|Rozdział 1.7|*1399

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Data publikacji: 30.10.2022

Plany matrymonialne Hermana nie do końca realizowały się według jego myśli. Nim jął pisać słowa listu, jeszcze raz zastanowił się nad tym, by treść brzmiała jak najlepiej i nie sugerowała ani krzty desperacji w jego tonie. Przecie nie mógł sobie na to pozwolić. Już wystarczająco długo toczył bój z Frankopanem. Należało raz na zawsze zakończyć tę sprawę z korzyścią dla obu stron. Przyłożył ostrze pióra do pergaminu i nakreślił:

Do Jego Mości, Bana Nicolausa de Frangepana z wyrazami szacunku i chęci ostatecznego porozumienia.

My, hrabia Herman II z Celji, zwracamy się z listem tym, by przekonać Waszą Mość do zawarcia układu korzystnego zarówno dla domu Frankopanów jak i hrabiów z Celji. Żywimy nadzieję, że zechcecie rozważyć połączenie się węzłem małżeństwa i sojuszu z naszą dynastią, przyjmując propozycję ożenku z naszą umiłowaną i godną ręki książęcej, hrabianką Anną. Córa mego nieodżałowanego, świętej pamięci drogiego kuzyna, Wilhelma, w krwi po kądzieli od Piastów pochodzi. Wnuczką jest samego króla Kazimierza III, władcy Królestwa Polskiego. Dlatego też prosimy Waszą Mość o rozważenie, by przyjąć ofertę domu Celji i zgodę wyrazić na dwa huczne śluby – Waszej Szanownej Mości z naszą umiłowaną córą przysposobioną oraz naszego syna Fryderyka z Waszą drogą księżniczką i podopieczną, Elżbietą zawsze znakomitą potomkinią Frankopanów.

Z wyrazami pozdrowień i życzeniami zdrowia.

My, hrabia Herman II z rodu Celje wraz z przyległościami i włości Zagorje."

Z uwagą prześledził kilkukrotnie treść wiadomości i sięgnąwszy po odrobinę piasku, posypał świeży atrament, lekko chuchając z namaszczeniem. Pieczęć czekała nań obok naczynka z woskiem. Wystarczyło jeno dokonać ostatecznego odbicia laku na złożonym piśmie i czekać.

Wybacz mi, Wilhelmie, lecz nic innego czynić nie pozostaje. Jedyna potomkini twoja, zdaje się wdała w ród swej matki. Nic weń nie ma pokory i niewieście odpowiednich cech. Świeć, Panie, nad Twą duszą, kuzynie, w myślach zdawał się toczyć dysputę ze zmarłym, by wyrzuty sumienia ukoić.

* * *

— Prędko, do środka — szepnęła Anna, zamykając podwoje za Marjetą. — Nikt nie widział, prawda? — Złapała ją za ramiona.

— Nie, pani. Ino ten Gerard kręcił się jak mysz po spiżarce. Ale Sofia go pogoniła do kuchni, że niby wezwali po rachunki dla mości hrabiego.

— Dobrze. Coś prawił, prawda? Stryj coś prawił o karze dla mnie — zaczęła Anna, chodząc po komnacie. — Mówże.

Marjeta jęła kręcić młynek palcami, opowiadając:

— Mości pan coś pisał zawzięcie, nie wiem co, bom prosta dziewka, ale potem coś mruczał pod nosem, zasypał czymś ten pegarim...

— Pergamin — poprawiła ją, każąc kontynuować.

Przełknęła ślinę, podejmując dalej:

— No więc potem mości pan zawołał Gerarda, by list mu podać. Coś szeptali cicho, a naraz ten Gerard, jakby go parzyło, pobiegł gdzieś. Ledwiem umknęła mu.

Cylejka przystanęła i opierając dłonie na biodrach, jęła przygryzać dolną wargę, myśląc nad donosem Marjety.

— Może do mej matki napisał, by mnie przyjęła? Po moim trupie. Nie ruszę się stąd, choćby mnie końmi chcieli rozwłóczyć — myślała głośno, zapalczywym tonem wyrażając swoje zdanie. — Niedoczekanie. Nie lękaj się, moja droga — uspokoiła przerażoną Marjetę, która skuliła się. — Nigdzie się nie wybieramy. Mam takie samo prawo ostać w domu mego zmarłego ojca, jak i reszta dziatek w tym zamku. Jam Anna, wnuczka króla! — dobitnie zakończyła swój monolog, siadając z impetem na skrzyni i zastanawiając się, co począć dalej.

* * *

Skowronek cichutko podśpiewywał, siedząc na żelaznym pręciku wbitym w ścianę przy oknie. Jego szare piórka podrygiwały lekko, gdy całym drobnym ciałem, poruszając niespiesznie w rytm swego trelu, obracał to w prawo, to w lewo zerkając na niewiasty przy kołowrotku. Sofia pogwizdywała, z namaszczeniem rozciągając cieniutkie nici na ramie. Anna przyglądała się temu w milczeniu, nadal nie wiedząc, jaką to rzecz przedłożył Herman w owym liście. Chciała zapytać o wszystko Pernera, ale to właśnie on, jak się później okazało, został wyznaczony do dostarczenia wiadomości. Nie wiadomo było jednak, gdzie się udał.

Westchnęła, podchodząc do ptaka i delikatnie głaszcząc jego łebek wierzchem palca. Stworzenie uciszyło się, zerkając na swą panią. Choć jeszcze nigdy nie miała pod opieką skrzydlatego zwierzęcia, rychło oswoiła zranionego ptaka i stała się jego nową strażniczką.

— Marjeto, podejdź, proszę — zwróciła się do sprzątającej w kominku dziewki. — Spójrz na jego skrzydło. Kiedyś było uszkodzone, lecz zdawało mi się, że wyzdrowiał. Jednak teraz — zmarkotniała, wskazując dziwnie odstającą lotkę — chyba znowu biedak je złamał. Jeno w jaki sposób?

Ta bez słowa, z niezwykłą wprawą i uwagą, ujęła skowronka na swój nadgarstek i ucałowała w łebek. Anna oglądała to wszystko z mieszanką troski i zachwytu. Nie mogła pojąć, jak ludzie śmią oskarżać tę niebogę, miłującą stworzenia boskie, o tak diabelskie sprawki, jak czary. Może zazdrość nimi kierowała lub po prostu strach, że wyda ich postępki. Wszak nikt prócz hrabiego nie miał prawa polować w pobliskich lasach. Marjeta pewnikiem wiedziała, kto kłusuje i po prostu grabi to, co należy do cylejskiej dynastii.

— Nic to, moja pani. Ino nowe pióra. Może na wiosnę pozwolicie mu odlecieć? — zaproponowała, kornie spuszczając wzrok.

— Dlaczego nie... choć do wiosny jeszcze czas i nie wiadomo, co się wydarzy — skwitowała, zamykając drzwi obszernej klatki i nakrywając ją płótnem. — Możesz przygotować mi kąpiel. Dziś wcześniej się położę.

— Natychmiast, moja pani. — Marjeta odeszła, zostawiając ją z drzemiącą Sofią.

Anna tyrpnęła dworkę i przysiadła obok. Czekała, aż się rozbudzi, by wypytać ją, czy dowiedziała się czegoś o służącej. Wszak spędziła już z nimi wiele dni, nadal nie rzekła nic prócz tego, co tedy opowiedziała przy wybuchu histerii pomieszanej ze strachem. Myślała, że dziewka jest na granicy postradania zmysłów, lecz z Boga pomocą, nie doszło do tego.

— Niech Bogu będą dzięki — sapnęła Sofia, wygodniej sadowiąc się na krześle. — Już się bałam, że nigdy stąd nie pójdzie.

— Cichaj i mów, co wiesz — ucięła jej skargi, przewracając oczami.

Dłonie Słowenki opadły ciężko na kolana. Poprawiła poły sukni, zniżając ton do szeptu:

— Służba prawi, że dobra z niej niewiasta. Podobno pomocna i chce ich w pracy wyręczać. Widzą w tym palec samej Opatrzności, bo i szczury z myszami nie plądrują już tak zapasów jak dotychczas. Gdzie tam palec Boga w to wciągają, tfu, kiedy to jej czarcie sztuczki. Powiadam ci, dziecko, odpraw ją. Tak być nie może. Nie mam zamiaru dłużej nadstawiać za nią karku przed mości hrabią i za swą krewną uważać, bo jej zguba i mnie pociągnie na dno Savinji!*

— Dosyć! — przerwała Anna, uderzając piąstką w swoje udo. — Zazdrość i pycha przez ciebie przemawia, Sofio. Jak możesz tak mówić o tej biednej sierocie, której niedawno siostra obumarła. Ojca nie ma, matka w ziemi leży, a ludzkie języki mielą takie podłości, boć dawno nikogo co złego nie spotkało. Nie widzisz, jaka jest dobra? Jak pielęgnuje mojego skowronka, jak dba o te włóczęgi koty, które wdzierają się do piwnic, szukając ciepła? To jeno ich zasługa, że myszy nie harcują po spiżarkach i kuchni. Nie mieszaj w to zabobonów ani tym bardziej Diabła. Chyba strach przed czarami się tobie po stryju udzielił. Ten wszędzie widzi spisek i wiedźmy. Nawet kocury moje przegonił, by gawiedź i służba nie plotkowała, iż jego podopieczna jest czarownicą. Co za ludzka głupota! Koty i mój kolor włosów z Lucyferem im się kojarzy. Miejcie litość. — Wstała nagle i nalała sobie wina.

Sofia ułożyła dłonie na podołku i zaburczała coś pod nosem, kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą. Już miała coś odpowiedzieć, gdy do komnaty weszła Marjeta, prowadząc za sobą łaziebną. Nieznośna cisza skłóconych białogłów, zmącona została hałasami zwiastującymi szykowanie kąpieli i paleniska. Dwórka bez słowa wyszła, a przechodząc obok Marjety, posłała jej pogardliwe wejrzenie, zadzierając podbródek. Spłoszona niewiasta pochyliła lekko głowę, układając płócienne ręczniki na ławie przy bali. Cylejka uśmiechnęła się doń, pozwalając zdjąć z siebie suknię. Chłód rozwiał jej złość, a gorąca woda odprężyła spięte ciało. W kąpieli myślała jeno o rozmowie z dwórką. Nie mogła pozwolić, by jej strach i ufność w czcze gadanie zaszkodziły oddanej służącej.

* Savinja – rzeka w Słowenii, przepływa przy zamku Cylejczyków.

* * *

Droga Anno, piszę do Ciebie z drogi do Celje, gdyż wieści, które dotarły do mych uszu, wielce mnie zaniepokoiły. Ojciec mój planuje rzecz niebywałą, napawającą trwogą me serce i umysł. Pragnę, byś dowiedziała się tego ode mnie, swego oddanego brata, miłującego Ciebie powiernika. Hrabia umyślał sobie wydać Ciebie za opiekuna mej narzeczonej Elżbiety. Wiem, jak wielką szkodę Tobie tym uczyni i sama myśl napawa mnie wielką odrazą, lecz czekaj na mnie, nim w żałość popadniesz. Razem z mym bratem, Hermanem, uczynimy wszystko, by do tego nie dopuścić."

Nie chciała znać dalszej treści pisma. Upadła na podłogę, bezwiednie uderzając dłonią w ramę łoża. Broda jęła jej drżeć, a oczy wezbrały łzami, które niemal natychmiast spłynęły po czerwonych policzkach, kapiąc na dekolt niebieskiej sukni i kalając go swym blaskiem. Zacisnęła dolną wargę, jednocześnie czyniąc to samo z dłonią trzymającą pergamin. Szelest ściskanej kartki wypełnił jej uszy, a szloch wydobywający się z ust, popłynął rzewnie w eter. Sofia wbiegła do alkierza, przypadła do Anny i złapała ją za ramiona, próbując ocucić z letargu. Mokre oczy hrabianki wgapiały się w jeden punkt, a dłoń coraz bardziej czerwieniała, gdy z całych sił zaciskała palce na liście, czyniąc z niego niemal malutką kulkę.

— Wołaj Marjetę — wyszeptała Cylejka, niemrawo podnosząc się z podłogi. — Szybko! — Oparła plecy o ścianę i powoli usiadła na łożu, trzymając się dłońmi materaca.

Gdy dwórka wybiegła strwożona, Anna wstała, ciskając list na narzutę i zaczerpnęła powietrza. Otwarta okiennica wypełniła pomieszczenie rześkim, chłodnym wiatrem, przywracając jej czysty umysł.

— Zamknijcie drzwi i podejdźcie — rozkazała, widząc że jej towarzyszki stoją w podwojach zlęknione i gapiące się nań jak na zjawę.

Wykonały polecenie i potruchtały doń, gotowe na wszystko.

— Mówiłaś, że oskarżyli ciebie o czary. W każdym łgarstwie, ziarnko prawdy się znajdzie, więc rzekniesz mi teraz, czy mieli rację — poleciła hrabianka, krzyżując ręce na piersiach.

— Znam się na ziołach, moja pani. Jeno to czyni ze mnie wiedźmę? Jeśli taka wasza wola, odejdę precz. Znam swe miejsce — odparła Marjeta, splatając dłonie przed biodrami.

Sofia z satysfakcją pokiwała głową, choć nadal oczy miała spuszczone. Od razu się na niej poznałam. Kłamczucha. Jeno kłopoty sprowadziła na moją biedną głowę, pomyślała, czekając na wybuch Anny.

— Nic takiego nie rzekłam — podjęła Cylejka. — Chcę ino wiedzieć, kogo wpuściłam pod swój dach. Nie mogę ryzykować swego honoru, nie wiedząc, jak ciebie bronić. — Odwróciła się od nich i zaczęła przeszukiwać szkatułkę. — Po cóż to komu? To złe, prawda? — Wyjęła kawałek jasnego warkocza splątanego czerwoną nitką.

Sofia podskoczyła i niemal krzyknęła:

— Rany Boskie! W imię ojca i Syna i Ducha Świętego. — Poczyniła znak krzyża, składając dłonie w małdrzyk i przytykając je do ust.

Niewiasty zignorowały jej wybuch, mierząc się wejrzeniami. Marjeta wyciągnęła dłoń po pukiel, zaciskając na nim kciuk.

— Niewiele wiem, moja pani. Pamiętam ino, że matka moja zrobiła tak po śmierci swej pierworodnej córki. Była ode mnie starsza od kilka wiosen i zabrała ją zaraza. Wtedy mi rzekła, że to po to, by trafiła do niebiesiech, by zły nie pociągnął ze sobą jej niewinnej duszy — wyjaśniła szeptem, oddając warkocz.

Anna milczała, oglądając kosmyki, jak gdyby spoczywało na jej dłoni wielkie zdobienie ze złota. Nie wiedziała, czy powinna powiedzieć, skąd to ma. Przecie skradła warkocz z kufra swych kuzynek. Nie miała pojęcia, do której z nich należał. Czuła, że błądzi i źle czyni, próbując wykorzystać go przeciwko nim. Kiedy nadszedł list od Fryderyka, jej serce zamarło. Stryj nie dotrzymał obietnicy. Nic nie dało jej to, że tedy wykonała jego rozkaz i była przy Katarzynie w czasie wizyty jej narzeczonego na zamku. Więzy krwi nic w tym domu nie znaczyły, gdy chodziło o politykę i prestiż dynastii. 

Nie dość, że karał ją zamknięciem w cytadeli, to jeszcze uknuł za plecami ten godny politowania mariaż. Słowa kuzyna wcale nie dodały Annie otuchy. Wiedziała, że nic nie zdziała, że nic nie jest w stanie powstrzymać hrabiego. Zresztą Fryderyk dosyć krwi napsuł Hermanowi, by ten gotów był zrezygnować po kilku słowach syna buntownika i drugiego swego potomka. I właśnie to ją zastanowiło. Fakt, że kuzyn wciągnął w to swego młodszego brata, również Hermana, pieszczotliwie nazywanego Hermim.

Cylejki nie łączyła z nim bliska więź. Ot, był kuzynem, który ożenił się, mając zaledwie piętnaście wiosen i wyjechał do swojej narzeczonej Elżbiety, która prędko pochowała pierwszego małżonka i mogła ponownie stanąć przed ołtarzem, oddając mu swą wdowią, dziewiętnastoletnią dłoń. Annę zadziwiło tedy, iż Herman oddał syna, nie dość, że starszej o cztery wiosny niewieście, to do tego jeszcze wdowie, która w swym czteroletnim małżeństwie nie powiła ani jednego dziecięcia. Teraz jednak nie mogła na powrót tego rozważać, bowiem ciążyła nań inna decyzja. Decyzja, jaka zaważy na losach jej stryjecznych sióstr.

— Skąd to masz, pani?! — zapytała Sofia, wyrywając ją z zadumy.

— Wyjdź, wyjdź i lepiej sprawdź, czy Gerard nie wściubia swego nosa do podwoi mojej komnaty. — Anna zatrzasnęła warkocz w szkatule, nie racząc dwórki nawet spojrzeniem. — A ty, Marjeto, musisz mi pomóc. Twoja wiedza o ziołach będzie mi potrzebna. To sprawa życia i śmierci — szepnęła poważnie, gdy jeno Sofia wyszła z izby.

* * *

Gnali do zamku, co koń wyskoczy, cwałując pewnie po topiącym się śniegu. Był marzec, zdradliwy, mokry miesiąc, który zawżdy kończył się tutaj podtopieniami. Prawie zamęczyli wierzchowce. Zwierzęta o mało nie zaczęły toczyć piany z pysków, gdy ino zeskoczyli z nich pod bramami cytadeli. Nie bacząc na konwenanse, wbiegli do zamku, błocąc ledwie co wymyte posadzki i wytrzepane dywany. Ich pewne kroki rozbrzmiewały w uśpionej twierdzy niczym dzwony wybijające swym przenikliwym dźwiękiem złe wieści.

Cienie szerokich ramion i zakapturzonych głów przesuwały się po murach. Szeptali coś między sobą bardzo poddenerwowani, hałasując nie tylko ciżmami, ale i szczękiem mieczy przytroczonych do pasów. Weszli na piętro, idąc jeden za drugim po wąskich, kamienistych schodach. Jedna pochodnia musiała im wystarczyć, by nie zgubili zębów, spadając po dobrze sobie znanych stopniach.

— Jeśli już wie, zatrzyma mnie tu do wiosny — marudził Hermi, podążając za Fryderykiem. — Pewnikiem moja żona zdążyła już puścić gońca. Elżbieta jest zbyt naiwna, jeśli myśli, że nasz ojciec zjedzie na pogrzeb jej umiłowanego ojczulka. Za bardzo obrósł w piórka na węgierskim dworze, by przejął się śmiercią swego swata — narzekał dalej, ściągając kaptur z głowy. — Pukajże, póki nie zasnąłem na stojąco — ponaglił starszego brata, otrzepując się z zimna.

— Zawrzyj się wreszcie, bracie. Bodaj by tobie ten język usechł. Głowa mi pęka od tej czczej paplaniny, którą raczysz mnie od wielu dni — orzekł Fryderyk, pukając do podwoi. — Aż dziw, że tu tak cicho. Czyżby wszyscy wyjechali do Žovnek?

Naraz wrota uchyliły się, ukazując postać zaspanej niewiasty. Anna potrząsnęła głową i zamrugała oczami, niedowierzając, kogo widzi.

— Wszelki duch Pana Boga chwali. Kuzynkowie mili. — Puściła drzwi i zarzuciła ręce na szyję Fryderyka. Obejmując go mocno, naraz odsunęła się i ścisnęła przedramiona brata, jakby chciała się upewnić, że to nie sen. — Hermi! — Poklepała po ramieniu młodszego krewnego i gestem ręki kazała im wejść.

W komnacie panował półmrok. Łoże pod oknem było w nieładzie, a w kominku paliły się grube drwa. Kilka świec stało w kandelabrze przy posłaniu i kredensie. Przeciąg wprawił knoty w śmiały taniec.

— Cóż to tak prosto z drogi? Stryj was nie wezwał? Co złego? — zasypała ich pytaniami, po czym udała się do wnęki, by obudzić Marjetę. Sofia bowiem została tej nocy z kuzynkami Anny, gdyż obraza jej jeszcze nie przeszła. — Zasiadajcie, zaraz każę przynieść jadła i wina. Marjeto, idź do kuchni. Budź wszystkich, kuzyni zjechali.

Zaspana służka prędko odziała się w swej wnęce w płaszcz i otrzepawszy go, ruszyła wykonać polecenie.

— To my pytamy, czy co złego się stało, boć cicho na zamku jak w grobowcu. Minęliśmy tylko straże, oddali konia stajennemu, który chyba przesadził z miodem, a na zamku ni mysz nie przemknęła — zaczął Herman, a czerwone poliki ruszały mu się rytmicznie, gdy w końcu mógł powiedzieć więcej niż jedno słowo po reprymendzie brata.

Anna machnęła ręką i umościła się w drewnianym fotelu.

— Hrabia odesłał część służby, jak i w tamtym roku. Zimą nie mają tu czego szukać, a skarbiec tedy bardziej cierpi niż jego kości w czasie deszczowych dni — wyjaśniła z lekką kpiną. — Rzeknijcie prędko, co tu robicie, razem, po nocy i bez zapowiedzi?

Fryderyk spojrzał na brata, który już chciał przedłożyć opis ich wojaży, który pewnikiem zająłby czas aż do świtu. Gdy ten spokorniał pod jego wejrzeniem, podjął:

— Po pierwsze, zaręczyny z Frankopanką ciągle niepewne. Po drugie, list, który tobie posłałem, wiele wyjaśnia, jak myślę. Ojciec musi wiedzieć, że Mikołaj to chytry ban. Nie dość, że skąpy to jeszcze podły. Nie godny ręki nawet mieszczki. A po trzecie, zmarł teściu Hermiego. Jego żona nie może znieść odejścia ojca i traci rozum. Braciszek wielce się nudził na zamku i pod pretekstem osobistego poinformowania o śmierci hrabiego Jana Abensberga, dołączył do mnie — uciął, gdy Marjeta weszła do komnaty, ciągnąc za sobą sługę z jadłem.

Zaczęła nalewać wina do pucharów i stawiać przed hrabiostwem. Fryderyk nie spuszczał z niej wzroku, dopóki Anna nie kopnęła go w kostkę. Syknął cicho, podciągając stopy pod fotel i ujmując kielich w dłoń. Zamruczał coś pod nosem wąchając napój i zwilżył gardło. Marjeta, na niemy znak Cylejki, wyszła, bezgłośnie zamykając podwoje.

— Piękna niewiasta, siostro. Ojciec ma dobry gust, wybierając wasz fraucymer — skwitował Fryderyk.

— Ja ją wybrałam, ale to długa historia. Ręce precz od niej — upomniała go gniewnie, sącząc ze swojego pucharu. — Rzeknijcie lepiej, co chcecie uczynić, by odwieść hrabiego od zamiaru s p r z e d a n i a mnie temu... — brakło jej słowa.

— Bałwanowi — dokończył za nią, milczący do tej pory Herman. — Rzekniesz, bracie, czy dasz mi prawo głosu?

Fryderyk pokiwał głową, na co ten kontynuował:

— Mój brat pojedzie do Mikołaja Frankopana. Tym udobrucha naszego ojca i rozezna się na tamtejszym dworze.

— Jak mi to pomoże? — zapytała, lecz nie mogli jej odpowiedzieć, gdyż do komnaty wszedł hrabia Herman.

Rozdział trochę z opóźnieniem, ale w końcu jest. Mam nadzieję, że tępo akcji nie jest za wolne, lecz w sam raz. Dajcie znać, co myślicie o Marjecie i młodszym Hermanie :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro