|Rozdział 29|*1410-1411

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oby Watt zapisał mi korektę literówek, bo miałam problem z wersją. Wybaczcie zatem, gdyby pojawiły się jakieś gafy :(

Data publikacji: 03.10.2023

| Królestwo Polskie, Wawel |

Rozruchy w Krakowie przybrały na sile. Bronko niespokojnie chodził po krużgankach, podgryzając wargę. Nie wiedział, jak wyplątać się z tego, w co wepchnął siebie i przy okazji samą królową. Rzecz się stała bowiem straszna. Inkwizycja szukała pewnego czarnoksiężnika, bałwochwalcy i łgarza, penetrując każde podejrzane domostwo. Od swoich dawnych kompanów, błazen wywiedział się, że podobnież ludzie oskarżają o te czyny Mikołaja. A on tegoż człeka marnotrawnego przyprowadził do samej władczyni.

Nie wiedział, co począć. Mógł jeszcze poczekać z nadzieją, że sprawa ucichnie. Z drugiej strony, gdy Anna od niego wszystkiego się dowie, może spotkać go łagodniejsza kara. Gorączkowe rozważania przerwał mu hałas na dziedzińcu. Wychylił się lekko. Trzech mężczyzn tłumaczyło coś arcybiskupowi, który stał pod balkonem z Ciołkiem przy boku.

— Toż to rajcy miejscy — trwożnie szepnął Bronko. — Koniec ze mną, koniec! — Mocniej złapał się barierki, próbując podsłuchać, o czym mówią.

* * *

W sali tronowej panowała cisza. Ino oddechy rajców i wikariusza mieszały się z przeciągiem. Królowa bowiem milczała zaklęcie, próbując poukładać sobie w myślach to, czego się właśnie dowiedziała. Mikołaj, podły człek, który podszył się pod astrologa i uczonego, okazał się łgarzem i okrutnikiem. Ludzie donieśli bowiem do rajców miejskich, że ów mężczyzna zajmuje się czarną magią, szerzy herezję. Wyszło na jaw, że kilka lat temu terminował u kata, a potem przejął rzemiosło, dopuszczając się okrutnych, obrzydliwych tortur na ludziach.

Dreszcze jęły przechodzić Cylejce na samą myśl, że człek ten zagościł w wawelskich murach i zdołał omotać Bronka. Jeden z rajców opowiadał, że Mikołaj werbował młodzików, którzy musieli porzucić nauki, by w okresie wojny zarobić na rodzinę. Nadal nie mieściło jej się w głowie, że sprawa dopiero teraz ujrzała światło dzienne.

— Przez tyle czasu nikt niczego nie podejrzewał? — zapytała w końcu, poprawiając pierścień.

— Porzucił zawód kata i ślad po nim zaginął. Jedni mówili, że poszedł do Akademii na nauki, drudzy, że przyjął święcenia, pani. Nie wiadomo, gdzie prawda, bo to, co rzeczą świadkowie, nieprawdopodobne. Co więc robić? — Kurowski załamał ręce.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Opowiedzcie wszystko po kolei. Nadal nie pojmuję, skąd nagle padło tyle podejrzeń na jednego człowieka — orzekła.

Ciołek postanowił podjąć temat i wykazać się jakoś w tym całym zamieszaniu. Przemówił więc:

— Ktoś doniósł na niego do rajcy Dobiesława, królowo. Rzekł, że ten heretyk lata temu we Włocławku był klerykiem. Zbiegł później do Krakowa, gdzie podał się za osobę świecką, by móc terminować u kata. Mąż stanu duchownego nie może skalać się bezeceństwami, jakich dopuścił się ów Mikołaj. Osoba, która poświadczyła, że zna go jeszcze jako księdza, jest pod naszą ochroną i można jej wierzyć. Ma świadka.

Piastówna uniosła oczy ku sklepieniu, boć ogrom tych wieści i ich treść wydały jej się zmyślone. Wręcz niemożliwe.

— Nie do wiary... I co teraz polecacie uczynić? — zapytała.

Kurowski rękami jął wywijać, mówiąc:

— Znaleziono jego izbę w jednej z kamienic, a tam straszne, plugawe przedmioty, pani. Figury słońca i księżyca by te bożki, a tfu, pyszniły się na stole. Tuż obok stało lustro, pono zaczarowane diabelską pieśnią i kryształ kulisty. Boże, wybacz!

Anna z niedowierzaniem pokręciła głową. Już na końcu języka miała opowieść, że w Cylii pewien cyrulik także posiadał pewne amulety i narzędzia astrologiczne. Krzywdy tym nie czynił nikomu. Naraz jednak wszystkie spojrzenia rzuciły się na nią wyczekująco.

— Panie podkanclerzy, pozwólcie — zwróciła się do Ciołka. — Znacie wy tego inkwizytora?

Stanisław lekko pochylił czoło, by w lico jej nie zerkać.

— Inkwizytor Piotr, jak go zwą, jest dobry w swym fachu. Przesłuchał heretyka, który przyznał się do winy, ale grzechu w tym, że para się astrologią, nie widzi. Po prawdzie ma rację, boć przecie kościół nie zabrania. Lecz te wszelkie bestialstwa i tortury katowskie... Chcą go skazać na banicję. Jednak ciągle nieuchwytny, chowa się po Krakowie i nie można go złapać.

Cylejce aż w głowie zawirowało, a strach taki przeszedł ją po plecach, że zadrżały jej ramiona.

— Wygnacie go, lecz co to da? Skoro tyle lat kłamał i wszyscy się na to nabrali, pójdzie oszukiwać ludzi gdzie indziej. Pewnikiem ucieknie na południe. Kto wie, czy nie do Italii. Pilnuj tej sprawy, panie Ciołku i mów mi o wszystkim. Szukajcie go dobrze i pamiętaj, że nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. Arcybiskup nadto nerwowy do tych kwestii, a to już przecie starszy człowiek.

Podkanclerzy bystro pokiwał głową i się ukłonił.

Królową frapowała jeszcze jedna rzecz. Skąd osoba pokroju Mikołaja zdobyła wiedzę i astrologiczne przedmioty? Postanowiła poprowadzić własne śledztwo i zawołać Marjetę. Zielarka bowiem znała kilku uczniaków z Akademii. Jeśli pociągnie ich za języki, dowie się, czego trzeba.

* * *

Anna zamknęła drzwi do alkowy i rozsiadła się na parapecie, zapraszając naprzeciwko siebie medyczkę.

— Weźmiesz ze sobą Bronka i Zorę i pójdziesz pod Uniwersytet. Znają cię tam, hm? — oznajmiła, bawiąc się kilkoma monetami.

— A jakże, królowo. Znam kilku żaków. Teraz już pewnie dawno wyuczeni, ale na pewno mi pomogą, gdy powołam się na najjaśniejszą panią.

Cylejka z uznaniem potaknęła.

— Wspaniale. Wypytajcie, czy niejaki Mikołaj nie pobierał nauki na wydziale astrologi i czy nie ma jego rodowego miana w spisie. — Wręczyła jej grosze do dłoni i z otuchą poklepała po palcach.

* * *

| Królestwo Węgier | Grudzień 1410 |

Zwoje pergaminów piętrzyły się na blacie wielkiego stołu w komnacie narad króla. Siedział przy nim Zygmunt i mrużył oczy, próbując doczytać coś ważnego, lecz lekko zamazanego. Naraz, wrota rozwarły się i wpuściły do środka małą Elżbietę. Stała przez chwilę w progu, patrząc spod jasnych rzęs na króla. Lekko rozwiane, rudawe kosmyki kręconych włosów, okalały jej porcelanowe lico. Uśmiechnęła się szeroko, robiąc kilka niezgrabnych kroków. Wkładała w to nie lada wysiłek, kiwając się na boki.

— Erzsi?¹ — Zygmunt naraz poderwał się z krzesła, wystraszony, że dziecko przyszło tu samo. Miała dopiero nieco ponad wiosnę. Nie powinna spacerować bez opieki.

— Gdzie twoja piastunka? — zapytał, szukając za plecami córki jej niańki. Tej jednak nie było, jeno dźwięk szybkich kroków roznosił się w oddali korytarza.

Mina dziecka zaczęła przeradzać się w grymas strachu i smutku, więc prędko wziął ją na ręce.

— Mama — Elżbieta zacisnęła powieki, zasmucając się jeszcze bardziej i wskazała ręką za wrota.

— Co się stało, hm? — Pocałował ją w czoło. — Pójdziemy zobaczyć?

Pokiwała zapłakaną twarzą, z której naraz otarł łzy. Wychodząc na korytarz, westchnął utrapiony, boć Barbara bywała nieprzewidywalna w swojej nieustępliwości. Odkąd jeno dowiedziała się, że zaręczyny królewny z Albrechtem zostały przypieczętowane, podkreślała swe niezadowolenie na każdym kroku. Mimo że uroczyście miały być zawarte dopiero na przyszły rok, wciąż suszyła mu o to głowę.

Za podwojami Cylejki słychać było podniesione głosy. Królowa łajała dworkę, ale nie mógł zrozumieć, co dokładnie prawi bowiem szmer sukni i szuranie zydli zagłuszało słowa. Pchnął drzwi, mocniej przytrzymując córkę lewą ręką.

Naraz oczom króla ukazała się drżąca Ilona. Wielkie łzy spływały jej po policzkach, ale widząc Elżbietę, odetchnęła z ulgą.

— Wybaczcie, wybaczcie, wasze miłości. Królewna uciekła, po całym zamku jej szukałam — pokajała się, łapiąc Luksemburżankę za dłoń.

— Zabierz dziecko do jej komnat. — Luksemburczyk nawet nie odwrócił wejrzenia w jej stronę. — Skoro nie potrafisz upilnować jednej, małej dziewczynki, jutro o świcie opuścisz zamek — warknął, po czym zerknął nań znad zmarszczonych brwi i wskazał ręką wrota.

Wyszła, z trudem powstrzymując szloch i ciągnąc dziecię za sobą. W izbie zrobiło się ciemniej. Czarne, ciężki chmury zasnuły nieboskłon. Zaglądały do okien komnaty.

— Jesteś obrażona? Erzsi przyszła do mnie wystraszona, bez opieki. To nie pora na dąsy. Zrób porządek z dwórkami. — Zygmunt podszedł do Barbary, próbującej ukryć coś za plecami. — Co tam masz? — Chciał zajrzeć jej za ramię, ale znowuż zagrodziła mu drogę. Położyła dłonie na jego barkach i zwinnym ruchem odsunęła męża od stołu. — Poprzysięgłaś milczeć? Pytam o coś, żono. — Złapał jej nadgarstki i jednym gestem odciągnął do talii, oplatając ją swoją dłonią. Oparła plecy o jego tors, próbując wyswobodzić się z objęć.

— Doglądam majątków, które mi podarowałeś, panie. Nie odsyłaj Ilony, to nie jej wina. Elżbietka jest trudnym dzieckiem, niełatwo ją upilnować. Zresztą komu ja to mówię. Chciała mnie widzieć, lecz nie zezwoliłam, boć należało rozporządzić podatkami w dwóch wsiach. — Spojrzała na niego znad ramienia i, widząc, że chyba jej nie słucha, zmrużyła oko. — Śmiejesz się ze mnie? — Król parsknął głośno, odwracając twarz. — Zygmuncie?! — żądała odpowiedzi.

Wskazał palcem na jej policzki i dekolt, chichocząc by błazen.

— Barwienie twarzy inkaustem to jakaś nowa moda? — Potarł kłykciem jej policzki.

Naraz przytknęła swe dłonie do jagód i zaczęła wycierać ślady, choć z marnym skutkiem. Złość mieszała się w jej oczach z rozbawieniem. Nie mogąc już powstrzymać śmiechu z samej siebie, zawtórowała mężowi.

— Skoroś w nastroju — podjęła po chwili — zapytam o coś. Ostatni raz poruszę ten temat, obiecuję. Jeno mnie nie zwódź i rzeknij prawdę.

Uniósł brew.

— Pytaj.

— Dlaczego Albrecht? Boć nie pojmuję. Chcę to zrozumieć, chcę poprzeć tę decyzję i pogodzić się z nią, ale...

— Złożyliśmy sobie kiedyś obietnicę. Ja i jego ojciec. — Zygmunt oparł się o kant stołu i splótł ręce na torsie. — To było lata temu. Mój przyrodni brat – Wacław, nieudolny w swych rządach, został zdetronizowany w Rzymie. W Czechach również nie działo się najlepiej. Pragnąłem przywrócić porządek w kraju mego wielkiego ojca. Królestwo to pod opieką Wacława coraz bardziej pogrążało się w chaosie i pogrąża nadal — żachnął się, napinając stopę, jakby chciał nią coś zmiażdżyć. — Wtedy ojciec Albrechta obiecał, że pomoże mi w tym, że stanie po mojej stronie, a ja dałem słowo, że w zamian za to, uczynię go swoim następcą, w razie mej bezpotomnej śmierci. — Nie patrzył na nią, ino na swe ciżmy, którymi rysował małe koła na miękkim dywanie. Widać było, że opowiedzenie o tym żonie, wiele go kosztowało.

— Ale przecież jego ojciec nie żyje. Jego matka, świeć Panie nad jej duszą, również pomarła niedawno. — Barbara podeszła do męża i oparła głowę na jego ramieniu.

— To nie wszystko. W naszej umowie został również wyznaczony na mego namiestnika na Węgrzech, w czasie mojej nieobecności. Musiałem się zabezpieczyć i zatrzymać przy sobie wiernych przyjaciół, na wypadek, gdyby znowu postanowili mnie uwięzić. — Przygarnął ją do siebie, jakby chciał podzielić z nią trudy rozmowy o niewygodnej przeszłości. — Kiedy więc umarł, wziąłem pod swe skrzydła jego syna. I od tej pory Albrecht jest pod moją opieką. Zresztą przyrzekłem mu to, gdy konał². Chłopiec ma dopiero trzynaście wiosen, ale będzie dobrym królem i mężem dla naszej córki. Widzisz więc, że potrafię dotrzymać złożonych obietnic.

Uśmiechnęła się blado. I przypomniała zaraz, że przecie Herman złożył podobną obietnicę Wilhelmowi. Gdyby nie ona, może nigdy nie zbudowałaby przyjacielskiej, siostrzanej więzi z kuzynką? Może to i dobrze, że Albrecht jest pod skrzydłami Zygmunta. Nie skrzywdzi mej córki. Będzie musiał odpłacić się za tak wielkie wyróżnienie. Będzie wdzięczny, pomyślała, lecz głośno zapytała:

— Dlatego teraz tak zapalczywie pragniesz tej korony? I po co ta rywalizacja z Jodokiem? Co on może? Tyś królem Węgier, on jeno...

Odsunął ją od siebie i wziął karafkę. Bez słowa nalał sobie wina i spojrzał mętnie na żonę. Jego oczy mówiły więcej, niż mogłyby usta. Złość mieszała się ze zmęczeniem i przykrością. Cieniem na tym wejrzeniu kładła się zapalczywość mącąca błękitne tęczówki.

— Jodok zdradził kilka zim temu. Pierwej w czasie detronizacji Wacława stanął po mojej stronie. Ale kiedy kilka wiosen później zmarł Prokop, brat Jodoka, a ten odwrócił się ode mnie. Przysiągł wierność Wacławowi³. — Upił łyk wina, by ugasić rozdrażnienie.

Zagryzła usta i spuszczając wzrok, westchnęła cicho.

— Mówią, że długo nie pożyje — ozwała się nagle, bawiąc pierścieniami na palcach.

— Nie życzę nikomu śmierci. Wyroki Boskie są niezbadane — stwierdził. — Teraz już wiesz o wszystkim — zmienił temat, odkładając kielich na stół. Barbara była wyraźnie strapiona tym, co usłyszała. Zostawił ją samą, wracając do spraw, które porzucił.



¹ Erzsi – zdrobnienie od imienia Erzsébet [Elżbieta] (węg.).

² To jedna z legend dotycząca Albrechta IV i Zygmunta. Nie wiadomo, czy w istocie tak było, ale postanowiłam wykorzystać tę ciekawostkę. Nie bierzcie tego za pewnik. Nie jest to potwierdzone historycznie. (Wien im Mittelalter. Alltag und Mythen. Konflikte und Katastrophen. Pichler Verlag, Wien / Graz / Klagenfurt 2010).

³ Ogólnie z tym było tak. W 1402 roku Zygmunt uwięził Wacława. Zaraz po tym zakończył też swój sojusz z kuzynem Prokopem, ponieważ ten chciał "odbić" pojmanego króla. Zygmunt otoczył zamek krewnego, lecz nie mogąc go zdobyć, postanowił wezwać byłego przyjaciela na negocjacje. Kiedy ten się stawił, Luksemburczyk uwięził również jego. Z tego powodu brat Prokopa – Jodok stanął przeciwko królowi. Podsyłam link do źródeł, gdzie to wszystko jest dokładnie opisane. Nie chcę tym przypisem robić Wam kołomyi. https://www.militaryhistory.eu/morava-v-bratrovrazedne-valce/ || Za pomoc w tym wątku dziękuję -Pelargonijka <3

* * *

| Raciążek | Grudzień 1410 |

Wyjątkowo ciepła, choć deszczowa jesień, przeminęła niezauważona. Wojsko polskie stoczyło jeszcze trzy bitwy, by ostatecznie rozprawić się z Zakonem, jednak na darmo. Wielkim mistrzem Zakonu został Henryk von Plauen. Człowiek był to pyszny i o swoich racjach wielce przekonany – jak mawiano.

I tak oto środek grudnia malował się pod znakiem wymuszonych uprzejmości i próby zawarcia pokoju z Królestwem. Sala raciąskiego zamku pękała w posadach – możni Królestwa, Jagiełło i wielki książę Witold, zebrali się tu, by podjąć pokojowe rokowania z państwem Szpitalników.

Kiejstutowicz nosem kręcił wielce na te układy, ale koniec końców ułagodzić się dał i teraz stał obok Władysława, z zaciętą miną lustrując wzrokiem, wchodzących komturów, braci i samego wielkiego mistrza. Zasiedli do wieczerzy, choć mało kto miał apetyt – jeno Cebulka zajadał się tak, jakby tydzień pościł o samej wodzie. Mlaskał jak nienajedzony i patrzył znad talerza na Plauena, który winem się raczył i sympatycznie uśmiechał.

— Zostaw to wreszcie, zachłanniku — obruszył się Witold i odsunął półmisek na bok.

— A co to, mój panie, jeść nie wolno? To po czorta to tu postawione? — odciął cicho, wycierając palce o serwetę i mocząc usta miodem.

Małdrzyk tyrpnął go lekko łokciem i chrząknął, gdyż czas był teraz na słowo króla.

— Przyjmijcie, wielki mistrzu, nasze szczere gratulacje. Radzi jesteśmy, że Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny, osierocony dłużej nie pozostaje i swego przewodnika, w waszej zacnej osobie, posiada — przemówił Jagiełło, unosząc puchar z wodą.

Zebrani poszli w jego ślady i tak oto rozpoczęła się wieczerza, w czasie której każda ze stron, łypała na siebie dziwnym wzrokiem, choć nie było w nim podejrzliwości jeno badawcze, ciekawe zerkanie na przeciwnika. Podjęto również decyzję o podpisaniu pokoju na cztery niedziele. Jednak to, co zadziało się później, wielkie zamieszanie wprowadziło.

— Jako chrześcijanin i krzewiciel jedynej prawdziwej wiary, nie akceptuję wyrażania się o Zakonie, jako o pokonanym. Wszak zgodziłem się, by strona polska zachowała zwierzchnictwo nad zamkami w Brodnicy, Radzyniu, Toruniu i Nieszawie. Na znieważanie braci moich, zgody nie daję — oburzył się wielce Henryk, gdy dowiedział, że tak wypada określić stronę Szpitalników w dokumentacjach.

Król z kolei zgrzytnął zębami ze złości, kątem oka patrząc na rozjuszonego Witolda. Choć starał się on grać uprzejmości i przyjazne zamiary okazać, pieklące się w tęczówkach emocje, mówiły co innego. Naraz kniaź intensywnie wciągnął powietrze i na chwilę zamrugał.

— Radzi więc będziemy, gdy zaproponujecie rozwiązania, które nie wprawią waszej dostojności w zniewagę — rzekł, rozpierając się na krześle i drapiąc brodę.

Plauen skinął i odwrócił się do jednego z komturów, szepczącego mu coś na ucho. Reszta braci wymieniała ciche słowa między sobą, raz po raz grymasząc, unosząc dłonie, by nimi gestykulować lub kiwając głowami.

Tego dnia nadal nic nie uradzili. Jeno pokój czteroniedzielny między stronami pozostał i wizja meczących rozmów. Marne to były pertraktacje, gdyż koniec końców, wielki mistrz zaproponował oddanie sporu pod osąd rozjemczy jednemu z obcych książąt, z góry przyjaznemu – w domysłach Jagiełły i Witolda – Szpitalnikom. Nie chcąc więc, po raz kolejny, narażać się na stronnicze wyroki, czego przeszłość ich nauczyła, ową inicjatywę odrzucili.

* * *

| Opatów |

Zielonkawe szyby opatowskiego zamku biskupów, kryły za sobą postać królowej, która – ze łzami szczęścia w oczach – wypatrywała orszaku Jagiełły. Wielka radość przepełniła jej serce, gdy jeno w oddali, jeszcze za mgłą poranka, wyłaniać się poczęły chorągwie i tabun koni, wozów oraz ludzi, zmierzających w stronę Opatowa.

Naraz odeszła od okna i podrywając w ramiona – prawie trzyletnią już – córkę, orzekła:

— Król, król nadjeżdża! — Niski głos potoczył się po komnacie, zwracając na siebie uwagę jej fraucymeru, zajętego składaniem odzienia, wyszywaniem serwet lub układaniem klejnotów.

Katarzyna, Sofia i ochmistrzyni Bogna, jak jeden mąż, ustawiły się przed nią, wygładzając skromne, aczkolwiek godne dam dworu, suknie i czekając na polecenia.

Brakowało tylko Elżbiety – córki wojewodziny Granowskiej, która jeszcze w ubiegłym roku wyjechała z matką do Pilczy. Żona Wincentego nie chciała bowiem rozstawać się z córą w tych trudnych niedzielach, gdy sama swych posiadłości doglądać musiała, bowiem mąż jej utracjusz, nie dość, że zaniedbał obowiązki – i pozastawiał to, co w posagu wraz z jej ręką otrzymał – to jeszcze na każdym kroku spierał się o drobne grosze, kawałki ziem czy nadania. Jeno wyprawa z królem na Zakon, powstrzymała go od kolejnych bezmyślnych handlów tym, co ojcowizną Elżbiety było.

* * *

— Czy to pan ojciec? — zapytała Jadwiżka, przytulając się do nogi Cylejki.

Zadarła głowę – okrytą futrzaną czapką – do góry, by spojrzeć na matkę.

— Tak, dziecko — potwierdziła, łapiąc ją mocniej za dłoń. — Ale gdy mówisz do króla przy wszystkich, zwracaj się tak, jak ciebie uczyłam — przypomniała łagodnym tonem, drugą ręką gładząc ją po policzku.

Dziewczynka pokiwała głową, przez co czapka lekko jej się przekrzywiła.

Ośmiu zbrojnych przekroczyło bramę, rozjeżdżając się na boki, by miejsce zrobić na przejazd dla władcy i najważniejszych osobistości, które ciągnął tu ze sobą. Głos trąb potoczył się po dziedzińcu, obwieszczając uroczyście wielki powrót monarchy z wygranej bitwy.

Władysław, utrudzony podróżą, ostatnimi dwiema wiosnami wojny z Zakonem wyczerpany, uśmiechnął się i rękę wyciągnął, by tłum powitać.

Oby jak najszybciej zejść z siodła i odetchnąć, choć przez moment, w ciszy, przemknęło mu przez myśl, gdyż odkąd jeno bramy miasta przekroczył, cała procesja powitalna pokłony i okrzyki gromkie składała, a horda głosów, co chwilę uderzających o jego uszy, wielce go zmęczyła. Nie dane jednak było Litwinowi ziszczenie się myśli, gdyż już z prawej strony, marszałek, zeskoczywszy z konia, kierował się w jego stronę.

Boże, miej zmiłowanie, jęknął w duchu i ignorując zbliżającego się doń Zbigniewa z Brzezia, począł szukać wzrokiem Anny i Jadwigi.

Pierwej ujrzał chabrową suknię, lekko połyskującą, omiataną promieniami zimowego słońca. Nań narzucony był płaszcz, obszyty białym futrem. Później dostrzegł królową, odzianą w ten piękny strój, wyróżniający się na tle innych. Jej roześmiane oczy, naraz napotkały spojrzenie króla, a drobne dłonie, schowane w szarych rękawiczkach, złączyły się i powędrowały do ust. Oblicze Piastówny, szczęściem przybrane i bielidłem przyozdobione, miłym mu się wydało. Jakby jej istota, niewidziana przez miesiące, rzewność wyłuskała z Jagiełłowego serca.

— Najjaśniejszy panie, kasztelan czeka na rozmowę — zaczął mówić pan z Brzezia, zadzierając głowę i zerkając wyczekująco na monarchę.

Naraz, Jagiełło otrząsnął się nieco z wyrwany z zamyślenia i powiódł na niego oczy.

— Kasztelan zaczeka. — Zeskoczył z siodła i klepnąwszy konia, którego stajenny odebrał, skierował się w stronę Cylejki.

Damy dworu, rozsunęły się na boki, by przepuścić Annę. Ledwie poły sukni trzymała, biegnąc prawie do Władysława i nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, i łez radości bezwiednie spływających po zmarzniętych polikach. Nie baczyła na zwyczaje, gdy ręce ku niemu wyciągnęła, a on poderwał ją w ramiona i obrócił kilka razy, przytulając mocno.

— Bogu niech będą dzięki — rzekła z ulgą, stając przed nim. — Nareszcie mogę ciebie ujrzeć, królu mój!

— I ja rad jestem, Anno. — Postawił ją na ziemi i łapiąc za dłonie, ucałował w nie. — Brakowało mi twego głosu i obecności.

Klólu panie ojce. — Jadwiżka stanęła przy nich, zwracając się do Władysława, poważnym, dziecięcym głosem.

— Pięknie, Jadwisiu — pochwaliła szeptem Piastówna, kładąc rękę na jej ramieniu.

— Zaiste, zaiste... Ale po co uczyć dziecko, dworskiej mowy od kołyski? Widzisz, zmartwiła się — rzekł do królowej, biorąc zawstydzoną córkę na ręce. — Pamiętasz ojca, co? Grzeczna byłaś? — zapytał, zerkając to na nią, to na Annę.

Królewna pokiwała głową i pogładziła futrzany kołnierz jego płaszcza. Stali tak jeszcze przez moment, ciesząc się z powrotu i spotkania, po czym wraz z dworem, ruszyli na zamek.

* * *

Wieczór, mroźny i ponury, nadszedł nad miasto, wdzierając się w mury opatowskiej twierdzy i przenikając ją chłodem. Korytarze spowite lekką poświatą ogarków, wydawały się martwe i głuche. Zbrojny naraz odstąpił od drzwi, uciekając wzrokiem w przeciwną stronę holu. Królowa delikatnie pchnęła podwoje, wślizgując się do zaciemnionej komnaty. Jeno trzy świece rzucały małe światło na niewielki stół, stojący pod okiennicami, a kolejne dwie, odpalono w dwunożnym kandelabrze na kredensie przy łożu. Zapach szałwii i rumianku przecisnął się do jej nozdrzy, a szmer przeciągu lekko sunął po bosych stopach, kroczących w stronę skrzyni pod oknem.

Władysław siedział na kufrze, oglądając w blasku księżyca, wdzierającego się przed zamglone szyby, klejnot z bursztynów.

— Wybacz, nie chciałam przeszkodzić — rzekła cicho, obserwując jego zdziwienie, gdy podniósł głowę i zerknął na nią zaskoczony.

— Czekałem na ciebie. Podejdź. — Wstał i ściskając ozdobę w dłoni, podszedł doń i sięgnął po dłoń Anny. — Jest twój. — Wsunął na jej palec pierścień z bursztynowym, świetliście wypolerowanym oczkiem.

Uniosła kłykcie na wysokość oczu i poruszyła nimi, uśmiechając się.

— Dziękuję, panie. — Objęła go za szyję, po czym odsunąwszy się lekko na długość ramienia, rzekła smutno: — Wiedz jednak, że to jedynie zimny kamień. Zimny i martwy jak te wszystkie niedziele, kiedy trwożyłam się o wynik wojny i wasze życie. — Niepewnie uniosła wzrok, by spojrzeć w jego oczy.

Nie odpowiedział, jeno przysunął ją do siebie i objął mocno, unosząc lekko nad ziemią.

— Wojna prawie się skończyła. Teraz wszystko będzie inaczej.

* * *

Po trzech dniach pakowano wozy królowej na drogę powrotną do Krakowa. Czekała tam bowiem sprawa Mikołaja, który okazał się być wierutnym łgarzem. Świadkowie i dowody poświadczały na niekorzyść oskarżonego. W dodatku w Akademii Krakowskiej pobierało nauki kilku Mikołajów i nie sposób było dowieść, czy którykolwiek z nich był tym kłamcą. 

Rajcy miejscy, jak donosił królestwu arcybiskup, po poświadczeniu inkwizytora Piotra, wygnali Mikołaja z miasta. Dla Anny wieści o banicji nie były niczym nowym, ponieważ sama śledziła ten proces i brała udział w spotkaniu z sędziami. Dopiero wieść, że Mikołaj uciekł do Stolicy Piotrowej, wylewać swe żale u samego papieża, przelała szalę goryczy. Jakże to wszystko rozgniewało Cylejkę, wiedzieli tylko ci, którzy przebywali w jej komnacie.

— Jak śmią zakłócać mój pobyt przy królu! — żachnęła się, podkopując ciżmy, które Sofia naszykowała na podróż. — Rozprawię się z nimi, niech tylko moja stopa stanie na Wawelu. I ja do papieża napiszę. Po stokroć zdementuję niecne tłumaczenia tego czarownika. — Zerwała z ramion krótkie futerko i rzuciła je na dywan. Poczuła, że gorąc oblewa jej poliki. — Nuże, moje damy. Zaraz po prandium ruszamy do Krakowa. — Szarpnęła połę sukni i nim siadła na parapet, zrzuciła z niego poduszki i skóry.

Gdy w południe ruszała do stolicy, Władysław zapowiedział, że zaprosił na Wawel swą siostrę wraz z jej córką. Ta wiadomość odrobinę poprawiła humor królowej.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel | Grudzień 1410 |

Mikołaj Kurowski czekał na Cylejkę w jej komnacie. Bronko, którego Anna zostawiła na Wawelu, by dobrze zapamiętał wszelkie prawienia panów i potem jej powtórzył, łypał na duchownego znad swych paznokci. Oglądał dokładnie równą płytkę na palcach, cmokając cicho.

— Nasza pani będzie rozgniewana. Ledwie wyjechała, a już ją zawracacie, arcybiskupie — rzekł tonem by obojętnym, ale w jego głębi była szpila, jaką chciał mu wbić.

Kurowski prychnął do siebie, poprawiając krzyż zdobiący szatę.

— Od tego tu jesteś, by humory swej królowej poprawiać — odciął mu. — Zresztą miłościwa pani zna najlepiej tę sprawę i przy niej to wszystko się zaczęło.

Naraz wrota otworzyły się, a do środka weszła Anna w otoczeniu dam. Zerknęła na kłaniających się mężczyzn i unosząc lekko brwi, rozciągnęła ręce na boki, by Sofia mogła zdjąć z niej wierzchnią opończę.

— Czy doprawdy to aż tak pilne, że prosto z koleby mam udzielić ekscelencji audiencji? — Znużenie w jej głosie zdradzało nie tylko zniecierpliwienie, ale i lekką urazę.

— Przyszedł list od jego świątobliwości Jana XXIII, pani. Mikołaj poskarżył się w nim na rajców. Papież żąda wyjaśnień.

Niech lepiej załatwi sprawy schizmy, a nie zajmuje się byle łgarzem, pomyślała, kręcąc głową.

— Nie wydaje się to wam podejrzane, arcybiskupie, że sam ojciec święty w tak szybkim czasie rozpatrzył sprawę zbiega? I to akurat teraz, gdy w kościele wrze, a schizma zdaje się nie mieć końca?

Kurowski zamyślił się chwilę, patrząc za plecy królowej. Damy dworu zerkały po sobie, bez słów zdając się wychwalać zagrywkę Anny.

— Sprzyja nam, a i my nie byliśmy mu dłużni w czasie próby — orzekł. — Wiem pani, że przez Krzyżaków jesteś wyczulona na wszelkie spiski, lecz lepiej szukać ich na południu, a nie w stolicy piotrowej.

Dłoń Cylejki spoczywająca na podłokietniku zadrżała lekko. Jak śmie, pomyślała, przełykając odzywkę, jaka cisnęła się jej na usta.

— Odpiszmy więc. Odpocznę po podróży i zawołam pana podkanclerzego Ciołka. Niech wszystko odpowiednio ubierze w słowa. I dziękuję, arcybiskupie za tę cenną radę. Zaraz po liście do ojca świętego, poślę drugi do mej kuzynki. — Uśmiechnęła się pokojowo i gestem ręki zakończyła wizytę.

* * *

Stanisław Ciołek skrobał zawzięcie piórem, próbując nadążyć za słowami królowej. Anna bowiem chodziło wokół niego, szurając ciżmami i co czas mrucząc coś pod nosem po niemiecku. Nie wiedział, czy to też ma pisać, więc dla pewności słówka te spisywał na drugim arkuszu.

— Wspomniany Mikołaj był podejrzany o uprawianie czarnoksięstwa i bałwochwalstwa, co zostało mu dowiedzione w wyniku postępowania inkwizycyjnego, prowadzonego przez dominikanina Piotra, inkwizytora krakowskiego, który znalazł w domu podejrzanego narzędzia do uprawiania praktyk astrologicznych* — dyktowała, raz po raz splatając palce przed kibicią.

Ciołek kiwał głową, kończąc list.

— Coś dopisać? — spojrzał na królową.

— Napisz, o tym, że wyrok został złagodzony, ponieważ...

— Pani! Pani! — głos Katarzyny przerwał zabiegi dyplomatyczne. Anna nie odpowiedziała, dlaczego wyrok złagodzono, boć zaraz wbiegła do kancelarii dwórka.

— Co się dzieje? — Piastówna zamarła na mgnienie, bojąc się, jakie wieści niesie w takiej panice.

— Orszak księżnej mazowieckiej, Aleksandry, wjechał na dziedziniec.

Królowa naraz zapomniała o wszelkich troskach, wychodząc swej szwagierce naprzeciw.


* Cytowałam fragment autentycznego listu Anny do papieża, który przepisano w oparciu o rekonstrukcję znalezionego pergaminu [Świeboda W., Tajemniczy list królowej Anny Cylejskiej w sprawie Mikołaja astrologa, „Studia Źródłoznawcze", t. 48 (2010)].

* * *

Księżna mazowiecka, Aleksandra żwawym krokiem zmierzała do prywatnych pokoi Anny. Towarzyszyła jej szesnastoletnia córka Cymbarka, z podziwem wodząc oczami po murach szerokiego korytarza.

— Czy królowa jest surowa? — zagadnęła matkę, gdy zatrzymały się przy podwojach.

Olgierdówna uśmiechnęła się dobrodusznie i nachyliwszy się nad jej ucho, wyszeptała:

— Jeno dla Zakonu, więc ani piśnij o wojnie i tym, co ojciec twój zwykł o nich prawić.

Księżniczka kiwnęła głową i chwyciwszy poły niebieskiej sukni, rzekła:

— Chodźmy, bardzo chcę ją poznać.

* * *

Cylejka serdecznie je uściskała i zaprosiła do auli jadalnianej, gdzie słudzy znosili wieczerzę. Bronko odsunął damom krzesła przy stole i skoczył na swoje miejsce, skąd miał baczenie na królową, księżną z córką i ich fraucymer. Katarzyna z Sofią siedziały obok niego, szeptając sobie coś do uszu.

— Mówią, że dłońmi orzechy rozłupuje i łamie podkowy — rzekła młodsza do błazna i zerknęła na zdumioną Sofię.

Wesołek parsknął pod nosem i uniósłszy drewnianą łyżkę, spróbował ją wygiąć.

— Nie może być. Coś wymyślasz, pięknolica — stwierdził zrezygnowany i nałożywszy porcję kaszy, wsunął łyżkę do ust, mlaszcząc.

Słoweńska dama sięgnęła po kawałek kołacza i obskubując większy kęs, ozwała się:

— Jeśli to prawda, to piękne stadło stworzy ze swym przyszłym małżonkiem. Mówią o nim, że żelazną ręką włada.

Gorajówna i Bronko łypnęli na nią jednocześnie, wzrokiem ciągnąc za język.

— W Opatowie królewscy prawili, że trzeba związać się z Habsburgami przeciw Luksemburczykowi. Król nasz chce wydać księżniczkę mazowiecką za arcyksięcia Styrii⁴ — wytłumaczyła, kątem oka obserwując królową.

Piastówna pochłonięta rozmową z Aleksandrą i jej córą, nawet nie patrzyła w ich stronę. Wesołek z kolei podrapał się po czuprynie i skwitował:

— Pleciesz głupoty. Przecie Habsburgowie dość już krwi naszemu panu napsuli. Niepodobna, niepodobna. — Wrócił do swojego półmiska.

Niewiasty wzruszyły ramionami i również wzięły się za jedzenie posiłku.


⁴ Chodzi o Ernesta Żelaznego. Był on młodszym bratem Wilhelma, narzeczonego Jadwigi Andegaweńskiej.

* * *

Kilka niedziel później, Anna znowuż kufry musiała pakować, gdyż Władysław wysłał jej list, w którym prosił, by przybyła do Sandomierza, gdzie za kilka dni miał zjechać. Zdumiała się wielce na tę nowinę, bowiem pewna była, iż spotkają się dopiero latem. W głębi dusza czuła, że kryje się za tym listem coś jeszcze. Szybko jednak porzuciła rozważania i poczęła wybierać suknie oraz klejnoty, kiedy do komnaty wpadła Sofia, oznajmiając:

— Królewna znalazła obszarpane kocisko i za nic nie chce wyrzucić go z komnaty. Bez waszej pomocy, pani, przemówić do niej się nie da.

Cylejka gestem ręki odprawiła służbę i położywszy suknię na łoże, ozwała się:

— Nie pamiętasz, ileż to razy ja na zamek stryja koty znosiłam? Zostawiłam tam mojego Ottona. Jakże żałuję, że nie mogłam go zabrać — westchnęła tęsknie. — Niech zostanie to biedaczysko. Gdzie na taką zimę wypuścić. Zanieś go do kuchni.

Zdumiona dwórka na chwilę oczy rozszerzyła, by naraz odpowiedzieć:

— Gdzie do kuchni, pani? Może lepiej do kancelarii? Tam myszy grasują, na żadne pułapki zwabić się nie chcą. Ostatnio kanclerz się skarżył, że obszarpane pergaminy musi nożami podcinać, coby wstydu nie było, że królewski sekretarz na papierze, przez myszy obrobionym, listy śle.

Anna zaśmiała się pod nosem i sięgnąwszy z powrotem po suknię, skwitowała:

— Gdzie potrzebny, tam go zanieście. I nie zostawiajcie królewny samej z kotem. Nie daj Bóg, żeby ją podrapał.

Sofia potaknęła i wyszła z komnaty, pozwalając królowej w skupieniu spakować kufry.

* * *

| Sandomierz | Luty 1411 |

Marszałek zamaszystym krokiem szedł pod komnaty króla. Zszargane od świtu nerwy przejawiały się w jego ciężkich krokach i brzęczeniu pod nosem jakichś bezeceństw na Zakon. Pan z Brzezia nie potrafiąc pojąć, jak władca mógł zgodzić się na podpisanie tak haniebnego układu pokojowego w Toruniu⁵, postanowił, jako jedyny odważny, wyrazić swoją dezaprobatę.

Naraz, stanął pod wrotami do pokoi władcy i zapukał, zbyt nachalnie. Dwóch halabardników łypnęło na niego, ale wtem odwrócili wzrok, stojąc dalej niewzruszenie. Zbigniew pokręcił głową i znowuż załomotał głośno, po czym przyłożywszy ucho do wrót, począł nasłuchiwać.

— Król jest w środku? — zwrócił się do strażnika.

Mężczyzna kiwnął głową i poprawiwszy pas, rzekł:

— Do południa nic nie załatwicie. Wiecie przecie, że miłościwy pan śpi o tej porze.

Pan z Brzezia skrzywił się i przewrócił oczami.

— Panie! Sprawa wagi koronnej! — krzyknął w stronę podwoi i raz jeszcze załomotał. — Korona zaraz przepadnie, ziemie Krzyżacy dorwą w swe szpony... Pokój w Toruniu, przeklęty wielki mistrz, na swoją modłę kazał podpisać... Skaranie Boskie... Panie! — dobijał się, próbując ignorować natarczywe spojrzenia halabardników.

Jagiełło tymczasem powoli oczy otworzył i naraz zmarszczył brwi, gdyż łuna wschodzącego słońca przedzierającego się przez okiennice, uderzyła go w zaspane tęczówki. Niespiesznie podniósł się z posłania na łokciu i słysząc walenie w drzwi, obudził się już całkowicie. Wyskoczył z łoża łapiąc futro leżące na zagłówku. 

Prędko wzuł je na ramiona, myśląc: Dzień bez larum polskich panów, to dzień stracony, po czym otworzył wrota.

— Co się tak dobijacie, marszałku? — zapytał, wpuszczając zirytowanego Zbigniewa do środka.

— Jesteśmy skończeni, majestacie. Wybaczcie me wzburzenie, ale spać spokojnie niepodobna po tym, co te psubraty w Toruniu... — przerwał i machnął ręką wściekle. — Przepadło, jak krew w piach, zwycięstwo nie ważne, bo wielki mistrz taki dokument podpisać kazał, jakby pakt z diabłem nam zawrzeć przyszło.

— Prawisz, jakbyś nie wiedział, że tak z panami rada i wielkim księciem uzgodniliśmy. Sam na to przystałeś. Co więc się zmieniło? — Sięgnął po dzban, a że ten był pusty, krzyknął: — Opanasz, do mnie!

Łaziebny biegł, co sił, przez korytarz, rozchlapując pod nogami źródlaną wodę, która wzburzona podskakiwała w glinianym naczyniu. Jeśli pan mój marszałka przyjmuje, to może lepiej udać, żem zaginął?, przemknęło mu przez myśl, gdyż w kuchni dłużej zabawił, niż powinien, zaciekawiony plotkarskim prawieniem kuchcika. Teraz pędził, jak na złamanie karku, nie bacząc, że przez ten pośpiech, całą wodę zostawi poza komnatami króla, a nie w jego kubku.

Tymczasem pan z Brzezia wyraźnie zafrasowany, jakby język połknął, gdyż milczał i przed królem ozwać się pretensjonalnie nie miał już odwagi.

— Coście tak zamilkli, waść? Mówcie śmiało, co wam na sercu zaległo — ponaglił go Jagiełło, wyraźnie wytrącony z równowagi. Tamten nadal milczał, więc król kontynuował: — Przecie korzyść, choć mizerna, dla Królestwa będzie. Odszkodowanie Plauen zapłaci, Żmudź Litwie odda i jeszcze przyrzekł w układzie, że nigdy przeciw Koronie nie wystąpi i wspierał jej nieprzyjaciół nie będzie. — Przysiadł na ławie i wziął do ręki gruszkę.

Zbigniew chrząknął lekko, gdyż z napięcia, w gardle mu zaschło i skwitował:

— Zwycięstwo grunwaldzkie nadaremno, panie. Zdobyte terytoria na ziemiach Zakonu, jak kamień w wodę. Królestwo żadnego pożytku z owego układu nie ma.

— A pokój? Czyż usilnie nie dążyliście do niego, marszałku?

Opanasz przemknął przez drzwi i doskoczywszy do stołu, uzupełnił królewskie naczynia wodą, po czym chyląc czoło, czmychnął do wnęki, by odzienie dla Jagiełły naszykować.

— Ja za pokojem nie optowałem, majestacie. Pierwszy żem się rwał, by bić psubratów — żachnął się pan z Brzezia i niemal popluł ze złości. — Teraz jednak, gdy to wszystko na własne uszy posłyszałem i zobaczyłem te krzyżackie łby, pełne krzywych wejrzeń i grymasów... Tym się upewniłem, że daremny trud. — Zagryzł usta i patrzył na króla, którego łagodne rysy twarzy zdradzały, jakby w ogóle go tu nie było. Myśli uleciały w dal, do lepszych krain. Chrząknął więc marszałek, boć miał coś jeszcze do dodania. — A czy wy, panie, nie ukrywacie podobnych odczuć? Jeno macie na to lepsze sposoby?

Monarcha w głębi duszy rację mu przyznał, ale cóż mógł czynić, gdy jeno przez takie warunki w traktacie zawarte, Witold swoje postulaty mógł spełnić i jeszcze bardziej zbliżyć się do spraw Korony. Uśmiechnął się na wpół smutno.

— Coś jeszcze, Zbyszku? Zygmunt znowu wypowiada mi wojnę? Twoja mina mnie przeraża, mówże. — Władysław opróżnił kubek do dna.

— Ścibor najechał na Sądecczyznę, panie. Niech nas Bóg ma w swej opiece.

Istotnie wojska Ścibora ze Ściborzyc spaliły kilka wiosek, ale było to jedynie teatrum dla Zakonu⁶. Luksemburczyk musiał wywiązać się z umowy. Teraz Krzyżacy nie mogli mu zarzucić niesłowności. Władysław z kolei jakby w ogóle się nie przejął słowami marszałka. Jego grymas raczej wskazywał na to, że wie o wszystkim, a co więcej, daje na to ciche przyzwolenie.



 ⁵ Pierwszy pokój toruński został zawarty pierwszego lutego 1411 roku, pomiędzy Zakonem a Litwą i Polską. Król i książę Witold nie byli obecni podczas rozmów – wysłali na spotkanie swoich przedstawicieli.

⁶ Wiadomość o najeździe na Małopolskę od strony Węgier jest tylko u Długosza. Kwestię tę rozpracował szczegółowo J. Garbacik [w:] Zygmunt Luksemburczyk wobec wielkiej wojny polsko-krzyżackiej 1409-1411, Małop. Studia Hist. R. III, 1960, z. 1-2, s. 25 nn. Czas tej wyprawy (jeśli w ogóle odbyła się) przesuwa na styczeń-luty 1411 r. [Przypis z: Roczniki, czyli kroniki (...), Długosz Jan, ks. 11].

* * *

| Majątek Elżbiety Granowskiej |

— Ach, ja nieszczęsna... Co pocznę teraz, co dalej z nami będzie? — zawodzenie wojewodzianki toczyło się po wnętrzu niewielkiej komnaty.

Elżbieta ręce załamywała i łzy toczyła z zamglonych oczu pełnych lęku. Jeszcze ostatnim razem miała nadzieję jakąkolwiek w sercu, lecz gdy jeno wieść się potwierdziła i ciało struchlałe na wozie przywieźli, wiarę dać musiała, że trzeci małżonek ją obumarł. Dzieci rzewnie za ojcem płakały, a ona pierwej jeno pobladła i oczy od niego odwracając, w grymasie cierpienia usta wykrzywiła.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że kolejny mąż wdową ją uczynił i zostawił na tym świecie nie tylko dzieci, które teraz na jej troskę były zdane, ale i pełno długów i waśni za sobą. Naraz jej się słowa matki, świętej pamięci Jadwigi Pileckiej, przypomniały. Aż w uszach, zmrożonych chłodem poranka i wiatrem zamieć zwiastującym, usłyszała jej głos: „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy, dziecko. Jednego zabrał, co siłą ciebie przymusił do ślubu, to drugiego dał, co ciebie wyratował. A teraz daruje tobie trzeciego. Posłuszna winnaś być mężowi i nie szemrać nań, gdyż swarliwa małżonka grzech ściąga i tragedie wielkie na domostwo swoje". Później, już w zaciszu, w żałobnych godzinach, wróciła wspomnieniami do lat minionych.

Surowa pani Pilecka, wielce dumna i obrotna, cały majątek, po mężu swoim Ottonie, w garści dzierżyła, a na córę swą tak chuchała i dmuchała, jakoby świętą relikwią była. Raz nawet przebąkiwała Elżbiecie, że z jej urodą i wdziękiem, sam król nie powstydziłby się jej za żonę wziąć, o książęciu jakim nawet nie prawiąc. I tak oto z wielkich marzeń o oddaniu córki zacnemu waszmości z pozycją, a może i królewskimi korzeniami, wyszedł równie wielki skandal. Kiedy więc dwóch mężów ją wdową uczyniło, trzeba było prędko jej trzeciego znaleźć, by smród hańby sprzed lat ludziom się nie przypomniał.

Elżbieta zawodziła z rozpaczy, że staremu i przewrotnemu Wincentemu ją dają, na kolanach matkę o litość błagała – gotowa nawet w przypływie rozpaczy do klasztoru iść – ale na nic się zdały jęki i histerie. Jadwiga twardą ręką uderzyła w stół. Cóż mogła zlękniona młódka, matce rzec i wujowi Spytkowi, który tego Granowskiego znalazł i rękę siostrzenicy mu oddał? Poddała się woli, poślubiła człowieka chciwego, o awanturniczym charakterze, który nie raz krzywdy jej poczynił. 

Choć nie były to żadne wielkie dramaty, to półsłówka, grymasy czy mamrotanie pod nosem, bolało bardziej od czynów. Wiodła żywot cichy, dzieci chowając i włości objeżdżając, w głębi serca czekając na cud jaki. Teraz jednak, choć miłości do zmarłego nie czuła, żal jej serce ścisnął, bo przywiązana była i mimo że nie zawsze bezpiecznie się czuła przy nim, to o dzieci była spokojna, i ich przyszłość. Za swoje ukochane pociechy gotowa skoczyć w ogień. Każdego dnia modliła się o to, by któryś z wierzycieli nie zechciał upomnieć się o swe złoto.

— Zlituj się, Boże, nie karz nas większymi cierpieniami i chroń me dzieci. Co ja, wdowa, mogę czy poradzę sobie z nimi bez mężowskiej ręki? — pytała Najwyższego w cichej modlitwie, którą szeptała lekko załamującym się głosem.

Żałoba po matce, która odeszła niewiele miesięcy wcześniej, a teraz i po Granowskim, wielkie spustoszenie poczyniła na jej twarzy i duchu. Odeszło w zapomnienie jej radosne oblicze i oczy świecące na widok dzieci. Zamknęła się w sobie i poczęła cicho na Zakon Krzyżacki kląć, który męża trucizną zabił. Tak mawiali ci, co byli przy wojewodzie i co w jego ostatnich godzinach go nie odstępowali.



Kilka małych wyjaśnień odnośnie sprawy z astrologiem. Wątek listu urywa się na razie w tym momencie, ponieważ problemem dla badaczy dokumentu jest kwestia znaku przestankowego.

Cały wątek z astrologiem stworzyłam w oparciu o:

Świeboda W., Tajemniczy list królowej Anny Cylejskiej w sprawie Mikołaja astrologa, „Studia Źródłoznawcze", t. 48 (2010).


Ostatnio została wydana również książka o mojej bohaterce – Anna 1410. Na Lubimy Czytać (mam ten sam nick: HisCiLia) znajdziecie moją recenzję. Z góry uprzedzam, że nie będzie to opinia krótka. A fragmenty tej wydanej powieści znajdziecie także na moim Instagramie w wyróżnionej relacji, pod opisem profilu (hiscilia). Zanim kupicie, polecam się z nimi zapoznać [trigger warning] ;)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro