Rozdział 7.3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Chyba sobie żartujesz. Szkolna wycieczka?

Przewróciłem oczami na słowa Raven. Siedzieliśmy w moim pokoju, Raven rozwaliła się na moim łóżku, a ja na krześle przy biurku próbowałem dokończyć zadanie z matematyki. Była niedziela wieczór i musiałem zrobić to na jutro, chociaż totalnie mi się nie chciało i odwlekałem to najdłużej, jak się dało.

Raven nie lubiła przebywać u siebie w domu. Z ojcem miała świetną relację, ale z matką... To zupełnie inna bajka.

Pani Martinez zmagała się z alkoholizmem, latami popijała, ale wszystko nasiliło się, gdy straciła pracę kucharki w szkole podstawowej. O jeden raz za dużo przyszła do pracy pod wpływem. Jej mąż wiele razy próbował ją posłać na odwyk, bezskutecznie. Ostatnimi czasy coraz częściej wyjeżdżał do Seattle, czasem nawet na pięć dni.

Brat bliźniak Raven, Isaac, radził sobie z tą całą sytuacją znacznie lepiej. Uważał, że ich matka jest chora i potrzebuje pomocy. Widział szansę na jej wyleczenie.

Raven natomiast uznawała ją za słabą egoistkę. Nie bała się odpyskowywać, gdy matka podnosiła na nią głos.

Kobieta, będąc pijana, obrzucała córkę najróżniejszymi epitetami, a Raven nie pozostawała jej dłużna. Isaac próbował łagodzić sytuację, ale niemal zawsze stawał po stronie matki, tego Raven także nie mogła znieść. Przesiadywała więc u mnie, a ja nigdy jej nie odmawiałem.

— Przecież zawsze chciałaś zwiedzić Los Angeles.

— Tak, ale miałabym przez pięć dni użerać się z tymi debilami? Szlag mnie trafia, gdy muszę wytrzymać z nimi kilka godzin dziennie.

— Byłoby ci łatwiej, gdybyś nie atakowała każdego słownie.

— Mam ich atakować nożami?

— Jesteś... Dobra, nie było tematu. — Zamknąłem podręcznik, nie miałem głowy do nauki.

Obróciłem się na krześle i spojrzałem na moją przyjaciółkę, byłą dziewczynę i zastępczynię w jednym. Raven leżała z ramionami nad głową i patrzyła w sufit. Jej kruczoczarne włosy były rozpuszczone i spływały na czarną bluzę.

Zerknęła na mnie kątem oka i wbiła we mnie swoje onyksowe spojrzenie.

— Mogę pojechać sam.

Prychnęła cicho.

— W życiu samego cię tam nie puszczę. To terytorium Jeźdźców.

— A oni również podlegają Rossim...

— W dupie to mam, nie ufam im.

— Kalifornia też należy do Rossich — przypomniałem. — Bez ich zgody Jeźdźcy nic nam nie zrobią, to skutkowałoby wojną. Plus nikt tam nawet pewnie nie wie, kim w ogóle jesteśmy.

— Chyba sobie teraz ze mnie żartujesz. Dostałeś własny oddział, a nie jesteś członkiem Demonów nawet rok. Philis chwali się, jak to zadziałała jego intuicja, że cię zwerbował. Nieźle się dzięki tobie ustawił. Na bank wypaplał coś komuś, przy kim powinien trzymać gębę na kłódkę.

— Zamierzam jechać.

— Kurwa — mruknęła zrezygnowana i wyjęła poduszkę spod głowy, by przykryć nią twarz. — Piekło istnieje i niedługo tam trafię. Dzięki tobie. Wielkie dzięki.

Usłyszałem wibracje mojego telefonu i starałem się sięgnąć po niego z nonszalancją, chociaż wewnątrz aż mnie nosiło. Cały weekend czekałem, aż odezwie się do mnie Diana. Ile można czytać cholernego Makbeta, na litość boską? Może zmieniła zdanie i jednak nie chce ze mną rozmawiać?

Spojrzałem na ekran i poczułem rozchodzące się w moim ciele ciepło. Lepiej późno niż wcale.

Rzeczywiście nieźle pokręcona historia. Właśnie skończyłam czytać.

Odpisałem w ciągu kilku sekund:

Masz jutro czas po lekcjach? Moglibyśmy przy kawie pogadać o Szekspirze i jego wyobraźni.

Długo nie odpisywała. Może zasnęła? Wszak dochodziła dwudziesta trzecia. Gapiłem się na wygaszony ekran jak sroka w gnat.

Nie dostrzegłem Raven, która wstała z łóżka i stanęła obok mnie.

— Chodzi o jakąś laskę, no oczywiście. Że też się nie domyśliłam. Nie pojechałbyś w innym razie, nie?

Uniosłem głowę i spojrzałem na nią. Odkąd ponownie zostaliśmy tylko przyjaciółmi, żadne z nas z nikim się nie spotykało. Nie wiedziałem, czy moja znajomość z Dianą zniszczy relację, którą zbudowałem z Raven. Ku mojej uldze nie miała miny dziewczyny ze złamanym sercem. Nie była też smutna. Wyglądała na rozbawioną i może lekko poirytowaną.

— Masz rację — przyznałem. — Jesteś wkurzona?

Jej twarz złagodniała, co było rzadkim zjawiskiem. Zazwyczaj nie pozwalała sobie na jakikolwiek objaw słabości. Uśmiechnęła się delikatnie.

— Nie z tego powodu, z jakiego myślisz, Williams. Cieszę się, że kogoś poznałeś. Natomiast zdecydowanie jestem wkurwiona, że przez to jedziesz do Los Angeles, a co za tym idzie: ja też muszę.

Odetchnąłem z ulgą, co nie umknęło jej uwadze. Prychnęła cicho, nadal rozbawiona.

— Nie schlebiaj sobie, nie wzdycham do ciebie. Już dawno przestałam.

Zaśmiałem się cicho.

— Dobrze wiedzieć.

Ziewnęła, zakryła dłonią usta.

— Dobra, zwijam się. Mam nadzieję, że matka już padła spać.

— Pojechać z tobą?

— Nie, dzięki. Poradzę sobie. — Pocałowała mnie przelotnie w policzek i ruszyła do drzwi. — Dobrej nocy.

— Daj mi znać, jak dojedziesz do domu. — To był nasz zwyczaj, odkąd Raven zrobiła prawo jazdy i mogła pozwolić sobie na przesiadywanie u mnie do późnych godzin wieczornych.

Mruknęła coś pod nosem, ale nie dosłyszałem, bo akurat przyszedł SMS.

Raven wyszła z mojego pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi, a ja sięgnąłem po komórkę. Diana w końcu odpisała.

Z wielką chęcią :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro