|Rozdział 5|*1401-1402. Żona

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Data publikacji: 05.03.2023 


| Królestwo Polskie, Kraków | Klasztor sióstr Klarysek | Wrzesień 1401 |

Anna siedziała na ławie z głową nad wielką księgą, literując fragment psalmów wskazywany jej kawałkiem długiej, drewnianej gałązki przez Stanisława. Duchowny z uznaniem kiwał głową, gdy raz za razem udawało jej się prawidłowo odczytać dotykane przedmiotem słowo.

— Jestem pełen podziwu, pani. Jeśli nie stracisz zapału i wiary do nauki, z końcem Anno Domini nikt nie zdoła cię zawstydzić — orzekł kanonik, zamykając nabożnie wielką księgę oprawioną w delikatną skórę.

Cylejka uśmiechnęła się zadowolona z siebie i gestem ręki nakazała Sofii, by dolała im do kubków słabego piwa.

— To dzięki wam, panie Stanisławie. Choć nadal trudno mi mówić długie zdania, podejmować rozmowy w polskiej mowie. Sz-sz-cz-cz-ególnie... widzicie, długa droga przede mną. — Upiła łyk, a on zrobił to samo, delektując się smakiem piwa. — Cz-czy są jakieś wieści od pana króla? Odkąd tu trafiłam, wiem jeno tyle, że na Litwę pojechał. — Odstawiła kubek na stół i lekko schyliła głowę, wbijając wzrok w palce spoczywające na podołku.

Kanonik wstał niespiesznie i na odchodne odpowiedział:

— Nie wiem nic ponad to, że wielka polityka trzyma władcę w wielkim księstwie. Choć wywiedzieć się zdołałem, że na Narodzenie Pańskie zjedzie nasz pan do Krakowa.

Hrabianka w podzięce pokiwała głową i gdy wyszedł, odwróciła się ku strapionej Sofii. Nie mogła pojąć, dlaczego król nie przebywa w stolicy swego państwa tyle miesięcy, jeno żyje w ciągłych rozjazdach. Polityka nigdy nie była jej bliska, więc i dziwić się nie można było, iż trudno jej to wszystko sobie wyobrazić. Stryj również często opuszczał cylejskie włości, ale zwykle wracał rychło i zajmował się różnymi sprawami, przebywając na zamku. Ino listy od Zygmunta były w stanie skłonić go do poświęceń i porzucenia wygód swego ukochanego domu. Jeno dla kaprysów władcy, ale i własnych wielkich ambicji robił rzeczy, o których nawet ona nie wiedziała. Nie były to bowiem historie dla niewieścich, dziecięcych jeszcze uszu. Jedna z nich wydarzyła się kilka wiosen temu, krwią spłynęła i intrygą, lecz przyszła królowa miała się o tym dowiedzieć wiele lat później.

| Wielkie Księstwo Litewskie | Wilno |

Przyjemne ciepło – buchające z kamiennego kominka, w komnacie wypełnionej lekkim mrokiem – rozgrzewało stopy i dłonie króla zmarzniętego po udanym polowaniu. Pocierał zgrabiałe palce o siebie i wpatrywał się w tańczące iskry żywiołu. Ten od zawsze kojarzył mu się z dawną pogańską wiarą przodków, którą musiał porzucić na rzecz chrześcijańskiego Boga. Na myśl o tych czasach, twarz Władysława ozdobił niewymuszony i błogi uśmiech. Taki, który ciśnie się na usta, gdy w umyśle pląsają wydarzenia bliskie sercu. Takie chwile, których nikt i nic nie wymaże – nawet czas.

Trwał w zadumie i wspomnieniach, a ilekroć przywoływał w głowie obraz pierwszych lat na Wawelu, raz nostalgia, a raz radość spowijały serce. Z jednej strony myśl o kolejnym mariażu rozsierdzała go, ale z drugiej pojmował, że tron i korona nie idą w parze z jego „widzimisię". Dobro Polski i Litwy musi przedłożyć ponad osobiste rozterki, uczucia i pragnienia.

Od zawsze udawało mu się łączyć politykę ze zwykłym życiem. Wszak choć królem, był przede wszystkim człowiekiem z krwi i kości. Zwykłe chwile, często takie, o które nikt władcy nie podejrzewa, widziały jeno wawelskie komnaty. Pierwsze małżeństwo wspominał dobrze – z Jadwigą łączyły go przede wszystkim rządy ukierunkowujące działania do wspólnego celu. Byli ze sobą związani przez królestwo, małżeństwo i kilka podobnych pasji. Łączyła ich przyjaźń, przywiązanie i wzajemny szacunek.

Obawiał się, że z kolejną niewiastą, którą przyjdzie mu poślubić, nie będzie łączyło go nic, poza przyzwyczajeniem i sprawami następcy tronu. Naraz jednak otrząsnął się z tych nostalgicznych dywagacji tańczących w głowie i zdjął z ramion wełnianą pelerynę. Gorąc, wydobywający się z kominka, wystarczająco ogrzał ciało, a pora wieczornej biesiady zbliżała się nieubłaganie. Choć już powoli te wileńskie posiedzenia z Witoldem, Anną Światosławowną i kilkoma zaufanymi dworzanami z Krakowa, zaczęły mu się nudzić, wyszedł z komnaty, by usiąść przy wspólnym stole.

* * *

Wielka księżna stroiła się w swoją ulubioną, plisowaną suknię wyszywaną futrem i srebrną nicią prowadzącą haft na kształt witek brzozy. Była rada, że nareszcie jej małżonek porozumiał się z Jogaiłą bez użycia miecza. Stare konflikty popadły w niepamięć dzięki unii wileńsko-radomskiej* i obydwa państwa złączyły się w przymierzu przeciw Zakonowi. Osobiście nie pałała antypatią do Szpitalników, lecz zachowywała to tylko dla siebie i czasami w przypływie złości zdarzało się, że napomykała o tym Witoldowi. Jedyne, co spędzało jej sen z powiek, to knowania młodszego brata Władysława – Świdrygiełły. Wieści niosły, że książę Podola – ziem, jakie dostał od króla po śmierci wojewody Spytka – podżega do buntów. Nie mógł pogodzić się z tym, że nie dostał całego księstwa, ino kawałek, jaki Jagiełło zachował dla siebie, resztę wydzielając Spycimirowi. Wojewoda otrzymał Kamieniec z przyległościami i ten nadal należał się żonie zmarłego.

Światosławowna aż zadrżała na myśl o tym, że wdowa po panie na Melsztynie, Elżbieta, truchleje o majątek swoich dzieci. Świdrygielle zaś było mało. Ciągle mało władzy i wpływów. Chciał całe tereny dla siebie, a zarządca Rusin: Hrycek Kierdejowicz, na polecenie Jagiełły, miał trzymać w szachu niespokojnego księcia¹.

Anna nie mogła pojąć pobłażliwości króla względem brata. Gniewnie omiotła wzrokiem komnatę, próbując porzucić czarne myśli i skupić się na radosnych okolicznościach wieczerzy. Giedrė pomogła jej nałożyć zdobny czepiec, by nie zepsuć misternie ułożonych włosów. Zaraz potem kniahini odprawiła dwórkę i udała się na wieczerzę.


* Unia wileńsko-radomska zawarta w styczniu w Wilnie i w marcu w Radomiu w 1401 roku, na mocy której Witold zostaje wielkim księciem Litwy i przysięga wierność Jagielle. Jednocześnie król zostaje najwyższym księciem, a po śmierci Witolda wszystkie ziemie litewskie wracają do korony polskiej. Z wyjątkiem tych przeznaczonych Zygmuntowi Kiejstutowiczowi i Annie Światosławownej.

¹ Na podstawie fragmentu książki: Anatol Lewicki „Powstanie Świdrygiełły" s. 80-81.

* * *

Wielki książę i Jagiełło zasiadali już na swoich miejscach i energicznie o czymś rozprawiali. Przysiadła więc obok męża i nadstawiła uszu, by podsłuchać, co jest tematem ich dyskusji.

— Tęczyński z biskupem Wyszem i podkanclerzym już pewnie układają się w Bieczu². Ciekawe, czy Herman raczy się stawić, czy jeno swoich ludzi pośle — odezwał się Witold, chwytając kawałek dziczyzny z ogromnej cynowej tacy.

— Hrabia teraz wielkim panem się mianuje — z przekąsem w głosie oparł Władysław. — Sam Zygmunt wziął go do swojej świty i chce się pożenić z jego Barbarą — dodał, podnosząc kubek z wodą. — Podobnież to był warunek pomocy Luksemburczykowi w wydostaniu się z niewoli, w którą sam się zaplątał. Choć nie wiadomo, czy inne knowania za tym nie stoją.

Anna przewróciła oczami, gdy usłyszała o tym Luksemburskim awanturniku. Odkąd kilka niedziel temu do Wilna wieść dotarła, że opozycja baronów węgierskich uwięziła króla, by w międzyczasie rozejrzeć się na lepszym kandydatem do korony, wszyscy dworowali, że władca podzieli losy byłej teściowej³.

Księżnej jednak nie było do śmiechu. Żyła w przyjaźni z Jadwigą, a jako niewiasta rozumiała, jakim ciosem dla młodej Andegawenki była strata kolejno: Katarzyny, babki, ojca, matki, a później drugiej siostry Marii i własnego dziecka, na które tak długo czekała.

W głębi duszy już współczuła Barbarze, której nawet nie znała, że przyjdzie jej dzielić życie z nieprzewidywalnym Zygmuntem. Westchnęła lekko i poczęła jeść to, co w zamyśleniu nałożyła na swój półmisek.

Rozmowy toczyły się dalej, więc smakując potraw, starała się podsłuchać, co za wydarzenia tak rozpalają dwóch władców do ożywionych dywagacji.

— Zostawmy już Zygmunta. Nic mu nie pomoże, jak nie przestanie obsadzać obcych na urzędach. Możni się buntują, bo nie przywykli do takich rządów — mówił Witold.

— Im ciągle mało. Sam wiem, że gdyby nie pewne ugody dla szlachty, to też skończyłbym jako jeno wielki kniaź — odparł Władysław ze śmiechem w głosie. — Trzeba pomóc byłemu szwagrowi. Wszak mamy pokój na szesnaście wiosen. Niepisany, ale zawarty. Gdybym był tak szczwany, jak on, przyjąłbym propozycję posłów, których mi nasłali panowie węgierscy. Jednak nie mam zamiaru zniżać się do poziomu tego lisa.

Witold skrzywił się i prędko upił wodę, a ocierając usta serwetą, rzekł:

— Wiesz, bracie, że była to jeno ich zagrywka. Chcieli nastraszyć Luksemburczyka. Widziałbyś Koronę Świętego Stefana jak ślepiec niebo. Zresztą, Świdrygiełło bardziej trapić ciebie powinien niż Luksemburczyk. Wiosnę temu Podole po Spytku dostał, a zarządzać tam jak należy, nie raczy. Czuję w kościach, że utrapienie na nas ześle.

Jagiełło zapatrzył się w kubek, który od kilku chwil nerwowo obracał. Naraz nachylił się wielkiemu księciu nad uchem i odparł:

— Poślesz gońców do niego z zaproszeniem na ślub. Wtedy się dowiemy, co czort knuje.

Kiejstutowicz zgodnie pokiwał głową i zabrał się za kolejną porcję mięsiwa.


² W Bieczu 5 listopada 1401 roku miał miejsce zjazd dostojników Królestwa Polskiego i przedstawicieli Hermana II Cylejskiego. Zawarto tam umowę małżeńską Anny i Władysława.

³ Teściowa Zygmunta to królowa Elżbieta Bośniaczka, matka jego pierwszej żony Marii Andegaweńskiej. Tutaj wspomnienie tragicznej śmierci władczyni, która wraz z córką Marią została w 1386 roku uwięziona przez zwolenników Karola III Durazzo. Pół roku po tych wydarzeniach (A.D. 1387) Elżbietę uduszono na oczach Marii.

Pokój zawarto w 1397 roku na zjeździe Jadwigi, Władysława i Zygmunta. Historycy nie są zgodni co do tego, czy został zawarty na piśmie, czy jedynie słownie.

Podole oddano Świdrygielle w czasie zjazdu w Brześciu Litewskim w sierpniu 1400 roku.

* * *

| Królestwo Węgier | Jesień 1401 |

Panowie węgierscy siali zamęt między sobą. Ich pełne knowań szmery i mściwe wejrzenia zdawały się przywoływać obserwatorowi słowa proroka Ozeasza, który napisał, iż kto wiatr sieje, ten zbierać będzie burzę.

Pomruki jątrzących rozmów uderzyły w uszy wchodzącego do auli Zygmunta. Odziany w bordowy dublet, na który narzucił złoty łańcuch zwieńczony rzeźbionym w kruszcu lwem i prywatną koronę. Pyszniły się w obręczy szmaragdy, odbijając światło wpadające przez podłużne witraże. Ufryzowane włosy zaczesane do tyłu i kręcące się lekko za płatkami uszu, przykrywała owa korona, przypominając możnym, kto nad nimi panuje.

Herman i Miklós podążali za nim niczym cienie, mierząc resztę pogardliwymi spojrzeniami. Wiedzieli, że znowuż jak przed czterema laty, to oni rządzą pośród panów. Ich wzrok miał przypominać pozostałym, jak kończą buntownicy, podżegacze do przewrotów. Bowiem to właśnie oni dwaj stali za krwawym soborem w Anno Domini 1397, kiedy to zginął István Lackfi.

Herman nie był dumny z tego, że brał udział w zamachu na zdradzieckiego bana Chorwacji, Istvána. Lecz to właśnie on otrzymał po zmarłym najwięcej ziem, które przydzielił mu Zygmunt. Teraz, czekając na przemowę Luksemburczyka, wydarzenia sprzed czterech zim zdały mu się na nowo stanąć przed oczami. Widział, jak przerażony Lackfi sięga mimowolnie do pasa, gdzie powinien przytroczony być miecz, lecz nie znajduje go. Zostawił broń poza murami, to był warunek, by mógł zostać wpuszczony na obrady. Krwawe obrady. Zebrani panowie już wykonali nań wyrok, wyciągając swe miecze. Herman miał wrażenie, że dzwoni mu w uszach, a głowa robi się ciężka, jak gdyby przed chwilą wypił haustem dzban mocnego węgrzyna. Garai położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął, szepcząc:

— Ucisz sumienie. Nie idzie ono w parze z władzą i wpływami.

Cylejczyk zamrugał powiekami na znak potaknięcia i odegnał sprzed oczu obraz siepaczy i dwóch martwych ciał – Istvána i jego krewnego. Miklós miał rację.

Zdrajca, który zbuntował się przeciw władcy, gdy Zygmunt walczył pod Nikopolis, zapłacił za swój czyn.

— Zebraliśmy się tu, waszmościowie, by raz na wieki kres położyć knowaniom, skierowanym w majestat. My, z Bożej Łaski, król Węgier żądamy, abyście bez szemrania przyjęli, co następuje — obwieścił Zygmunt, siadając z manierą na tronie. — Wedle waszych życzeń, nie będziemy bez wiedzy waszej darować urzędów przyjaciołom Królestwa, którzy nie są związani z rodami madziarskimi.

Po sali przebiegł szmer zadowolenia. Zygmunt uśmiechnął się krzywo, kryjąc lico pełne satysfakcji za dłonią, którą posmyrał sobie starannie wyczesaną brodę. Oczy ino lśniły przebiegle niczym te kamienie na koronie.

— Radzi jesteśmy, o królu nasz, iż Opatrzność zesłała nam porozumienie — ozwał się Kanizsai, odgarniając połę biskupiej szaty, by podejść bliżej podwyższenia. Gdy Zygmunt milczał, uznał to za przyzwolenie, by dodać: — Cóż postanowicie, majestacie, ze swym wdowim stanem począć? Wszak zaręczyny wasze z księżniczką Małgorzatą...

Luksemburczyk gestem ręki kazał mu milczeć. Wstał z tronu i, obejmując wzrokiem wszystkich zebranych, dodał:

— Na wszystko przyjdzie pora, eminencjo. — Na mgnienie potarł o siebie palce lewej dłoni, jakby coś kalkulował. — Ożenię się w stosownym czasie z panną wielkiego rodu. Wkrótce dowiecie się, waszmościowie, kto zostanie waszą królową. — Energicznie opuścił aulę, pozostawiając za sobą wszelkie szemrania możnych.


István Lackfi udał się na zjazd wraz ze swoim bratankiem. Zgromadzenie, podczas którego zostali zamordowani, znany jest jako krwawa rada w katedrze św. Križa (https://hr.wikipedia.org/wiki/Krvavi_sabor_kri%C5%BEeva%C4%8Dki).

* * *

| Wielkie Księstwo Litewskie, Wilno | Jesień/Zima 1401 |

Liczył, że odpocznie od ciągłych buntów młodszego brata. Sprawowania kurateli nad dorosłym mężczyznom, którym niczym niesforne dziecię, szamotał się w swoich chorych ambicjach. Żądny władzy, pełen zawiści i poczucia niesprawiedliwości, wszczął bunt. Wieści, które przywiózł poseł z Podola, doprowadziły Władysława na skraj wytrzymałości. W gniewie opuścił komnatę, nie bacząc na pytania zadawane przez równie rozsierdzonego Witolda. Cóż były czynić, w co pierwej włożyć ręce, gdy dzień wcześniej zjechali posłowie z Malborka?

Wysłani z misją do wielkiego mistrza: Siemowit IV książę mazowiecki oraz Mikołaj Kurowski – biskup kujawski, donosili, iż Konrad von Jungingen na piśmie domaga się gwarancji od Jagiełły, innych książąt i panów, iż przyjaźń państwu Szpitalników ofiarują.

Niedowierzanie komturów, którzy podżegali Konrada do próby wymuszenia takich działań ze strony polskiej, wielce rozgniewało obu władców. Wszak liczyli, iż wcześniejsze spotkanie Jagiełły z Jungingenem i pożegnanie w przyjaźni, kupiło im czas. Wielkim mistrz podarował nawet królowi swego ulubionego sokoła. Niestety, po raz kolejny się rozczarowali. Dwa ciosy w tym samym czasie znieść musieli: jeden z własnej krwi, od Świdrygiełły, drugi od chwiejnych rycerzy z Malborka. Wiedział, że nie może już dłużej bawić w Wilnie i trzeba mu wracać do Królestwa.


⁷ i ⁸ Na podstawie książki: Marek Radoch - "Walki Zakonu Krzyżackiego o Żmudź od połowy XIII wieku do 1411 roku" s. 180. + ⁹ Sławomir Leśniewski – „Krzyżacy, czarno-biała legenda".

* * *

— Prędzej, prędzej te kufry pakujcie. Spieszno nam do Krakowa na ślub, a wy nie możecie sobie poradzić z kilkoma skrzyniami — zagrzmiał Witold, widząc, że sługom nie pali się do pracy.

Władysław, słysząc popędzające słowa krewniaka, uśmiechnął się pod nosem. Ten bardziej przeżywał jego mariaż niż on sam, nie mówiąc już nawet o księżnej Annie, która o niczym innym od kilku niedziel nie prawiła, jak jeno o podarkach dla hrabianki z Cylii i żywieniu nadziei, że się z nią zaprzyjaźni.

Król podszedł do swojego konia, którego imieniem Bartosza mianował, poprawił strzemiona i szepnął coś zwierzęciu na ucho, po czym wskoczył na siodło.

— Zdążymy, zdążymy! — krzyknął do stryjecznego brata. Tamten podparty pod boki, obserwował tragarzy pakujących sanie z dobytkiem Anny. — Wieści do Świdrygiełły posłałeś? Na ślub chyba się zjawi. Nie przepuści okazji, na której tyle jadła i miodu podadzą mu pod nos — dodał zaraz potem, stępując bliżej wielkiego kniazia. — Pewnikiem nie wie, że przejrzeliśmy jego plany. Kolejna zdrada pali mu się w rękach, ale niech ino wpadnie w moje krakowskie progi... Popamięta srodze.

— Goniec wczoraj popędził na Podole. Też ciekaw jestem, czy awanturnik zjedzie na Wawel. Byle jeno z żadnym się tam nie powadził, bo jeszcze gotów zabić, jak co idzie nie po jego myśli. Wiedz, bracie, że twa pobłażliwość dla niego mnie mierzi. Czuję w kościach, że prędzej do Krzyżaków pójdzie, niż na ucztę przyjedzie.

Jagiełło uczynił zaciętą minę, jakby pożałował swych słów.

* * *

Popas zarządzony w Wołkowysku z powodu nagłego rozkazu Jagiełły, każdemu był na rękę. Sznur zbrojnych, możnych, kanclerzy, dostojników Witolda i jego żony oraz służba – wszyscy potrzebowali odpoczynku i ciepła zimowego ogniska.

Dla Władysława miejsce to miało szczególne znaczenie. Gdy tylko je ujrzał, przypomniał sobie sen, w którym głos Jadwigi nakazał mu czynić, co słuszne. Był pewien, że to właśnie ten skrawek polany mu się w nocnym widzeniu ukazał. I to właśnie na tym kawałku ziemi, kilkanaście wiosen temu przysiągł przyjąć chrzest i przyłączyć Litwę do korony.

Wspomnienia dosięgły go i nostalgicznie rozmyślał raz o przeszłości, a raz o tym, co wkrótce go czeka.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel | Styczeń 1402 |

Nie minęły dwie niedziele od sprowadzenia hrabianki Anny na Wawel. Marszałek w parze z namiestnikiem Janem obwieścili jej, że król zmierza na zamek, by rychło ją poślubić. Nic, zupełnie nic nie mogło zepsuć jej nastroju i radosnego oczekiwania na orszak władcy pod bramami twierdzy.

Polscy panowie sprawujący pieczę nad posiadłością byli dla niej nadto uprzejmi. Zdążyła już nawet dobrze nauczyć się języka, którym mówili. Choć praktycznie wszystko pojmowała, z większym trudem przychodziło jej prawić swobodnie, bez jąkania i rumieńców. Wszak zawiła była to mowa i nawet Erzsébet, która od czasu do czasu odwiedzała ją w klasztorze, a teraz tu na zamku, przyznawała, że i jej z wielkim oporem przychodziło posługiwanie się polskim.

Teraz Anna stała przy zielonkawych szybach w swojej komnacie i z drżącym sercem wypatrywała świty króla pod bramami. Wtem ujrzała oddział zbrojnych i sanie. Wielki był to sznur konnych, a między nimi ogromna koleba. Zdziwiona obrazem, który ujrzała, natychmiast odeszła od okiennic zastanawiając się, jaka wielka pani w niej podróżuje. Pomyślała, że być może to ukochana siostra króla – Aleksandra, żona Siemowita IV, o której wspominała jej wojewodzina.

Rozprawiając o tym w głębi duszy, sięgnęła po zwierciadło leżące na stole. Prędko poprawiła włosy spięte ino na czubku w niewielki kok z warkoczy. Dalej luźno puszczone, miękkimi falami spływały po skroniach i plecach. Granatowa suknia okryta lisim futrem wszak wcale nie pasowała do jej urody, ale nie miała wyboru. Z Cylii przywiozła jeno trzy zimowe odzienia i dwa szale. Stryjeczne strony nie słynęły z mody, jaką przyjęto tutaj w Krakowie. Dwór Hermana był kolorowy, pełen życia. Natomiast Wawel zionął monotonią ciemnych barw, w jakich nosił się sam król.

Nie mogąc już dłużej ustać w jednym miejscu, postanowiła wyjść. Liczyła, że gdzieś po drodze napotka króla i nareszcie ujrzy jego oblicze. Wymknęła się z pomieszczenia i przez ganek skierowała do schodów prowadzących na górną część zamku.

Nigdy wcześniej tam nie zaglądała, gdyż wszystko podawali jej pod nos do alkowy. Dwa razy dziennie opuszczała komnatę, by udać się na mszę. Od czasu do czasu mogła również wyjść do ogrodu, ale podczas tej srogiej zimy nie potrafiła czerpać przyjemności z przechadzek.

Rozmyślając nad tym, co czeka na nią już w najbliższych dniach, spacerowała po korytarzu na pierwszej kondygnacji budynku. Niespiesznie uderzała ciżmami o zimną posadzkę, nasłuchując jakiegokolwiek znaku czyjejś obecności na tym piętrze. Ino co kilkadziesiąt łokci mijała strażników, którzy by te posągi kamienne trzymali wartę. Gdy minęła już wszystkie lekko uchylone drzwi po prawej stronie, między którymi przemykali słudzy, jej oczom ukazały się dwie pary wrót umiejscowione naprzeciw siebie. Te po lewicy jakby lekko zakurzone, gdzieniegdzie pokryte drobnymi sieciami lśniących pajęczyn. Gwardziści oddalili się odeń na bezpieczną odległość, szemrając coś między sobą.

Ciekawość obudziła się w jej głowie tak silna, że niepewnie podeszła pod podwoje i położyła dłoń na dużej, lodowatej klamce. Uchwyt ustąpił, gdy mocniej go nacisnęła. Nozdrza Anny przeszył zapach zaduchu, kurzu i stęchlizny. Komnata, rozpościerająca się przed jej oczyma, była ogromna w porównaniu do tej, którą sama zajmowała. Nim weszła do środka, rozejrzała się i upewniwszy, że nikt jej nie widzi, zamknęła za sobą drzwi. Wtem po prawej stronie dostrzegła kolejną parę drewnianych wrót – te były dużo mniejsze i węższe.

Naraz ukazał się drewniany dębowy stół otoczony czterema krzesłami. Obok umiejscowiono wąską, ale długą komodę misternie ozdobioną ilustracjami. Z kolei na wprost okien, pod ścianą, ustawiono niewielki sekretarzyk z pulpitem na księgi i miejscem na inkaust. Podeszła do niego, ciekawa, co na nim leży, ale zaraz potem pustka spowijająca blat ją rozczarowała. Zerknęła więc na trzy długie deski zawieszone nad nim. Kilka starych ksiąg, pokrytych grubą warstwą kurzu, spoczywało nań.

Jako iż po naukach u Klarysek dość miała widoku ksiąg, postanowiła otworzyć kolejną parę drzwi wewnątrz komnaty. Nie stanowiło to większego problemu, gdyż lekko uchylone zapraszały hrabiankę do środka. Przestępując próg, oniemiała. Szerokie łoże na podwyższeniu z trzema schodkami po każdej ze stron, okalane było rzeźbioną ramą. Nad posłaniem rozpościerał się baldachim. Jego brązowe zasłony z adamaszku, haftowane złotą nicią w lilie, starannie spięte srebrnymi obręczami. Wisiały wzdłuż cienkich, mahoniowych kolumn.

Już chciała wejść do środka, gdy usłyszała za sobą skrzypienie wrót do głównej komnaty.

— Macieju, rozpal w kominkach i...

Mężczyzna nie dokończył, widząc niewiastę w progu alkierza zmarłej królowej.

Anna zagryzła dolną wargę, a panika malująca się w jej spojrzeniu zawładnęła również dłońmi, które zaczęły drżeć, wewnątrz pokrywając się kropelkami potu. Głos króla odbijający się o wnętrze odebrał jej całą odwagę. Przerażona odwróciła się i wtedy jej oczy przeszyło pełne zdziwienia spojrzenie Władysława.

— Co tu robisz, pani? Zgubiłaś drogę do swych komnat? — zapytał, starając się nie okazać złości. Dało się wyczytać ją z oczu, w których, gdy tylko zobaczył hrabiankę w sypialni Jadwigi, zapłonęły iskry wściekłości.

— J-ja tylko zobacz-cz-czyć chciałam górny zamek — wydukała po polsku, ledwo mogąc znaleźć słowa w skołowanym umyśle.

Jagiełło zmierzył ją lekceważąco wzrokiem, dając do zrozumienia, że wytrąciła go z równowagi.

— Macieju, wejdźże do środka — otworzył szerzej drzwi, za którymi stał opalacz komnat. — Rozpal tu, bo woń wilgoci się rozchodzi. Zobacz — wskazał ręką kąty ścian — grzyb się pojawił i czuć stęchlizną jak w piwniczkach.

Sługa skinął głową i bez słowa przystąpił do swojej pracy. Anna z kolei czmychnęła spod wrót do alkowy, do dziennej komnaty i chyląc głowę przed królem, wyszła na korytarz.

— Zaczekaj, pani — zatrzymał ją Jogaiła.

Posłusznie przystanęła i spojrzała na niego.

— Wybacz, królu. Nie powinnam była — bąknęła skruszona.

Ten podszedł kilka kroków i stając na tyle blisko, by mogła lepiej dostrzec irytację w jego oczach, zapytał:

— Kto ciebie tu wpuścił, pani?

— Sama weszłam. Podwoje były otwarte, a ja z ciekawości ino chciałam poznać zamek, zobaczyć... — przerwała, widząc, jak skroń lekko mu drży, a usta zaciskają się w wąską kreskę.

— Wracaj, pani, do swych komnat i nigdy więcej nie spaceruj po Wawelu samowolnie — nakazał, przeszywając ją wejrzeniem na wskroś.

Pewnie uniosła oczy i robiąc krok ku niemu, wyszeptała rozgoryczonym tonem, by nie usłyszał, że głos jej drży:

— Wkrótce będę twoją żoną, królu. Co zatem powstrzymuje cię, panie, by okazać mi choć odrobinę przyjaźni? Jeślim niemiła waszej wysokości, wrócę do stryja. Zaraz każę posłać doń list i szykować orszak.

Nie spodziewał się, że zahukana – w jego oczach – hrabianka skieruje ku niemu takie słowa. Założył ręce za siebie i również przybliżając się doń tak, że teraz dzielił ich jeno łokieć, odrzekł:

— Wkrótce, pani. Wkrótce wezmę cię za żonę. Do tego czasu jednak będziesz musiała zadowolić się komnatą, w której gościsz. Nic tu nie gotowe na to, byś się wprowadziła. — Pochylił się do jej ucha i dodał: — Cierpliwość jest cnotą przyszłej małżonki i królowej. Ćwicz ją więc pilnie, boć mało zostało ci czasu.

Anna niemal odskoczyła, czując, jak poliki jej pąsowieją. Łapiąc połę sukni i z błyskiem w oczach dygnęła prędko, odpowiadając:

— Jak każesz, królu.

* * *

Przygotowania do zaślubin – czterdziestoletniego króla i Anny, która liczyła sobie osiemnaście wiosen – trwały w najlepsze. Uroczystość wyznaczono na dwudziesty dziewiąty dzień stycznia. Przed chwilą Władysław odprawił zaufanych doradców, by polecili służbie należyte porządki w komnatach królewskich dla jego przyszłej żony. Wszak z pokojami tymi wiązał wiele wspomnień wywołujących nostalgię, nie miał wyboru. Taka była kolej rzeczy i musiał się jej poddać.

Opanasz właśnie wszedł do dziennej izby, z zapasem ręczników i brzytwą oraz dzbanem wody. Jagiełło zażyczył sobie długiej kąpieli i golenia, gdyż zmordowany naradami, musiał odetchnąć.

— Wybacz śmiałość, panie — zaczął łaziebny, okrywając ramiona Jogaiły płótnem. — Bladzi jesteście, królu, ostatnio. Może by medyka się poradzić? — dodał, rozprowadzając na jego twarzy spienione mydło.

Władysław uśmiechnął się krzywo i spojrzał na zakłopotanego sługę.

— Tak źle ze mną, powiadasz? — odparł z lekka zabawnym tonem.

— Zapomnij, panie. Prawię, co ślina na język niesie. Jeno to z frasunku, nie złośliwości — speszył się i wziął brzytwę w dłoń.

Litwin siedział spokojnie, czekając, aż tamten skończy, ale słowa łaziebnego nie dawały mu spokoju. Gdy słaby będzie z zewnątrz, pomyślą, że skory na każdą rację panów przystawać. Nie mógł do tego dopuścić. Tym bardziej teraz, gdy Zakon pod granicami czeka na to, aż noga króla się powinie. Uradził sam ze sobą, że zapomni o tym, co w sercu i rozumem się pokieruje. Nie tylko dla dobra państwa, ale i własnego spokoju.

* * *

Hrabianka oglądała klejnoty, które planowała założyć na ślub. Sofia radziła jej, jakie będą lepiej pasować do materiałów oddanych szwaczkom na suknię. Wtem do komnaty weszła krakowska służka, zapowiadając wizytę wielkiej księżnej litewskiej. Zadziwiona Anna przyjęła żonę Witolda w swoich pokojach, licząc na to, że to kolejna osoba, z jaką uda jej się zaprzyjaźnić.

Przyszła królowa znała polski i niemiecki, jednak mowy ruskiej i litewskiej nie pojmowała w ogóle. Jakież zatem było jej zdziwienie, gdy okazało się, że rozmówczyni, co nieco umie po polsku i w ojczystym języku księżniczki.

— Miło cię nareszcie poznać, pani. Nie mogłam się doczekać — powiedziała Światosławowna, siadając na krześle wskazanym przez Annę.

— Znasz niemiecki, pani? — odparła panna młoda, zaskoczona, ale mimo wszystko zadowolona z wizyty.

— Jeno niewiele, ale myślę, że uda nam się pomówić. Przecie u nas w Wilnie często goszczą Krzyżacy, a i lata temu poznałam ich na tyle blisko, by co nieco pojąć mowę, jaką władają.

Naraz wyjęła z woreczka przywieszonego do pasa, przedmiot zawinięty w lnianą chustkę i podała go Annie.

— To dla ciebie podarek ślubny. Nie lubię odwiedzać bliskich z pustymi rękami, a i okazja nie byle jaka — rzekła księżna, patrząc na oniemiałą z zachwytu hrabiankę.

Anna uprzejmie podziękowała, nie kryjąc entuzjazmu w głosie. Nie poznawała sama siebie. Odkąd wróciła na Wawel i dane jej było widywać coraz więcej nowych i przyjaznych osób, na chwilę zapominała o swoich kompleksach. Dłuższy czas prawiła jeszcze z księżną o różnych sprawach, po czym pożegnały się i udały do swoich obowiązków. Uradowana, że zyskała kolejną przyjaciółkę, z namaszczeniem schowała złoty wisior wysadzany bursztynami do niewielkiej szkatuły i poczęła rozmyślać o coraz szybciej zbliżającym się ślubie z królem. Targały nią obawy, którymi nie potrafiła się z nikim podzielić, nawet z Sofią. Musiała zachować je dla siebie i samej dodać sobie otuchy.

* * *

| 29 stycznia 1402 |

— Gdzie się podziewają te służki? Suknia jeszcze nie gotowa, a ślub lada chwila — sarkała Sofia, pomagając Annie wciągnąć płócienną koszulę i jedwabną tunikę obszytą szarym futrem.

— Ubiorę na razie tę zieloną. W każdej chwili ktoś może wejść. Pospiesz się — ponaglała ją Anna, drżąc ze strachu przed uroczystością.

Wtem do komnaty wpadła młoda niewiasta, obwieszczając, że do Anny zmierza Jan z Obichowa i Tęczyński.

Cylejka kazała jej na chwilę zatrzymać panów przed drzwiami, nim się nie przywdzieje. Kiedy więc po kilku chwilach stanęli przed nią w towarzystwie dwóch rycerzy wnoszących kufer, nie kryła zdziwienia.

— Pani. — Pokłonili głowy.

— Z czym przychodzicie? — zapytała niepewnie.

— Z woli jego wysokości króla Jagiełły, przekazujemy tobie, pani, te dary ślubne — odpowiedział Tęczyński, po czym dał znak ręką, by zbrojni uchylili wieko kufra.

Oczom Anny ukazało się kilka futrzanych szali, srebrne kielichy i drobne klejnoty, mieniące się w promieniach słońca wpadającego przez okiennice.

— Pozwolisz, pani, że przeniesiemy twe skrzynie do królewskich pokoi na piętrze zamku — dodał po chwili Jan, bezbarwnym głosem.

Oszołomiona nagłym zainteresowaniem ze słowy Jagiełły, zapytała:

— Czy to królewski rozkaz?

— W rzeczy samej, pani — odparł Tęczyński.

Anna wytrzeszczyła świetliste oczy i szepnęła coś na ucho Sofii, stojącej za nią. Dwórka na jej słowa zaczęła pakować to, co do hrabianki należało, a zaraz do niej dołączyła Zora. Nie mniej była przejęta niż jej pani, gdyż liczyła na to, że i ona dostanie lepszą komnatę. Z uśmiechem wskazywała sługom skrzynie do zabrania, czekając, aż dane jej będzie podziwiać piękne, królewskie meble i ozdoby znajdujące się na górnej części cytadeli.

* * *

Opanasz opuścił alkowę Jogaiły, by udać się po ślubne odzienie. Król rozprawiał właśnie z Witoldem o kolejnych natarciach zakonu i problemach na Węgrzech. Myśl o mariażu odsuwał od siebie, próbując zapomnieć, że za chwilę będzie żonaty po raz drugi. Prawienie o walkach, broni i potyczkach, zawsze sprawiało, że wszystko inne schodziło na drugi plan.

Naraz Witold, widząc, że stryjeczny brat boi się wesela jak diabeł wody święconej, postanowił dotknąć tego tematu.

— Kogo zwołałeś na ucztę? Ciekaw jestem, czy Herman zaszczyci nas swoją obecnością.

— Zaproszenie dostał, ale pewnie nie w głowie mu teraz biesiada. W służbie Luksemburczyka czas mu mija. Zresztą — machnął ręką i podszedł do stołu — Może to i lepiej. Nie potrzebny nam tu szpieg Zygmunta.

Książę na te słowa zaśmiał się pod nosem i odpowiedział:

— Mięsiwa i napitków, coś z Litwy nawiózł, to i na trzy wesela by wystarczyło. Nie widziałeś, jak się ludzie oglądali za wozami? Każdy ciekaw, co to za oblubienica, że tak sutą ucztę wyprawiasz na cześć zaślubin.

Król rzucił mu zdenerwowane spojrzenie. Witold trafił w czuły punkt. Rozsierdzony nie odezwał się ni słowem. Wiedział, co czyni, organizując tak wielkie wesele. Wszyscy się spiją i podniebienie dziczyzną nacieszą, to i nie będą oceniać jego przywiązania do nowej żony. Liczył na to, że potrawami i zabawami przykryje obraz swojego zniesmaczenia i niezadowolenia. Miał jeszcze na głowie Świdrygiełłę – gdy raczy pojawić się na Wawelu, nie będzie można spuścić go z oczu. Rozmyślania przerwało przyjście łaziebnego i dalsze przygotowania do uroczystości.

* * *

Dzwony, rozbrzmiewające w katedrze, zwiastowały wielkie wydarzenie dla państwa polskiego. Król, lada chwila miał pojąć sobie za żonę Piastównę z dalekiej Cylii. Święty przybytek – po stalle i mury zdobione ilustracjami – wypełniony był tłumem gości. Książęta ruscy i litewscy, dostojnicy korony, wielki książę z żoną i cała rzesza osób bliskich otoczeniu Władysława, zebrała się tu, aby oglądać tę wzniosłą uroczystość.

Niewiasta skromna i nieśmiała, niepewnie zajęła miejsce obok króla, stając i rozglądając się po kościele. W głębi serca nadal liczyła na to, że nagle, gdzieś między postaciami, zamigocze jej matka. Brak rodzicielki i kogokolwiek, kto krwią jest z nią związany, napawał ją smutkiem. Wtem, uśmiech Erzsébet zajmującej miejsce nieopodal trzeciej ławy, dodał jej nieco odwagi.

Anna – odziana w beżową suknię lekko rozkloszowaną na dole i wyszytą perłami poprowadzonymi po rękawach i kibici srebrną nicią – próbowała słać lekkie, pogodne spojrzenia. Z kolei Jagiełło ubrany w odświętny, acz ciemny strój, z czerwoną peleryną na ramionach i koroną na skroniach, wyraz oblicza miał nieobecny, choć postawa ciała dumnie majestat jego wyrażała.

Naraz, biskup krakowski Piotr Wysz stanął przed nimi. Król i Anna bokiem do siebie ustawieni, skierowali na niego wzrok. Księżniczka ręce miała opuszczone wzdłuż ciała, nie wiedząc, co teraz nastąpi. Władysław złapał ją za dłoń i poprowadził ich połączone prawice przed duchownego, by ten mógł położyć na splecionych palcach stułę. Oczy wszystkich zebranych zwróciły się ku nim, a władca szeptał tylko w swoich myślach słowa: Pozwól mi miłować, Boże.

Po złożeniu przysięgi małżeńskiej, którą przyszła królowa wypowiadała lekko drżącym głosem z wyraźnym jeszcze akcentem, Jagiełło odwrócił się w jej stronę. Krótki welon wpięty do niskiego koka srebrnym grzebieniem, opadał niewieście na ramiona – wraz z resztą rozpuszczonych włosów – i rozświetlał bladą twarz. Spojrzała na króla przejętym wzrokiem, a ten widząc obawy w oczach żony, ujął dłońmi jej łokcie i złożył lekki pocałunek na czole. Zdawało się, że choć na chwilę odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że najgorsze ma dopiero nadejść. Ino zapach róż, który unosił się nad nią dzięki olejkom z Cylii użytym do kąpieli, dodawał jej siły. Przypominał o domu, o krewnych i tym, co jest winna swej rodzinie.

* * *

Długie i szerokie stoły suto zastawione rozmaitymi potrawami z dziczyzny; polewkami, bakaliami, kaszami i słodkościami wypiekanymi na bazie zbóż, miodu, i sera, zachęcały do nakładania obfitych porcji na cynowe półmisy. Wino i miód lały się strumieniami, a grajkowie, kuglarze, i błaźni zabawiali towarzystwo. Wesele trwało już kilka godzin – nad zamkiem zdążył rozpostrzeć się mrok nocy.

Anna siedząca obok męża, co chwilę sięgała po wino, obserwując kątem oka pogrążonego w rozmyślaniach Jagiełłę. Ten żadnego napitku prócz wody źródlanej nie tknął. Witold cały czas prawił mu coś do ucha, a Władysław jeno głową przytakiwał, patrząc na bawiących się gości. Anna Światosławowna z kolei znalazła sobie towarzyszki do rozmów, więc młoda hrabianka zdana była na samą siebie i ten złoty puchar z przednim winem. Sofia siedząca po drugiej stronie sali razem z Erzsébet, rzucały jej tylko ciepłe spojrzenia.

Naraz obok Anny usiadł Jan Tęczyński i nim się odezwał, wrzucił na swój talerz wielki kawałek bażanta. Cylejka zniesmaczona przewróciła oczami, widząc tę zachłanność i brak ogłady.

— Jak podoba się uczta, pani? — zagadnął namiestnik, odrywając płat mięsiwa od kości.

Sehr... Bardzo... piękna — odparła powoli, starając się nie popełnić żadnego błędu. — Bardzo dobre potrawy — wskazała dłonią na tace zastawione piernikami i słodkimi pierogami.

— Nie dla mnie łakocie, pani. Wolę wino i kawał czegoś sytego — odparł po chwili Jan. — Trzeba się cieszyć jadłem, póki się jest na Wawelu. Na wojnie jeno kasza, chleb i woda — dodał od niechcenia, popijając miód.

— Wojna? Z kim? — zapytała poddenerwowana, sięgając po swój kielich z winem.

Na jej słowa, król gwałtownie odwrócił się w ich stronę i zmierzył Tęczyńskiego potępiającym wzrokiem. Oblicze namiestnika natychmiast się zachmurzyło i spuścił oczy.

— To nie niewieścia rzecz, pani — odparł spokojnie Jogaiła, siląc się na lekki uśmiech.

Księżniczka posmutniała i do końca uczty nie odezwała się ani słowem. Wprawdzie uczono ją, że damy i królowe nie mają prawa głosu w sprawach polityki, ale gdy przypomniała sobie o słowach Erzsébet, gdy tamta mówiła o Jadwidze i jej działaniach, liczyła na to, że i ona będzie mogła służyć mężowi radą. Po raz kolejny jednak przekonała się, że na zawsze pozostanie tą drugą – zapomnianą i pomijaną wnuczką Piasta.

Wielu polskich panów miało za długie języki i za wielkie ambicje. Widząc Tęczyńskiego chcącego opowiadać jego świeżo poślubionej żonie o wojnach i polityce, coś się w nim zagotowało. Nie chciał, by Anna w cokolwiek się angażowała, a już na pewno nie w konflikty z Zakonem. Wystarczająco ubódł go fakt, jak wielką radość spowodowała na krakowskim rynku swym przyjazdem. On nigdy nie był witany tak wylewnie, jak ona – hrabianka z Cylii. Była wnuczką króla Kazimierza, a on ino kniaziem litewskim, który pierwej dzięki Jadwidze, a teraz Annie dostąpił zaszczytu noszenia na skroniach korony Chrobrego.

Uczta coraz bardziej go męczyła, ale by nie wzbudzać żadnych plotek, musiał pomówić z Cylejką, zapytać o cokolwiek niewiastę, której kilka godzin wcześniej ślubował przed Bogiem. Z jednej strony intrygowała go ta niepozorna młódka. Wypił porcję swojej wody i wstał. Grajkowie umilkli, a oczy zebranych skierowały się w stronę królewskiego stołu.

— Zechcesz, pani, obejrzeć turniej wystawiony przez naszych znamienitych rycerzy? — zapytał Annę, wyciągając rękę.

— Z przyjemnością, królu — odparła hrabianka i podała mu dłoń.

Naraz ciszę w oczekiwaniu na wyjście króla na dziedziniec, przerwało odsuwanie krzeseł i trącanie naczyń. Wszyscy udali się na oświetlony pochodniami i paleniskami podwórzec, by obejrzeć widowisko.

* * *

Przy stole ostali się co mocniejsi i na wino oraz miód odporniejsi. Anna Światosławowna zawzięcie prawiła o czymś z żoną Zygmunta Kiejstutowicza. Z kolei Witold bawił się wyśmienicie i śmiał się w najlepsze do akompaniamentu niewybrednych żartów swojego zięcia Wasyla. Córka wielkiego księcia, Zofia, zjechała na Wawel dopiero tuż przed ślubem w katedrze, więc Cylejka nie miała okazji, by ją poznać i pomówić. Tamta widząc więc, że żona krewnego wraca na ucztę, naraz przysiadła się do niej, by porozmawiać. Nie zdążyły nawet wymienić uprzejmości, gdy nagle muzykanci przestali grać, zwiastując nadejście króla.

Tego, co działo się później, nie sposób było spamiętać w szczegółach. Czas pokładzin zbliżał się nieubłaganie, a tego typu obrządki zawsze stawały się powodem poruszenia, podniecenia i dworowania wśród zebranych. I tym razem nie oszczędzono uwag oraz szeptów toczących się za Anną – zmierzającą do komnaty, by się przygotować – i komentarzy oscylujących wokół sposobów spłodzenia dziedzica.

W towarzystwie Sofii, wielkiej księżnej, Erzsébet, Zory i kilku służek, przestąpiła próg do swojego alkierza. Poddenerwowana rzucała do niewiast wystraszone spojrzenia, gdy te uwijały się wokół, by ją wyszykować. Sofia rozpięła suknię księżniczki, ściągnęła tunikę i płócienne giezło, po czym pomogła Annie założyć jedwabną koszulę do kolan, wyszywaną przy owalnym dekolcie złotą nicią na kształt róż i gwiazd. Lekko rozkloszowane rękawy obszyte były czerwonymi tasiemkami.

Erzsébet i żona Witolda siedziały na krzesłach przy niewielkim kredensie, próbując dodać jej odwagi różnego typu poradami. Doświadczone w sprawach małżeńskiej alkowy, doskonale wiedziały, co czuje młoda księżniczka i jakie obawy nią targają. Służki wyniosły suknię i brudną bieliznę do praczek. Anna już chciała wymknąć się spod rąk Sofii, jednak ta nie dała za wygraną.

— Poczekaj, pani. Welon muszę odpiąć i włosy ułożyć — rzekła dwórka, sięgając po srebrny grzebyk wpięty w kok.

Hrabianka westchnęła i starała się nieruchomo stać w miejscu. Sofia pozbyła się ozdób z jej głowy, rozczesała długie włosy i sięgnęła do szkatuły po wisior z opalu od Barbary.

— Nie chcę go — zaprotestowała. — Daj mi ten od Anny — nakazała, odrzucając kosmyki na plecy.

Sofia posłusznie skinęła głową i wykonała polecenie. Zaraz jednak przez otwarte drzwi do alkierza, oczom przyszłej królowej, ukazało się rozstąpienie podwoi. Król odziany w kremowe giezło równie bogato haftowane, tak jak jej, powolnym krokiem wszedł do głównej komnaty. Narzucony na koszulę płaszcz, załopotał zań od przeciągu. Za nim podążał biskup Wysz, Jan Tęczyński i Zbigniew z Brzezia oraz korowód dworzan.

Anna czuła, że serce bije jej coraz mocniej i zaraz ze strachu i wstydu się rozpłacze, hańbiąc nie tylko siebie, ale i króla. Z całych sił starała się opanować, zachować zimną krew i poddać temu, co za chwilę ma nadejść. Byłoby jej lżej, gdyby ci wszyscy ludzie stąd wyszli i przestali swym wzrokiem oceniać ją od stóp do głów i szeptać między sobą zdrożne żarty.

Damy, które jej towarzyszyły, widząc, że najwyższa pora czynić kolejne kroki poprzedzające pokładziny, otoczyły ją i poprowadziły do łoża. Ułożyła się na wznak po lewej stronie posłania. Hrabianka pełnymi paniki oczami obserwowała Władysława podchodzącego do swojej części materaca. Usiadł plecami do niej i patrząc na pełne wyczekiwania spojrzenia reszty zebranych, odezwał się:

— Zaczekajcie przed drzwiami.

— Panie, ale obyczaj każe... — zaczął biskup.

Jagiełło przerwał mu:

Rzekłem. Zostawcie nas samych — skwitował i omiótł ich popędzającym wzrokiem.

Zdziwiona i zarazem lekko uspokojona, potoczyła oczami po niewiastach stojących nad nią. Naraz wszyscy skłonili głowy i odeszli. Piotr Wysz i reszta możnych zostali w głównej komnacie, przywierając ciałami do drzwi alkowy. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali skonsumowania małżeństwa.

Anna niemal natychmiast usiadła na łożu i przyciągnęła kolana pod brodę, obserwując męża. Odwrócił się w jej stronę i przybliżył odrobinę, opierając o rękę.

— Zimno ci, pani? Cała drżysz. — Sięgnął po pościel, ale ona złapała go za dłoń i przyklękła na posłaniu.

— Czekają, królu. Nie odejdą, póki nie zaspokoją ciekawości — odpowiedziała, zakładając za ucho kosmyk włosów.

Znała swą powinność i chciała ją wypełnić. Tylko w ten sposób małżeństwo zostanie skonsumowane, a król już nie będzie mógł jej odesłać czy pomówić o coś, co godziłoby w jej honor. Śmiało spojrzała na niego świetlistymi oczami. 

Lico Anny, przyozdobione drobnymi, maleńkimi piegami, widocznymi dopiero teraz, gdy była na wyciągnięcie dłoni, nagle wydało mu się pełne młodzieńczej naiwności, ale i hardości, która go frapowała. Zaczerwienione policzki dodawały jej uroku. Gdy przybliżył się do niej, by lepiej zobaczyć, co skrywają jej oczy, poczuł zapach róży i lawendy, jakby zaklęcie chciała nań rzucić tą wonią.

— Nie lękaj się mnie, pani. Nie tak przecie powinno być...

— Nie boję się — przerwała mu, siląc się na pewność w tonie. Okazanie strachu czy słabości, choć kusiło, nie mogło jej pociągnąć za sobą. — Może to ty się mnie boisz, mój królu? — Zastanawiała się, czy sam diabeł nie dał jej odwagi na tak nieodpowiednie pytanie.

Naraz Władysław uśmiechnął się na te słowa, by z przekorą i pocałował ją delikatnie, czekając na przyzwolenie. Odpowiedziała mu tym samym, błądząc palcami po jego ramieniu i w głębi duszy prosząc siebie o odwagę. Zamknęła powieki, poddając się mu, gdy lekko popchnął ją na poduszki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro