyprostuj się i przesuń do stojaka — mruknąłem, a ona zrobiła to, o co poprosiłem, po czym włożyłem sztangę na metalowe słupki. Odwróciła się do mnie, robiąc strapioną minę.

— Chyba jednak miałeś rację. — Spojrzała na mnie niewinnie i pogładziła dłonią związane włosy.
— Może pomógłbyś mi trochę? — zapytała po chwili.

— Od tego są trenerzy.

— Coś mi się wydaje, że po tylu latach na siłowni, to masz większą wiedzę niż niejeden trener — powiedziała, po czym dotknęła mojego bicepsa. — Odwdzięczę się potem — dodała, puszczając mi oczko.

W sumie nie miałem nic do stracenia i pomyślałem, że mogę jej pomóc. Może dobry uczynek sprawi, że poczuję się odrobinę lepiej.

— Mogę pomóc — powiedziałem, na co ona wyraźnie się ucieszyła. — I nie oczekuję niczego w zamian. — Zaznaczyłem od razu, żeby dziewczyna nie czuła się do niczego zobowiązana.

Nie chciałem mieć jej potem na głowie.

*

— Dzięki za wszystkie wskazówki, na pewno będę się ich trzymała. — Ashley uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłem, bo potem było z nią nawet  zabawnie. 

Wyszliśmy z budynku siłowni i zatrzymaliśmy się na parkingu, żeby jeszcze trochę porozmawiać. Choć na chwilę zapomniałem o otaczających mnie problemach, co było zbawienne dla mojej głowy. Od jakiegoś czasu miałem wrażenie, że traciłem kontakt z rzeczywistością, ale czas spędzony z nią uświadomił mi to, że nie było ze mną jeszcze tak tragicznie. 

— Kiedy przychodzisz kolejny raz? Może ja też wtedy wpadnę, będę czuła się bezpieczniejsza z twoją asekuracją — dodała, gładząc mnie dłonią po ramieniu. 

Zmrużyłem oczy, przyglądając się jej bacznie, bo ewidentnie liczyła na kolejne spotkanie, a ja nie byłem pewny, czy chciałem tego samego. Miałem zbyt dużo spraw na głowie, żeby jeszcze nią zaprzątać sobie myśli.

— Nie wiem, różnie tu bywam. — Wzruszyłem ramionami, żeby pokazać jej obojętność, jednak ona nie wyglądała na zniechęconą.

— Ja będę w piątek — odparła, uśmiechając się lekko i zakładając wilgotne włosy za ucho. — Tak koło dwunastej, bo potem chcę odpocząć przed pracą.

— Gdzie pracujesz?

— W barze Maximus. Kojarzysz? — Znieruchomiałem, słysząc nazwę baru, w którym kiedyś pracowała Samantha. 

Ta dziewczyna pewnie weszła w jej miejsce. Sam mogła tam dalej spokojnie pracować, a ja sprawiłem, że przepadła na zawsze. Nawet nie było wiadomo, gdzie znajdowało się jej ciało. Teraz chyba w końcu zrozumiałem, co Corey czuł siedem lat temu, gdy stracił Jessicę. I jakby nie patrzeć ona też zginęła przeze mnie, bo gdybym nie wciągnął do grupy tych trzech psycholi, to nic by się jej nie stało.

— Tak, byłem w nim kiedyś — mruknąłem niechętnie, bo mój humor znowu ewidentnie siadł.

— Może wpadłbyś wtedy wieczorem?

— Raczej nie.

— Nie daj się prosić. — Puściła mi oczko, na co zrobiłem niezadowoloną minę.
— To do zobaczenia, zaczynam o dwudziestej pierwszej. Pa. — dodała, żegnając się.

Znieruchomiałem, gdy przysunęła się do mnie, stanęła na placach i cmoknęła w policzek. Zdecydowanie pozwoliła sobie na zbyt wiele, ale to mnie w jakiś sposób otrzeźwiło. Poczułem się nie fair w stosunku do Samanthy, więc bez słowa ruszyłem w stronę samochodu, nie spoglądając już na dziewczynę. Wrzuciłem torbę do bagażnika, po czym podszedłem do drzwi od strony pasażera.

— Ian, zaczekaj! — Spojrzałem przed siebie, gdy Ashley mnie zawołała.

Podbiegła do mnie, uśmiechając się, a ja patrzyłem na nią z kamiennym wyrazem twarzy. Jej obecność zaczęła mnie drażnić.

— Podrzuciłbyś mnie do centrum? — zapytała. — Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że autobus będzie dopiero za pół godziny. — Skrzywiła się, pokazując mi na telefonie rozkład jazdy, ale ja byłem tym niewzruszony. — Nie cierpię wakacyjnego rozkładu jazdy — dodała, wzdychając cicho.

— Weź taksówkę.

— Tylko problem w tym, że nie zabrałam portfela. Wrzuciłam do torby tylko bilet, zapominając o reszcie. To jak? Podrzuciłbyś mnie? Nie będzie to dla ciebie problemem? — dopytywała, robiąc maślane oczy. — Jutro moglibyśmy wyskoczyć na jakąś kawę i oczywiście ja stawiam — dodała, uśmiechając się szeroko na swój pomysł.

— Wiesz co? Chyba jednak musisz poczekać na autobus. Jadę w zupełnie innym kierunku — mruknąłem i od razu wsiadłem do auta.

Jeśli chodziło o kobiety, to w tym samochodzie miejsce pasażera obok mnie należało do Samanthy i nie zamierzałem tego zmieniać, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że będę jeździł już sam do końca życia.

*

Do dzielnicy Figgin North wróciłem w ekspresowym tempie, naruszając wszelkie zasady ruchu drogowego, ale miałem to gdzieś. Wpadłem do mieszkania, wrzuciłem torbę z ciuchami z siłowni do łazienki, po czym ruszyłem do sypialni i wyciągnąłem spod łóżka walizkę.
Otworzyłem szafę i na ślepo zacząłem wrzucać do niej ciuchy. Pakowałem się w pośpiechu, przez co czułem się, jakbym przed czymś uciekał. I być może tak właśnie było.

Gdy zapiąłem walizkę, chwyciłem ją i wyszedłem z mieszkania, zamykając za sobą drzwi, po czym pospiesznie zbiegłem po schodach. Wrzuciłem bagaż na tylne siedzenie, zająłem miejsce za kierownicą, by po chwili ruszyć przed siebie z piskiem opon, żeby jak najszybciej wyjechać z Fallbron. Dusiłem się tu i potrzebowałem zmiany, niekoniecznie po to, żeby nadal być trzeźwym.

*

Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy, gdy zaparkowałem pod domem w Rowgate. Siedziałem w aucie i patrzyłem przed siebie, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłem, przyjeżdżając tu. Zupełnie straciłem kontrolę nad swoim życiem, przez co już nie wiedziałem, co powinienem robić i co byłoby dla mnie najlepsze.

Przymknąłem oczy, wciskając głowę w zagłówek, po czym odetchnąłem głęboko, ponowie spoglądając przed siebie, na sypiącą się fasadę starego domu. W końcu wysiadłem z samochodu, zabierając ze sobą bagaż i zrobione po drodze zakupy. Butelki zadźwięczały w siatce, a ja powłóczyłem nogami, ciągnąc za sobą bagaż.

Zatrzymałem się przed budynkiem, który miał wyraźne pęknięcia na fasadzie. Najwyraźniej ostatnie wstrząsy były odczuwalne i tutaj, przez co naruszyły trochę stare mury, jednak nie dbałem o to. Pchnąłem lekko drzwi, które już nawet nie były zamykane na klucz, bo zamek i tak nie trzymał. Gdy przekroczyłem próg, w moje nozdrza jak zawsze uderzył zapach stęchlizny, ale wiedziałem, że za moment i tak się do niego przyzwyczaję i nie będzie mi przeszkadzał. Zostawiłem walizkę w korytarzu, przechodząc do starej kuchni, gdzie na blat odłożyłem siatkę z butelkami. 

Stałem przy stole, mając wrażenie, że świat dookoła wirował. Przed moimi oczami przewijały się non stop obrazy z dzieciństwa. Momenty upokarzania, poniżania i sprawiania bólu przez potwora, który niestety był moim ojcem. Przymknąłem oczy, czując na swoim ciele te wszystkie ciosy, które mi wymierzał, a w uszach echem odbijały się krzyki. Tak bardzo pragnąłem spędzić z nim chociaż jeden normalny dzień, jak ojciec z synem, ale nie dane było mi takie coś przeżyć. Jedyne, na co mogłem liczyć z jego strony, to upokarzanie i zupełnie nie miałem pojęcia, dlaczego tak mnie traktował.

Nie wiedziałem, czemu przyjechałem akurat tutaj. Być może chciałem uświadomić sobie to, że nie zasługiwałem na normalne, szczęśliwe życie, bo czego się nie dotknę, to spierdolę. Otworzyłem oczy, zaciskając zęby, po czym wyjąłem z siatki dwie butelki wódki i skierowałem swoje kroki w stronę piwnicy. Zszedłem na dół, gdzie usiadłem na posadzce, a potem chwyciłem sznur, na którym powiesiła się moja matka i kolejny raz zapłakałem głośno z bezsilności. Założyłem go sobie na szyję, po czym otworzyłem pierwszą butelkę i zacząłem wlewać w siebie alkohol.

*

Jęknąłem głośno, przecierając dłońmi twarz i wlepiłem wzrok w sufit. Nadal byłem w piwnicy, gdzie leżałem na betonowej posadzce, mając założony na szyi sznur. Musiałem w którymś momencie zasnąć, upojony alkoholem. Obok mnie leżało szkło, po roztrzaskanej przeze mnie butelce, a druga stała i była jeszcze w połowie pełna. Westchnąłem ciężko, siadając, po czym upiłem kolejny łyk, a potem wyciągnąłem komórkę z kieszeni, żeby zobaczyć, kto dzwonił, bo odkąd otworzyłem oczy, non stop dzwoniła. W sumie to jej dźwięk mnie obudził. 

Skrzywiłem się, widząc połączenie od Ziona. Czasami zastanawiałem się, czemu on tak ciągle do mnie wydzwaniał. Miał robotę w klubie, w wolnym czasie obracał Adellyn, a mimo wszystko znajdował jeszcze chwilę na to, żeby mnie kontrolować. Zaczynało mnie to coraz bardziej irytować. Położyłem się na posadzce, ziewając szeroko, po czym w końcu odebrałem.

— Ian, do cholery, czemu nie otwierasz? — Przewróciłem oczami, słysząc wyrzuty, a z jego słów wywnioskowałem, że stał pod drzwiami mojego mieszkania. Wiedziałem, że w Fallbron nie napiłbym się w spokoju.

— Nie ma mnie. Wyjechałem — odparłem, przecierając twarz dłońmi.

— Dokąd?

— Do Rowgate.

— Jesteś u Leony?

— Nie.

— A gdzie?— zapytał, na co tylko westchnąłem. — Ian, serio siedzisz w rodzinnym domu? — Mruknąłem na potwierdzenie, na co przeklął. Nie znosił, gdy tu przyjeżdżałem, bo wiedział, że jedyne, co robiłem, to picie i użalanie się nad sobą. — Mam pilną sprawę. Mogę przyjechać?

— To jest aż tak pilne? — zapytałem z niechęcią.

Nie uśmiechało mi się to, żeby kumpel tu przyjeżdżał. Chciałem w spokoju się napić, a on znowu mi to uniemożliwiał.

— Bardzo pilne. Dotyczy Samanthy — powiedział, a ja miałem wrażenie, że przestałem na moment oddychać, słysząc imię dziewczyny. Zacząłem się zastanawiać, co takiego chciał mi przekazać. — Ian? Jesteś tam?

—Tak — odezwałem się, będąc w dalszym ciągu w szoku. — O co chodzi?

— To nie jest na telefon — odparł. — Mogę przyjechać?

— Możesz. — Zgodziłem się, po czym od razu rozłączyłem i uruchomiłem internet. 

Przekląłem pod nosem, bo zasięg był słaby i nie chciało załadować strony. Musiałem wyjść z piwnicy, więc wstałem, po czym chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę schodów, a gdy znalazłem się na parterze, sieć od razu przyspieszyła. Jak szalony zacząłem przeglądać najnowsze informacje z Fallbron i okolic, będąc przygotowanym na to, że mogę przeczytać o tym, że znaleziono ciało Samanthy. Nie wiem czemu, ale od razu pomyślałem, że Zion właśnie to chciał mi przekazać, jednak nic takiego nie znalazłem. Nie było żadnej wzmianki na ten temat. Zacisnąłem zęby, spoglądając przed siebie nieobecnym wzrokiem, po czym przeszedłem do pomieszczenia, w którym stała stara kanapa i usiadłem na niej, cały czas rozmyślając nad tym, co mogę usłyszeć, gdy Nico dotrze do Rowgate.

*

— Cześć. Co jest? — zapytałem, gdy wsiadłem do samochodu Ziona. 

Kumpel po tym, jak przyjechał i zaparkował samochód, zadzwonił do mnie, że mam wyjść z tej rudery, bo on nie miał zamiaru tam przebywać i czekać na to, aż się zawali. Twierdził, że na głowę mi padło, że w niej siedziałem, chociaż na murach były wyraźne ślady pęknięć po ostatnich wstrząsach. Potem usłyszałem wyrzuty na temat tego, że znowu zacząłem się upijać. Słuchałem tego wszystkiego, przewracając oczami.

— Serio? Nie mogłeś zatrzymać się u Leony? — dopytywał, na co wzruszyłem ramionami.

Planowałem do niej podjechać, ale najpierw musiałem się do tego przygotować, bo wiedziałem, że babcia będzie zadawała wiele pytań o Samanthę. Nie wiedziałem, czy poradziłbym sobie z odpowiedziami na nie.

— Podobno masz jakąś pilną sprawę? To, o co chodzi? — Spojrzałem na niego zniecierpliwionym wzrokiem, na co pokręcił głową. 

Chwyciłem paczkę papierosów leżącą na desce rozdzielczej, po czym wyciągnąłem jednego, a kumpel podał mi zapaliczkę i uchylił szybę, gdy zapaliłem. 

— No, właśnie sam nie do końca rozumiem, o co chodzi — odezwał się, a ja popatrzyłem na niego z niezrozumieniem. — Mam cynk od Toma, że komendant kazał odszukać notatkę ze stłuczki Samanthy, którą miała w czerwcu.

— Po co? — zapytałem, marszcząc brwi. 

Na cholerę komendantowi były potrzebne takie informacje? Zaciągnąłem się papierosem, myśląc intensywnie nad tym, po co to robił, ale nie przychodziło mi żadne rozwiązanie. Miałem wrażenie, że od jakiegoś czasu moja głowa zupełnie przestała pracować, przez co nie potrafiłem wymyślić nic sensownego. Westchnąłem ciężko, przecierając twarz dłońmi, by następnie kolejny raz zaciągnąć się papierosem.

— To nie wszystko — mówił dalej, ignorując moje pytanie. — Kilku gliniarzy chodzi po warsztatach nie tylko w Fallbron, ale i w okolicy i dopytuje, czy nie naprawiali przypadkiem jej auta. Marcos potwierdził, że u niego też byli. — Zacisnąłem dłoń w pięść, zastanawiając się, co to mogło oznaczać. 

Czyżby facet, który za nami jechał, obserwował ją już wcześniej i to był ten sam, z którym miała kolizję? Ale po co by im była informacja, czy naprawiła samochód? Nic z tego nie rozumiałem. Całe szczęście, że wcześniej zabrałem samochód Samanthy od Marcosa, bo jeszcze by go skonfiskowali. W sumie to miała go odzyskać w dniu, w którym pojechała do Warville, ale niestety już stamtąd nie wróciła, a ja się do tego przyczyniłem.

— Na cholerę im te informacje? — mruknąłem, spoglądając przed siebie i drapiąc się po policzku.

— Nie wiem, ale najwidoczniej coś się dzieje — powiedział, na co przytaknąłem, bo istotnie to musiało coś oznaczać. — Ian, i najważniejsza rzecz — dodał, przez co spojrzałem na niego.

— Jaka?

— Znalazłem tego Cadillaca — odparł, a ja poczułem się, jakby poraził mnie piorun.

Wpatrywałem się w niego wielki oczami, zastanawiając się, czy się przesłyszałem, czy nie. Syknąłem, gdy papieros wysunął mi się spomiędzy palców i dotknął wierzchu dłoni. Przekląłem, wyrzucając peta przez okno, by następnie potrzeć poparzone miejsce. 

— To znaczy nie do końca, ale mam trop. — Uściślił, podając mi swój telefon. 

Spojrzałem na wyświetlacz, przełykając mocniej ślinę, gdy przed moimi oczami znalazło się zdjęcie samochodu faceta, który zabił Samanthę. 

— To jest amatorska grupa miłośników Cadillaców, ale jest jeden problem — mówił dalej.

— Jaki?

— Mówiłeś, że facet, który kierował nim w czasie wyścigu, miał na imię Aron albo Ashton, a z przyczepionej pinezki wynika, że należy do jakiegoś Calluma Woodsa.

— Może Eavan się pomylił? — zapytałem, zamyślając się. 

Wpatrywałem się w samochód, zastanawiając się, co zrobię facetowi, jak go dorwę. W końcu miałem trop, dzięki któremu mogłem się zemścić. Wzdrygnąłem się, gdy znowu rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu. Wyciągnąłem go z kieszeni i uniosłem brew, widząc połączenie od Eavana.

— O wilku mowa — powiedziałem, pokazując Zionowi, kto dzwonił, po czym odebrałem, robiąc na głośnomówiący.

— Co jest? — zapytałem od razu. 

Miałem nadzieję, że dzwoni z czymś ważnym, a nie informacją o kolejnym wyścigu, bo i tak bym nie jechał. Teraz gdy udało się namierzyć samochód, byłem pewien, że uda się o wiele szybciej znaleźć faceta odpowiedzialnego za śmierć Samanthy.

— Mam informację o tym chłopaku z wyścigu. — Uniosłem brew, spoglądając na Ziona, który poprawił się na siedzeniu.

— Jakie?

— Na pewno miał na imię Aron i nie był z Fallbron, a auto, którym jechał, nie należało do niego. — Zacisnąłem zęby, słysząc to.

Ta informacja trochę komplikowała sprawę, ale wiedziałem, że jak dorwiemy Calluma i wezmę go na przesłuchanie do nieczynnej kopalni, to wyśpiewa wszystko - kim był ten cały Aron i gdzie go szukać.

— Skąd wiesz? 

— Moje dziewczyny tak mówią. Wiesz, jakie są, lubią zagadywać ludzi — zaśmiał się, a w tle usłyszałem chichot. Najwyraźniej były bok niego.

— A laska, z którą jechał? Wiedzą coś na jej temat? — zapytałem, po czym przysłuchiwałem się, jak Eavan zadał im pytanie.

— Demi. Na pewno miała na imię Demi — powiedział pewnie, a ja patrzyłem na Ziona, który słysząc imię dziewczyny, zrobił wielkie oczy. — Nie wiem, czy w czymś ci to pomoże, ale bardziej nie pomogę.

— Na pewno pomoże.

— Ian, jeszcze jedno — mruknął po chwili.

— Co?

— Masz znaleźć tę swoją dzierlatkę. — Zacisnąłem zęby, ściskając w dłoni telefon, gdy to powiedział. — Żywą — mruknął po chwili, a ja czułem, że coraz bardziej zaczynałem się denerwować. — Odwaliła niezły numer, ale zabawna była — zaśmiał się.

— Cześć — powiedziałem, rozłączając się od razu, bo nie miałem zamiaru dłużej go słuchać. Rzuciłem telefon na deskę rozdzielczą, po czym przetarłem twarz dłońmi. 

— No, czyli wiemy, że na pewno kierował Aron, samochód nie był jego i towarzyszyła mu niejaka Demi. Tylko, gdzie ich szukać? — odezwałem się, wzdychając ciężko.

— Kurwa, Ian. — Spojrzałem na kumpla, który się odezwał, wpatrując w jeden punkt. Wyglądał, jakby był w jakimś szoku.

— Co jest?

— Ja wiem, kim jest ta dziewczyna. I ten chłopak — wydukał, przenosząc wzrok na mnie.

— Co? — zapytałem zszokowany. — Kim oni są?

— Naprawdę nie kojarzysz? — Zaprzeczyłem ruchem głowy, gdy zadał pytanie. — To Demi Woods i Callum Woods. — Spojrzał na mnie wymownie. 

Przyglądałem mu się uważnie, bo nadal nie wiedziałem, o kogo mu chodziło. Poza tym skąd wiedział, że dziewczyna miała takie samo nazwisko jak chłopak? 

— To dzieciaki komendanta Woodsa — powiedział w końcu, a ja rozchyliłem usta, robiąc wielkie oczy.

Czyżby byli zamieszani w zniknięcie Samanthy? Może ich ojciec to odkrył i teraz robił wszystko, żeby zatuszować sprawę? Jednego byłem pewny, że na pewno ich dorwę i bez względu na to, kim jest ich ojciec, przycisnę ich tak bardzo, że wyśpiewają mi wszystko, a już na pewno to, kim był ten pieprzony Aron.

***********************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro