|Rozdział 22|*1409

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Data publikacji: 05.08.2023

| Królestwo Polskie, Wawel | Wczesna wiosna 1409 |

Anna spędzała dzień na zarządzaniu kuchnią, która miała za zadanie wypiec bochenki i kołacze dla najbiedniejszych. Na jutro zaplanowano jałmużnę. Ostatnimi czasy królowa czuła, że zaniedbała wiele spraw. Posłała też dekokty dla Barbary, boć gdy dowiedziała się, że kuzynka jest przy nadziei, wraz z radością przyszedł i strach o pomyślny poród. Przy Annie była Marjeta i Jan. Nie wiedziała, czy równie zaufanych ludzi ma krewna w Budzie.

Ochmistrzyni wyszła z jej komnat, mijając pod drodze Andrzeja z Tęczyna. Dawno go nie widzieli na Wawelu. Czas pędził na doglądaniu majątków i cieszeniu się małżeństwem z Anulą. Kiedy zatem poprosił o widzenie z Cylejką, ta natychmiast kazała dwórkom i księciu Konradowi Oleśnickiemu, swemu paziowi, opuścić pokoje. Jeno Sofia, jak zwykle w cieniu, dotrzymywała tej dwójce towarzystwa.

— Jakże dobrze cię widzieć! — Piastówna wskazała mu miejsce, by spoczął i sama nalała węgrzyna do kielichów. — Opowiadaj więc coś robił, panie Andrzeju, że mimo odwołania tych intryg, nie zechciałeś zajechać na Wawel. — Podsunęła mu tacę z jabłkowym plackiem i niewielki półmisek. — Tęsknimy z mą Sofią za dawnymi czasami.

Z uśmiechem sięgnął po puchar, ochoczo gasząc pragnienie.

— I ja rady was widzieć w zdrowiu. Jak mniemam, węgierskie? — Delektował się posmakiem ulubionego wina Cylejki. — Wypijmy więc, pani, za zdrowie mej małżonki i dziecięcia, którego się spodziewa. Z tym przybywam. Anula wygania mnie do Krakowa, odkąd się jeno dowiedziała. Siostry swe prosi do Tęczyna. O ile zezwolisz, królowo.

Anna klasnęła w dłonie i poderwała się z krzesła, z wypiekami na policzkach dzieląc tę radość swoich przyjaciół. Istotnie tymi dla niej byli na tym ponurym Wawelu, gdzie z wielkim trudem i bólem musiała zbierać swoje stronnictwo. I choć z jej świty uchował się tylko pan Andrzej, była wdzięczna i za to.

— Wspaniale, cudownie, jakże się cieszę! Zaraz każę moim pannom gotować kufry, a Sofii i Zorze szykować podarki dla Anuli. Niechże wam się syn urodzi lub piękna córka, to zaraz znajdziemy im miejsce na dworze mojej Jadwigi. — Na powrót zajęła fotel, zastępując radosne gadanie łykiem wina. — Widzę, że jeszcze jakieś wieści przynosisz? Mów prędko.

Tęczyński spoważniał, otrzepując palce z okruchów po cieście. Widać było, że niesmak mu martwić królowej.

— I Anula posyła podarki dla królewny, pani. Lecz o tym później. — Odgarnął włosy znad czoła. — Wiele się dzieje przez Krzyżaków, lecz pewnie to wiesz, królowo. Wojna nieunikniona. Lecz ja nie o tym. Przestrzec cię muszę przed szpiegami, którzy lęgną się na Wawelu, by te wszy. Niedługo wyjdą ze swoich kryjówek i zaczną kąsać. Skoro i my mamy zwiadowców w Malborku czy Budzie tak i oni...

Anna lekko przecięła dłonią powietrze, by zamilknął. Zdała sobie sprawę z powagi sytuacji i tego, że w obecnych czasach nie ma już miejsca na jej otwarte politykowanie. Trzeba zachować dyskrecję i zakończyć też te częste wymiany listów z Barbarą. Racja stanu jest ponad tym.

Tyle nowych osób kręciło się ostatnio po zamku, poselstwa, wizyty nie miały końca. W ferworze macierzyńskich obowiązków, które tak bardzo ją zajmowały, nawet nie zdążyła się zmierzyć z powagą nowej rzeczywistości. Nagła prośba o przyjęcie na dwór księcia Konrada Oleśnickiego, zwanego Białym, dziwne zachowania podczaszego, mimo iż jego zleceniodawca już nie mógł jej w niczym zaszkodzić, bo zwyczajnie umarł czy ciągłe szepty panów polskich po kątach zamkowych korytarzy. Andrzej musiał coś wiedzieć, lecz zaraz w jej głowie zrodziło się zaprzeczenie. Wszak dopiero dziś zjechał na Wawel.

— Król kazał ci to rzec, prawda? — odgadnęła bezbłędnie. — Wie, że darzę cię przyjaźnią, a przez wzgląd na stare czasy...

— Tak, pani, lecz nie tylko dlatego tu jestem. Wiesz przecież, że cenię sobie twe towarzystwo i roztropność. — Znowuż sięgnął po kielich, widząc w jej oczach zrozumienie. — Między nami a Malborkiem wrze by w kotle. Dlatego muszę być pod ręką. Nie zaniecham jednak o wszystkim ci mówić, pani, bo tę wojnę można wygrać nie tylko w polu. To, co zrobimy za pomocą dyplomacji, przyda się po bitwie.

Bez słowa przystała jego zamiarom. Błysk w ciekawskich oczach naraz rozjaśnił jej oblicze.

* * *

| Królestwo Polskie, Włocławek | Maj 1409 |

Mikołaj Cebulka czekał na audiencję u Jagiełły, stojąc w niewielkiej sali biskupiego zamku włocławskiego. Opierał się o kolumnę, obok której stało kilka krzeseł i stół spowity pergaminami. Ciekawość witoldowego pisarza wzięła górę nad rozsądkiem i bacząc, czy nikt nie patrzy, wyciągnął szyję ponad płaty otwartych dokumentów.

A że wzrok jego już nie był sokoli i z odległości owej niewiele mógł uwidzieć, jeszcze raz nadstawił ucha czy kroki czyjeś nie nadchodzą, po czym, upewniwszy się, że nikt go nie nakryje, wziął papier w dłoń i potrząsając głową, czytać zaczął, co na pergaminie stało.

Miny przy tym robił nietęgie, gdyż zapiski wydatków królewskiego orszaku udało mu się zwędzić niepostrzeżenie. W wielkie zdziwienie oszczędności czynione go wprawiły, gdyż na dworze jego pana, wielkiego księcia litewskiego, spisanie wszystkich rachunków zajmowało kilkanaście stronic drogocennego papieru.

Kniahini Anna z kolei i dwór jej wielki, strojny w sukna kosztowne i klejnoty wszelkie z najzacniejszych kamieni, i bursztynów, jeszcze większe wydatki tworzyli, nie pomijając przy tym podarków, które wielka pani w zwyczaju słać miała do córki swej, do królowej Polski, i innych dworów, na jakich swoje wierne przyjaciółki pozyskała.

Wtem jednak rozległo się szuranie w oddali, więc wystraszony Cebulka niedbale rzucił zwój na blat i odszedł kilka kroków od stołu, udając, iż sklepienia podziwia, głowę zadzierając i ręce za siebie zbierając, by godną, wyprostowaną postawę ciała przyjąć, i przed królem Polski się nie ośmieszyć.

— Najjaśniejszy panie. — Złożył ukłon przed Jagiełłą przestępującym próg.

— Rad jestem ciebie widzieć, Mikołaju — ucieszył się i obszedł stół, siadając przy nim, po czym wskazał Cebulce miejsce obok. — Mówże, co na mojej drogiej Litwie, jak się tam wielki kniaź rozporządza?

Wysłannik uraczył go skwaszonym spojrzeniem i odetchnął sobie lekko.

— Nie jest dobrze, wasza miłość. Zamki żmudzkie nadal stoją, jak stały, a panu memu do ich burzenia się nie pali — wyrzucił strapionym głosem, przeczuwając, że spór tym między kuzynami zaogni i znowuż się wadzić będą.

Olgierdowicz milczał, jeno czoło marszcząc i myśląc nad czymś zawzięcie, skubał palcami uchwyt swojego kubka.

— A Podole Witolda nie zadowala, w zamian za wykonanie mego polecenia? — zapytał po chwili, uważnie przyglądając się Mikołajowi.

Cóż miał mu sekretarz kniazia odrzec, gdy sam nie wiedział, jakie myśli po wielkoksiążęcej głowie płyną. Do tej pory miał przed oczami minę Witolda, gdy ten dowiedziawszy się, iż winien warownie i zamczyska na Żmudzi spalić, poburzyć i w proch zamienić, sarkał pod nosem. Nie w smak mu to było, gdyż wiele złota stawianie ich kosztowało kiejstutowego syna.

Z drugiej strony natomiast wiedział, że to będzie najlepszą zaczepką dla coraz bezczelniejszych Krzyżaków. Szykujące się powstanie na Żmudzi dało temu dowód, ale gdyby pomyślał o tym wcześniej i króla usłuchał, teraz problemu i zwady by nie było. A o Podolu myśleć nie chciał, gdyż na wojnę należało się szykować, a nie na moszczenie się na tamtych ziemiach i doglądanie wszystkiego po krótkich i złych rządach Świdrygiełły.

— Powiem, waszej wysokości, jak sprawy stoją, wprost. Wszak liczę, że będziecie bardziej radzi z mojej szczerości niźli z prawienia o zwadach mego pana — powiedział powoli, ważąc słowa i nie spuszczając oblicza króla z zasięgu swoich źrenic.

Jagiełło kiwnął głową, by ten mówił dalej.

— Wielki książę obawia się Zakonu i bierności waszego majestatu. Wie, że pokój ma Królestwo ze Szpitalnikami, a wspieranie przez was buntowników Żmudzkich, złamie układy i wystawi Koronę do wojny z wielkim mistrzem — wyrzekł na jednym tchu i aż się otrząsnął.

— Nie dręcz się, Mikołaju — odparł król, widząc lekki lęk w Cebulce i jego skurczone ramiona. — Jak myślę, Witold, póki co, Żmudzinów nie wspiera? Czekać miał na moje polecenie.

Sekretarz zacisnął usta i opuścił głowę bezradnie, wzdychając.

— Zamiaruje to zrobić cichaczem. Zamyśla wkroczyć na Żmudź, niepostrzeżenie i powoli rozstawić tam swoich ludzi — opowiedział zamysł kniazia i prędko porwał kielich z winem, by przepłukać suche gardło.

— Dobrze, dobrze — wymamrotał Jagiełło i wstał, ustawiając się za oparciem swojego krzesła. — Ja poślę do wielkiego mistrza wybadać sprawę. Ty wrócisz na Litwę i zapowiesz memu kuzynowi, jaki mam plan i co czynić dalej będziemy, by ich drażnić — dodał, opierając dłonie na fotelu.

— List od królowej, panie — krzyknął Maciej, którego Władysław ciągnął ze sobą z Wawelu, by usługiwał przy naradach i u kanclerza. Młody mężczyzna maszerował prędko w stronę Olgierdowicza z pergaminem. Podał królowi wieści i zerknął na Cebulkę, który zamyślony podpierał się na łokciu, i patrzył w dal sali.

— Możecie odejść. — Odwrócił się w stronę okna i przełamał pieczęć. — A ty, Mikołaju, gdy siły zbierzesz, ruszaj rychło do Wilna.

* * *

| Oborniki Nad Wartą | Kilka niedziel później |

Wielkie poruszenie przecięło królewski obóz, gdy wieść padła o ataku kniazia Witolda na ziemię żmudzką. Tym większe, iż przecież wedle pokoju zawartego w Raciążku, pamiętnego Roku Pańskiego tysiąc czterysta czwartego, tereny te dożywotnio nadane zostały Szpitalnikom.

Jagiełło doskonale pojmował, jak wyolbrzymili ów napaść, która w rzeczywistości była niczym innym jak podżegnięciem Żmudzinów do buntu. Nie zaś, jak przedstawili to wrogowie, jawną inwazją samego kniazia. Tak więc król naraz rozjaśnił wśród swoich tę sprawę, próbując grać na zwłokę i przygotować odpowiednią reakcję posłom Ulryka, którzy pewnikiem lada dzień, zaraz po przysłaniu owego zawiadomienia, przybędą się skarżyć. Panowie polscy wiedzieć musieli, że Żmudzini się zbuntowali, prawdopodobnie bez większej interwencji i jawnego przyzwolenia Witolda. Tym bardziej, że Krzyżacy w akcie kolejnej prowokacji, napadli na litewskich kupców w Ragnecie, ograbiając ich z dobytku i towarów. Miał zatem Kiejstutowicz ważniejsze sprawy na głowie.

— Mówiłem wam, panowie, że tak to się skończy. Zjazd z wielkim mistrzem na Trzech Króli spełznął na niczym. Nie zgorzej dwulicowy od Zygmunta, co to z Budy napawa się klęską naszych braci i czeka na dogodny moment, by dołączyć do propagandy Niemca. — Zbigniew z Brzezia pokręcił z odrazą głową, nie mogąc patrzeć na te buńczuczne lica niektórych imciów.

Na to i król zapieklił się lekko, słysząc szepty o tym, że to nie wojna Polski jeno kniazia, a Krzyżak z Koroną pokój podpisał jeszcze za króla Kazimierza.

— Pierwej niech wróci arcybiskup z kasztelanami. Może od nich dowiemy się, czy Jungingen ma już wici od swoich o tym buncie — odparł, siląc się na neutralny ton.

* * *

Nim podawać zaczęto wieczerzę, wrócili z państwa zakonnego posłowie. Zmęczeni drogą, boć gnali co koń wyskoczy, nawet dobrze nie zdążyli odetchnąć, a już wyłożyli Jagielle, o co toczyły się rozmowy.

— Wielki mistrz jakby głuchy na nasze racje, bezustannie jeno powtarzał o wielkich nieszczęściach, które wielki książę sprowadził na darowane im ziemie — relacjonował Kurowski. — Podobnież bojarzy przegnali z zamków całą krzyżacką załogę, Witold jeńców schwytanych nie chciał oddać, a posłów mistrza wyśmiał.

— Rzekł też, że swoich ludzi pośle do was, miłościwy panie, bo z nami gadać nie ma zamiaru. Taka nas w Malborku spotkała zniewaga. — Granowski podał Jagielle krótki list od Ulryka, potwierdzający te słowa.

— Wysłuchamy więc czcigodnych komturów i ich racji. Tedy będziemy się martwić, co dalej. — Władysław odebrał pergamin, przejrzał pobieżnie, co tam stało i kazał siadać do ceny.

* * *

| Wawel |

Kasztanowa klacz parsknęła lekko i zarzuciła grzywę, szczerząc białe zęby. Stajenny mocniej ściągnął lejce i podprowadził konia do królowej. Ta przejęła zwierzę i, z pomocą swojego pazia, wskoczyła na siodło po czym prostując się, skierowała klacz w stronę bramy.

— Bez ociągania, Sofio, bo zaraz się zgubisz wśród leśnej głuszy — zaśmiała się do dwórki, która czuła strach przed jazdą wierzchem.

— Czy tak wypada, pani? Nie lepiej w kolebie, po królewsku? — zaczęła narzekać, odrzucając długi warkocz na plecy.

Cylejka przewróciła oczami, głaszcząc łeb swojego konia i powoli zbliżając się na ścieżkę prowadzącą do puszczy.

— A co to, na jaki zjazd jedziemy? Jeno do lasu, trochę przewietrzyć myśli. Nie chmurz się. — Oczy jej rozbłysły i ubodła boki swojej klaczy, pędząc leśnym, ubitym traktem przed siebie.

Knieje małopolskiej ziemi skrywały wiele tajemnic. Złociste promienie słońca wylewały się na gałęzie i krzewy, ogrzewając je swoim ciepłem. Mimo upału, tu między drzewami, chłód przyjemny panował, a lekki, choć momentami porywisty wiatr, szumiał delikatnie w uszach.

* * *

Zmęczenie po krótkiej przejażdżce nie mogło wziąć góry nad wizytą pana Andrzeja i powrotem sióstr z Goraja. Przybyli on przed ceną, by rzec, iż razem z panią Beatą, matką dwórek, znalazł niezamężnej Elżbiecie męża. Spieszyć się z tym należało, bowiem ani się nie zdąży obejrzeć, a w wiek staropanieński wkroczy. A tu trafił się kandydat wprost doskonały. Został nim kasztelan poznański – Dobrogost Szamotulski. Wielki pan, oddany sprawom Korony i poplecznik do wojny z Zakonem.

Struchlała panna stała przy Cylejce. Słysząc, jakie bogactwa nagromadził i że z bratem wcale walki nie toczył o majątek, omal nie padła zemdlona na kolana swej pani. Bujna wyobraźnia podesłała jej obraz starca, obmierzłego i łysego, który pewnikiem jeszcze cieszy się garbem lub szpetną blizną.

— Konieczne to, teraz, pani miłościwa? Wojna wielka się zbliża, a ja... Ja nie chcę was opuszczać, siostry mej Kasieńki zostawiać — podjęła Elżbieta, trzęsąc brodą.

— Nie chcesz za mąż? Tak żeś Anuli zazdrościła, oczy wypłakiwała. A może inny pan ci w głowie, co? — Piastówna szarpnęła lekko jej ręce, by się pochyliła. — Nie stary ten pan, nie stary. Na pewno młodszy od króla i imciów w radzie koronnej razem wziętych. No już, nie płacz mi tu w rękaw. — Uszczypnęła ją w nos by pieszczotliwie. — Wola matki święta. Ja w twoim wieku już byłam zamężna. Dobrze ci będzie jako pani kasztelanowej. A ja jako twoja królowa, ale i powiernica, wprowadzę cię w arkana małżeństwa. — Otarła jej zbłąkane łzy i na tym skończyło się utyskiwanie.

Los Gorajówny przypieczętowano i lada chwila miała stanąć na ślubnym kobiercu. Nikt bowiem, nawet sama Anna, nie mógł wpłynąć na to, co pisane niewiastom w czasach, w jakich przyszło im się urodzić. Inne tedy były obyczaje, powinności i sposób myślenia.

* * *

| Łęczyca |

Zjazd z panami Korony, wedle obietnicy złożonej posłom mistrza przez króla, miał raz na zawsze rozstrzygnąć, po której stronie opowie się Królestwo. Władysław niecierpliwie czekał, aż wszyscy się zbiorą. Tedy znowuż przypomniał sobie tę niewypowiedzianą groźbę w słowach komturów. 

Skarżyli się jeno na Witolda, nazywając barbarzyńcą i wiarołomcą. Domagali się rozstrzygnięcia tu i teraz. Mamili obietnicami Ulryka, że ten gotów dotrzymać pokoju wieczystego, od Polski stronić i nie czynić sobie z niej wroga. Jego warunek był jasny, acz niemożliwy do spełnienia. Jagiełło miał potępić kniazia. Znowuż odtworzył owo spotkanie, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.

Zbigniew z Brzezia – marszałek koronny, zaciskał palce na uchwycie dzbana, który przed chwilą podstawił sobie pod nos. Komtur Albrecht, zerkał badawczo na panów rady, zasiadających za stołem i lekko przekrzywiał głowę, słuchając, co szepce mu do ucha krzyżacki towarzysz – Mikołaj von Melin.

Atmosfera zdawała się zagęszczać, choć król uśmiechał się do nich dobrotliwie, co jakiś czas unosząc oczy znad jakiegoś dokumentu. Hinczka pomrukiwał sam do siebie pod nosem, a Marcin Zaremba, raz po raz zagryzał wargi i stukał palcami o blat.

— Wybaczcie śmiałość i porywczość mych słów, majestacie, ale nie godzi się przymykać oczu na niecne i podstępne działanie wielkiego księcia — wypluł Albrecht, przerywając chwilę ciszy. — Nie takie były ustalenia, a kniaź Witold zająwszy Żmudź i rozmieściwszy swoich urzędników na stanowiskach, jawnie prowokuje Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny do wszczęcia działań wojennych! — zagrzmiał z tak mocnym, niemieckim, akcentem, że Władysław lekko uśmiechnął się pod nosem.

„Z królową Polski inaczej byś mówił", przemknęło mu przez myśl, gdy zwijał pergamin i układał w głowie słowa odpowiedzi. „Może błędem było, że nie zabrałem Anny ze sobą. Mówi lepiej po krzyżacku niż wszyscy moi ludzie razem wzięci. I to ona jest potomkinią Kazimierza, z którym niegdyś zawarli pokój".

— Z całym szacunkiem, czcigodny komturze, lecz racz mieć baczenie na wagę swych słów. Groźby pokrętnym językiem sugerowane, często mogą być rozumowane opacznie — odgryzł uprzejmie Jagiełło.

Albrecht wykrzywił się nieco i spojrzał wyniośle na wszystkich mężczyzn za stołem.

— Pojmuję do czego zmierzacie, panie. Dobrze, zapytam więc wprost. Czy król Polski i najwyższy książę litewski popiera tak niegodziwe i grzeszne uczynki kniazia Witolda? A może królowa małżonka rządzi w tej sprawie za was? — Badawczo prześwietlił oblicze Władysława, bezbłędnie celując w czuły punkt. Nie było dla braci zakonnych tajemnicą, iż Cylejka darzy ich antypatią. Od czegoś w końcu mieli szpiegów wśród jej sług na Wawelu.

Twarz władcy stężała, oczy przebiegły gniewnie po zebranych, a poliki poczerwieniały nieco.

— Tak ważna kwestia wymaga głębokiej narady, czcigodni panowie, gdyż bez tego udzielić odpowiedzi niepodobna — orzekł monarcha, ignorując przytyk.

Wtem ozwał się towarzysz komtura, Mikołaj:

— Pozwolicie, najjaśniejszy panie, że sprawę tę omówimy również z twoją radą królewską.

Litwin potaknął i gestem dłoni pozwolił im przemówić do zebranych panów polskich.

— Żywimy nadzieję, że szlachetni doradcy jego królewskiej mości, wsparcia nie skalają grzechem swych słów i zdołają przekonać władcę ziem polskich, do jednoznacznego potępienia postępków wielkiego księcia oraz Żmudzinów — zwrócił się komtur toruński do zebranych mężczyzn.

Kasztelan Janusz zmrużył oczy i podrapał się po brodzie, a Zbigniew z Brzezia szeptał coś do ucha Kurowskiemu. W końcu odchrząknął nieco i czując się wyznaczony do odpowiedzi, udzielił jej:

— My będziemy radzić królowi naszemu jeno to, co na pożytek jego wysokości wychodzić będzie.

— Daj Boże, abyście mu tak doradzili, by rady wasze królowi korzyść przyniosły — ozwał się komtur z delikatnym przekąsem w głosie. — Raczcie mieć na baczeniu, że postępki Żmudzinów i samego wielkiego kniazia są jawnym wystąpieniem przeciw chrześcijaństwu.

Jagiełło, nie chcąc przedłużać wizyty zakonnych gości, wstał niespieszenie zza stołu i patrząc na posłańców, zapewnił ich:

— Wolą naszą jest abyście, szlachetni rycerze, przekazali swemu wielkiemu mistrzowi, iż w dniu świętego Aleksego, udzielę ostatecznej odpowiedzi na jego pytanie i obiorę stanowisko, które na pożytek memu Królestwu wyjdzie.

Ocknął się z echa przeszłości. Przekrzykiwanie możnych nie miało końca. By ten rój szerszeni, których gniazdo strącił nieuważny bartnik, próbowali przedstawić swoje racje. W końcu udało się dojść do jednomyślności. Wysłano ludzi do wielkiego mistrza z nadzieją, że tym razem da się sprowokować i to on wypowie wojnę.

— Co chcesz teraz uczynić, panie? — Ozwał się pan z Brzezia, dolewając sobie piwa do kubka. — Rozmowy burzliwe, posłowie do Malborka wysłani. A jeśli tym razem arcybiskup nie da im rady? Jak wyczują nasz spisek, to czeka nas wielka sromota.

— Pozostaje wierzyć w zdolności kasztelana Mikołaja i Janusza. — Opróżnił swój kielich z wodą i w geście zmęczenie odchylił głowę.

* * *

| Państwo Krzyżackie | Sierpień 1409 |

Ulryk rozparty wygodnie na krześle, które niegdyś zajmował jego brat Konrad – teraz pewnikiem przewracający się w krypcie na widok bezeceństw, przed jakimi przestrzegał zakonników – kpił znad kielicha. Węgrzyn rozgrzewał suche gardło, które przed chwilą rozjuszyło poselstwo koronne. Złoty krzyż na jego szacie zdawał się posłom szkaradny. Arcybiskup mimowolnie zacisnął pięść pod połą szaty, szukając swego krucyfiksu. Gdy poczuł zimny przedmiot na skórze, przemówił:

— Król Polski jest przekonany, że wy, wielki mistrzu, wraz z zakonem wiecie dobrze, jaką da odpowiedź. Książę Aleksander Witold, na którego wnosicie od niedziel skargi, z naszym panem związany jest niemal więzią braterską. Za zezwoleniem króla i za jego wiedzą, uciskający was kniaź rządzi Litwą. Jak więc mógłby król nasz opuścić swego brata stryjecznego w tej wojnie? Należy mu wspomóc krewnego całą swą siłą i potęgą. Wie jednak też i to, że trzeba wojnie zapobiegać jak na chrześcijańskiego władcę przystało. I dlatego, by nie dopuścić do większej bitwy, postanawia zjazd ogłosić celem dojścia do kompromisu. Tam podejmie kroki, by krzywdy odkupić. — Uniósł palec, podkreślając dobitność swych słów.

Jungingen miast odpowiedzi, wysunął ręce na blat i splótł dłonie by sędzia. Wpatrywał się nieodgadnionym wzrokiem w przybyszy, po czym cmoknął przeciągle, jakby szukał w zębach stosownych słów.

— Układać się chce król, a? Mało sposobności dawaliśmy i szans, by swoją chrześcijańską duszę pokazał? — pytał prowokacyjnie. — Już dziś byście mogli opuścić ten refektarz z listem, w którym wypowiadam wojnę. Mimo to kpicie sobie z Zakonu, zaczepki szukacie, krążycie pięknymi słowami by sokół.

Arcybiskup zdzierżyć nie mógł tych słów, toteż splatając dłonie nad pasem, w iście spokojnym, prawie melancholijnym tonie, dał odpowiedź:

— Czcigodny mistrzu, przestań nas straszyć ciągle jednym zdaniem, że wojnę Litwie wypowiesz. Wiesz dobrze, że każdy wasz krok przeciwko Litwie, jest i krokiem przeciwko Koronie. A tedy król nasz bez zwłoki ruszy na Prusy.

— Wdzięczny jestem, ekscelencjo, że zamiarów swego króla przede mną nie zatajasz. — Ulryk wyraźnie się rozpogodził. — Ja ostrzeżony teraz, raczej na głowę niż na członki mój cios wymierzę, raczej zaludnioną ziemię, aniżeli pustą, raczej miasta i wioski, aniżeli pustkowia i lasy nawiedzę, i wojnę zamierzoną przeciwko Litwie, skieruję na Polskę. Zakon ustanowiony dla obrony chrześcijaństwa przed niewiernymi, w tym celu pobudował zamki na Żmudzi. Czy wasz król nam zaręczy i zapewni, że ja, nie obawiając się Żmudzinów będę mógł wesprzeć i zaprowiantować cytadele tamtejsze?

Posłowie milczeli, patrząc po sobie. Po pacierzu dopiero zdołali rzec, że w tej sprawie nie dostali od króla żadnych zaleceń.


Fragmenty dotyczące konfliktu z zakonem jak i część dialogów stworzyłam na podstawie Roczników Jana Długosza i cytowane przez kronikarza rozmowy.

* * *

| Królestwo Polskie | Nowy Korczyn |

Anna gorączkowo spacerowała po ogrodach, czekając na wieści z Malborka. Przybyła tu przed dwoma dniami na spotkanie z królem, boć ten z Wielkopolski ruszył do Korczyna na łowy. Nie mogła bezczynnie czekać w dusznych komnatach, skupić się na hafcie czy szyciu ani modlitwie. Sofia i Katarzyna szły kilka kroków za nią, szeptając między sobą o zaślubinach Elżbiety, które odbyły się szybko wśród zamętu wiszącej wojny. Przykro było Gorajównie, teraz samotnej bez sióstr, lecz przecie zaszczyt służby królowej wynagradzał te niedogodności.

Es reicht!* Przestańcie paplać jak te przekupy — fuknęła Cylejka, odwracając się. — Lepiej radźcie co robić, by królowi panu poprawić nastrój. Jadwiżka moja została na Wawelu, a może widok córki odgoniłby złe myśli. — Zasiadła na ławce pod brzozą, opierając łokcie na kolanach, a twarz na dłoniach. — Napiszę do wielkiego mistrza.

— Na Rany Chrystusa, nie godzi się, pani, wchodzić pomiędzy władców, którzy wojnę toczyć będą. Nie nasza to rzecz — tłumaczyła Sofia.

— Zejdźcie mi z oczu, obie, sofort**! — Przepędziła je ruchem dłoni, zagniewana jak nigdy.


* Es reicht! – dosyć tego! (niem.).

** Sofort – natychmiast (niem.).


* * *

Odłożył opończę na krzesło, mierzwiąc potargane wiatrem włosy. Znowuż zgubił kilka kosmyków, z poddańczą miną siadając na ławie przy oknie. Za szybą malował się wielki las poprzedzony niewielką polaną. Sokół krążył nad nią, obserwując bystrymi ślepiami uciekającego zająca.

— Wybacz. — Anna weszła do środka, odrywając go z kontemplacji. — Chciałam się dowiedzieć, co uradzono.

— Chodź do mnie. — Wyciągnął rękę. — Przed chwilą przywieźli list od mistrza.

Usiadła naprzeciwko, puszczając dłoń. Czekała w napięciu tak wielkim, że zauważył, jak drży jej cieniutka żyła na szyi.

— Jeszcze w Opatowie kazałem posłać memoriał do wszystkich władców chrześcijańskich — zaczął, a widząc, jak kiwnęła głową, dodał zaraz: — Zakon oskarża nas przecie, że niezbyt przykładnie po chrzcie, wiarę nieśliśmy i większość Rusinów nadal tkwi w starej wierze.

— Co w tym memoriale, królu? Czy są nań jakieś odpowiedzi? — ponagliła, boć sprawę, którą zaczął wykładać, znała już na pamięć i cierniem była w jej sercu. Kolejną nicią na hafcie nienawiści do Krzyżaków.

Na mgnienie spojrzał za okno, szukając ukojenia w barwach kniei.

— Kazałem napisać, że to, co ja i Witold uczyniliśmy dla wiary, jest łatwo sprawdzalne, gdyż każdy może zobaczyć kościoły, któreśmy zbudowali. Za to Krzyżacy, mimo że od dwustu lat okupują Prusy, nie zdołali nawrócić wszystkich mieszkańców, a także nie nawrócili Żmudzinów, zawsze natomiast zabiegali o nowe zdobycze. „Na tym bowiem polega ich troska i pragnienie, by co własne zatrzymać, co cudze łupić i pożądać, zawsze bowiem chcą oni korzystać z cudzego dobra. Dla jego zdobycia nie cofają się przed niczym, nie przestrzegają żadnych praw i wyroków" — zacytował fragment listu, opierając się o ścianę.

Anna wstała by dźgnięta szydłem i krążyć jęła po komnacie, przygryzając skórkę przy kciuku.

— Do papieża też napisać należy i ja to uczynię. O pokoju w Raciążku, który Zakon łamie bez ustanku i o tym, że kto się przyłączy do Zakonu...

— I o tym wspomniano w tych epistołach, Anno. A do ojca świętego nie jeden już list posłany.

— Ale żaden od królowej Polski — spuentowała, a oczy lśniły jej tak, jakby wyzywała wroga na pojedynek.

* * *

Wiła się pod jakimś koszmarem, targana dreszczami. Krzyk utknął jej w gardle, uprzedzony przez łzy, gdy naraz poderwała się z poduszki i mokrymi dłońmi odgarnęła włosy z twarzy. Zrzuciła kołdrę, lecz widząc, że ma na sobie jeno giezło, naraz przypomniała sobie o wszystkim, co poprzedziło te straszne obrazy.

Wieść, że przybyli posłowie od wielkiego mistrza z aktem wypowiadającym wojnę, odebrała jej oddech. Próbowała dojść do komnaty, by nie dać po sobie poznać, jak ją to uderzyło, lecz nagle upadła bezsilnie, a potem przez dwa dni trawiły ją ciepłoty. Dwórki zrzuciły to na karb jej spacerów i przeciągów, ale odkąd urodziła Jadwigę czuła, że jest słabsza, jakby to upragnione dziecię zabrało jej połowę sił. Nie wyjawiła jednak tego nikomu. Nie teraz, kiedy Korona potrzebowała silnej królowej i niezmąconego zmartwieniami umysłu króla.

Ostrożnie wstała z pościeli i upewniła się, że jest już środek dnia. Sofia pochrapywała przy oknie, a Zora i Katarzyna gdzieś przepadły. Z powrotem usiadła na łożu, bezsilnie próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie. Matnię myśli przerwało skrzypnięcie drzwi, a zaraz potem cichy dźwięk Sofii wybudzonej ze snu. Prędko wstała, dygając przez królem, a widząc spojrzenie Anny, naraz opuściła alkowę.

— Powinnaś odpoczywać, zziębniesz tutaj — stwierdził, podnosząc pierzyny i układając je na, wsuwającej się napowrót pod okrycia, żonie. — Jutro ruszamy. Wojska Ulryka...

— Mów, wszystko opowiadaj, nie szczędź niczego. Ze mną już dobrze. — Złapała go za dłonie, zmuszając, by usiadł obok.

— Krzyżacy przekroczyli nasze granice. Najechali ziemię dobrzyńską i Kujawy. — Odwzajemnij jej uścisk, w myśli ważąc słowa. Skroń drżała mu lekko, a złość mieszana z obawami o przyszłość kraju i bezpieczeństwo, odcisnęła się czerwienią na policzku. Bezwiednie pochylił głowę, a włosy opadły mu wzdłuż twarzy by ścięte kwiaty. Dodał po chwili: — Moi ludzie donoszą, że oni pójdą dalej, że uderzą na Krainę i zachodnią Wielkopolskę.

Starała się zachować niewzruszoną minę, lecz naraz mocno zacisnęła wargi, a lekko wilgotne dłonie złapały za skraj pościeli, by nie poczuł, jak się trzęsą.

— A więc wojna. — Przytknęła palce do brwi, zasłaniając oczy wzbierające łzami.

Dopiero teraz dotarło do niej w pełni znaczenie tego słowa. Okrutne, bezlitosne, wyrywające życia i dusze tysiąca niewinnych istnień. Nie tego pragnęła. Jej nienawiść żywiła się tym, iż wkrótce ustąpią, ugną pod potęgą dwóch złączonych krain, odłożą miecze, chwytając w dłonie pergaminy z upomnieniami od władców Europy i papieża. 

Wspomnienie koszmaru i pożogi, którą tedy widziała, uścisk na barku obcego rycerza, pogarda w głosie. Wszystko wróciło, kiedy widziała lekko zgarbione plecy króla, opuszczającego zamek. Mężczyzna ze snu miał rację. Jednak teraz nie mogła już nic uczynić. Czuła się winna nieszczęścia, którego zapowiedzią był ów sen. Które sprowadziła swym grzesznym uczuciem, pragnieniem klęski Zakonu i zwycięstwa światła prawdy nad ciemnością podstępnych rycerzy z krzyżem na piersiach.

* * *

| Zamek Pilcza, Smoleń |

W kącie dużej, jadalnej komnaty przy stole nieopodal okna, spoczęła markotna i zamyślona niewiasta starannie poprawiając zdobny czepiec na uczesaniu, i sięgając po jabłko leżące na miedzianej tacy. Ujęła owoc w smukłą dłoń i uśmiechnęła się blado, uważnie obracając go między palcami. Wtem złapała za niewielki nożyk i niespiesznie podzieliła rajski przysmak na dwie równe części.

— Pani matko. — Czteroletni chłopiec wbiegł do pokoju i doskoczył do kobiety, patrząc wyczekująco.

— Och, mój synku. Ileż razy mówiłam, byś nie biegał w tych przeciągach — upomniała go lekko i z czułością zmierzwiła płową czuprynę, którą malec odziedziczył po niej.

Jan wydął wąskie usta i poderwał się z ławy, łapiąc w biegu połowę jabłka.

— Pan ojciec szykuje się do drogi. Chodźmy go pożegnać — oznajmił i wpił białe zęby w skrawek soczystego owocu.

Elżbiecie był na rękę wyjazd Wincentego, bowiem jego obecność w majątku przysparzała jej jeno trosk. Pan ten cechował się rozrzutnością, obłudą i skłonnością do waśni. Poślubił ją jeno dla majątku i splendoru, jaki wiązał się z przynależnością do zacnego rodu, oddanego w służbie Królestwu. Ona z kolei była zmuszona wyjść za owego człowieka, gdyż wcześniejsze lata życia, pełne skandali i przykrości, nie czyniły z niej panny, o której rękę staraliby się godniejsi waściowie.

Pierwszy mąż, Wiseł Czambor porwał ją i pojął za żonę siłą, powołując się na raptus puellae*. Drugi, Jan z Jičina uwolnił niewiastę i wkrótce później otrzymał zgodę na to, by ją poślubić. W czasie trwania tego małżeństwa, Wiseł nadal próbował odzyskać Elżbietę grożąc Janowi. 

W niedługim okresie, po tych burzliwych wydarzeniach, Czambor został zabity, a pan z Jičina zmarł jakiś czas później. Elżbieta została więc dwukrotną wdową, z dramatyczną i hańbiącą wręcz przeszłością, niewróżącą ponownego ślubu z kandydatem godnym jej statusu. I tak po dwóch wiosnach, jakie minęły od śmierci drugiego pana męża, oddano jej rękę Wincentemu**.

Wybacz mi, Boże, żem nieskora do miłowania go i źle myślę o tym, który przed Tobą mi był przyrzeczony, skarciła się w myślach i na chwilę przymknęła powieki, po czym westchnęła lekko, i uśmiechnęła się do syna. Gromadka dzieci była jedyną pociechą.

Wstawszy i zebrawszy poły sukni, dołączyła do chłopca i, wskazawszy dłonią podwoje, ozwała się:

— Biegnij, synku. Ja dołączę do ciebie, jeno pierwej zajrzę do Ottona.

Chłopiec kiwnął głową, przełknął owoc i odłożył ogryzek na skraj kredensu przy wrotach, po czym wybiegł z komnaty.

Pani Granowska skierowała się do alkierza starszej pociechy, gdyż Otton zaziębił się ostatnimi czasy, a że od pacholęcia był słabowity, troska wielka o jego życie wpełzła do jej serca, nie pozwalając myśleć o niczym innym.

* * *

— Niech Bóg ma ciebie w opiece — Elżbieta pobłogosławiła na pożegnanie Granowskiego, kątem oka zerkając na małego Jana.

Biegł z powrotem na zamek, by z dziedzińca nieopodal wieży wodzić oczami za ojcowskim wierzchowcem, który po dłuższej chwili wysunął się z leśnej gęstwiny okalającej mury majątku.

— Pani matko, obiecałyście mi, że na Wawel w gościnę zajedziem, by królowej towarzystwa dotrzymać — zagadnęła ją młodsza córka imienniczka.

— Posłałam z listem do miłościwej pani z prośbą, by na dwór ciebie przyjęła. Cierpliwości, moja córuchno, musimy poczekać na gońca. Nie godzi się tak bez zaproszenia zajeżdżać w królewskie progi. — Objęła ją ramieniem i ucałowała w czubek głowy, ozdobionej pięknym czarnym warkoczem.


* Raptus puellae – porwanie dziewicy (łac.).

** Całą historię Elżbiety poznamy w II tomie powieści. Dla niecierpliwych polecam świetną dylogię autorstwa pani Zerling-Konopki: Burzliwa młodość i Kapryśne koło fortuny.


Fragmenty dotyczące konfliktu z zakonem jak i część dialogów stworzyłam na podstawie Roczników Jana Długosza i cytowane przez kronikarza rozmowy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro