|Rozdział 1.2|*1397

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Data publikacji: 09.04.2022

| Słowenia, Celje | Początek 1397 |

Fryderyk stawiał zamaszyste kroki, spacerując wokół dużego stołu. W dłoniach, zawieszonych za plecami, ściskał zwinięty pergamin. List jął przyklejać mu się do lekko wilgotnych palców. Palony gniewem, pomieszanym ze strachem, nawet nie zauważył, że strużka potu spływa mu po skroni. Służący znowuż za bardzo rozbuchał w palenisku, choć mróz tej zimy aż tak nie doskwierał.

Naraz młody hrabia nerwowo szarpnął guz kaftana i rzemień w koszuli. Rzucił list na stół i rozchełstał odzienie, po czym podszedł do okiennicy i odryglował zasuwę, by ochłodzić rozpalone ciało. Trzy głębokie, powolne oddechy otrzeźwiły go. Odzyskał krztynę spokoju.

Gdy ino na powrót zatrzasnął okiennicę, do izby wszedł Ludwik Szachsz. Obecność posłańca znowuż wywołała weń gniewne uczucia. Tym bardziej, iż zawiódł go spóźnieniem.

— Zgubiłeś drogę? — Fryderyk wskazał mu krzesło, sam opierając się o blat stołu i sięgając po pismo. — Winienem otrzymać je najpóźniej trzy niedziele temu! — Rzucił nim w sługę, który nie śmiał uchylić się przed ciosem pergaminu. — Niech jeno mój ojciec wróci do majątku, a policzy się z twoim opieszalstwem! — zagroził, posyłając mu groźne spojrzenie.

Nie czekając na słowa wyjaśnienia, prędko opuścił komnatę, pozostawiając osłupiałego Szachsza w kompletnej ciszy. Tylko dźwięk drew pochłanianych przez ogień zagłuszał mrok milczenia. Ludwik ostrożnie, drżącymi dłońmi, rozwinął pergamin. Umiał czytać, choć szło mu to mozolnie. Jął więc wertować wers po wersie wiadomość od giermka Hermana. Pewnikiem spisana ręką jakiegoś duchownego. Gdy jego oczom ukazały się zdania poświęcone porażce chrześcijańskich wojsk i klęsce sromotnej króla Węgier, zbladł nieco. Już wiedział, jaki los będzie pisany dynastii Cylejczyków, której tak wiernie służył.

* * *

Anna przymierzała futrzany, rudy szal z lisa, gdy do komnaty na palcach wślizgnęła się Sofia. Minę miała strapioną, a w rękach ściskała jedwabną, mokrą chusteczkę. Zapuchnięte od płaczu poliki drżały lekko. Cylejka zamarła. Szal wyślizgnął się z jej dłoni i opadł niedbale na zimną posadzkę. Nogi same poniosły ją w stronę dwórki, która ledwie znalazła siłę, by przysiąść na zydlu obok podwoi.

— Sofio... Co tobie? — Przyklękła przyń i złapała ją za ramiona.

Dworka pochyliła się w jej stronę, zatapiając w szczupłych ramionach szesnastoletniej hrabianki.

— Klęska, Anno... klęska sromotna i rychło drugi pogrzeb... — kolejne słowa nie chciały jej przejść przez usta. — Nasz hrabia... Mówią, że po-po-poległ w bitwie z poganami.

Cylejka rozszerzyła oczy w zdumieniu i usta lekko rozchyliła, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle.

— Nie, to na pewno jakaś pomyłka! — Odsunęła Słowenkę od siebie i pognała na korytarz, próbując znaleźć kogoś, kto zdementuje te straszne wieści.

Na szczęście prawie po kilku krokach wyszedł ku niej Szachsz. Jeden z gwardzistów, który latem towarzyszył jej w drodze na nauki do klasztoru. Był wyraźnie przybity, nieobecny. Zdawało się, że tkwi w jakimś letargu, a jego nogi prowadzi jeno wola Boża.

— Ludwiku? — podjęła, zatrzymując go. — To prawda? Rzeknij coś i nie patrz tak, jakbyś zmysły postradał.

Prędko zaprzeczył ino ruchem głowy, po czym spuścił oblicze i odparł:

— Miłościwy hrabia wyżył, panienko. Ino musiał ratować węgierskiego króla, który o mało życiem nie przepłacił zwycięstwa pohańców i pychy francuskich żołnierzy. — Odważył się na moment unieść oczy. Twarz Anny wyrażała wielkie zaciekawienie, więc kontynuował: — Jeno przez swą opieszałość obraziłem mości pana Fryderyka. Nie dopilnowałem gońca...

— Nie trap się mym kuzynem. Pomówię z nim. Jesteś wszak moim gwardzistą, więc to ja mam prawo zdecydować, co z tobą — przypomniała mu i podziękowawszy za informacje, udała się na poszukiwanie brata. Była zbyt dociekliwa, by wystarczyły jej te dwa zdania od Szachsza.

* * *

Stąpała po zaśnieżonym dziedzińcu, delikatnie unosząc suknię. Kasztanowy koń Fryderyka – August z upodobaniem przeżuwał marchewki wtykane mu do pyska przez stajennego. Pomocnik sługi siodłał wierzchowca. Widać było, iż młody hrabia popędził ich, ponieważ młodzieńcowi dłonie się trzęsły, a starszy mężczyzna dozorujący jego pracę, zgarbił się bardziej niż zwykle.

— Gdzie znajdę mości hrabiego? — Cylejka postanowiła pociągnąć ich za języki.

Spojrzeli po sobie.

— Jaśnie pan wrócił się na zamek — wyjaśnił stajenny i skłonił nieco głowę.

Dziwne, pomyślała Anna i racząc ich życzliwym uśmiechem, wróciła się do cytadeli.

Nim zdążyła poczynić kilka kroków ku podwojom, wyszedł jej naprzeciw kuzyn. Czerwone poliki i potargane włosy nadawały mu gniewnego wyglądu. Zatrzymał się przed Cylejką, jakby spodziewając się, że będzie go tu szukała.

— Nie odsyłaj pana Szachsza — podjęła, próbując zrobić zaciętą minę. — To mój sługa. Ma przede wszystkim mnie chronić, a nie pełnić rolę pachołka na twe posyłki.

Cylejczyk uniósł brwi w zdziwieniu i zrobił ku niej krok, jakby chciał na zapas zagrodzić jej drogę.

— Winien znać swoje miejsce — orzekł hardo. — Jeśli taka będzie moja wola, pójdzie precz. Pod nieobecność mego ojca, ja tutaj rządzę — ostatnie słowo wycedził niemal przez zęby.

Hrabianka wykrzywiła usta w grymasie ni to politowania, ni dezaprobaty. Nie chciała wadzić się z krewnym, lecz i nie mogła pozwolić na to, by gniew przysłonił mu jasność myśli.

— Powinnam dowiedzieć się od ciebie, że doniesiono wieści od hrabiego. Nie chcesz chyba, by służba na zamku rozpuszczała niecne plotki — zmieniła temat.

— Ojciec musiał uchodzić z pola, ciągnąc za sobą króla Zygmunta. Wielka chwała go za to czeka i boję się, że miast wrócić do Celji, ostanie przy Luksemburczyku. — Naciągnął kaptur. — Muszę jechać. Podobnież w Žovnek pomór bydła, lud się burzy.

Skinęła głową i na pożegnanie, uścisnęła go za ramię. Odpowiedział ino lekkim uśmiechem i nim się obejrzała, już August niósł go na grzbiecie przez bramę zamkową.

| Słowenia, Celje | Wiosna 1397 |

Dzień był wyjątkowo ciepły. Kwiaty i krzewy jęły już puszczać drobne pąki, pięknie ozdabiając nie tylko łąki hrabstwa, ale i ogród. Jakby specjalnie na powrót komesa zazieleniły jego dziedziniec i ulubione miejsce pod murami cytadeli, gdzie w bezchmurne noce lubił za młodu wychodzić, by oddać się marzeniom, planom i dywagacjom o przyszłości politycznej swego rodu.

Fryderyk bardzo chciał, by ten był z niego dumny. Mimo młodego wieku, wypełnił wszystkie powinności najlepiej jak potrafił. Nawet poddanym z Žovnek oszczędził połowy daniny, jaką na lato mieli zapłacić. Wiedział bowiem, że lud, którego się nie uciska, mniej skłonny do buntów. Jedyne, co go martwiło, to ożenek. Czuł w kościach, że wraz z powrotem ojca, zmuszony będzie wreszcie stanąć na ślubnym kobiercu.

O ile sam ślub go nie zatrważał, o tyle wybór panny młodej zdawał się już niedługo spędzać mu sen z powiek. Teraz jednak musiał odgonić te myśli, bowiem należało przyszykować powitalną biesiadę dla hrabiego. Ucztę godną każdego wielkiego rycerza, który wsławił się w uratowaniu życia władcy. Wraz z takim poświęceniem i dynastia urosła w oczach innych panów sąsiednich krain. 

Dzięki Hermanowi, klan niedługo doczeka się nowych ziem, a może i tytulatury książęcej, która pozwoli im jeszcze wyżej i szybciej wspiąć się po szczeblach drabiny wpływów na węgierskim dworze. Fryderyk wiedział, że to w nim, jako pierworodnym, Herman pokłada największe nadzieje. Był nie tylko najstarszym synem, ale i imiennikiem założyciela rodu. Mężczyzny, który wywalczył schedę po swej matce.

Wewnętrzny monolog przerwało nadejście Gerarda. Sługa zakomunikował, że posłaniec puszczony przodem przez komesa właśnie zajechał na dziedziniec. Wkrótce miało się okazać, że wraz z powrotem hrabiego, wszystko się zmieni. Nie tylko dla Fryderyka, ale przede wszystkim dla jego sióstr i kuzynki.

| Słowenia, Marenberg | Lato 1397 |

Zadarła wysoko głowę i przykładając dłoń do czoła, obserwowała lekko zachmurzone niebo pełne uciekających dokądś ptaków. Klucz stworzeń w szybkim tempie przemierzał bezkres horyzontu, w idealnie równych odstępach. Pora polowań i biesiad przy suto zastawionych stołach właśnie się rozpoczęła. 

W czasie, gdy zwykli chłopi musieli ciężko pracować na kawałek chleba, możni zabawiali się w puszczach i nad jeziorami, goniąc zwierzynę, opowiadając sprośne żarty czy prześcigając się w politycznych i militarnych zasługach dla królów i książąt. Sofia nigdy nie pojmowała tych podziałów między ludźmi. Dlań panem winien być ten, kto serce ma pokorne, otwarte i życzliwe, a pychę trzyma na dnie kiesy. Dlatego właśnie kochała Cylejski ród.

Tam, skąd pochodziła jej rodzina, po próżnicy było szukać dobrych panów. Pani matka często opowiadała jej, jak traktowali oni chamów. Tak bowiem nazywali zwykły lud, pracujący ciężko, niejednokrotnie ostatkiem sił, na ich polach, przy barciach i bydle. Westchnęła głęboko i zatopiła się we wspomnieniach, z powrotem siadając na wóz. 

Czekała na Annę, która znowuż odesłana została na nauki do klasztoru. Herman po powrocie z krucjaty zmienił się nie do poznania. Nie było już z nim żadnych dyskusji i choć Słowenka czuła, iż nakazał hrabiance przyjeżdżać tu dla jej dobra, to nie sposób było nie zauważyć, że z empaty zmienił się w chłodnego i przygaszonego człowieka polityki i wojny.

— W porządku? — Ludwik Szachsz oddelegowany do podróży z Cylejką, stanął przy wozie. Badawczo przyglądał się zamyślonej dwórce, która z lekko przymkniętymi oczami wyglądała co najmniej na zmartwioną.

Prędko otrzepała się z rozmyślań i poprawiwszy warkocza, wyprostowała się.

— Idź ty lepiej sprawdzić, czy nie ma ciebie pod klasztorną furtą — odburknęła, próbując nie oblać się rumieńcem. Nie po to przyrzekła sobie, że żaden mężczyzna nie zawróci jej w głowie, by teraz wdawać się w dyskusje ze strażnikiem arystokratki.

Szachsz przewrócił oczami i poklepując bok wozu, puścił jej oko, wracając do pełnienia warty przy woźnicy.

— Fircyk — cisnęła przez zęby, mimowolnie wyginając usta w uśmiech.

* * *

Tymczasem za grubymi murami żeńskiego klasztoru Dominikanek, Anna z dziwnym zapałem pisała słowa Psalmów dyktowane jej przez siostrę Kunegundę. Zaciskała dolną wargę w wielkim skupieniu, starając się łączyć litery jednymi pociągnięciami gęsiego pióra.

Mniszka z aprobatą zerkała na swą uczennicę, kalkulując w głowie, ile nowych rabatów wytyczy w zielniku po lekcjach. Lato w pełni sprzyjało pracom w ogrodzie, a że znała się na tym jak nikt i poważana była za swą wiedzę nie tylko wśród sióstr, ale i ludzi, wielka duma ją napawała. Wiedziała bowiem, że niedługo sławę przyniesie jej możliwość pochwalenia się, iż córka cylejskiej dynastii szkoli się pod jej skrzydłami w piśmie i nauce łaciny.

— Klaryska powinna zostać matką przełożoną — stwierdziła Anna, stawiając ostatnią literę na zapisanym płacie pergaminu. — Naprawdę — dodała, odkładając pióro i patrząc na zdziwioną Kunegundę.

Uśmiechnęła się lekko, próbując ukryć dumę, jaka niemal natychmiast przejawiła się w sposobie wyprostowania ramion i zadarcia głowy. Habit lekko kołysał się wokół jej głowy na wietrze wpadającym do komnaty przez uchyloną okiennicę.

— Niech hrabianka nie myśli, że dobrym słowem sprawi, iż zapomnę o wczorajszej niechęci do nauki — zgasiła Cylejkę, poprawiając krzyż zwisający na piersiach. — Swoją drogą, Bogu dziękować, dziś panienka bardzo skupiona na pisaniu. To się chwali.

Anna posmutniała nieco, spuszczając wzrok.

— Czuję, że wkrótce stryj wyda mnie za mąż. Uczynię wszystko, by swą wiedzą zakłopotać przyszłego męża i by obrzydła mu chęć poślubienia mnie — wypaliła, coraz hardziej wypowiadając każde kolejne słowo. — Przecie oni boją się uczonym niewiast, prawda?

Słowa Cylejki mocno skonfundowały Kunegundę. Wszak powinna rozumieć ją jak nikt inny z otoczenia hrabianki. Klaryska od dziecka czuła, że droga żony, matki i gospodyni nie jest jej pisana. Mimo że była jedyną córką w domu, wychowaną między trzema starszymi braćmi, nie potrafiła w żaden sposób porozumieć się z mężczyznami. Zawsze ją drażnili swoją pychą i odpychali zachowaniem.

Wiedziała, że nie ma prawa poruszać z Anną tego tematu. Herman wyraźnie przykazał jej, by nie ważyła się w żaden sposób pokazywać jego podopiecznej dobrych stron życia w zakonie. Teraz jednak patrząc na zmartwioną, ale jednocześnie zdeterminowaną przy swoich racjach pannę na wydaniu, serce podpowiadało jej, by nie zmieniała tematu. W duchu poprosiła Najwyższego o przewodnictwo.

— Pismo Święte uczy nas niewiasty posłuszeństwa mężom, ojcom i braciom, panienko. Taką drogę wybrał dla nas Pan. On wie najlepiej, co dobre dla kobiety — wyjaśniła, choć dusza chciała rzec inne słowa. — Powierz swe troski Bożej Matce. Ona z pewnością ci pomoże.

— Nie wierzę, że klaryska to mówi. Przecie sama nie jest pod władzą żadnego mężczyzny, prócz Boga. Nikt nie mówi wam, co macie robić. Nie gani za chęć nauki czy prawienia o polityce, wojnach i majątku — oburzyła się Anna. — Nie chcę wstąpić do klasztoru — dodała. — Chcę sama wybrać sobie męża. Człowieka, który będzie mnie poważał i szanował jak mój pan ojciec... — słowa ugrzęzły jej w gardle. Wspomnienia zabolały tak mocno, że nie mogła skończyć tego, co cisnęło jej się na usta.

Klaryska obeszła ławę i przysiadła przy Cylejce. Objęła ją mocnym ramieniem i pogłaskała po głowie. Na chwilę zniknęły mury zimnego klasztoru. Na moment odeszły w zapomnienie konwenanse. Hrabianka oparła głowę na jej barku i chlipnęła cicho, ukojona ciepłem i słowami Kunegundy:

— Po to Pan Bóg dał nam łzy, byśmy mogli jej ronić nad swymi troskami. Po to też dał nam modlitwę, byśmy zawsze zwracali się Doń w chwilach smutku. Chcesz, bym pomodliła się z tobą za duszę hrabiego Wilhelma?

Anna potaknęła.

| Celje |

Wspólna modlitwa i rozmowa z klaryską dodały Cylejce otuchy, której tak potrzebowała. Po wyjściu z klasztoru poczuła się lepiej. Łzy już nie cisnęły się do oczu, a powiew rześkiego powietrza i promienie słońca padające na lico, sprawiły że zaczęła się uśmiechać. Przyrzekła sobie, iż odtąd będzie bardziej rozważna. Przestanie wspominać bolesne wydarzenia i zrobi wszystko, by w tym, co wydaje jej się trudne, odnaleźć choć najmniejszą, pozytywną cząstkę godną uśmiechu.

Po powrocie na zamek musiała udać się do komnaty stryja. Gerard przekazał jej, że hrabia wzywa do siebie wszystkie dzieci. Pierwej była u niego najstarsza córka Anna, a później pierworodny Fryderyk. Cylejka pomyślała, że Herman znowuż udaje się na jakąś wojnę, którą wywołał lub umyślił sobie król Węgier. Dopiero gdy weszła do izby i zobaczyła zatroskane oblicze stryja, zmieniła zdanie.

— Wkrótce będziemy się weselić — podjął Herman, nalewając sobie wina do pucharu. — Fryderyk się żeni.

Anna odetchnęła z ulgą. Była pewna, że chodzi o nią, lecz teraz w duchu podziękowała Bogu za taki bieg wydarzeń. Kochała swego kuzyna i wiedziała, że wiadomość ta go rozjuszyła, lecz nie mogła nic poradzić na to, że z drugiej strony się z tego cieszy. W końcu on był mężczyzną. I to jego wybranka winna się bardziej lękać od niego.

— Jak się domyślasz, nie jest z tego rad, Anno — kontynuował, upijając łyk. — Dlatego poczekamy do przyszłego lata. Tymczasem ty — podjął, wyciągając spod stosu dokumentów, jakiś list — poznasz jutro Henryka, hrabiego Gorycji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro