Rozdział 7.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DANIEL


Daniel

W piątkowy wieczór, jak co tydzień, zorganizowaliśmy z naszą paczką przyjaciół wieczór filmowy. Tym razem jednak nie byliśmy w komplecie, w salonie w moim domu siedziałem tylko ja, Alison z Casprem oraz jego siostra, Louise, która okupowała fotel. Na jej kolanach znajdowała się wielka miska z popcornem — wcześniej ukradła ją Alison.

Siedziałem rozwalony wygodnie na kanapie, a obok mnie był Casper. Alison połowicznie na nim leżała, przykryta kocem.

Oglądaliśmy Iron Mana, gdy usłyszeliśmy cichy dźwięk przychodzącego SMS-a.

— Zasada wyciszania telefonów, Lou! — mruknęła marudnie Ally.

— Sorki.

Louise odczytała wiadomość, jednak zamiast wrócić do oglądania filmu, sięgnęła po pilota i przy akompaniamencie protestu mojego i Caspra włączyła pauzę.

— Przecież dopiero co byłaś w łazience — mruknął Casper.

— Nie o to chodzi. Daniel znowu coś odwalił. — Spojrzała na mnie uważnie. — Naprawdę kazałeś pierwszakom wypożyczyć wszystkie egzemplarze Makbeta? Co do jednego?

Alison zakrztusiła się popcornem.

— Że co zrobiłeś?!

Przewróciłem oczami na jej dramatyczny ton i wrzuciłem do ust trochę popcornu.

Casper zerknął na mnie, marszcząc brwi.

— „Kazałeś" to za dużo powiedziane. Poprosiłem Raven, aby się tym zajęła. Nie dramatyzujcie.

— Okej, czyli w skrócie: kazałeś swojej niezrównoważonej przyjaciółce nękać pierwszaków. Genialnie — prychnęła Louise.

— Raz jeszcze: nie dramatyzujcie. Raven grzecznie ich o to poprosiła.

— Chloe twierdzi co innego — zaprotestowała Louise. — To moja siostra, do cholery, więc oczywiście, że dramatyzuję.

Mina Caspra stwardniała na wspomnienie ich siostry.

— Coś ty zrobił, Williams?

Casper jako najstarszy z rodzeństwa czuł się odpowiedzialny za swoje dwie młodsze siostry. Był oazą spokoju, jednak do czasu.

— Jezu, nic nie zrobiłem — mruknąłem zirytowany. — Raven trzymała się z daleka od Chloe, więc nie mam pojęcia, jakim cudem wasza siostra w ogóle się o tym dowiedziała. Raven miała namówić pierwszaków do wypożyczenia po książce i tyle. Nic więcej.

Louise i Casper wyraźnie się rozluźnili, natomiast Alison przechyliła lekko głowę w bok i wpatrywała się we mnie intensywnie.

— Czyżby to miało coś wspólnego z Dianą? Akurat jej klasa ma niedługo omawiać tę lekturę.

Kurwa.

No oczywiście, że się domyśliła, pomyślałem z przekąsem.

Alison była spostrzegawcza, miała świetną pamięć i zadziwiająco wysoko rozwiniętą umiejętność dedukcji. To wszystko czyniło z niej ludzki wykrywacz kłamstw oraz sekretów.

— Jaką Dianą? — Louise spojrzała na mnie zaskoczona.

— Beckett? — zapytał Casper, a ja zacząłem się głowić, skąd on, u licha, zna jej nazwisko?

Nie próbowałem nawet kłamać, przy Alison nie miało to najmniejszego sensu.

— Tak, a teraz odwalcie się, ładnie proszę. Możemy już włączyć film?

Na twarzy Alison zaczął się formować szeroki uśmiech. Zrezygnowany jęknąłem cicho.

— Przestań, Ally. Włączcie już ten cholerny film.

W oczach Caspra pojawił się cień rozbawienia, czerpał chorą przyjemność z tego, jak jego dziewczyna mnie torturuje.

— Wpadła ci w oko. To dlatego zgodziłeś się na wycieczkę i mogę się założyć o sto dolców, że dałeś jej tę książkę — stwierdziła Alison.

Louise słuchała naszej rozmowy z zainteresowaniem i niedowierzaniem, zajadając popcorn.

— Hę? A co z Raven? Wy nie świrujecie ze sobą?

— Nie — uciąłem krótko. — Kto ma tego przeklętego pilota?

Nie czekałem na odpowiedź. Rozejrzałem się po salonie i wypatrzyłem swój cel obok Louise. Złapałem urządzenie i włączyłem film, totalnie ignorując protesty Alison.

Że też akurat teraz musiała dać o sobie znać jej wkurzająca ciekawskość.

Udawałem, że wciągnął mnie film. Czułem na sobie palące spojrzenie Alison oraz Louise. Kurwa, czasami miałem ich dość. Żadna z nich nie mogła odpuścić. To dlatego mimo wszystko najlepiej z naszej paczki dogadywałem się z Raven Martinez. Przyjaźniliśmy się od dzieciństwa, była młodsza ode mnie zaledwie o kilka miesięcy.

Raven to kruczowłosa, latynoska piękność o ognistym temperamencie. Jej rodzice przyjechali do Stanów z Meksyku i stworzyli tutaj na nowo swoje życie. Raven i jej brat bliźniak urodzili się już w Spokane, ale w ich domu rozmawiało się głównie po hiszpańsku, ponieważ matka nie mówiła po angielsku.

Ojciec Raven posiadał dwa warsztaty samochodowe, najlepsze w hrabstwie. Jeden znajdował się w Spokane, drugi w Seattle. Z tego powodu często jeździł tam służbowo. W jedną stronę jechało się dobre cztery godziny, więc zazwyczaj wyruszał wcześnie rano, a wracał późno w nocy.

Od nieco ponad roku zaczął zabierać w te podróże Raven, a ona przekonała go, aby pozwolił także mnie do nich dołączać. Oficjalnie pretekstem było obserwowanie, jak pracował. A nieoficjalnie? Od dłuższego czasu szukałem wyzwań, rozrywki. Czegokolwiek, co mogłoby rozjaśnić monotonny tryb życia. Spokane nie było może małym miasteczkiem, ale w porównaniu z dużymi miastami naprawdę niewiele się tutaj działo.

Pan Martinez był przeszczęśliwy, że jego córka również całym sercem pokochała motoryzację i uwielbiała bawić się w mechanika nawet bardziej niż jej starszy brat, Isaac.

Moi rodzice łatwo dali się przekonać, abym spędzał w Seattle sobotę, a czasem nawet cały weekend. Miałem świetne oceny, wzorowe zachowanie, dorabiałem, udzielając lekcji gry na pianinie. Idealny syn. Cholernie znudzony swoim życiem.

Zawsze ciągnęło mnie do czegoś, co powodowało gwałtowniejsze bicie serca. Przyspieszony puls. Emocje. Podczas jednego z wypadów ubłagałem pana Martineza, aby nauczył mnie gry w pokera. Od tamtej pory przy każdej możliwej okazji grywałem w karty, co cholernie mi się podobało. I nie chodziło mi wcale o wygraną. Pieniądze miałem gdzieś. Kręciła mnie sama gra, gdy odczuwałem ten dreszczyk emocji.

Szybko jednak przestało mi to wystarczać. Stawki były za niskie, a przeciwnicy stali się za słabi. Nie mogłem wtedy wejść do kasyna, byłem za młody, miałem osiemnaste urodziny dopiero w styczniu. Może i wyglądałem na starszego i z zarostem spokojnie mogłem uchodzić za studenta, jednak wolałem nie ryzykować wtopy.

Gdybym wpakował się w tarapaty, rodzice nigdy więcej nie puściliby mnie z panem Martinezem.

Raven natomiast wolała inne rozrywki. Ojciec nauczył ją grać w karty już dawno temu, za co do dzisiaj obrywało mu się od żony. Jednak Raven nie przepadała za tym jakoś szczególnie. Za to podebrała ojcu broń i zaczęła sama uczyć się strzelać. Zazwyczaj szliśmy wtedy do jednego z opuszczonych magazynów, gdzie ustawiała puszki po piwie w kilkumetrowych odstępach i ćwiczyła. Czasami do niej dołączałem, a czasem zwyczajnie opróżniałem dla niej kolejne puszki.

W celach dydaktycznych, rzecz jasna.

Oboje byliśmy uzależnieni od adrenaliny. Ciągle było nam mało.

Moja mama jako chemik z wykształcenia zajmowała się badaniami nad nowymi lekami psychotropowymi, przez co miała dojście do wielu substancji zazwyczaj niedostępnych dla szarego człowieka.

Odwiedzałem ją w pracy, kiedy musiała zostawać po godzinach, i przynosiłem jej kolację. Przy okazji podbierałem leki nasenne i uspokajające.

Zacząłem sprzedawać tabletki na domówkach. Dilerka zastąpiła mi hazard i przez długi czas była dla mnie wystarczająca.

Wiedziałem, że to było złe. Okradałem własną matkę. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, najpewniej straciłaby pracę. Nie powinna w ogóle mnie wpuszczać na teren laboratorium. Jednak zawsze brałem niewiele tabletek i zawsze tylko takie leki, które znałem i wiedziałem, że nie są groźne. I nigdy nie sprzedawałem na raz większej ilości.

Raven postanowiła bawić się w mojego ochroniarza. Według niej każdy diler powinien takiego mieć. Zaczęła nawet chodzić na zajęcia z ju-jitsu.

Przez dwa miesiące wszystko szło bezproblemowo. W tygodniu oboje byliśmy wzorowymi uczniami, w czasie piątkowych domówek zajmowaliśmy się dilerką, a w weekendy czasami jeździliśmy do Seattle, gdzie na opustoszałych, podmiejskich ulicach ścigaliśmy się samochodami pożyczonymi z warsztatu ojca Raven. Nie trwało to jednak długo. Nasze beztroskie dilerowanie nie mogło przejść niezauważone. Nie wiedzieliśmy, że Spokane znajduje się na terytorium gangu Demony, a oni sami podlegali pod jurysdykcję mafii Rossich.

Kilka miesięcy temu, gdy wracałem ze szkoły do domu, na drodze przede mną zatrzymały się dwa czarne motocykle. Maszyny stały w poprzek ulicy i nie dałbym rady przejechać. Musiałem się zatrzymać i już wtedy wiedziałem, że będę miał kłopoty. I Raven też. Akurat tamtego dnia była ze mną, auto dała do warsztatu na przegląd.

To byli członkowie Demonów. I to nie była rozmowa. Raczej przesłuchanie.

Najpierw chcieli wiedzieć dokładnie, skąd wzięliśmy tabletki i w jakiej ilości je sprzedawaliśmy. Co do tego drugiego, byłem pewny, że znali odpowiedź. Wiedzieli o dilerowaniu, więc musieli także zdawać sobie sprawę z tego, jak często i jak dużo sprzedawałem. To był test, którego nie zamierzałem oblać. Wystarczającą motywacją była spluwa w dłoni jednego z mężczyzn. Naładowana i odbezpieczona, nie omieszkał nam tego zademonstrować.

Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że może rzeczywiście posunęliśmy się za daleko.

Wyznałem prawdę, opowiedziałem o laboratorium mojej matki i o ojcu lekarzu. Po tym wyznaniu jeden z mężczyzn odszedł na chwilę na bok, by wykonać telefon.

To były jedne z najdłuższych kilku minut w moim życiu, gdy tak staliśmy w ciszy.

Nie wiedziałem, na co czekamy. Na wyrok śmierci? Dilerowanie to chyba za mało na taką karę? Byłem jednak gotowy oddać im wszystkie zarobione pieniądze, naprawdę ich nie potrzebowałem.

Ciemnowłosy, brodaty mężczyzna wrócił po zakończonej rozmowie i powiedział, że musiał najpierw uzyskać zgodę szefa, zanim przekaże nam swoją propozycję. Philis, jak się później przedstawił, uznał nas za przydatny narybek i to on postanowił nas zwerbować. Po fakcie dowiedzieliśmy się, że pierwotnie mieliśmy skończyć tylko z połamanymi palcami, ewentualnie rękami, jeśli zaczęlibyśmy się awanturować.

Philis i jego towarzysz, Malcolm, przez kolejne kilka tygodni zaczęli nas zaznajamiać ze strukturą organizacji, do której mieliśmy dołączyć.

Rossi żelazną ręką sprawowali władzę w stanach Waszyngton, Oregon, Idaho i Kalifornia. Każdy gang, który chciał działać na terenie któregoś z tych stanów, musiał uzyskać ich zgodę, a następnie płacić co kwartał ustalony wcześniej procent z uzyskanych przychodów. Szefowie gangów rządzili swoimi ludźmi, ale sami podlegali donowi mafii Rossich.

__________________________________________________


Cóż, wpakowali się w tarapaty na własne życzenie, prawda?  ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro